„Ksiądz wyrzucił mnie z kościoła w czasie komunii mojej córki. Brutalnie zbezcześciłem radość własnego dziecka”
„Stałem jak sparaliżowany. Dotarło do mnie. Oni wiedzieli. Wszyscy. Tylko nie Julka. Moja córka, dla której miał to być najważniejszy dzień w życiu. A ja go brutalnie zbezcześciłem. Chciałem uciekać. Ale wtedy za mną zobaczyłem Monikę. Była zdyszana, miała łzy w oczach i zaciśnięte usta”.

- Redakcja
Byłem ojcem, który zawiódł własne dziecko w najważniejszym dla niego dniu. Trzy lata minęły, odkąd ksiądz Marek wyrzucił mnie z kościoła podczas Pierwszej Komunii Julki. Nikt nie rozumiał, co się dzieje. Ja sam też nie do końca. Wszystko we mnie buzowało, a wstyd, lęk i poczucie winy zlały się w jedno. Wyszedłem, nie tłumacząc nic nikomu. Dziś próbuję sobie to wszystko jakoś poukładać. Może dlatego, że Julka nie chce już ze mną rozmawiać. A może dlatego, że w końcu sam muszę zrozumieć, co tak naprawdę wtedy zrobiłem.
Według księdza byłem osobą niegodną
Kościół był pełen ludzi. Pachniało kadzidłem, świecami i dziecięcą ekscytacją. Białe sukienki, róże w rękach, skupione twarze. Julka stała w drugim rzędzie, piękna i promienna, jakby to był jej mały ślub. Patrzyłem na nią z dumą i jednocześnie z narastającym niepokojem. Czułem podskórnie, że coś się może wydarzyć. Przeczucie mnie nie myliło. Okazało się, że ksiądz Marek nie należał do ludzi, którzy chowają urazę gdzieś głęboko. W trakcie uroczystości nagle uniósł rękę i... spojrzał prosto w moją stronę.
– Nie mogę odprawiać sakramentu w obecności osoby niegodnej – powiedział stanowczo, z echem odbijającym się od sklepień kościoła.
Zamarłem. Nie musiał wskazywać palcem. Ludzie zaczęli się rozglądać. Ktoś szepnął moje nazwisko. Monika, moja żona, wbiła we mnie wzrok – zimny, martwy. Julka spojrzała pytająco, nic nie rozumiejąc. A ja… podniosłem się. Powoli, jak w zwolnionym tempie. Nie powiedziałem ani słowa. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy, a nogi mam jak z waty. Przeszedłem przez nawy, czując spojrzenia ludzi niczym igły na karku.
– Tato… – usłyszałem za sobą cichy głos Julki, zanim drzwi kościoła zamknęły się za mną z hukiem.
Na zewnątrz było jasno i cicho. Zupełnie jakby świat w środku należał do kogoś innego. Oparłem się o murek i zamknąłem oczy. W jednej chwili zrozumiałem, że nic już nie będzie jak dawniej. I że ta chwila – ta jedna, publiczna egzekucja – zostanie ze mną do końca życia.
Nie chciałem, żeby to tak wyszło
Wróciłem do domu godzinę po wszystkich. Przed drzwiami chwilę się wahałem, nasłuchując. W środku było cicho. Otworzyłem powoli, jak złodziej. Z kuchni dochodził dźwięk talerzy. Weszła Monika. Nie spojrzała na mnie – tylko rzuciła:
– Już po wszystkim.
– Gdzie Julka? – zapytałem cicho.
– W pokoju. Nie chce nikogo widzieć – syknęła. – Gratuluję. Komunia jak z bajki.
– Monika, nie teraz. Proszę cię...
– Nie teraz?! – ryknęła, odwracając się gwałtownie. – Teraz, do jasnej cholery! Teraz w końcu każdy się dowiedział, co za świnia z ciebie!
– To nie tak...
– A jak niby? – Monika podeszła blisko. – Że się zakochałeś? Że to silniejsze od ciebie? Że Jadwiga to nie była przygoda, tylko prawdziwe uczucie?
Struchlałem. W jej oczach nie było już łez – tylko czysta furia. I pogarda. Uderzała bardzo celnie.
– Myślałam, że jakoś to przetrzymamy. Dla Julki. Że chociaż na tę komunię się ogarniesz. Ale musiałeś jeszcze i księdza w to wmieszać? Tak, żeby wszyscy widzieli, że mam męża-pajaca?
– Nie chciałem, żeby tak to wyszło...
– O, naprawdę? – przerwała. – Bo jakoś wyszło. I teraz muszę siedzieć przy stole z rodziną i robić dobrą minę, choć właśnie upokorzyłeś nas wszystkich!
Nie odpowiedziałem. Po raz pierwszy nie miałem żadnej obrony. A zza drzwi Julki cicho dobiegał płacz.
Brutalnie zbezcześciłem wyjątkowy dzień
Nie umiałem siedzieć w tym domu. Monika rozdała dzieciom tort, rodzinie kawę, a mnie spojrzenie, które mówiło: „Wynoś się”. Więc się wyniosłem. Łaziłem po osiedlu jak potłuczony, aż nogi same zaprowadziły mnie pod plebanię. Chciałem z nim porozmawiać. Z księdzem Markiem. Ale nie miałem odwagi zadzwonić do drzwi. Zatrzymałem się pod starym orzechem, którego gałęzie sięgały niemal okien plebanii. Okno w gabinecie księdza było uchylone. I wtedy usłyszałem głosy.
– To musiało się skończyć – mówił ksiądz. – Nie mogłem dłużej milczeć. Taka profanacja... Zdrada w konfesjonale. Pod dachem Boga!
– Ja wiedziałem – odpowiedział mężczyzna. – Ale łudziłem się, że to już przeszłość. Że się opamięta. Wie ksiądz, ja nie jestem święty. Ale ona... ona mi obiecała, że to koniec.
Rozpoznałem ten głos. To był Andrzej. Nasz parafialny organista.
– A on nadal tu przychodził. Do kościoła. Do niej. – ciągnął dalej.
– Do niej, tak – Andrzej się zaśmiał krótko, gorzko. – A ja grałem im wszystkim psalmy. Jak jakiś idiota.
Stałem jak sparaliżowany. Dotarło do mnie. Oni wiedzieli. Wszyscy. Tylko nie Julka. Moja córka, dla której miał to być najważniejszy dzień w życiu. A ja go brutalnie zbezcześciłem. Odwróciłem się i byłem gotów uciekać. Ale wtedy za mną zobaczyłem Monikę. Musiała mnie śledzić. Była zdyszana, miała łzy w oczach, rozwiane włosy i zaciśnięte usta.
– Julka wie – powiedziała cicho. – Podsłuchała naszą wcześniejszą rozmowę.
Córka zapytała, dlaczego zdradziłem mamę
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Monika szła kilka kroków przede mną. Gdy weszliśmy do środka, zastałem Julkę siedzącą przy stole. Miała przed sobą zdjęcie z komunii – jedno z tych, które zdążył zrobić kuzyn i od razu wydrukował na drukarce, zanim ksiądz Marek przerwał mszę. Patrzyła w nie bez słowa.
– Julka... – zacząłem, ale nie dała mi dojść do głosu.
– Dlaczego? – spytała beznamiętnie. – Dlaczego zdradziłeś mamę?
– To nie takie proste... – wyjąkałem. Ale to było właśnie takie proste.
– Z tą, z tą kobietą, która śpiewała "Ave Maria" na próbach. Widziałam, jak na nią patrzysz – powiedziała cicho. – Myślałam, że tylko ja to widzę...
Monika usiadła obok niej, objęła ramieniem. Ja zostałem po drugiej stronie stołu, jak ktoś obcy.
– Nie chciałem was skrzywdzić. Nigdy. – Tylko tyle potrafiłem z siebie wydusić.
– A co chciałeś, tato? – spytała Julka. – Żeby wszystko było jak w bajce? Chciałeś mieć dwie rodziny?
Zamilkłem. Była zbyt poważna jak na swój wiek. Odkąd pamiętam zawsze taka była. Bardziej dojrzała niż... ja. Nawet nie próbowałem się bronić. Widziałem w jej oczach, że już nie jestem tym samym tatą, co kiedyś.
– Wiedziałam... – wtrąciła cicho Monika. – Znalazłam wiadomości w twoim telefonie. Zdjęcia. Ale chciałam, żeby Julka miała normalną komunię. Żeby chociaż ten jeden dzień był święty. A ty nawet to potrafiłeś zniszczyć.
Po co ona to powiedziała? Choć... już niczego nie dało się uratować... Julka wstała i poszła do swojego pokoju. Drzwi zamknęły się bezgłośnie. I wtedy dotarło do mnie, że już nie mam córki. Nie tej, którą znałem.
Chciałem poczuć się wreszcie żywy
Zadzwoniłem do organisty późnym wieczorem. Nie musiał odbierać, ale zrobił to. Jego głos był spokojny, jakby to nie jego życie rozsypało się w ostatnich dniach.
– Czego właściwie chcesz, Tomasz? – zapytał, miałem wrażenie, bez złości.
– Tylko porozmawiać. Jeśli pozwolisz.
– Przyjdź jutro. Po dwudziestej. Tylko nie przyprowadzaj... burzy – odpowiedział i się rozłączył.
Andrzej przyjął mnie w swojej kuchni. Herbata parowała, dzieci spały gdzieś w drugim pokoju. Jadwigi nie było. Przeszedłem od razu do sedna.
– Przepraszam – powiedziałem. – Za wszystko. Za nią. Za siebie. Za tę komunię.
– Nie mnie powinieneś przepraszać – odparł, nalewając mi herbaty. – Ale skoro już tu jesteś... to powiedz mi jedno. Po co było to wszystko?
– Sam już nie wiem. Może po to, żeby poczuć się wreszcie żywy. Żeby ktoś patrzył na mnie jak na człowieka.
– I pomyślałeś, że najlepszym miejscem, żeby to znaleźć, będzie łóżko cudzej żony?
– Nie planowałem tego. To się po prostu stało.
– Nic się „po prostu” nie dzieje – odpowiedział z chłodnym spokojem. – Ale wiesz co? Ja cię nie nienawidzę. Bo to by było za proste.
Patrzył mi prosto w oczy. Nie było w nim zemsty, tylko coś gorszego – litość.
– Spotkałem twoja Julkę wczoraj w kościele. Powiedziała: „To nie twoja wina. Dorośli zawsze wszystko psują”.
– I co jej odpowiedziałeś?
– Że nie każdy dorosły. Ale większość, niestety, tak.
Córka nie chce mnie znać
Od tamtej komunii minęły trzy lata. Julka dorasta. Unika mnie, choć mieszkamy pod jednym dachem. Mówi do mnie „tato” tylko wtedy, gdy naprawdę musi. Reszta to milczenie, obojętność, spojrzenia bez treści. Czasem myślę, że to właśnie ona dorosła wtedy najszybciej z nas wszystkich. W dniu, kiedy ja uciekłem z kościoła, a ona została – sama, w swojej białej sukience, zawstydzona za ojca.
Monika się ze mną nie rozwiodła. Ale to już nie jest małżeństwo. Żyjemy obok siebie jak współlokatorzy, grzecznie dzieląc lodówkę i rachunki. Ona nie pyta, ja nie tłumaczę. Między nami trwa rozejm, który ma jedno imię: Julka. Dla niej oboje staramy się zachować pozory, choć żadne z nas już w nie nie wierzy.
Nie chodzę do kościoła. Nie po tym, co się wydarzyło. Nie po tym, jak instytucja, w którą wierzyłem, stała się miejscem mojego publicznego upadku. Ale prawda jest taka, że nie winię księdza Marka. Zrobił to, co uważał za słuszne. Może nawet uratował mnie przed jeszcze większą porażką. Czasem pod kościołem widzę Jadwigę. Idzie szybkim krokiem, głowa spuszczona, oczy wbite w ziemię. Nie rozmawiamy. To zamknięty rozdział, który nie dał ani jej, ani mnie niczego, poza pustką.
A Julka? Julka milczy. Ale czasem widzę, jak patrzy na mnie przez uchylone drzwi swojego pokoju. Jest w tym spojrzeniu coś więcej niż złość. Może żal. Za tatą, za tatą bohaterem... Czasem myślę, że jeszcze mogę ją odzyskać. A potem patrzę w lustro – i wiem, że jestem tym, który wszystko stracił.
Tomasz, 44 lata
Czytaj także:
- „Czułam się jak kłamczucha, bo nigdy nie kochałam męża. Na moje szczęście, w końcu sam to zrozumiał”
- „Żona nagle chciała wrócić do panieńskiego nazwiska. Od razu wiedziałem, że to zły znak dla naszego małżeństwa”
- „Byłem dumny, że syn zostanie księdzem. Nagle zniszczył moje marzenia i nie mam już syna”