„Kumpela chciała dopiec teściowej i ostro przesadziła. Była zazdrosna, bo jej ukochany to maminsynek”
„ – Wcale jej nie nienawidziłaś. Po prostu trochę cię wkurzała, nie wszyscy muszą się kochać! Mało kto lubi swoją teściową”
- Ludmiła, 29 lat
Mariolka zawsze miała głupie pomysły, ale tym razem przeszła samą siebie.
– Robię babski wieczór – zakomunikowała. – Ale nie taki zwyczajny, z drinkami i słodkim żarciem! To będzie coś ekstra! Taki mały sabat, co wy na to?
Obie z Grażynką popatrzyłyśmy na nią z niedowierzaniem.
– Mamy się poprzebierać? – zapytała Graża. – Bo jeśli już, to ja tylko za elfa!
– Kochana, nie ma takich skrzydeł, które by cię uniosły – wyzłośliwiła się Mariolka.
Zobacz także
– Znowu trochę przytyłaś.
– A ty nie musisz się nawet specjalnie starać, bo już prawdziwa z ciebie wiedźma – odcięła się Grażyna i gdybym nie wkroczyła do akcji, znowu byłaby awantura.
– Super! – zawołałam. – Urządźmy seans spirytystyczny. Zawsze chciałam pogadać z jakimś duchem.
Gdybym wiedziała, co uruchamiam tym idiotycznym paplaniem, wolałabym dostać pypcia na języku. Jednak wtedy to była dla mnie świetna zabawa. Mariolka po raz kolejny pokłóciła się ze swoim narzeczonym i chwilowo mieszkała sama. Obiecała, że zajmie się przygotowaniem jedzenia, i że zadba o nastrój. Ja i Grażyna miałyśmy kupić wino, koniecznie czerwone, oraz powypisywać na karteczkach, z kim chciałybyśmy się spotkać. Oczywiście chodziło o zaświaty… Jakoś obie nie wywiązałyśmy się z tego zadania.
– Daj spokój, nie marudź, coś się na biegu wymyśli – powiedziałam, kiedy Mariolka zaczęła kwękać, że z nami to tak zawsze.
Było nam głupio przyznać, że nieswojo się poczułyśmy na myśl o wywoływaniu duchów. Szczerze powiedziawszy, myślałam, że do tego nie dojdzie. „Odechce się nam – uspokajałam samą siebie. – To kretyństwo przecież… Wypijemy wino, pogadamy i jak zawsze rozejdziemy się do domów”.
Ale Mariolka rozhulała się na dobre! Wykręciła korki, wszędzie poustawiała świece. Stół nakryła czerwonym obrusem, na kanapę i fotele narzuciła jakieś ciemne futrzaki, pozapalała kadzidełka. W ogromnym wazonie stały śnieżne lilie pachnące słodko i tak intensywnie, że kręciło się w głowie od ich woni. No cóż, miała zrobić nastrój i wywiązała się z tego zadania.
– To wygląda jak skrzyżowanie burdelu z domem pogrzebowym – wyszeptała Grażyna. – Kurczę, muszę się szybko napić!
Ledwo skończyła zdanie, zadzwonił telefon…
Usiadłyśmy przy okrągłym stoliku, na którym Mariolka położyła wyciętą z tektury planszę. Na pierwszym okręgu były cyfry od zera do dziewiątki, na drugim napisy: tak, nie, może, nie chcę. To miały być odpowiedzi ducha na nasze pytania…
Obok leżała wiązka czosnku.
– Polski czy chiński? – zapytała Grażyna.
– Polski, bo co?
– Po prostu chcę mieć pewność, że zadziała w razie potrzeby. Chiński jest dorodny, ale słabszy niż nasz.
– Zupełnie jak mój chłop – zawołała Mariolka. – Identycznie!
– To kogo wywołujemy? – zapytałam.
I wtedy Mariolka powiedziała coś, czego do dziś nie przestaje żałować:
– Najchętniej moją przyszłą teściową, niestety, ta małpa jeszcze żyje! To straszna jędza, nie znoszę jej. Od początku się wpieprza w nasze życie… Mogłaby już przestać!
Wiedziałyśmy, że Mariolka matkę swego narzeczonego obciąża odpowiedzialnością za całe zło w ich związku. Kumpela miała obsesję na jej punkcie, zionęła nienawiścią do starszej pani, choć nam się wydawało, że mocno przesadza. Ledwo skończyła wypowiadać zdanie, wszystkie świece przygasły, potem strzeliły wysokim płomieniem, a po chwili znowu na końcu knotów ledwo się żarzyły malutkie ogienki. Jakby ktoś przykręcał lampę naftową, tak to wyglądało… Zrobiło się nieswojo. Odruchowo przysunęłyśmy się bliżej siebie i chwyciłyśmy za ręce. Zdziwiłam się, bo zarówno dłonie Grażyny, jak i Mariolki były lodowate. Mówi się, że strach człowieka paraliżuje. Miałam okazję się o tym przekonać.
Siedziałam zdrętwiała, było mi strasznie zimno. Wiedziałam, gdzie jestem, patrzyłam na swoje koleżanki i czułam, że z nimi dzieje się dokładnie to samo. Żadna z nas nie powiedziała ani słowa. Byłyśmy w letargu, mrok w pokoju gęstniał, nasz lęk stawał się coraz większy, miałam uczucie, że się duszę, że za sekundę będzie po mnie, że nikt mi nie pomoże.
Widziałam kiedyś film o bohaterze, który się topił i opadał coraz niżej i niżej, coraz bliżej dna. Był nieruchomy, miał otwarte oczy i spokojną twarz. Myśmy chyba też tak wyglądały! Wtedy zadzwonił telefon.
Jego sygnał był jak haust powietrza! Już umierałyśmy blisko mulistego dna i nagle ktoś nas wyciągnął na powierzchnię wody. Wszystkie trzy zachowałyśmy się identycznie – zaczęłyśmy się krztusić, kasłać, ocierać łzy płynące z oczu. Pierwsza oprzytomniała Grażyna.
– Dosyć! – wrzasnęła. – Gdzie są te cholerne korki? Mariola, zapal światło, a wy otwórzcie okna i przewietrzcie… Od tych świec pełno czadu tutaj. Udusić się można!
Telefon dzwonił i dzwonił, aż wreszcie Mariola podniosła słuchawkę.
– Co takiego? – jęknęła. – Przestań… Nie, nie, niemożliwe… Kiedy? Rany Boskie!
Robiła się coraz bledsza, osuwała na fotel. Zanim zdążyłyśmy dobiec – zemdlała! Komórkę podniosła z podłogi Grażyna i dowiedziała się, co tak przeraziło Mariolę: przed godziną zmarła jej przyszła teściowa! Narzeczony Mariolki opowiadał, że jego matka jak zwykle wieczorem coś dziergała na drutach, nagle złapała się za serce, potem gardło i… było po wszystkim! Albert, ten dorosły, silny chłop szlochał do słuchawki jak małe dziecko. Zrozumiałyśmy, jak bardzo kochał swoją matkę, i jak musiał cierpieć, znosząc awantury i docinki Mariolki na jej temat.
Grażyna obiecała, że do niego przyjedziemy, że pomożemy i zajmiemy się wszystkim, ale najpierw trzeba Mariolę doprowadzić do przytomności.
– To ona tak się przejęła? – zdziwił się. – Myślałem, że nie znosi mojej mamy. Ile razy życzyła jej najgorszego…
– Coś ty, Albert! – Grażyna kłamała jak z nut. – Mariola ma dobre serce, tylko jęzor niewyparzony. Musisz jej wybaczyć!
Wszystkie potrzebowałyśmy wybaczenia, bo czułyśmy się okropnie. Mariola palnęła coś strasznego, ale przecież wcale tak nie myślała! My dwie tego słuchałyśmy… żadna nie zareagowała. Każda miała swój grzech na sumieniu.
Na pytanie Marioli już nikt nie odpowie
Kiedy Mariolka jako tako doszła do siebie, wyszeptała:
– Tylko jedno chcę wiedzieć: czy ona w ostatniej chwili czuła, że ja tak jej nienawidzę? Bo jeśli to czuła, jeśli umierała z taką świadomością, nie ma dla mnie spokoju!
– Już przestań się katować! – tłumaczyłam. – Wcale jej nie nienawidziłaś. Po prostu trochę cię wkurzała, nie wszyscy muszą się kochać! Mało kto lubi swoją teściową.
– Obie wiecie, że to nieprawda. Miałam schizę na jej punkcie. Zawsze znalazłam okazję, żeby babci dokopać.
– Ale dlaczego? – spytała Grażyna cicho.
– Z zazdrości, że synuś tak ją uwielbia. Przecież powinien mieć bzika tylko na moim punkcie. Ona też się trochę odgryzała, ale ja byłam gorsza…
Na pogrzeb Mariola nie przyszła. Miała załamanie nerwowe, trzeba ją było zawieźć do szpitala, bo żadne argumenty do niej nie trafiały. Tłumaczyłyśmy, że przypadki, nawet dziwne, się zdarzają. Nie ma co szukać tajemnic nadprzyrodzonych w normalnych rzeczach, a śmierć starszej osoby, choćby niechorującej, jest przecież normalna.
Nic nie pomagało!
Mariola twierdziła, że jest morderczynią, i chciała sama na siebie składać doniesienie do prokuratury. Potem się jakby zapadła w sobie i przestała reagować na cokolwiek. Bałyśmy się o nią. Narzeczony do niej nie wrócił.
Kilka tygodni po śmierci matki wyjechał do Anglii i zupełnie przestał się odzywać. Nie wiadomo, gdzie jest ani co robi. Między Grażyną i mną też nie układa się dobrze. Już nie umiemy ze sobą szczerze rozmawiać, czaimy się, sporo w nas złych myśli, każda bardzo źle ocenia samą siebie. Ale też jedna drugą oskarża, że się w porę nie zreflektowała i nie przerwała tej głupiej zabawy w wywoływanie duchów… Ja mam ogromne pretensje o to, że Grażyna pierwsza poprosiła o alkohol, bo gdybyśmy były trzeźwe, to do tego wszystkiego by nie doszło.
Ona z kolei ma żal o to, że ja wpadłam na pomysł seansu spirytystycznego. Faktycznie tak było, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Powinnyśmy spróbować jakoś to poukładać
Mariola jest nadal w szpitalu. Lekarze są dobrej myśli, ale mówią, że dużo wody upłynie, zanim ona się upora z wyrzutami sumienia i koszmarnym poczuciem winy.
A mnie każdego dnia dźwięczy w uszach to, co powiedziała:
– Czy ona w ostatniej chwili czuła, że ja tak jej nienawidzę? Bo jeśli to czuła, jeśli umierała z taką świadomością, nie ma dla mnie spokoju…
Powinnam wtedy wbić Marioli do głowy, że pewnie zmarli inaczej patrzą na wszystkie ziemskie sprawy. Są bardziej wyrozumiali od żywych, łatwiej wybaczają, kto wie, może nawet śmieją się z naszych uprzedzeń i antypatii. Ale też byłam wtedy zdrowo skołowana.
Martwię się o Mariolę. Żal mi też naszej przyjaźni z Grażyną. Czas płynie, a my coraz dalej od siebie… Czyżby to, co się nam przytrafiło, niczego nie jest nas w stanie nauczyć? Nadal jesteśmy tak samo głupie?
Namówię Grażynę, żebyśmy wspólnie odwiedziły Mariolkę. Zastanowimy się, jak możemy sobie pomóc. Łączy nas przecież ta mroczna tajemnica.