Reklama

Nie sądziłam, że chrzest mojego syna stanie się tak dużym problemem. Wychowałam się w wierzącej rodzinie, więc dla mnie było oczywiste, że moje dziecko zostanie ochrzczone. Nie sądziłam jednak, że jako samotna matka będę musiała udowadniać swoją wartość przed księżmi, którzy zamiast mi pomóc, zamykali mi drzwi przed nosem. Czułam się upokorzona i odrzucona przez Kościół, który powinien przygarniać każdego, a nie oceniać.

Reklama

Czy to moja wina?

Pierwszy raz poszłam do kancelarii parafialnej pełna nadziei. Miałam przy sobie akt urodzenia syna, moje dokumenty i dane chrzestnych. Kiedy ksiądz zapytał o ojca dziecka, odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

Nie mam z nim kontaktu, wychowuję syna sama.

Spojrzał na mnie znad okularów i przez chwilę milczał. Czułam, jak moje serce przyspiesza, jakby miało przewidzieć nadchodzące słowa.

– To jest problem – powiedział sucho. – Kościół zakłada, że dziecko powinno być wychowywane w rodzinie, a tutaj mamy do czynienia z niepełną rodziną.

– Ale przecież chrzest to nie sakrament małżeństwa – próbowałam się bronić. – Czy moje dziecko ma cierpieć, bo ja jestem samotna?

Ksiądz pokręcił głową i powiedział, że muszę dostarczyć zaświadczenie, że zobowiązuję się wychować dziecko w wierze katolickiej. Ale to nie wszystko – chrzestni też musieli spełniać odpowiednie wymagania, a najlepiej, gdyby byli małżeństwem sakramentalnym.
Wyszłam stamtąd upokorzona. Czy naprawdę moja sytuacja miała sprawić, że moje dziecko nie zasługiwało na chrzest?

Tam usłyszałam to samo

Próbowałam w innej parafii. Miałam nadzieję, że może trafię na bardziej wyrozumiałego księdza. Tym razem byłam przygotowana, że może być ciężko, ale to, co usłyszałam, przeszło moje oczekiwania.

Dziecko powinno mieć wzorzec rodziny – powiedział surowym tonem ksiądz w drugiej kancelarii. – Nie chciałbym udzielać sakramentu w sytuacji, w której nie ma gwarancji, że dziecko będzie wychowywane zgodnie z nauką Kościoła.

– Ale ja jestem wierząca! – oburzyłam się. – Przecież chcę, żeby mój syn był ochrzczony, żeby mógł przyjąć sakramenty!

To trzeba było pomyśleć wcześniej – odpowiedział z wyraźnym chłodem.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Ksiądz miał do mnie pretensje, jakbym była przestępcą, jakbym zrobiła coś złego, rodząc dziecko. Czy to znaczyło, że mój syn jest gorszy tylko dlatego, że jego ojciec go zostawił?

Załamało mnie to wszystko

Po tamtym spotkaniu przez kilka tygodni nie miałam siły szukać dalej. Czułam się, jakbym waliła głową w mur, jakby Kościół, do którego należałam od dziecka, nagle mnie odrzucił. Kiedyś wierzyłam, że to miejsce, gdzie każdy jest mile widziany, ale teraz zaczynałam w to wątpić. Czy moja wiara naprawdę miała sens, skoro ludzie, którzy powinni być przewodnikami duchowymi, traktowali mnie jak osobę drugiej kategorii?

Każdego wieczoru zasypiałam z poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego nikt nie oceniał ojca mojego syna, który zniknął bez słowa, a mnie, samotną matkę, traktowano jak grzesznicę? Pewnego dnia usłyszałam, jak starsza sąsiadka rozmawia z kimś pod blokiem:

– Wiesz, ta dziewczyna sama wychowuje dziecko, a chce je chrzcić. Ksiądz jej odmówił. Może to i dobrze? Bóg nie lubi grzesznych kobiet...

Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. Odwróciłam się na pięcie i weszłam do mieszkania, zatrzaskując drzwi z hukiem. Przez łzy nie mogłam złapać tchu. Tego wieczoru zadzwoniła do mnie Kasia, przyjaciółka z dawnych lat. Gdy usłyszała, co się stało, nie kryła oburzenia.

– Nie mogę w to uwierzyć! To, że jesteś samotną matką, nie powinno mieć znaczenia! – mówiła zdenerwowana. – Posłuchaj, moja kuzynka chrzciła dziecko w Poznaniu i tam nikt nie robił jej problemów. Może powinnaś spróbować?

Wahałam się. Nie chciałam kolejnej odmowy, kolejnego upokorzenia. Ale może to była moja ostatnia szansa?

Tam była ostatnia nadzieja

Podjęcie decyzji o wyjeździe do Poznania zajęło mi kilka dni. Pakując rzeczy synka, czułam się, jakbym szła na egzamin, który mógł zadecydować o wszystkim. Kiedy weszłam do kancelarii w poznańskiej parafii, zobaczyłam starszego księdza siedzącego za biurkiem. Sprawiał wrażenie ciepłego i serdecznego człowieka.

– Dzień dobry. Chciałabym ochrzcić syna – powiedziałam cicho.

– Oczywiście – odpowiedział z uśmiechem. – Proszę usiąść i opowiedzieć mi o sobie.

Serce waliło mi jak oszalałe.

– Wychowuję go sama. Jego ojciec odszedł jeszcze przed narodzinami – przyznałam.

Nie było żadnego zmrużenia oczu, żadnego chłodnego spojrzenia.

– Bóg kocha każdego – powiedział łagodnie. – Chrzest to sakrament miłości, nie nagroda za spełnianie ludzkich warunków.

Po tych słowach poczułam, jak kamień spada mi z serca.

– Nie potrzebuje pani żadnych specjalnych dokumentów, wystarczy akt urodzenia dziecka i dane chrzestnych. Kościół nie jest miejscem dla doskonałych ludzi, ale dla tych, którzy szukają Boga. Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od miesięcy ktoś potraktował mnie normalnie.

Wreszcie się udało

Przygotowania do chrztu przebiegły bez problemu. W końcu czułam, że jestem na właściwej drodze. W dniu ceremonii stanęłam w kościele, patrząc na białą szatkę syna. Przyszli moi bliscy, chrzestni, nawet Kasia. Kiedy ksiądz polał główkę syna wodą, czułam, jakbym w końcu złapała oddech po długim okresie duszenia się w niesprawiedliwości. Po mszy podeszłam do proboszcza.

– Chciałam podziękować – powiedziałam. – To dla mnie wiele znaczy.

– Nie taki jest sens Ewangelii – uśmiechnął się ciepło.

Patrzyłam na syna, który spał w moich ramionach. Nie był gorszy od innych dzieci. Był równie ważny. Wracając do domu, myślałam o wszystkim, co przeszłam. O tych spojrzeniach pełnych potępienia, o słowach, które wbijały mi się w serce jak noże. O moim synu, który nie wiedział jeszcze, że świat może być tak surowy dla jego matki. Czy na nowo zaufałam Kościołowi? Nie do końca. Nadal czułam żal, ale zrozumiałam, że ludzie w nim są różni. Są tacy, którzy odrzucają, i tacy, którzy przygarniają. Teraz wiem, że wiara to coś więcej niż surowe zasady i ludzkie osądy. To miłość, której doświadczyłam w tej małej parafii w Poznaniu. Kościół mnie zawiódł, ale Bóg nigdy.

Reklama

Sandra, 24 lata

Reklama
Reklama
Reklama