Reklama

Jestem typem domatorki. Cenię spokojne wieczory z książką i kubkiem aromatycznej herbaty. Lubię codzienną rutynę, nie przepadam natomiast za znajdowaniem się w centrum uwagi. Michał miał podobnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Uchodziliśmy za zgraną parę, lecz życie pokazało, że pozorom nie wolno wierzyć.

Reklama

Nic nie podejrzewałam

Byliśmy małżeństwem przez pięć lat. Nie mieliśmy dzieci, to była wspólna decyzja. On – wzięty radca prawny, zawsze w nienagannie skrojonym garniturze, przystojny i potrafiący robić dobre wrażenie. Ja – nauczycielka angielskiego w renomowanym liceum.

Mieliśmy nasze rytuały i hołdowaliśmy prostemu życiu z dala od tłumów. Jednakże w pewnym momencie coś zaczęło zgrzytać. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, lecz wyczuwałam dyskretne zmiany. Początkowo tłumaczyłam to sobie tym, że z przemęczenia jestem nieco przewrażliwiona. Niemniej nie trzeba było długo czekać, żeby bomba wybuchła – i to z taką siłą, że nieomal zmiotła mnie z powierzchni.

To był poniedziałek. Dzień jak co dzień. Pojawiłam się w pracy, miałam dobry humor. Jednakże od razu się zorientowałam, że nie jest tak, jak zwykle. Wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzyli, a kiedy weszłam do pokoju nauczycielskiego, rozmowy natychmiast ucichły.

Podczas lekcji atmosfera była tak ciężka, że powietrze można było kroić nożem. Uczniowie kompletnie nie współpracowali, więc zajęcia ciągnęły się w nieskończoność. Byłam zdezorientowana, ale jakoś nie miałam odwagi, żeby kogoś zapytać, co właściwie jest grane.

Coś było nie tak

Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że cała szkolna społeczność jest do mnie wrogo nastawiona. W końcu jedna z koleżanek się ulitowała. Wzięła mnie na stronę i konspiracyjnym szeptem zapytała, czy naprawdę mam romans z jednym z uczniów. Moje oczy przypominały w tym momencie spodki od filiżanek.

– Co takiego? – byłam zszokowana.

– Chodzą plotki, że się spotykasz z uczniem.

– To bzdura! – wykrzyknęłam. – Ewka, przecież dobrze mnie znasz i wiesz doskonale, że za nic w świecie bym czegoś takiego nie zrobiła.

– Tak, wiem – niby przytaknęła, ale w ogóle nie zabrzmiało to przekonująco.

Nie wierzyła mi, nikt mi nie wierzył. Kiedy po południu wróciłam do domu doszczętnie załamana, chciałam wyżalić się Michałowi. Zastałam go w salonie. Siedział na kanapie i popijał drinka, a minę miał nietęgą. Posłał mi spojrzenie, w którym malowała się złość.

– Słyszałem najnowsze plotki – burknął nieprzyjemnie.

– Michał, to kłamstwa, ktoś ewidentnie chce mi zaszkodzić.

– Czyżby? – warknął.

– Co z tobą? Znasz mnie nie od dziś.

– A może właśnie wcale nie znam.

– Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Wszystko się waliło

Nie odpowiedział. Rozpłakałam się i resztę dnia spędziłam w sypialni. Mąż ostentacyjnie zabrał swoją pościel do salonu. Miałam nadzieję, że to po prostu jakiś głupi żart. Niestety, plotki się nasiliły.

Po szkole krążył mail ze zdjęciami przedstawiającymi podobną do mnie kobietę przytuloną do młodego chłopaka. Fotki były bardzo kiepskiej jakości, niewyraźne i rozmyte. Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, kto na nich jest, ale nie byłam to ja. Mało tego, ponoć jakiś „świadek” widział mnie, jak w kawiarni całuję się z Karolem.

Był moim uczniem i nie łączyła nas żadna prywatna relacja. Podobno byliśmy też widziani, jak spacerując, trzymamy się za ręce. To wszystko było do tego stopnia absurdalne, że aż niedorzeczne.

W końcu wylądowałam na dywaniku u dyrektora. Pomimo moich zapewnień, że to paskudne pomówienia, zostałam poproszona o wzięcie bezpłatnego urlopu „dopóki sprawa się nie wyjaśni”.

Sytuacja w domu przedstawiała się fatalnie. Michał był obrażony i się nie odzywał, a jeśli już to uczynił, to miał wyłącznie pretensje. Ze stresu nie mogłam nic jeść ani normalnie funkcjonować.

Musiałam poznać prawdę

Któregoś dnia spakował walizki.

– Nie potrafię żyć w kłamstwie – powiedział i po prostu wyszedł.

Niedługo potem dostałam papiery rozwodowe. Wystąpił do sądu o rozwód z orzeczeniem o winie. Mojej winie. Nawet nie raczył mnie wysłuchać. Poszłam do prawnika. Nie dałam rady spokojnie rozmawiać, popłakałam się, nie wierząc w to, że ktoś okaże mi wsparcie. Tymczasem adwokat mi uwierzył.

– Niejedno już w swojej karierze widziałem – stwierdził, dodając mi otuchy. – Pani Marto, uszy do góry, wybrniemy z tego.

Pomocną dłoń wyciągnął też nieoczekiwanie wspólny znajomy, mój i Michała. Średnio przepadał za moim mężem. Otrzymałam od niego namiary na prywatnego detektywa.

– Facet zna się na rzeczy, sama się przekonasz.

Umówiłam się zatem na spotkanie. Przekazałam panu Robertowi wszystko, czym dysponowałam – zdjęcie oraz rozwodowe dokumenty.

– Na bank nie jest to robota jakiegoś ucznia – stwierdził. – To jest zbyt dobrze zaplanowane.

– Mój Boże…

– Proszę się nie martwić, ustalę, kto za tym stoi.

Nie mogłam uwierzyć

Po niespełna dwóch tygodniach dostałam telefon, na który czekałam jak na szpilkach.

– Proszę jak najszybciej przyjechać.

Okazało się, że sprawcą afery był… mój mąż! Nie dowierzałam własnym uszom i oczom, lecz dowody przedstawione przez pana Roberta nie pozostawiały cienia złudzeń. Dosłownie zamarłam. Miałam totalny mętlik w głowie.

Otóż Michał od pół roku miał romans z kobietą, która pracowała w firmie zajmującej się tzw. czarnym public relations. Organizowała kampanie, których celem było szkodzenie wizerunkowi określonych firm, organizacji oraz osób publicznych i prywatnych. Pomogła Michałowi wdrożyć w życie plan pozbycia się mnie w taki sposób, aby moje dobre imię na tym ucierpiało.

– Dlaczego on to zrobił?

– Pani Marto, proszę mi wierzyć, że nie takie rzeczy ludzie robią, kiedy chcą się rozwieść bez ponoszenia kosztów.

Wszystko ukartował

Musiałam złapać kilka głębszych oddechów. Bałam się, że za moment się uduszę. Mój prawnik natomiast zatarł ręce. Przekazał mi także inne dobre wieści. Karol wycofał swoje zeznania. Przyznał, że został zmanipulowany i zastraszony.

Mina Michała w sądzie była bezcenna. Rozwód dostałam po trzech rozprawach i w rzeczy samej z orzeczeniem o winie, ale Michała. Prawnik doradził, żeby pójść za ciosem i oskarżyć go o zniesławienie, co też uczyniłam.

W szkole doczekałam się oficjalnych przeprosin, lecz nie chciałam już tam wracać. Postanowiłam poszukać nowej pracy, ale nie w zawodzie nauczycielki. Miałam dość. Ci wszyscy, którzy na mnie psy wieszali, raptem nie mieli niczego sensownego do powiedzenia. Niewiele z tych osób zebrało się na odwagę, żeby mnie przeprosić. Jedyną rzeczą, jakiej pragnęłam, była zmiana. Nie chciałam już żyć tak, jak dotychczas.

Marta, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama