„Kumpel stoczył się na samo dno i nie chciał się od niego odbić. Wystraszyłem się, gdy nagle przepadł”
„– Nie zostawiłeś kluczy – bełkotał. – Poszedłem po flaszkę, bo wiedziałem, że tam u tych ludzi nie piłeś. Chciałem się odwdzięczyć, bo jesteś dobrym przyjacielem – rzucił mi się na szyję. Tego już było za wiele”.
- Mikołaj, 24 lata
Minęła właśnie pierwsza w nocy, gdy zadzwonił telefon. Wkurzony zerknąłem na ekran. Telefonował Łukasz, brat Kuby, mojego kumpla.
– Halo. Wiesz, która godzina?
– Miki, sorry. Nie wiesz, co się dzieje z Kubą? – spytał.
– Nie jestem jego opiekunem – powiedziałem.
– Ale podobno jesteś jego przyjacielem – odparował. – Od trzech dni nie pojawił się w domu, w pracy też go nie było. Kiedy go spotkałeś?
Zobacz także
– Tydzień temu – odpowiedziałem. – Wtedy, gdy nad ranem odwiozłem go do domu.
– I od tamtej pory się nie widzieliście? – dociekał Łukasz.
– Nie! Raz, może dwa telefonował, ale nie chciałem gadać z pijanym. Taki warunek mu postawiłem.
– No to narobiłeś, nigdzie go nie ma – stwierdził Łukasz.
– Obawiam się, że coś mu się stało.
– Nie ja narobiłem, tylko Kuba – opowiedziałem wkurzony. – Rano go poszukamy.
Było mi go żal
Kuba to mój przyjaciel, z którym jeszcze w szkole siedziałem w jednej ławce. Od kilku lat pił na umór. Na trzeźwo był dobrym i uczciwym człowiekiem, zawsze mogłem na niego liczyć. Niestety, nałóg pożerał go kawałek po kawałku, coraz trudniej było z nim wytrzymać. Był na etapie: „piję, bo lubię” oraz „w każdej chwili mogę przestać, ale nie chcę”.
Często wyciągałem go z tarapatów. Kiedyś pijany utknął w autobusie i kierowca nie mógł zamknąć drzwi. Pojazd stanął na trasie, pasażerowie musieli wysiąść. Kubuś był ściśnięty drzwiami autobusu i nie mógł wstać o własnych siłach. Na dodatek awanturował się, że tu mu dobrze, i nikomu nie pozwolił się dotknąć. Dopiero strażnicy miejscy uwolnili autobus od Kubusia. Ja po dłuższej perswazji przekonałem ich, że zabiorę pijaka do domu. Chyba nie chcieli się z nim użerać, bo zgodzili się od razu.
Po naszym ostatnim spotkaniu miarka się przebrała. Kuba zatelefonował wieczorem, gdy byłem u znajomych, pani domu podała akurat talerz smakołyków.
– Zabierz mnie – bełkotał. – Zabierz, chcą mnie aresztować!
– Kuba? Gdzie jesteś? – wkurzyłem się.
– Jak to gdzie? – bełkotał. – W Janosiku! Wyrzucili mnie!
Janosik był obskurnym barem znajdującym się na drugim końcu miasta, co najmniej dwadzieścia minut jazdy. Gdybym zostawił go w rękach straży miejskiej, zapewne zaliczyłby noc w izbie wytrzeźwień. Wiem jednak, że niczego by go to nie nauczyło, bo miał już za sobą podobne doświadczenia. Przeprosiłem przyjaciół, tłumacząc, że muszę ratować Kubę, i obiecałem, że za godzinę wrócę. Pod Janosikiem stał bus straży miejskiej, a w środku siedział nawalony Kuba. Gdy mnie zobaczył, nabrał wigoru. Chwilę zajęło mi spacyfikowanie kumpla. Szczęśliwie po krótkiej rozmowie funkcjonariusze okazali się w porządku i wsadziłem kumpla do swojego samochodu.
Zawiozłem Kubę do mojego mieszkania, bo było najbliżej. Jak najszybciej chciałem wrócić do znajomych.
– Połóż się i śpij, ja niebawem będę! – powiedziałem w nadziei, że na dziś ma dosyć i będzie spał.
Zdarzało się, że w stanie upojenia nocował u mnie, a rano biegł do pracy. Ode mnie miał bliżej. Sądziłem, że i tym razem też tak będzie, i wróciłem na swoją imprezę.
Wkurzył mnie
Nieco ponad dwie godziny później byłem z powrotem w domu. Przekonany, że mój koleżka śpi rozwalony na kanapie, wsadziłem klucz do zamka, ale nie mogłem go przekręcić. Zmieniłem klucz, sądząc, że w półmroku pomyliłem się. Niestety, żadna z kolejnych prób otwarcia drzwi się nie powiodła. Zamknął się od wewnątrz i zasnął – pomyślałem. Odruchowo nacisnąłem klamkę i drzwi się otworzyły.
– Kuba, co ty wyprawiasz? – wbiegłem do mieszkania.
Oba pokoje były rzęsiście oświetlone, telewizor grał, ale mojego kumpla nie było. Przy biurku stał jakiś facet i trzymał pod pachą mojego laptopa. Był tak samo zaskoczony jak ja. Nie zdążyłem zareagować. Rzucił we mnie laptopem, popchnął mnie na kanapę i zwiał. Na szczęście laptop był cały, mnie też nic się nie stało. Złodziej zniknął. Kuby nadal nie było. Wybrałem numer jego komórki, ale okazało się telefon zostawił u mnie na biurku. Złodziej go nie zauważył.
Strasznie się wkurzyłem. Gdybym w tym momencie dorwał kumpla, dostałby po pysku jak nigdy. Teraz musiałem go znaleźć. Zamknąłem mieszkanie i wyszedłem na skwerek miedzy domami. Kuba leżał na ławce pięćdziesiąt metrów od domu i spał przytulony do butelki wódki.
– Jak mogłeś, idioto, zostawić otwarte drzwi? – złapałem go za klapy i trząsłem jak starą jabłonką.
– Nie zostawiłeś kluczy – bełkotał. – Poszedłem po flaszkę, bo wiedziałem, że tam u tych ludzi nie piłeś. Chciałem się odwdzięczyć, bo jesteś moim dobrym przyjacielem! – rzucił mi się na szyję. – Ale przecież nic się nie stało.
Tego już było za wiele. Odwiozłem Kubę do domu.
– Zapamiętaj sobie – ostatni raz wyciągnąłem cię z szamba. Nie chcę cię pijanego ani słyszeć, ani widzieć!
I od tamtej pory go nie widziałem.
Szukaliśmy go wszędzie
A teraz go nie było. Poszukiwania Kuby nie przyniosły żadnego rezultatu. Obdzwoniliśmy z Łukaszem wszystkie szpitale, pogotowie ratunkowe i policję. Nie stwierdzono, żeby w ciągu ostatnich trzech dni Jakub K. był ofiarą jakiegoś wypadku czy awantury. Wyglądało na to, że Kuba przepadł jak kamień w wodę.
– Znasz jego ulubione knajpy? – spytałem Łukasza.
– Nie wszystkie – odparł. – Po pracy lubił wpaść na piwo pod parasole. Możemy spytać, czy tam był.
Pojechaliśmy do ogródka piwnego w miejskim parku. Właścicielka dobrze znała Kubę.
– Owszem, był u nas dwa dni temu – opowiadała. – Jak zawsze po pracy. Wyszedł z Chudym Tadkiem.
Łukasz znał Chudego Tadka, bywał z Kubą u niego. Tadek był emerytowanym architektem, a przy okazji alkoholikiem. Odwiedziliśmy go w domu. Miał koszmarnego kaca, ale udało nam się wydobyć, że Kuba wyszedł wczoraj rano.
– Mówił, że idzie do pracy – informował Chudy.
– Wiem na pewno, że wczoraj w pracy go nie było – stwierdził Łukasz, gdy wyszliśmy.
– Zadzwoń teraz, może się pojawił – miałem nadzieję, że Kuba odzyska kontakt z rzeczywistością i się odnajdzie.
Niestety, kolejny dzień nie pojawił się w pracy.
– Są jeszcze jakieś miejsca, gdzie mógł się zamelinować? – spytałem Łukasza.
– Możemy przejść się jeszcze po knajpach.
– Kuba opowiadał, że chodzi do budki za dworcem.
– Wiem, o czym mówisz, jedźmy tam!
– Kuba był u nas cały dzień – opowiadał właściciel, który jednocześnie był barmanem. – Po południu wyszedł i wrócił wieczorem, siedział tam pod drzewem z kilkoma stałymi klientami. Oni poszli po dwudziestej drugiej, Kuba jeszcze został, szukał towarzystwa. Przysiadał się to tu, to tam.
Miałem złe przeczucia
Wszystko wskazywało na to, że buda przy dworcu była ostatnią przystanią mojego kumpla. Jeśli było tak, jak mówił właściciel, i Kuba wśród gości szukał towarzystwa, mógł się komuś narazić, mógł, co gorsza, dostać po pysku. Po wódce bywał strasznie namolny i upierdliwy. W takiej mordowni łatwo o awanturę.
– Była tu wczoraj jakaś awantura? – spytałem właściciela.
– Być może, ale nic poważnego – odpowiedział.
– Kuba dostał w pysk? – naciskałem.
– Nie wiem, zajęty byłem. Wydaje mi się, że kilku wzięło go za frak i zaciągnęło tam w krzaki.
– I ty oczywiście nie wiesz po co, nic nie widziałeś? – wściekły pobiegłem w krzaki, które wskazał.
Znów go uratowałem
Znalazłem rozbebeszony plecak Kuby. Nieco dalej leżał on sam. Miał zakrwawioną twarz Był nieprzytomny, ale oddychał, żył! Zadzwoniłem pod 112. Pogotowie zabrało nieprzytomnego Kubę do szpitala. Policjanci wysłuchali mojej relacji, przesłuchali właściciela budy i kilku stałych klientów.
Wyszło na jaw, że Kuba był wyjątkowo namolny dla bywalców tego lokalu. Kilku młodych chłopaków, do których się przysiadł, zaciągnęło go w krzaki. Okradli go ze wszystkiego, zabrali dokumenty, karty płatnicze, telefon, kilka złotych gotówką. Pobitego do nieprzytomności zostawili w krzakach. Stali bywalcy potwierdzili, że właściciel widział, że go biją, ale nie reagował.
Knajpę zamknięto na jakiś czas, a właściciela oskarżono o nieudzielenie pomocy. Kuba odzyskuje zdrowie. Łukasz mówił mi, że przebąkuje coś o odwyku, ale to jeszcze nic pewnego. Mam nadzieję, że teraz coś wreszcie do niego dotarło.