„Szalony pomysł kolegi skończył się tragicznie. Pożegnałem go na zawsze, a tajemnicę sam zabiorę do grobu”
„Kiedy planowaliśmy zjechanie zsypem w dół, miała to być świetna zabawa. Żaden z nas nie przewidział smrodu siarki i tragedii, która wydarzyła się potem”.
- Paweł, 34 lata
Skontaktowała się z tobą mama? – zapytała Dominika.
– Nieee – zawahałem się. – Nie wiem, telefon mi padł.
– Aha, to dlatego zadzwoniła do mnie – westchnęła.
– Coś się stało? – serce mi na moment stanęło. – Coś z ojcem?
– Nie, nie. Na szczęście nie – uspokoiła mnie szybko. – Tylko Przemek zmarł w nocy. Pogrzeb w sobotę.
Zobacz także
– O kurde…
Tylko tyle zdołałem z siebie wyrzucić. Nie jestem dobry w okazywaniu emocji, zawsze miałem z tym problemy. Nie pomogły lata terapii, zresztą moi psychologowie mieli poważniejsze problemy, z którymi musieliśmy się zmierzyć. Ale Przemek? Niech to! Zawsze kiepsko jest usłyszeć, że zaczynają odchodzić kumple z dzieciństwa.
– Niestety – smutno pokiwała głową Dominika. – Ile on czasu spędził w tym zakładzie? – zapytała. – Chyba ze dwadzieścia lat, prawda?
– Dwadzieścia pięć byłoby w przyszłym miesiącu – skorygowałem.
– Wtedy wypadałaby rocznica.
– Trochę złamane życie – westchnęła po raz kolejny. – Może to i lepiej? Nie wiemy, jak bardzo się męczył.
Czułem, że Dominika chętnie porozmawiałaby ze mną o tamtym doświadczeniu sprzed lat, ale ja nie mogłem. Nie wracałem do tych wspomnień, jeśli nie musiałem. Zostały zamknięte za ciężkimi, dobrze zabezpieczonymi i zaspawanymi drzwiami w mojej głowie. Gdybym nie zmusił się do tak ostatecznego odcięcia, prawdopodobnie skończyłbym jak Przemek.
Nie miałem sentymentu do tego miejsca
W sobotę wyjechaliśmy rano, żeby zdążyć dojechać na czas do mojej rodzinnej miejscowości. Wyjechałem stamtąd w połowie liceum, gdy uznałem, że wolę się uczyć w większym mieście i w lepszej szkole. Owszem, miałem takie możliwości, bo uczyłem się jak wariat, ale nauka stanowiła tylko jeden z powodów. Tak naprawdę po tym, co się wydarzyło, było mi ciężko wciąż mieszkać na osiedlu.
Bloki z wielkiej płyty niewiele się zmieniły, ale nie dziwiło mnie to wcale. Mimo czarnych scenariuszy opisujących ich kiepskie wykonanie i nieuniknioną ruinę, stały sobie w najlepsze. Na moim starym osiedlu przeważająca niska zabudowa przeplatała się z wieżowcami sterczącymi tu czy tam niczym wystające kły. W jednym z tych peerelowskich drapaczy chmur mieszkał Przemek, ja obok w rzędzie pastelowych czteropiętrowców.
– Przyjemne miejsce – powtarzała Dominika za każdym razem, kiedy odwiedzaliśmy mój rodzinny dom.
– Kiedyś to potrafili planować. Ładne, zielone osiedle, wydzielone sektory na sklepy i przedszkola. U nas gapimy się sąsiadom w okna.
– Tak, tak – odpowiedziałem.
Ja nie miałem sentymentu do swojego dawnego miejsca zamieszkania. Może byłoby inaczej, gdybym nie poznał jego mrocznych sekretów.
Wystarczyło jedno niewinne pytanie
Moja mama przywitała nas w domu ubrana na czarno i zapłakana.
– Kto by pomyślał? – zaczęła. – Pamiętam, jak bawiliście się razem. Jak wpadał do nas na frytki… Pamiętasz, jak smażyłam wam frytki na tony? Prawdziwe, z ziemniaków. Biedny Przemuś napychał się nimi jak chomik!
– Jego mama gotowała tradycyjnie. I nie pozwalała mu jeść słodyczy…
– No i co mu z tego przyszło? – rozpłakała się trochę od czapy, bo choroba kumpla nie miała nic wspólnego ze stylem żywienia. – I co to wszystko warte? Był człowiek i go nie ma.
Znowu nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mówiłem, że nie radzę sobie w takich sytuacjach. Dominika czule ścisnęła mnie za rękę, ona wiedziała.
– Obiecałam pani Krysi, że ją zabierzemy – powiedziała mama. – Ona nie ma już nikogo. Pójdziecie po nią?
W jednej chwili poczułem narastający atak paniki: odebranie matki Przemka oznaczało wizytę w wieżowcu albo w jego bezpośrednim pobliżu, a już samo to budziło we mnie obrzydliwy strach. Zapanowałem nad sobą i kiwnąłem głową.
– Jasne, podwieziemy ją naszym autem – zdecydowałem.
Szczęśliwie nie musiałem wchodzić do budynku, pani Krystyna czekała na nas przed blokiem. Wydawała się taka drobna i wymizerowana w żałobnej czerni, aż rozpacz brała. Przytuliła mnie serdecznie, tak jak robiła to zawsze, gdy spotkaliśmy się przypadkiem na osiedlu lub w zakładzie, gdzie przez tyle lat przebywał Przemek. Odwiedzałem go od czasu do czasu, choć nie tak regularnie, jakbym chciał. Odkąd stało się jasne, że już nigdy mu się nie polepszy, straciłem motywację.
– Dobry z ciebie chłopak – szeptała pani Krystyna. – Dobry przyjaciel.
Zaproponowałem, żeby usiadła z przodu, ale wolała z tyłu. Tam pewnie było jej wygodniej. Uśmiechała się do mnie, gdy nasze oczy spotkały się w lusterku. Już miałem zapuścić silnik, gdy nagle zapytała: – Czy opowiesz mi kiedyś, co się tam naprawdę wydarzyło?
I nagle w lusterku nie widziałem już jej błękitnych, zapłakanych oczu, tylko dwie kule ognia gapiące się na mnie z nicości. Poczułem zapach siarki i strach. Taki strach, jakiego nie czułem nigdy – poza tym jednym, potwornym dniem. Silnik warknął dziko, gdy nieświadomie docisnąłem pedał. Samochód szarpnął do przodu, po czym zakaszlał i zgasł. Cały świat odpłynął mi sprzed oczu, ręce trzęsły mi się tak, że nie byłem w stanie uchwycić kluczyka w stacyjce.
– Może ja poprowadzę? – zaproponowała Dominika.
– Hm, tak, dziękuję – zgodziłem się.
Byłem wstrząśnięty, zdezorientowany, fizycznie obolały. Ta wizja… To niby niewinne pytanie ze strony mamy Przemka pchnęło mnie na skraj przepaści. Pewnie dlatego nie pamiętam zbyt dobrze ceremonii pogrzebowej. Ocknąłem się dopiero, gdy ruszał kondukt żałobny, na świeżym powietrzu poczułem się lepiej. Moja mama i tata prowadzili między sobą panią Krystynę, ja nie byłbym w stanie, sam musiałem polegać na wsparciu żony.
Jednak najgorszy moment nastąpił podczas opuszczania trumny do grobu. Stałem zbyt blisko. Nie widziałem wprawdzie samego grobu, bo teraz odbywa się to znacznie subtelniej, wszystko jest pozakrywane. Ale wystarczyła mi pobudzona fantazja.
Oczami wyobraźni ujrzałem ciemny dół i mojego najlepszego kumpla, który miał w nim spocząć… I nagle dół nie był dołem, tylko ciemnym szybem bez końca i bez ani odrobiny światła. A ja widziałem przerażone oczy Przemka w bladej jak płótno twarzy.
– Nie puszczaj! – krzyczał. – Nie daj mi spaść! Nie!
Nie dałem rady. Lina się urwała, a on spadł. Spadał i spadał w ciemność, na końcu której pojawiły się płomienie. I te ślepia niczym dwie płonące kule ognia.
Przed oczami zrobiło mi się ciemno i poczułem, że ja również lecę. Zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Usłyszałem jeszcze krzyk Dominiki, a później nerwowe pytania mojej mamy.
– Co się dzieje? Co mu się stało? Trzeba go natychmiast ocucić!
Nie mogłem odpowiedzieć. Straciłem władzę nad ciałem.
Zejście do piekła
Wtem znów miałem dziewięć lat, a Przemek pokazywał mi linę, którą skołował od wujka. Wyglądała solidnie i profesjonalnie. Spokojnie mogłaby utrzymać ciężar nas obu.
– Dzisiaj to zrobimy – cieszył się mój kumpel. – Weź od ojca latarkę i schodzimy. Od samej góry do dołu. To będzie prawdziwy szał!
Pamiętam, że tamtego roku obaj mieliśmy obsesję na punkcie zsypu, który znajdował się w jego wieżowcu. Wiadomo, to taki szyb, który kiedyś znajdował się w niemal każdym wyższym budynku i zrzucało się nim śmieci. A potem wyłaziły z niego karaluchy. Ogółem: totalne obrzydlistwo, ale nie dla dzielnych chłopców szukających mocnych przygód.
Bardzo prawdopodobne, że ktoś nam opowiedział, że za pomocą takiego szybu można zejść do samego piekła, bo ciągnie się aż het głęboko pod ziemią, do samego jądra. Pewnie był to nawet ten wujek Przemka od liny. Dzisiaj wiem, że nadużywał alkoholu i opowiadał nam straszne pierdoły, ale wówczas wydawał się superfacetem, wesołym i fajnym, który wiedział wszystko o wszystkim.
A Przemek tak się wkręcił w te opowieści o zsypie i piekle, że postanowił… No, zejść tym zsypem od ostatniego piętra wieżowca, aż do samego końca – dokądkolwiek miałby prowadzić. W tamtych czasach nikt specjalnie dzieciaków nie pilnował, bawiliśmy się, jak chcieliśmy. I pewnego dnia w końcu wprowadziliśmy w życie nasz plan. Wleźliśmy na ostatnie piętro, a potem zamknęliśmy się za drzwiami, które oddzielały zsyp od reszty korytarza.
– Mam nadzieję, że z tym piekłem to prawda – opowiadał Przemek, mocując linę do kaloryfera, który znajdował się naprzeciwko otworu w ścianie.
– Bo co? – zainteresowałem się. Wcześniej nie dociekałem, dlaczego kumpel chce to zrobić. Dla mnie była to misja równie dobra jak każda inna.
– Bo matka powiedziała, że mój stary poszedł do diabła – rzucił. – I jak go znajdę, to mu powiem, żeby wrócił, bo z kasą u nas krucho.
Za wiele z tego nie rozumiałem, miałem to szczęście, że wychowywałem się w pełnej rodzinie. Ale gdyby mój ojciec zniknął, pewnie też chciałbym go szukać, więc pokiwałem głową.
– Dobra, ładujemy się – zakomenderował Przemek. – Ja schodzę pierwszy, ty pilnuj tyłów.
– Jasne, kapitanie!
Byliśmy drobni, ale sam aż nie wierzę, że udało nam się jakoś przecisnąć przez klapę. Dałem Przemkowi latarkę, żeby oświetlał drogę. Bo ciemno tam było jak cholera i śmierdziało potwornie. Pożałowałem tej przygody, kiedy tylko się zaczęła.
Przemek! Wracamy! Sznur nie wytrzyma
– Ej! Może lepiej… Nieee! – jęknąłem, krztusząc się od smrodu zgnilizny i starego, zepsutego jedzenia. – Fuuuj! Nie ma czym oddychać!
– Damy radę! – zapewniał Przemek.
Trudno mi dziś opisać, jak to sobie wyobrażaliśmy. Jak moglibyśmy zejść po linie dziesięć pięter w dół? Mimo to próbowaliśmy. Zapierałem się nogami o ściany szybu, ale spocone ręce zaraz zaczęły mi się ślizgać na sznurze.
Przemek radził sobie lepiej, więc szybko zostałem z tyłu.
– Wow! – usłyszałem jego głos. – To jest naprawdę odlotowe!
Jeszcze nie widziałem co, ale czułem, że coś się zmieniło. W ciemności moja wyobraźnia szalała, bo nagle nie widziałem już tylko jednolitej czerni, ale wijące się wśród niej kształty i obrazy. Przerażające twarze, dziwne stwory, jakbyśmy rzeczywiście wkroczyli na ścieżkę do innego wymiaru.
– Widzisz to? – ekscytował się Przemek. – O cholera!
Nie odpowiedziałem. Nie mogłem. Nagły strach ścisnął mnie za gardło. Ponieważ omamy nie były jedynym problemem. Usłyszałem też niepokojący dźwięk. Lina wcale nie była taka solidna i najwyraźniej właśnie przecierała się pod naszym ciężarem.
– Przemek! – krzyknąłem. – Wracamy! Sznur nie wytrzyma.
– Nie! – odpowiedział. – Jeszcze trochę. Wyjdziemy drzwiczkami na kolejnym piętrze – zdecydował.
Miałem nadzieję, że nam się uda. I było już naprawdę bardzo, bardzo blisko. Jednak wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Najpierw poczułem zapach: ognia i spalenizny. Później w dole zsypu jakby zapłonęło ognisko. Nagle stało się bardzo jasno, a pośród tej nowej jasności zapłonęły oczy. Czerwone demoniczne ślepia, które na moment przysłoniły mi cały świat. Zerknąłem w dół na Przemka, który patrzył na mnie. A raczej nie na mnie, tylko na sznur tuż poniżej mojej stopy. Zamiast solidnego splotu była tam już jedna, cienka nitka.
– Nie puszczaj! – krzyknął do mnie, po czym z rozpaczliwym wysiłkiem zaczął się wspinać w górę. – Pomóż mi! Nie pozwól mi spaść!
Wtedy czerwone oczy rozjarzyły się i całym zsypem wstrząsnął mroczny śmiech. W tym samym momencie lina pękła, a ja patrzyłem, jak mój przyjaciel leci w dół. Dziewięć pięter w dół niekończącego się szybu.
Wrzeszczałem i wrzeszczałem, dopóki nie nadeszła pomoc. Mnie dorośli jakoś wyciągnęli, ale dla Przemka było za późno. Nie zginął, ale też nigdy nie był tym samym chłopcem. Obrażenia głowy okazały się zbyt poważne, jego ciało stało się w zasadzie pustą skorupą, a umysł już nigdy się nie ocknął.
Dla mnie zaczął się horror, gdy kolejni psychologowie, psychiatrzy i terapeuci przekonywali mnie, że nie było żadnych oczu, ognia ani diabła. Tylko dwóch niemądrych chłopców, którzy wpadli na bardzo zły pomysł.
Ocknąłem się, leżąc w trawie przy grobie mojego najlepszego kumpla z dzieciństwa. W końcu uwolnionego z bezwładnego ciała.
– Wszystko w porządku? – zapytała z troską w głosie Dominika.
Kiwnąłem głową, bo co innego mogłem zrobić? Przekonywałem, że to te cholerne emocje i zemdlałem ze zdenerwowania. A potem do końca uroczystości unikałem mamy Przemka.
Chciała, żebym jej opowiedział, co wtedy się stało, ale nie potrafiłem. Sam nie wiedziałem, co jest prawdą, a co moim wymysłem. Czy mogłem ją tym obciążać? Nie miałem prawa.
Pożegnałem przyjaciela jak należy, a wieczorem wraz z żoną wróciłem do mojego życia. Teraz tylko ja znam naszą tajemnicę i ja również zabiorę ją do grobu. Co innego mógłbym zrobić?