Reklama

Zosia jest ambitna, wrażliwa i chłonie świat jak gąbka, ale czasem potrafi przejmować się sprawami, które inni zdają się ignorować. Od miesięcy żyliśmy jej Pierwszą Komunią Świętą. Były przymiarki sukienki, wybór świecy, próbne fryzury, zaproszenia dla rodziny. Każdy detal dopracowany jak pod mikroskopem. Nawet relacja z proboszczem, choć raczej chłodna i oficjalna, nie budziła naszych zastrzeżeń. Wiedzieliśmy, że to surowy człowiek, ale sądziliśmy, że sprawiedliwy.

Reklama

Myślałam, że to pomyłka

W kościele pachniało liliami. Zosia kręciła się przed ławką, wygładzając rękaw sukienki. Była blada z emocji, ale szczęśliwa. Stałam z mężem obok, co chwilę poprawiając jej wianek i rozmawiając z innymi rodzicami. Ktoś jeszcze ostatni raz zerkał w kartkę z pieśniami, ktoś szeptem przypominał dziecku, co i kiedy. Wszystko było gotowe. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, ksiądz Marek ruszył w naszym kierunku. Twarz miał kamienną. Przez sekundę myślałam, że może chce coś zakomunikować wszystkim dzieciom. Ale zatrzymał się tylko przy nas.

Zosia nie może dziś przystąpić do sakramentu. Nie była obecna na większości prób. Lista obecności mówi sama za siebie.

Zamarłam. Tomek pierwszy się odezwał:

– Jak to? To jakaś pomyłka. Przecież żona zapisywała każdą obecność. Zosia była na każdej próbie.

– Sprawa jest zamknięta. Proszę nie robić scen. Poza tym nie podoba mi się pani profesja. Jest niezgodna z moim sumieniem.

Ale proszę księdza! – głos mi zadrżał. – Mam podpisy! Ona naprawdę była! Może ktoś się pomylił?

Zosia stała jak sparaliżowana. W oczach miała łzy.

– Zrobiłam coś źle?

Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Tylko serce waliło mi w piersi jak młot. Wszyscy się patrzyli. Na nas. Jakbyśmy byli winni.

Coś mi nie pasowało

Wyszliśmy z kościoła bocznym wyjściem, żeby uniknąć spojrzeń. Ludzie śpiewali radośnie, dzieci szły w procesji, a my – zrozpaczeni – odchodziliśmy, jakby coś w nas pękło. Zosia szła kilka kroków za nami. Sukienka, która jeszcze rano wydawała się najpiękniejsza na świecie, teraz ciążyła na niej jak wyrzut sumienia. W samochodzie nikt się nie odzywał. Tomek odpalił silnik i ruszył bez słowa. Zosia patrzyła przez okno, łzy spływały jej po policzkach. A ja... czułam, że coś mnie dławi od środka. W domu usiedliśmy w salonie, każdy w swoim kącie. Córka skuliła się na kanapie z kolanami pod brodą. W końcu nie wytrzymałam.

– Trzeba było sprawdzić, dopilnować wszystkiego…– zaczęłam niepewnie.

– Co ty mi teraz zarzucasz?! – wybuchł. – Przecież to ty miałaś wszystko zapisane! Sama mówiłaś, że pani Iwona widziała Zosię na każdej próbie!

– Tak, mogłam porozmawiać z księdzem wcześniej. A ty? Ty nawet nie znasz planu przygotowań!

– Bo uznałem, że skoro wszystkiego pilnujesz, to będzie dopilnowane!

Kłóciliśmy się coraz głośniej. W pewnym momencie Zosia wstała, podeszła do nas i zapytała cicho:

– A gdybyśmy w ogóle nie chodzili do kościoła, to czy byłabym gorsza od innych dzieci?

Zamilkliśmy. Przez chwilę nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie to pytanie, czy to, że nie umiem na nie odpowiedzieć. Wieczorem, kiedy już wszyscy poszli do swoich pokoi, sięgnęłam po zeszyt z obecnościami. Coś mi nie pasowało.

Głos mi zadrżał

Nazwisko, które widniało na liście obecności, brzmiało podobnie – Zofia Nowacka. Nasza Zosia to Nowicka. Różnica jednej litery. Moje serce przyspieszyło, jakby właśnie do mnie dotarło, że znaleźliśmy się w tej całej sytuacji przez... literówkę. Nie czekając do rana, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do pani Iwony, katechetki. Odbierała długo.

– Halo?

– Dobry wieczór, mówi Alicja N, mama Zosi. Przepraszam, że tak późno, ale muszę zapytać o obecności mojej córki na katechezie.

Głos mi zadrżał. Pani Iwona była wyraźnie zaskoczona całą sytuacją.

– Ależ oczywiście, że Zosia była na wszystkich próbach. Pilna, zawsze wcześniej, spokojna dziewczynka… – zawahała się. – Coś się stało?

Proboszcz nie dopuścił jej dziś do komunii. Powiedział, że opuszczała przygotowania.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

To niemożliwe... To chyba jakaś pomyłka. Już sprawdzam. – Słyszałam szelest papierów. – O matko... Faktycznie. Chodziło o Zofię Nowacką. To nie wasza córka. Tylko ja nie wpisuję nazwisk do list – dodała szybko. – To ksiądz przygotowuje dokumentację.

Odłożyłam telefon i siedziałam w ciszy, aż w końcu wykręciłam numer proboszcza.

– Szczęść Boże, Księże Proboszczu, to była pomyłka. Chodziło o inną dziewczynkę. Zosia była obecna.

– Teraz to już po wszystkim – westchnął. –Nie mogę cofnąć czasu. Błąd się zdarzył, ale Komunia to nie koncert. Nie ma drugiego wejścia.

– Ale można przeprosić.

– Nie widzę powodu do publicznych przeprosin. To nie była intencjonalna krzywda.

Odłożyłam słuchawkę. W gardle miałam gulę. Pomyłka. Jedna litera. A Zosia zapamięta ten dzień na całe życie.

Zamurowało mnie

Tamtego wieczoru długo siedziałam z Zosią w jej pokoju. Lampka rzucała ciepłe światło na ściany, na których wisiały dziecięce rysunki i zdjęcia.

– Mamo? – zapytała nagle. – Czy Bóg się na mnie obraził?

Zamurowało mnie. Szukałam w głowie słów, które będą miały sens. Kiedyś myślałam, że na takie pytania będę miała gotowe odpowiedzi. A teraz czułam, że każde zdanie może zabrzmieć fałszywie.

– Nie, kochanie – powiedziałam w końcu, siadając przy niej na łóżku. – Bóg się nie obraża. Bóg widzi, że byłaś gotowa. Że się przygotowałaś, że modliłaś się z nami, że czekałaś na ten dzień. I że to dorośli się pomylili, nie ty.

– Ale skoro nie dostałam opłatka, to znaczy, że nie jestem w pełni dzieckiem Bożym?

Zakręciło mi się w głowie. Jak ogromny wpływ może mieć jeden dzień. Jak bardzo jedna decyzja może zasiać wątpliwość w sercu dziecka.

– Jesteś Jego dzieckiem każdego dnia. I zawsze będziesz. Nawet jeśli ktoś inny tego nie zrozumie.

Zosia przytuliła się do mnie. Czułam, że ten uścisk to coś więcej niż zwykła potrzeba czułości. To była próba ocalenia własnej wiary. I wtedy po raz pierwszy naprawdę się bałam – że ten dzień zostawi w niej cień, który już nigdy nie zniknie.

Próbowałam naprawić błąd

Minęło kilka dni, zanim zebraliśmy się w sobie. Mąż zaproponował, żebyśmy zorganizowali dla Zosi wyjątkowe przyjęcie. Bez tłumu, bez księdza, bez wielkich słów. Ale z sercem.

– Chociaż spróbujmy sprawić, żeby ten dzień nie był tylko złym wspomnieniem – powiedział cicho, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole.

Zosia nie protestowała. Chyba już niczego nie oczekiwała. Ale kiedy zobaczyła w niedzielny poranek ułożone kwiaty na stole, zapaloną świecę i swoje ulubione sukienki rozłożone na łóżku, coś w niej drgnęło. Zabraliśmy ją do lasu. Tomek prowadził, ja trzymałam w dłoniach małą, białą świecę. Zosia siedziała z tyłu, cicho, wpatrzona w drzewa. Zatrzymaliśmy się na polanie. Tomek wyjął z torby Biblię, ja – mały album z jej zdjęciami z przygotowań. Pomodliliśmy się razem. Prosto, bez pośpiechu. Każdy mówił coś od siebie. Tomek opowiedział Zosi, że Bóg to nie tylko kościół. Że jest wszędzie tam, gdzie jest miłość, dobro i prawda. Zosia długo milczała, ale w końcu się uśmiechnęła.

Po powrocie do domu zjedliśmy wspólny obiad, taki, jak planowaliśmy na komunię – rosół, pieczony kurczak, sernik. Potem wręczyliśmy jej drobny prezent – złoty medalik z grawerem „Zosia, ukochane dziecko Boże”. Proboszcz się nie pojawił. Nawet nie zadzwonił. Ale tego dnia już nikt o nim nie mówił. Bo był ktoś ważniejszy. Zosia – i jej uśmiech, który wracał. Powoli. Nie taki jak wcześniej. Ale prawdziwy.

Straciłam wiarę

Mijały tygodnie, a emocje powoli opadały. Zosia wróciła do codzienności, do spotkań z koleżankami, do swoich rysunków i śpiewania pod prysznicem. Ale coś w niej się zmieniło. Czasem widziałam ją zamyśloną, patrzącą w dal, jakby próbowała odnaleźć coś, co jej zabrano. Jakby jeszcze szukała odpowiedzi na pytania, których nie umiała zadać. Zaufanie dziecka do dorosłych to delikatna rzecz. Rozpada się nie w huku, ale w ciszy. W spojrzeniu na zamknięte drzwi zakrystii, w niedopowiedzianych słowach. W poczuciu, że „byłam gotowa, ale mi nie pozwolono”. Próbowałam z Zosią o tym rozmawiać, ale szybko zauważyłam, że woli mówić o wszystkim, tylko nie o komunii.

Rok później Zosia przystąpiła do sakramentu z inną grupą dzieci. W innej parafii. Tym razem wszystko przebiegło spokojnie, bez błędów. Ale to już nie było to samo. Nie miała w oczach tej ekscytacji, którą widziałam wcześniej. Nie pytała o każdy szczegół. Sukienkę założyła bez entuzjazmu. Była grzeczna, poprawna. I cicha. Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek odzyska pełne zaufanie do Kościoła. A może już nie.

A ja...też przestałam patrzeć na autorytety tak samo. Już nie z pokorą, lecz z lękiem, że ich pomyłka odbije się na naszym życiu. Wierzę, że Bóg był z nami wtedy, gdy nikt inny nie chciał być. W lesie, przy świecy, w modlitwie Zosi. I że to wystarczyło.

Alicja, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama