Reklama

Gdybyście mnie zapytali, jak wygląda idealna komunia, pokazałabym wam zdjęcia z dzisiejszego ranka. Iza w sukience, która kosztowała więcej niż mój pierwszy rower, uśmiechnięta, z tym swoim dziecięcym, jeszcze niewinnym spojrzeniem. Lilie pachnące tak intensywnie, że aż kręci się w głowie. Białe obrusy, idealnie nakryte stoły, catering z dwoma ciepłymi daniami i opcją bezglutenową – wszystko dopięte na ostatni guzik.

Reklama

Tomasz mówił, że przesadzam. Może i przesadzałam, ale to była jej komunia. Iza – moje jedyne dziecko – zasługiwała na święto z prawdziwego zdarzenia. I tak, może trochę robiłam to też dla siebie. Może chciałam, żeby ci wszyscy ludzie, którzy przez lata patrzyli na mnie z góry, teraz zazdrościli – że moje dziecko, moje życie, jest takie udane. Przynajmniej tego dnia.

– Ewa, choć na chwilę, zanim coś się rozleje albo rozpadnie – Tomasz pociągnął mnie lekko za rękę i zaciągnął na zaplecze restauracyjnej sali, którą wynajęliśmy.

– Co jest? Tort? Dzieciaki już dobierają się do deserów? – zadrżałam.

– Nie. Zobacz – wskazał na stos prezentów. Głównie koperty – Pomyślałem, że zanim zaczną się tańce i zamieszanie, zabezpieczymy gotówkę.

Wiedziałam, że ma rację. Koperty są jak zgubione kolczyki – raz znikną i już się nie znajdą. Usiadłam przy małym stoliku i zaczęliśmy otwierać. Powoli, z szacunkiem. 200 zł, 300 zł, nawet 500 i 1000 od chrzestnej! Jedna podpisana "Z życzeniami – Wojtek i Asia". Inna od sąsiadów: "Dla cudownej Izy – niech Bóg prowadzi". Pieniądze, życzenia, wzruszenie.

Aż nagle...

– No nie – Tomasz zmarszczył brwi, trzymając białą kopertę. – Ta jest pusta.

Zamarłam.

– Jak to pusta?

– Zobacz – otworzył ją przede mną. Nie było ani banknotu, ani nawet kartki.

– Może... coś się wysunęło? – spytałam z nadzieją.

– Nie ma nazwiska. Nie ma nic. Kto daje pustą kopertę na komunię?

Spojrzałam na niego i poczułam, jak coś we mnie pęka. Bo to nie była tylko koperta. To był znak. Jakby ktoś chciał powiedzieć: „Nie jesteście warci nawet kartki z życzeniami”.

– Trzeba się dowiedzieć, kto to zrobił – powiedziałam zimno.

– Daj spokój, nie rób scen. To komunia Izy.

Ale już wtedy wiedziałam, że nie odpuszczę.

Pusta koperta to brak szacunku

Usiedliśmy z Tomaszem przy małym stoliku w kuchni zaplecza. Dookoła krzątali się kelnerzy, ktoś wnosił do sali dzbanki z kompotem, ale nasz świat w tym momencie zamknął się w jednej, absurdalnej sytuacji: białej, pustej kopercie. Przekładaliśmy ją z ręki do ręki jak podejrzany dowód rzeczowy.

To jakiś żart? – spytałam.

– Wątpię, żeby ktoś miał takie poczucie humoru.

– Ale przecież... może pieniądze się wysunęły? Może nie zauważyliśmy?

– Ewa, to nie portfel w tramwaju. Koperta była zamknięta. I nie podpisana – Tomasz mówił spokojnie, ale jego twarz zdradzała, że sam jest poruszony.

Patrzyłam na kopertę, jakby miała mi zaraz zdradzić nazwisko winowajcy. Biała. Gładka. Bez śladu czyjejkolwiek intencji.

– Kto daje pustą kopertę na komunię? – powtórzyłam. – Serio, kto?

– Może... ktoś po prostu zapomniał? Albo nie miał jak? – próbował tonować Tomasz.

– A może ktoś uznał, że wystarczy sama obecność? Że może przyjść, najeść się, a prezent to już nie obowiązek?

– Ewa... – westchnął.

– Nie. To jest brak szacunku. Wiesz, co sobie pomyślą inni, jak się dowiedzą, że ktoś przyniósł pustą kopertę? Jakbyśmy żebrali o prezenty. Jakbyśmy robili komunię pod kredyt. Jakbyśmy... byli biedni.

– Ale przecież nie jesteśmy.

– Ale tak to wygląda! – uniosłam głos.

Tomasz pokręcił głową.

– Co ty mówisz, to nie ma sensu? Nie rób z tego sceny. Dzień jest piękny, goście zadowoleni. Dajmy sobie spokój z dochodzeniem.

– A jeśli to ktoś z rodziny? Ktoś bliski? – zadrżał mi głos. – Chcesz to tak zostawić?

Nie odpowiedział. Ale ja już wiedziałam, że nie zostawię tego tematu. Nie dziś. Nie w moim domu. Nie przy komunii mojej córki.

Musiałam wytropić winowajcę

Najpierw próbowałam działać subtelnie. Taktownie. Z uśmiechem na twarzy. Z kieliszkiem wina w dłoni i zdaniem:

– Ojej, chyba jeszcze nie miałam okazji podziękować wam za prezent dla Izy!

Większość odpowiadała entuzjastycznie, jakby chcieli szybko mieć to za sobą.

– My wrzuciliśmy kopertę zaraz po wejściu – zapewniła kuzynka Basia. – Biała z niebieską naklejką, na pewno znajdziesz.

– My z Michałem tylko życzenia, ale ładna kartka – dodała sąsiadka Jola. – Pieniądze zrobiliśmy przelewem, bo wiecie, teraz wszystko elektronicznie, hihi... Macie za to potwierdzenie na pamiątkę.

Z uśmiechem kiwałam głową, ale w środku gotowało się we mnie. Wciąż nie było jasne, kto zostawił tamtą kopertę. Pustą. Bez podpisu. Bez sumienia.

– A Renata? – rzuciłam niby przypadkiem do Tomasza, który właśnie nalewał sobie kompotu. – Dawała coś?

– Ciotka Renata? Nie wiem. Przyszła, uśmiechała się, od razu poszła do Izy z różańcem. Ale kopertę? Nie widziałem.

– Mhm... – zacisnęłam zęby.

– Ewa, poważnie? Chcesz teraz robić z tego śledztwo?

– To nie śledztwo, to... porządkowanie faktów. Po prostu trzeba wiedzieć, kto co dał, żeby podziękować, żeby się nie pomylić...

– Ty chcesz wytropić, nie podziękować – burknął i odsunął się ode mnie.

Ale ja już byłam nakręcona. Podchodziłam do ludzi, niby przypadkiem. Próbowałam sklecić obraz sytuacji. Kto wrzucał? Kto nie wrzucał? Kto wyglądał... podejrzanie biednie? A kto odwrotnie – aż zbyt wystawnie?

W końcu Tomasz podszedł do mnie, już nie szepcząc, ale wyraźnie zirytowany.

– Może byś przestała bawić się w detektywa na komunii córki? Ludzie patrzą.

– Bo ktoś dał pustą kopertę! – wybuchnęłam. – Jakbyśmy byli jakąś ubogą rodziną z trzema kredytami! Jakbyśmy...

I wtedy to się stało. Cisza. Rozmowy przy stole ucichły. Ktoś odłożył sztućce. Ktoś inny przestał żuć. Poczułam spojrzenia. Wszystkie. Na mnie.

Wstydziłam się i chciałam cofnąć czas

Nagle zrobiło się niezręcznie cicho. Jakby ktoś wyłączył dźwięk w całej sali. Dzieci przy deserowym stole wpatrywały się we mnie jak w nauczycielkę, która właśnie złapała klasę na ściąganiu. Ciotka Beata podniosła brew. Wujek Jurek zamrugał nerwowo.

– Przepraszam... – zaczęłam, ale słowa utknęły mi w gardle.

Tomasz patrzył na mnie z takim rozczarowaniem, że poczułam, jak robi mi się gorąco. Chciałam cofnąć czas o te trzydzieści sekund. Albo przynajmniej schować się pod stół.

– Co się stało? – spytał ktoś z końca sali.

– Nic – rzucił Tomasz z wymuszonym uśmiechem. – Ewa po prostu... coś źle zrozumiała.

Ale nie dało się już tego przykryć.

– To chyba nie w porządku robić aferę o kopertę – powiedziała półgłosem siostra Tomasza, ale na tyle głośno, żeby pół stołu usłyszało.

– No nie wiem – wtrąciła się Beata. – Jakby mojemu dziecku ktoś przyniósł pustą kopertę, to bym się chyba też zagotowała.

Zaczęło się. Wymiana spojrzeń. Szeptane komentarze. Ktoś parsknął. Ktoś się skrzywił. Atmosfera z ciepłej i rodzinnej zrobiła się... sztywna. Napięta. Nieprzyjemna.

– My daliśmy prezent! – powiedziała zdenerwowana Jola. – Chcecie zobaczyć potwierdzenie przelewu?

– To nie o was – rzuciłam. – Przecież nie mówię, że wszyscy...

– No, ale kto niby miałby coś takiego zrobić? – zapytał Andrzej. – Wszyscy tu jesteśmy bliską rodziną albo przyjaciółmi.

Ktoś mruknął coś o „wstydzie”. Ktoś inny o „braku klasy”. Niektóre dzieci zaczęły płakać. Może z nerwów, albo z zaskoczenia. Iza, nieświadoma całej sytuacji, stała przy stole z tortem, patrząc zdezorientowana, czemu nagle przestaliśmy się uśmiechać. Wtedy dwie osoby wstały i zaczęły się szykować do wyjścia. Powiedzieli, że mają dość i nie przyszli tu słuchać wyrzutów o pieniądze. A ja stałam pośrodku tej sali i miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy. To nie miało tak wyglądać.

Wiara to nie banknoty w kopercie

Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, usłyszałam:

– To była moja koperta.

Głos był cichy, zmęczony, ale bardzo wyraźny. Obróciłam się gwałtownie. Renata. Ciotka Renata. Stała przy swoim krześle, jakby nagle urosła, mimo że na co dzień wydawała się mała, przygarbiona, niemal przezroczysta. Teraz patrzyła prosto na mnie. I to ja nagle czułam się mniejsza.

– Nie miałam z czego – dodała. – Ale nie chciałam nie przychodzić. Iza... to moja chrześnica.

Powietrze jakby zgęstniało. Słychać było tylko jej głos i lekkie szuranie buta o kafelki.

– Nie chciałam nic mówić. Nie chciałam robić scen. Ale... nie mam teraz pracy. Emerytura mi się jeszcze nie należy. Ledwo starcza mi na leki i czynsz. I nie, nie proszę o litość – uniosła dłoń, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Chciałam być. Chciałam się modlić z Izą. Ucałować ją w czółko i przypomnieć jej, że wiara to nie banknoty w kopercie.

Zawstydzenie rozlało się po sali jak rozlany kompot na białym obrusie. Spojrzałam na Tomasza. Patrzył na mnie z czymś pomiędzy smutkiem a... zawodem.

– Ewa – odezwała się Beata, moja kuzynka, z miejsca obok. – A my tu wszyscy się teraz wstydzimy. Ale nie Renaty. Was.

Jej słowa uderzyły we mnie jak chlust lodowatej wody. Poczułam, jak coś mi się zaciska w klatce piersiowej. Odwróciłam się i bez słowa wyszłam z sali. Dokądkolwiek. Byle dalej. Za mną została cisza, kilka pohamowanych łez i ciotka Renata, która wolnym ruchem zaczęła składać serwetki. Nie po to miała być ta komunia. Nie po to układałam wszystko, żeby wszyscy zapamiętali nas jako rodzinę, która urządza publiczny lincz na starszej kobiecie. Nie po to.

Chciałam być perfekcyjna w każdym calu

Zamknęłam się w łazience i oparłam czoło o zimne lustro. Nie chciałam płakać, ale łzy i tak ciekły mi po policzkach. Miałam wrażenie, że cała idealna konstrukcja, którą budowałam od tygodni, runęła. Przez jeden gest, jedno zdanie, jedną kopertę.

Usłyszałam ciche pukanie. Drzwi uchyliły się.

– Ewa? – Sandra, moja przyjaciółka. – Mogę?

Pokiwałam głową i otarłam oczy papierowym ręcznikiem.

Nie tak to miało wyglądać – wyszeptałam.

– Wiem.

– Chciałam, żeby było pięknie. Żeby wszyscy widzieli, że Iza jest szczęśliwa. Że my jesteśmy szczęśliwi. Że mamy rodzinę, wsparcie...

– Ale dostaliście.

– Co?

– To, co chcieliście. Wsparcie. Rodzinę. Tylko nie w tej formie, którą sobie wymyśliłaś.

Popatrzyłam na nią, wciąż niepewna, czy to był wyrzut, czy współczucie.

– Wiesz... chciałam, żeby każdy szczegół był dopracowany. Bo wszystko inne w moim życiu jest... nieudane. Matka się nie odzywa. Brat w Norwegii. A ja jestem tą, która zawsze musi coś udowadniać. Nawet wtedy, gdy nie ma komu.

Sandra podeszła bliżej, objęła mnie i powiedziała tylko:

– Chciałaś perfekcji. Dostałaś rzeczywistość.

Zawtórowałam jej gorzkim śmiechem przez łzy.

– Świetnie. Rzeczywistość ze wstydem, kompromitacją i pustą kopertą.

– Może i ze wstydem. Ale też z prawdą. A tej nie dostaniesz za żadne pieniądze.

Wróciłam na salę po chwili. Goście siedzieli już ciszej, jakby ktoś zgasił światło w ich rozmowach. Nie patrzyli na mnie złowrogo, ale i nie ze współczuciem. Po prostu czekali. Na coś.

Podeszłam do ciotki Renaty. Pochyliłam się nad nią i powiedziałam tylko:

– Przepraszam. Nie miałam prawa.

Uśmiechnęła się słabo.

Miałaś prawo być sobą. Tylko... czasem warto być sobą cicho.

Objęłam ją. I w tej chwili naprawdę poczułam, że... że coś wraca na miejsce. Nie wszystko. Ale jakaś mała cząstka.

Czasami nie starcza nam serca

Goście zaczęli się zbierać wcześniej, niż planowaliśmy. Atmosfera nie wróciła już do stanu sprzed „kopertowego dramatu”. Ludzie zrobili, co trzeba – zjedli ciasto, wypili kawę, wymienili uśmiechy. Ale to nie było już święto. To było zejście ze sceny po zbyt długiej pauzie, z zapadką pod nogami. Nikt nie powiedział tego wprost, ale widziałam, że wszyscy byli zmęczeni.

Zostaliśmy prawie sami. Tomasz zbierał baloniki do worka, Iza z kuzynami rozplątywała serpentyny. Ciotka Renata została. Po prostu. W milczeniu złożyła obrus, wyniosła puste butelki po oranżadzie, zaczęła układać talerze w zmywarce, jakby to było jej zadanie. Nie miałam siły protestować. Może po prostu... chciała coś zrobić, zamiast znów być "tą, która nic nie przyniosła".

Patrzyłam na nią, jak na kogoś z zupełnie innego świata. A przecież była tu od zawsze.

– Dziękuję, że zostałaś – powiedziałam cicho, gdy nasze spojrzenia się spotkały.

– Po prostu uznałam, że ktoś musi pomóc ci zwinąć ten teatr – odparła bez złośliwości.

Pokiwałam głową. Miała rację. Kiedy wychodziliśmy, Iza podeszła do mnie, trzymając w dłoni kawałek tortu, który wcześniej schowała dla siebie do pudełka.

– Mamo? A czemu ciocia Renata płakała?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie wiedziałam, że to widziała.

– Bo czasem dorośli też się boją, że czegoś nie wystarcza – odpowiedziałam po chwili. – Ale nie chodzi o pieniądze, skarbie. Chodzi o serce.

Iza spojrzała na mnie z dziecięcą pewnością.

– To ja jej dam mój kawałek tortu. Ona się do mnie tak ładnie uśmiechała.

Zrobiłam zdjęcie. Izie, Renacie i temu kawałkowi tortu z jednorożcem. I pomyślałam wtedy, że może moja córka nie zapamięta tej jednej koperty. Może nie będzie pamiętać, kto ile dał, kto wyszedł obrażony, kto miał coś do powiedzenia. Może zapamięta tylko, że miała białą sukienkę, pachnące lilie, tort z jednorożcem i ciocię, która się do niej uśmiechała. Może to wystarczy.

Ewa, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama