Reklama

Od niedawna jestem mamą. Czasem nadal trudno mi w to uwierzyć — jakby to był tylko sen, a nie codzienność pachnąca mlekiem, zmienianiem pieluch i rozbrajającym uśmiechem, który potrafi rozpuścić cały stres. Moja córeczka, Lena, pojawiła się na świecie nieplanowanie, ale od razu stała się całym moim światem. To nie był łatwy czas — jej ojciec uznał, że nie jest gotów. Ulotnił się szybciej niż się pojawił. Ale ja nie jestem sama. Mam Marka. Mojego brata.

Reklama

Marek... On zawsze był inny niż wszyscy. Trochę szalony, trochę uparty, ale też najbardziej lojalny człowiek, jakiego znam. To on przyjechał do mnie o drugiej w nocy, gdy zaczęłam rodzić. To on trzymał mnie za rękę, kiedy krzyczałam z bólu i on pierwszy podał mi Lenę na ręce, kiedy lekarze byli zbyt zajęci czymś innym. Mimo że sam miał wtedy swoje problemy — świeżo po rozwodzie, po przeprowadzce, w nowym związku, którego nikt w rodzinie nie akceptował. Zwłaszcza nasi rodzice.

Ale mnie nie obchodzą formalności. Dla mnie Marek jest nie tylko wujkiem córki. Jest rodziną z krwi i kości. Jest jedynym człowiekiem, którego naprawdę chcę widzieć jako ojca chrzestnego mojej córki. Bo wiem, że będzie przy niej niezależnie od wszystkiego. A przecież o to w tym chodzi, prawda? Chrzest to nie tylko biała szata i „amen” przy ołtarzu. To obecność. Gotowość do wsparcia. I Marek to wszystko ma — tylko, niestety, nie ma „papierów”. Bo według księdza, żyjąc z nową partnerką po rozwodzie, jest niegodny tej roli.

Wiem, że czeka mnie walka. I wiem, że część mojej rodziny nie zrozumie. Ale nie potrafię się poddać. Nie teraz, kiedy chodzi o przyszłość mojej córki i człowieka, który nigdy mnie nie zawiódł.

Obchodziło ich tylko to, co powiedzą ludzie

– Mamo, tato... Chciałabym, żeby ojcem chrzestnym Leny został Marek – powiedziałam spokojnie, choć z sercem w gardle. Wiedziałam, że ta rozmowa się nie skończy dobrze, ale nie sądziłam, że kłótnia wybuchnie tak od razu.

– Córko, Marek? Ksiądz na to nie pozwali – odezwała się mama, zanim jeszcze zdążyłam spojrzeć tacie w oczy.

– Ale dlaczego nie? Bo nie ma odpowiednich papierów? – próbowałam zachować spokój, choć wewnątrz już gotowałam się ze złości.

– Bo jest po rozwodzie. Bo żyje z tamtą kobietą, bez ślubu. Jak to ma wyglądać? Chcesz, żeby cała wieś o tym szeptała? – tata mówił powoli, ale jego ton był nie do zniesienia. Jakby mi tłumaczył rzeczy oczywiste, jak dziecku.

– Nie obchodzi mnie, co powiedzą ludzie. On był przy mnie, kiedy urodziłam Lenę. To on ją przewijał przez pierwsze dni, kiedy ja nie mogłam wstać z łóżka. A wy? Przyszliście dopiero po tygodniu.

– Nie mów tak – mama odsunęła się od stołu i wstała. – Byliśmy, jak tylko mogliśmy. Ale to nie o to chodzi. Chrzest to nie prezent dla brata. To sakrament. To odpowiedzialność. A Marek nie żyje po bożemu. Sam wybrał.

– I co z tego? – teraz już nie wytrzymałam. – To tylko papiery. Marek jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Lenka będzie miała w nim oparcie. On nie jest idealny, ale przynajmniej nie udaje.

– Zastanów się, co ludzie powiedzą. Wybierz kogoś innego. Masz przecież kuzyna z Krakowa, porządny chłopak, chodzi do kościoła, udziela się, może on... – mama mówiła dalej, ale ja już nie słuchałam.

– Nie chcę kuzyna z Krakowa. Chcę Marka. Nie wybieram go dlatego, że mi się podoba jego styl życia, tylko dlatego, że go znam. Wiem, co potrafi, wiem, że będzie przy niej. Nie chcę, żeby moja córka miała na chrzcie obcego człowieka tylko dlatego, że ksiądz go zaakceptuje.

– Ty nic nie rozumiesz. To nie jest wybór dla ciebie, tylko dla dziecka – tata uderzył ręką w stół.

– Właśnie dlatego to Marek – powiedziałam cicho. – Bo dla niej chcę najlepiej.

Po tej rozmowie wyszłam, trzaskając drzwiami. Czułam się, jakbym walczyła o coś, czego nikt poza mną nie widział. Przez cały wieczór leżałam na kanapie z Leną śpiącą na piersi i nie potrafiłam powstrzymać łez. W głowie kotłowały mi się wszystkie ich słowa. Rodzice, którzy całe życie uczyli mnie wartości, teraz mówili mi, że ważniejsze od lojalności i bliskości są „warunki” i „wizerunek”.

Czułam się niezrozumiana. Sama. A jednocześnie jeszcze bardziej pewna, że nie zrezygnuję.

Po rozmowie z księdzem chciałam się poddać

Weszłam do kancelarii z duszą na ramieniu. Ksiądz siedział za biurkiem, coś notował w grubym zeszycie. Gdy podniosłam rękę, żeby zapukać, usłyszałam jego stanowczy głos:

– Proszę.

Zrobiłam krok do środka. Usiadłam naprzeciwko niego, trzymając w rękach zaświadczenie z urzędu i kartkę z danymi.

– Chciałabym zapisać córkę do chrztu. Ma na imię Lena.

Ksiądz spojrzał na dokumenty, kiwnął głową.

– I chrzestni?

– Matką chrzestną będzie moja przyjaciółka, Anna. A ojcem... ojcem chcę, żeby został mój brat, Marek.

Zatrzymał się z długopisem w połowie kartki.

– Marek... Pański brat. Dobrze. Stan cywilny?

– Był żonaty. Teraz jest po rozwodzie. Mieszka z partnerką.

Ksiądz odłożył długopis.

– To niemożliwe. Osoba, która żyje w związku niesakramentalnym, nie może być dopuszczona do funkcji chrzestnego.

Poczułam, jak coś zaciska mi się w gardle. Przełknęłam ślinę.

– Ale on jest dobrym człowiekiem. Odpowiedzialnym. Kocha moją córkę jak własne dziecko. Zna ją od pierwszych dni. Nigdy nie odmówił mi pomocy. Jest dla mnie rodziną, prawdziwą. A nie jakimś symbolicznym gościem od prezentów.

– Pani Ewelino – przerwał mi spokojnym, ale chłodnym tonem – rozumiem, co pani mówi. Ale ja nie mogę naginać prawa kościelnego. To nie jest kwestia dobrej woli czy charakteru. To są przepisy. I obowiązują wszystkich.

– Ale... przecież to nie ma sensu – wyszeptałam. – Mam udawać? Wziąć kogoś, kto spełnia warunki, ale nie ma z nami żadnej więzi? Tylko po to, żeby było zgodnie z zasadami?

– Wybór chrzestnych to też świadectwo wiary. Ich życie powinno być zgodne z nauką Kościoła. Rozumiem, że to trudne. Proszę się jeszcze zastanowić – powiedział, już odkładając papiery na bok.

Wyszłam, czując się, jakbym właśnie straciła grunt pod nogami. Na zewnątrz zapadał zmrok, a ja usiadłam na ławce obok kościoła i zakryłam twarz dłońmi. Czułam się bezsilna, jakby moje decyzje nie miały żadnego znaczenia. Jakby wszystko, co czułam, można było unieważnić jednym przepisem. Przecież Marek nie przestał być moim bratem tylko dlatego, że jego małżeństwo się nie udało. Nie przestał być obecny.

W głowie kłębiły się myśli. Może rodzice mają rację? Może trzeba odpuścić? A może... może spróbować jeszcze gdzieś indziej?

Właśnie dlatego nie chcę kogoś na pokaz

– I co? Porozmawiałaś z księdzem? – mama od razu stanęła w drzwiach, jakby czekała na tę chwilę od rana.

– Tak. Nie zgodził się – odpowiedziałam, zdejmując buty. – Marek nie spełnia wymagań.

– No widzisz? – wtrącił się tata. – Mieliśmy rację. Nie rób z siebie męczennicy. Weź kogoś odpowiedniego.

– Nie – odpowiedziałam, wchodząc do salonu. – Nie poddam się tak łatwo.

– Uparłaś się, bo to twój brat. Ale to nie jest wybór dla ciebie, tylko dla dziecka – mama usiadła przy stole i pokręciła głową.

– Właśnie dlatego nie chcę kogoś na pokaz. Lenka zasługuje na kogoś, kto naprawdę będzie przy niej, nie tylko w dniu chrztu.

– Ludzie będą gadać – tata spojrzał na mnie poważnie. – A ty chcesz jeszcze bardziej nas ośmieszyć?

Nie odpowiedziałam. Poczułam, że zaraz wybuchnę, więc wyszłam z domu bez słowa. Szłam szybko, jakby ruch mógł uspokoić moje myśli. Zatrzymałam się dopiero na przystanku, choć nigdzie nie planowałam jechać.

Wtedy poczułam, że nie chcę kłamać, kombinować. Ale też nie chcę się poddać. Spróbuję w innej parafii. Powiem prawdę. Co się stanie, to się stanie.

Spotkanie z drugim księdzem

Druga parafia była mniejsza, bardziej kameralna. Nie znałam tu nikogo. Może właśnie dlatego zdecydowałam się spróbować. Nie miałam nic do stracenia.

Ksiądz był starszy, siwy, z lekko pochylonymi plecami i ciepłym spojrzeniem. W kancelarii pachniało świecami i kurzem. Usiadłam naprzeciwko niego, ściskając dłonie na kolanach.

– Chciałabym ochrzcić córkę. Ma na imię Lena. I... chciałabym, żeby ojcem chrzestnym został mój brat.

– Dobrze. Proszę opowiedzieć mi trochę więcej – zachęcił.

Wzięłam głęboki oddech.

– Marek jest po rozwodzie. Mieszka z partnerką. Nie mają ślubu kościelnego. Ale... jest dla mnie najważniejszym człowiekiem. Był przy mnie, kiedy rodziłam, kiedy wracałam ze szpitala, kiedy nie miałam siły. I wiem, że dla mojej córki zrobiłby wszystko. Nie mam wątpliwości, że to właśnie on powinien być jej ojcem chrzestnym.

Ksiądz milczał przez chwilę, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. Potem powiedział cicho:

– Nie sądźmy życia po papierach. Czasem ktoś po rozwodzie jest lepszym świadkiem wiary niż ktoś, kto nigdy nie przeżył kryzysu. Widzę w pani bracie odpowiedzialność i miłość. To ważniejsze niż formalności.

Nie odpowiedziałam. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Serce biło mi tak mocno, jakby właśnie ktoś zdjął ze mnie cały ciężar.

– Zgadzam się – dodał.

– Dziękuję – wyszeptałam.

To był nasz moment, tylko nasz

Dzień chrztu był cichy, bez wielkiego przyjęcia, bez tłumów. W kościele zebrała się najbliższa rodzina. Rodzice przyszli, ale milczeli. Siedzieli w ostatniej ławce, nie odzywając się ani do mnie, ani do Marka. Może wciąż nie potrafili zaakceptować tego, co zrobiłam. Może po prostu nie chcieli robić scen.

Marek stał obok mnie, trzymając Lenę na rękach. Patrzyłam, jak lekko kołysze ją do snu, jak jego dłonie są pewne, spokojne. Kiedy ksiądz polał wodę na jej głowę, odruchowo spojrzałam na niego. Uśmiechał się. Ale widziałam, że też walczy ze wzruszeniem.

Po mszy zostaliśmy chwilę przy ołtarzu. Gdy ludzie powoli wychodzili, usiedliśmy razem w ławce.

– Nie wiem, czy zasługuję – powiedział cicho. – Ale zrobię wszystko, żeby ten dzieciak to czuł. Zawsze. Niezależnie od wszystkiego.

– Wiem – odpowiedziałam. – Dlatego właśnie to musiałeś być ty.

Nie rozmawialiśmy długo. Wiedzieliśmy, że nie trzeba nic więcej. To był nasz moment, tylko nasz. Rodzice wyszli pierwsi, nie czekając nawet na zdjęcia. Nie wiem, co sobie wtedy pomyśleli. Może nic. Może dla nich to była porażka.

Ale ja czułam spokój. Nie triumf, nie satysfakcję. Spokój. Lena miała obok siebie człowieka, który nie zniknie po ceremonii. Który będzie, kiedy zachoruje, kiedy zapomni pracy domowej, kiedy ktoś złamie jej serce. Który już teraz był.

Ewelina, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama