„Wróżka przepowiedziała, że ślub przyjaciółki to będzie katastrofa. Przed ołtarzem pojawiła się druga kobieta w bieli”
„Te karty oznaczają wielkie niebezpieczeństwo – pokazała palcem inny układ czarnych figur. Są one związane ze ślubem, ale nie umiem odszyfrować sensu tej kombinacji. Jest dla mnie za trudny. Spojrzałyśmy po sobie. Lekki nastrój prysnął jak mydlana bańka, można nie wierzyć we wróżby, ale jak usłyszy się niepomyślną, trudno ją zignorować”.
- Marzena, 33 lata
Talię rozkładała Arleta, przekonując, że to dla niej bułka z masłem i nie raz, nie dwa już wróżyła.
– Co prawda praktykę zdobywałam na deszczowych turnusach kolonijnych ładnych parę lat temu, ale to nic, zobaczycie, dam radę – plotła trzy po trzy jak to ona. – Teraz skupcie się i nie przeszkadzajcie – zarządziła w końcu.
Zebrałyśmy się koło domorosłej wróżki, zaciekle dyskutując, która ma być pierwsza w kolejce. Udało mi się przepchać rozchichotane dziewczyny i nie rozlać wina. Kieliszek postawiłam delikatnie na stole, starając się nie uronić ani kropelki smacznego trunku.
– Zabierz to! Karty nie lubią bałaganu – rozkazała Arleta.
– Tak jest! – zasalutowałam, ale na baczność nie udało mi się stanąć. Wieczór panieński Iwony był naprawdę udany, kręciło mi się już trochę w głowie.
Zobacz także
– Bądź poważna – Arleta najwyraźniej nie była sobą. Zwykle pierwsza do wygłupów, nagle zaczęła robić ceremonie z zabawy we wróżby. Żeby chociaż trzymała w ręku tarota, ale nie, tasowała zwykłą talię, nie było w niej nic magicznego.
– Przełóż – zażądała, wskazując kupkę tanich papierowych kart.
– Makao! – zachichotała przyszła panna młoda, która na widok kart poczuła się jak na koloniach dziesięć lat temu.
– Jesteś niepoważna – zgasiła ją Arleta.
– Ktoś musi, skoro ty się tak nadęłaś – wypaliła prosto z mostu. – To mój wieczór panieński, już nie pamiętasz? Przecież miałyśmy się bawić.
– Hej, dziewczyny, nie kłóćcie się – zawołałam. – Przełożyłam talię, lewą ręką od serca. I co dalej?
Arleta z poważną miną zaczęła rozkładać karty. Gdy skończyła, dłuższą chwilę przyglądała się im w milczeniu, aż zaczęłam się wiercić niespokojnie.
– Co tam zobaczyłaś?
– Ślub – nasza wróżka wyglądała, jakby straciła całą pewność siebie.
– Brawo, Cyganeczko, masz prawdziwy dar – poklepałam ją z udawanym uznaniem po ramieniu. – Kto by się spodziewał w najbliższej przyszłości takiego wydarzenia w naszym gronie – zakpiłam.
Moje słowa zagłuszył wybuch śmiechu, dziewczyny świetnie się bawiły kosztem Arlety.
– No dobrze, powiedz, kochana, dlaczego masz minę, jakbyś połknęła żabę? – zainteresowałam się trwającą w dziwnym oszołomieniu wróżką.
– Ponieważ nie za bardzo rozumiem, co tu widzę – odparła zamyślona. – Popatrz, dama kier to ty, obok ciebie radosne wydarzenie związane z młodą kobietą, jednak z drugiej strony leżą w rządku karty oznaczające same kłopoty – wskazała ręką na piki i trefle.
– Mam świadkować Iwonie – przypomniałam. – Sprawdź lepiej, co to za kłopoty. Nie chciałabym, żeby okazało się, że kwiaciarnia nie dostarczyła bukietu – przypomniałam sobie wredną babę, która przyjmowała zamówienie.
– Nie potrafię – Arleta bezradnie rozłożyła ręce. – Mogę tylko powiedzieć, że wszystko się dobrze skończy.
– To co cię tak zmartwiło?
– Te karty oznaczają wielkie niebezpieczeństwo – pokazała palcem inny układ czarnych figur. – Są one związane ze ślubem, ale nie umiem odszyfrować sensu tej kombinacji. Jest dla mnie za trudny.
– Postaraj się – nagle wszystkie zgromadziłyśmy się przy stole.
– Nie jestem prawdziwą wróżką – powiedziała poirytowana Arleta.
No proszę, jak chce, to potrafi być skuteczna i operatywna
Spojrzałyśmy po sobie. Lekki nastrój prysnął jak mydlana bańka, można nie wierzyć we wróżby, ale jak usłyszy się niepomyślną, trudno ją zignorować.
– Wiem, co zrobimy! – Iwona zatupała w miejscu. – Gdzie jest mój telefon?
O, tutaj. Zrobię zdjęcie układu i wyślemy je do prawdziwej wróżki, niech powie w końcu, co mi grozi.
– Nie tobie – pocieszyłam ją. – To mnie Arleta postawiła karty.
– Ale ślub jest mój, prawda? Dlatego muszę dowiedzieć się, co to za niebezpieczeństwo zawisło nad moją uroczystością.
Iwona strzeliła kilka fotek, telefonem szybciutko znalazła numer do wróżki i od razu zadzwoniła.
Patrzyłam na nią z podziwem, no proszę, jak chce, to potrafi być skuteczna i operatywna. Zupełne przeciwieństwo niezaradnej Iwony, którą wszystkie znałyśmy od dzieciństwa.
– W internecie piszą, że jej wróżby zawsze się sprawdzają – szepnęła do nas.
– Halo? Mam do pani taką sprawę… – ożywiła się, uzyskawszy połączenie.
W kilku żołnierskich zdaniach wyłuszczyła, z czym dzwoni i w napięciu słuchała odpowiedzi wróżki.
– Iwona, przełącz na tryb głośnomówiący – syknęłam.
– Wysłałam pani zdjęcia kart – mówiła Iwona. – Bardzo panią proszę, muszę powiedzieć, co one oznaczają. Jeśli chodzi o pieniądze, to w każdej chwili jestem gotowa przyjechać i zapłacić, nawet za chwilę, tylko błagam, proszę mi pomóc.
Wszyscy wiedzą, że kto czeka na kłopoty, tego one same znajdują
W słuchawce zaległa cisza. Miałam nadzieję, że to oznacza, iż wróżąca ogląda oznaczający niebezpieczeństwo układ.
– Kto stawiał karty? – głos kobiety był głęboki i lekko ochrypły.
Arleta natychmiast podniosła do góry dwa palce jak uczennica.
– Ona cię nie widzi – stuknęłam ją w bok, żeby oprzytomniała.
– Dziewczyna, która to zrobiła, jest młoda i niedoświadczona – odezwała się wróżka, zadając kłam moim słowom.
– Karty nie są jej posłuszne, robią z nią, co chcą. Uchylanie zasłony przez niepowołaną rękę jest niebezpieczne, zanim dziewczyna nie nauczy się rozkazywać talii, nie wolno jej zaglądać w przyszłość.
– Czy to oznacza, że wróżba jest nieważna? – spytała z nadzieją Iwona.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. To bardzo rzadki układ, widziałam taki tylko raz, kiedy byłam dzieckiem. Karty stawiała babcia i bardzo przestraszyła się tego, co w nich zobaczyła. Zapamiętałam ten układ na zawsze, bo tej samej nocy piorun uderzył w stodołę dziadków. Gdyby koleżanka, która rozkładała talię, znała się na rzeczy, a w dodatku miała dar, powiedziałabym, że nad uroczystością ślubną wisi podobne wydarzenie. Coś nagłego i gwałtownego o dużej sile rażenia.
– Rany Julek… – szepnęła Iwona autentycznie przerażona.
– Ponieważ jednak do wróżenia zabrała się amatorka, karty mogły sobie z niej zadrwić – tłumaczyła wróżka. – Wyczuły moc dziewczyny, więc pokazały przyszłość, jednocześnie dając jej prztyczka w nos. Jeśli tak było, nie grozi wam prawdziwe niebezpieczeństwo. Będzie dużo huku i mały ogień, rozumie pani? – zakończyła swój wywód.
Nic więcej nie udało się z niej wyciągnąć. Pożegnała się i rozłączyła.
Dni pozostałe do ślubu upłynęły w nerwowym oczekiwaniu, a że jak wiadomo, kto oczekuje kłopotów, tego one same znajdują, nie zawiodłyśmy się.
Lista niespodziewanie ujawnionych niedociągnięć zdawała się nie mieć końca. Suknia okazała się być za długa, welon za krótki, a pantofle obtarły stopy pannie młodej do krwi.
– Kieckę się skróci, welonu się nie czepiaj, jest w sam raz – próbowałam przemówić Iwonie do rozsądku.
– Wymarzyłam sobie ten ślub i wszystko będzie, dokładnie tak, jak zaplanowałam – Iwona cedziła słowa przez zęby, ściągając buty i oglądając krwawiącą piętę. – Nakleję plaster i wytrzymam. Szpilki są idealne, kuzynka przywiozła je z Paryża, więc tym bardziej nie zostawię ich w domu.
– Zuch dziewczyna. Tak trzymaj! – pochwaliłam ją za determinację.
Iwona, to właśnie jest uderzenie pioruna, na które czekamy!
Od czasu wieczoru panieńskiego nie rozmawiałyśmy o wiszącym nad ślubem tajemniczym fatum. To był temat tabu, nie chciałyśmy też dodatkowo denerwować i tak wystarczająco rozdrażnionej Iwony. Ona z kolei też nie paliła się do przypominania niefortunnego wydarzenia. Zachowując dyskrecję, dotrwałyśmy do daty jej zamążpójścia.
– Ha, a jednak się udało! Żadne nieszczęście się nie wydarzyło – cieszyłam się, ustawiając w bocznej nawie w oczekiwaniu na młodą parę.
Zagrzmiały organy. Iwona i Marek ramię w ramię ruszyli do ołtarza. Za panną młodą ciągnął się przykrótki welon. Zamknęłam oczy, żeby tego nie widzieć.
– Najważniejsze, że wszystko zakończyło się szczęśliwie – powtarzałam sobie cicho pod nosem.
Ledwie ksiądz przywitał młodą parę, w ławkach zrobił się ruch. Ktoś przeciskał się, próbując wyjść.
W głównej nawie stanęła ubrana na biało dziewczyna i zaczęła wpatrywać się z rozpaczą w plecy Marka. Poruszyłam się niespokojnie. Co jest grane?
Młoda para niczego nie zauważyła, jednak ksiądz pogubił się, widząc, że dziewczyna ruszyła zdecydowanie w stronę ołtarza. Z pierwszej ławki wybiegł ojciec Marka, żeby ją zatrzymać, ale ta mocno go odepchnęła i pobiegła dalej. Ksiądz przerwał uroczystość, a młodzi jak na komendę odwrócili się na odgłos szamotaniny za plecami. Dziewczyna w sekundę znalazła się przy Marku.
– Ty świnio! – zamachnęła się i uderzyła go z całej siły w twarz. – Jak mogłeś tak mnie oszukać! Co teraz będzie z naszym Mareczkiem?
– Z kim? – wyjąkał zaskoczony Marek.
– Z twoim synem, draniu! Nie udawaj głupiego!
Przez ławki przebiegł szmer podekscytowanych głosów, a ksiądz pochylił się ku młodym.
– Proszę do zakrystii, wyjaśnicie sobie, czy nadal chcecie ślubu – mówiąc to, patrzył tylko na pobladłą z wrażenia Iwonę.
– Nigdzie nie idę, to prowokacja – znarowił się Marek. – W życiu nie widziałem tej kobiety na oczy. To jakaś wariatka.
– Masz z nią dziecko – syknęła Iwona.
– O, żebym tak jutra nie doczekał! – narzeczony momentalnie zaparł się rzekomego potomka.
Wypadki toczyły się tak szybko, że dopiero po chwili zrozumiałam, czego jestem świadkiem.
– Iwona, to nasze uderzenie pioruna! – szarpnęłam wkurzoną pannę młodą. – Pamiętasz? Dużo huku, mało ognia. Spójrz na „matkę Mareczka”, ubrała się jak do ślubu i dziwnie się zachowuje. Marek ma rację, ona jest szalona.
Kochanie, uwierz mi, to jakieś kosmiczne nieporozumienie
Dziewczyna nie patrzyła na nikogo, kołysała się na obcasach w przód i tył, nerwowo przeczesując palcami włosy.
– Wezwałem policję, zaraz przyjadą. Może zabiorą stąd tę wariatkę – podszedł do nas niedoszły teść Iwony.
– I dobrze, ja jej nie znam – szarpnął się desperacko Marek. – Kochanie, uwierz mi, to kosmiczne nieporozumienie.
– Żadna wariatka nie zakłóci mojego ślubu – odezwała się nagle Iwona.
– Wróżka mówiła, że wydarzenie będzie gwałtowne, ale nieszkodliwe.
– Nie była tego pewna – szepnęłam.
– A co mi tam! – Iwona podała rękę Markowi. – Jesteśmy gotowi złożyć przysięgę, proszę księdza.