Reklama

Mój szwagier zawsze był łachudrą i nie zapowiadało się, żeby kiedykolwiek miał się zmienić. Do dziś nie wiem, dlaczego moja siostra za niego wyszła, ale nie będę jej z tego rozliczać. Ile się przy nim wycierpiała, to tylko ona wie.

Reklama

Olek był wiejskim rozrabiaką

Obydwie z Sandrą poznałyśmy Olka w szkole. Mogłabym powiedzieć, że był tzw. trudnym uczniem, ale chyba nie przeszłoby mi to przez gardło: to był zwykły młot. Nie chwytał zupełnie niczego, całe dnie spędzał na obmyślaniu durnowatych kawałów, a potem popalał papierosy za szkolnym śmietnikiem – pewnie, żeby odreagować tę niezwykle ciężką pracę, której oddawał się w salach lekcyjnych. Potem było jeszcze gorzej. Im był starszy, tym bardziej uciążliwy. Nie tylko dla nas, swoich kolegów, ale przede wszystkim dla nauczycieli. Potrafił wsadzić nauczycielce zdechłego szczura do torebki, a nawet wymazać samochód sprejem – co spotkało kiedyś polonistkę, która nie chciała go przepuścić do następnej klasy.

Sandra, z kolei, była zawsze śliczną, chociaż dość nieśmiałą dziewczyną. Nie wiem, może niepokorność Olka w jakiś sposób jej imponowała? W każdym razie, gdy oznajmiła mi, że spotyka się z nim po lekcjach, myślałam, że upadła na głowę.

– Czyś ty oczadziała? Z tym łobuzem? A jak ci krzywdę jakąś zrobi? – martwiłam się.

– A tam, daj spokój! On wcale nie jest taki, za jakiego wszyscy go uważają. To jest naprawdę bystry i wrażliwy chłopak. Po prostu nikt nie chce go zrozumieć – tłumaczyła mi Sandra, chociaż zupełnie mnie to nie przekonywało.

Traktował siostrę jak służącą

Nie potrafiłam przemówić siostrze do rozumu, a Olek w żaden sposób nie przedstawiał się z lepszej strony. Niestety, ich związek kwitł, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Pobrali się szybko, bo zaledwie rok po liceum. Dlaczego? Sandra była w ciąży, oczywiście. Ciężko więc stwierdzić czy był to związek z miłości czy obowiązku, ale bardziej obstawiam to drugie.

Niestety, gdy Olek oficjalnie sobie „zaklepał” moją siostrę, zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze i przed nią. Traktował ją jak darmową służącą. Sam w domu nie robił nic, a Sandra, nawet w zaawansowanej ciąży, nadal podawała mu pod nos wszystkie posiłki, sprzątała i prała. Gdy czegoś nie zrobiła, najpierw karał ją ciszą. Później, gdy Antosia już się urodziła, przeszedł do rękoczynów.

– Sandra, odejdź od niego, nikt nie powinien być tak traktowany! To jest leń i drań, lepiej ci będzie bez niego. Dziecko na to wszystko patrzy i zapamiętuje, nie funduj jej takich doświadczeń – błagałam siostrę, żeby się opamiętała.

Niestety, bezskutecznie.

– To mój mąż. Przysięgałam mu przed ołtarzem wierność i to, że nie opuszczę go aż do śmierci – odpowiadała spokojnie siostra.

– A on ci przysięgał miłość i uczciwość małżeńską! Tego już nie pamiętasz? – argumentowałam.

– To jego decyzje i jego grzechy. Ja ze swoich obietnic składanych przed Bogiem zamierzam się wywiązać.

Nie rozumiałam jej

Chociaż obydwie pochodziłyśmy z wierzącej rodziny, nigdy nie byłyśmy przesadnie ortodoksyjne. Sandra jednak, z czasem, stawała się coraz bardziej oddana wierze i Bogu. Być może w ten sposób radziła sobie z codziennymi trudnościami, które zafundowała sobie przez małżeństwo z tym zbójem. Może modlitwa przynosiła jej ukojenie, gdy mąż znowu ją zwyzywał albo uderzył. Przynajmniej tyle, że sam nie chodził do kościoła. To już byłby szczyt hipokryzji! Damski bokser, okropny mąż i wyrodny ojciec, a w niedzielę w pierwszej ławce przed księdzem! Takich obłudników też znam, ale przynajmniej mój szwagier do nich nie należał.

Gdy moja siostrzenica skończyła jakieś dziesięć lat, zmarli nasi rodzice. Najpierw ojciec, a potem matka. Przeżyłyśmy to z Sandrą mocno, bo rodzice, chociaż byli prostymi ludźmi, wychowali nas najlepiej, jak tylko potrafili. Dołożyłyśmy się z siostrą do oszczędności, które zostawili mama i tata, i wykupiłyśmy im miejsca na wiejskim cmentarzu. Ładne, spokojne, pod brzózkami.

Na pogrzebie szwagier pojawił się pod wpływem alkoholu. To był dla mnie ciężki dzień, więc nawet nie robiłam siostrze wyrzutów z tego powodu. Było dla mnie jednak jasne, że po tym incydencie szwagier stanie się dla mnie jeszcze bardziej niegodny uwagi i jakiegokolwiek szacunku. „Jeśli Sandra od niego nie odejdzie – trudno. Ale ja na pewno nie będę znosić jego obrzydliwego charakteru”, obiecałam sobie.

Problem się rozwiązał

Może i powinnam się wstydzić, że mówię coś takiego, ale to, co zdarzyło się w naszej rodzinie kilka lat później, przyniosło mi więcej ulgi niż smutku. Któregoś dnia Sandra zadzwoniła do mnie zapłakana z wiadomością, że Olek… nie żyje.

– Zapił się – chlipała. – Gdy trafił do szpitala, był już praktycznie po drugiej stronie. Lekarze nie mogli niczego zrobić.

„Niech się smaży w piekle”, pomyślałam okrutnie. „Może teraz Sandra zazna odrobiny wolności i szczęścia”. Nie spodziewałam się, że siostra będzie w stanie wbić mi sztylet w plecy i zaproponować coś, na co nigdy nie powinnam się zgodzić.

– Pochowamy Olka z rodzicami, dobrze? – zarzuciła zupełnie bezbarwnym głosem, gdy krzątałam się po jej domu, żeby pomóc z obiadem.

– Co takiego? – zapytałam, żeby upewnić się, że dobrze usłyszałam.

– Nie stać mnie na inne miejsce na pochówek, to już jest wykupione. To grób rodzinny, wykupiliśmy przecież kilka miejsc, więc to jedyna opcja – odpowiedziała.

– To nie jest jedyna opcja, Sandra, bo takiej opcji po prostu nie ma! Nie zgadzam się, żeby ten bezbożnik i grzesznik, który latami cię katował, spoczywał obok rodziców! Wybij to sobie z głowy! – oburzyłam się.

– To co mam zrobić? Gdzie go pochowam? – zapytała łzawie siostra.

Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Przecież nie można zmarłego wyrzucić tak po prostu gdziekolwiek – nawet jeśli ja osobiście byłam zdania, że szwagrowi nie należało się nic innego.

– Musisz porozmawiać z księdzem. Olek nigdy nie pojawił się w naszym kościele, nie będzie chciał go pochować – oznajmiłam twardo.

– Już ja się tym zajmę. Mam wobec niego obowiązki jako żona. Chcę, żeby miał godny pochówek na katolickim cmentarzu – odpowiedziała.

„Zwariowała, po prostu zwariowała”, pomyślałam ze złością, ale na głos nie powiedziałam już niczego.

Ksiądz się zgodził

Nie wiem, jakich czarów użyła Sandra, ale nasz ksiądz dał się ubłagać i pozwolił na wyprawienie świeckiego pogrzebu z pochówkiem na naszym kościelnym cmentarzu.

– Sandra, na Boga, nie wstyd ci? – oburzałam się. – Ganiasz do kościoła jak ostatnia dewota, a takich herezji się dopuszczasz? Nie uważasz, że Bóg zwolniłby cię z obowiązku bycia taką idealną żoną, gdyby wiedział, jakim potworem był ten człowiek?

O zmarłych się źle nie mówi – upominała mnie. – I nie, nie wstyd mi. To mój ostatni obowiązek małżeński wobec niego. Stwórca będzie nas rozliczał ze wszystkiego. Kiedyś może doczekam się nagrody za to poświęcenie. A Olek? Nie wiem, to już jego sprawa… – zamyśliła się.

Dziwiłam się, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Nawet protesty własnej córki nie działały na Sandrę. Tak, nawet Tosia zdążyła się zorientować, jakim człowiekiem był jej ojciec – ale matka nadal pozostawała nieugięta.

– Ciociu, on na to wszystko nie zasługuje. Matka chyba myśli, że wykupi dla niego jakieś zbawienie i odpuszczenie grzechów. Nie da się odpuścić tego, co nam robił! – frustrowała się Tosia, gdy zostawałyśmy same.

– Wiem, dziecino, wiem… Ale to decyzja mamy. Jeśli czuje, że tak powinna postąpić, to nie możemy odbierać jej tego prawa. Być może po prostu jest lepszym, bardziej miłosiernym człowiekiem niż my… – westchnęłam ciężko.

Na pogrzeb szwagra przyszłam tylko po to, aby wspierać Sandrę i Tosię. Najchętniej splunęłabym na jego trumnę, gdy pracownicy zakładu spuszczali ją w głąb grobu, ale jakoś przetrwałam całą uroczystość ze względną godnością.

– To wszystko? Spełniłaś ostatni obowiązek? Jesteś już wolną kobietą? – zapytałam siostrę kilka tygodni później.

– Chyba tak… Wiesz, faktycznie, bez Olka jest w domu jakoś tak bezpieczniej. Ciszej. Żyje nam się z Tosią spokojnie, bez stresu – odpowiedziała Sandra.

Reklama

– I oby tak już zostało – odparłam, poklepując ją po ramieniu. – Mam nadzieję, że twoja nagroda za lojalność to czas, który zaczyna się właśnie teraz.

Reklama
Reklama
Reklama