„Kumpela gardziła rolnikiem, bo nie wiedziała, że to łakomy kąsek. Póki ma kasę, nie przeszkadza mi, że pracuje w oborze”
„Arleta napisała, że jej wybranek nie może pochodzić ze wsi. – Ja jestem ze wsi i to wystarczy. Nie zwiążę się z żadnym chłopem, co ma gospodarstwo. Nie będę randkowała z kolesiem, co hoduje bydło i wstaje o świcie. Miałam to już za dzieciaka, dziękuję bardzo, więcej już mi nie trzeba”.

– Czy ty totalnie już zwariowałaś, czy co?! – Arletka zawsze waliła prosto z mostu i tym razem nie było inaczej. – Dziewczyno, stracisz wszystkie pieniądze i to już po kilku tygodniach. Wszyscy teraz mają apki, srapki, tik-taki jakieś i to na wyciągnięcie ręki. Tam się roi od chłopaków, mężczyzn, starych, młodych, wysokich, malutkich, krezusów i golasów bez kasiory. Nikt nie będzie chciał przychodzić do ciebie, żeby się umawiać stacjonarnie. W jakich ty czasach żyjesz? Pod kamieniem? Dom schadzek urządzasz? Po co ci to?
Iza była niewzruszona i twardo stała przy swoim.
– W necie to inna sprawa, ale w realu, zobaczyć człowieka na żywo to zupełnie inne doznanie – tłumaczyła tonem znawczyni. – Nie każdy lubi wprowadzać swoje dane do Internetu i je tam zostawiać na pastwę losu, kiedy nie wiadomo kto i gdzie to wszystko wykorzysta. Nie każdy też chce ujawniać, że szuka swojej drugiej połówki. Ludzie lubią być anonimowi, a to luksus w dzisiejszych czasach. Niektórzy nie są lękliwi, nieufni, potrzebują kogoś, kto ich poprowadzi za rękę. I tą osobą, będę oczywiście ja.
To co Iza wymyśliła, żeby zarabiać pieniądze i pomagać ludziom, nie tylko u Arlety wzbudzało skrajne emocje. Ja też uważałam, że instytucja swatki odeszła już bezpowrotnie do lamusa. Może jeszcze za czasów naszych babć i dziadków to jakoś mogło działać, ale dzisiaj? Biuro matrymonialne wydawało się pomysłem z kosmosu.
Wszystkie też wiedziałyśmy jaka jest Iza. Owszem wszyscy ją kochali, była energiczna i zarażała swoim entuzjazmem każdego kto ją spotkał, zjednywała sobie ludzi, ale… Roztargnienie to jej drugie imię. Nie pamiętała o terminach, ciągle szukała kluczy, a ważne dokumenty dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze u niej gdzieś wyparowywały. Poważny biznes pod jej przewodnictwem mógł być aktywnością skazaną z góry niepowodzenie, żeby nie powiedzieć totalna klapę. Było mało prawdopodobne, żeby się powiodło, mówiąc zupełnie szczerze.
Nie miałyśmy szczęścia do facetów
Iza jednak wbrew naszym przewidywaniom zaczęła metodycznie, krok po kroczku realizować swój odważny pomysł i w niecałe kilka tygodni później w lokalnej gazecie można było przeczytać anons nowo otwartego Biura Matrymonialnego. Jak jej się to udało dopiąć? Do dziś nie wiemy. Ale się udało. Parę tygodni po tym Izka wpadła do mnie jak burza i zadowoleniem graniczącym z ekstazą oświadczyła:
– Zgłosiło się do mnie ośmiu mężczyzn i sześć kobiet w tym samym wieku! Jeszcze dwóch i zorganizuję im speed-dating czyli takie szybkie randki. Nie wiesz przypadkiem czy Arleta jest w stanie zarezerwować mi salę w „Melodii”? Zna tam wszystkich, może się uda?
„Melodia” to była duża cukiernia połączona z kawiarnią, w której nasza Arletka była kelnerką. A właściwie szefową zmiany.
Ku rozpaczy Izy do kompletu nie zgłaszały się dwie brakujące panie. Okazało się, że ja i Arleta idealnie pasowałyśmy do profilu kandydatek. Czego Iza nie omieszkała nam oczywiście oznajmić. Ja to zawsze mam pecha i trafiam najgorzej! Wiadomo. Arleta jakiś czas temu rozstała się z mężem i wcale jej się pod tym względem za dobrze nie układało, a ja nie miałam szczęścia do facetów. Miałam kilak przelotnych związków i to by było na tyle. Może małżeństwo nie było mi po prostu pisane? Iza błagała nas o wsparcie.
– Dziewczyny proszę, zróbcie to dla mnie! Przy okazji przecież poznacie ciekawych mężczyzn, kto wie, może coś z tego wyniknie w przyszłości? A jak nie, to przecież nikomu korona z głowy nie spadnie. Miło sobie pogadacie i tyle. Nikt was do niczego nie będzie zmuszał. Nikt też nie musi wiedzieć, że robicie to specjalnie dla mnie. Musicie tylko wypełnić formularze…
Nim zdążyłyśmy zaprotestować Iza kazała nam wypełnić kwestionariusze i zostałyśmy pełnoprawnymi kandydatkami na przyszłe żony w jej biurze matrymonialnym. Wypełniałyśmy szczegółowo informacje na temat własnych oczekiwań, co do mężczyzn, z którymi chciałyśmy się spotykać, a także tego, czego absolutnie nie jesteśmy w stanie zaaprobować. W tę rubryczkę wpisałam oczywiście nałóg związany z paleniem, biżuterię w dziwnych miejscach oraz tatuaże na twarzy. Arleta napisała, że jej wybranek nie może pochodzić ze wsi.
– Ja jestem ze wsi i to już wystarczy. Nie zamierzam się wiązać z żadnym chłopem, co ma gospodarstwo. Nie będę randkowała z kolesiem, co hoduje bydło i wstaje, żeby je oporządzić o świcie. Miałam to już za dzieciaka, dziękuję bardzo, więcej już mi nie trzeba.
Szybkie randkowania i strzał w serce
Umówionego dnia przyszłyśmy nieco podminowane i może trochę podekscytowane do „Melodii”. Oprócz nas pojawiło się sześć innych kandydatek. W sali było osiem stoliczków ustawionych w kręgu, a przy każdym po dwa miejsca krzesełka. Dostałyśmy po kartce z króciutką tabelą i coś do pisania. Każda z nas usiadła do stoliczka. Ja miałam numer siedem, Arleta – osiem. Potem Iza zaprosiła o nas ośmiu facetów, którzy mieli swoje oznaczenia – literki. My siedziałyśmy cały czas na swoich krzesełkach, ale mężczyźni co kilka minut podnosili się i przesiadali o stoliczek dalej – wszystko jak w zegarku. Iza stanęła na wysokości zadania i wszystko profesjonalnie przygotowała. Byłyśmy w lekkim szoku.
Mówiłam sobie w duchu, że to tylko taka zabawa, że właściwie pomagam Izce, ale moja ekscytacja sięgała zenitu. Byłam tak rozedrgana emocjonalnie, że kiedy po kilkudziesięciu minutach randki się kończyły, nie bardzo pamiętałam twarze. Dwóch pierwszych uczestników było bez wyrazu, kolejny wydawał mi się napastliwy, czwórka i piątka nie przypadły mi do gustu w ogóle, a następny powiedział wprost, że szuka wrażeń. Przedostatni był spoko. Wydawał się uczciwy, naturalny, dobrze mu z oczu patrzyło i był taktowny, co bardzo cenię. Zapałałam do niego sympatią. Z ostatnim, czyli ósmym, nie znaleźliśmy wspólnego języka. Rozmowa się nie kleiła, więc po prostu skończyliśmy wcześniej, niż przewidywał czas.
Potem panowie wyszli. Podobno takie są zasady. W pierwszym dniu spotkania nie można się więcej kontaktować. Miałam poczucie dobrze spełnionego obowiązku, ale nie kiełkowało we mnie żadne miłosne uczucie. Na swojej karteczce nie miałam zakreślonej ani jednej literki.
U Arlety sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Wystarczyło jedno spojrzenie i to była zakochana. Wystarczyło jedno spotkanie i było wiadomo, że to wielka miłość. Ciemnowłosy kandydat z literką „gie”, ten sam, który mi również przypadł do gustu i zapałałam do niego sympatią.
– Jak tylko usiadł naprzeciw mnie od razu poczułam dreszcze na całym ciele! Czułam jakbyśmy się znali od lat, jakbyśmy łączyli się telepatycznie!
– Eeee, czy ty przypadkiem trochę nie koloryzujesz? – spojrzałam na nią z dużą dozą sceptycyzmu.
– Coś ty! Miał przecudne oczy, zauważyłaś?
Skinęłam tylko, bo pojęcia nie miałam jakie ten człowiek miał oczy, ani cokolwiek innego. Po prostu nic aż tak bardzo nie zapadło mi w pamięć.
Poplątanie z pomieszaniem według Izy
Nazajutrz jak grom z jasnego nieba uderzyła nas wszystkie informacja, że ciemnowłosy z literką „gie” również na swojej karteczce miał zakreślony numerek Arlety. Oczywiście Iza nam doniosła o tym, a także to że ów mężczyzna ma na imię Robert i jest inżynierem. Arleta poprosiła Izę, by przekazała mu jej numer – i tak oto doszło do pełnowymiarowej randki zaraz-natychmiast. Arleta była wniebowzięta, wydawało się, że unosi się w powietrzu zamiast stąpać po ziemi. Żadna z nas nie doceniła Izy, która nie dość, że dopięła swego, to jeszcze działała niezwykle skutecznie. Czego owocem było znalezienie przez Arletkę Robercika.
Gdy szczęśliwa dwójka randkowała, ja w tym czasie miałam zamiar oddać się zwyczajnej rozrywce w postaci ulubionego telewizyjnego show. Chciałam też się później wykąpać w pianie i może zakopać się w pościeli z ukochaną romantyczną powieścią „Rozważna i romantyczna”. Właśnie miałam włazić do wanny pełnej pachnących bąbelków, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Któż to mógł być? Spojrzałam na zegarek. Już po dziesiątej… Otworzyłam błyskawicznie.
– Ja ją ukatrupię! Ukatrupię po prostu i koniec! Idiotka! – to była Arleta. Na twarzy miała czarne smugi od rozmazanego tuszu – Nie daruję jej tego! Nigdy jej tego nie wybaczę! Powiedz mi po co ja w ogóle wzięłam w tym udział? Wytłumacz mi? Dlaczego ja zawsze mam takiego cholernego pecha?
– Nie podobało ci się na tych spotkaniach? – zapytałam durnowato, bo nie wiedziałam zupełnie, co mam mówić.
– Iza pomieszała wszystkie informacje, wszystko się poplątało… Jak ona mogła? To nie był on!
Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Kto nie był kim?
– Byłaś na spotkaniu nie z tym ciemnowłosym, tylko z innym mężczyzną? Nie było miło, to czemu tak późno dopiero wracasz? Stało się coś?
Arleta spojrzała na mnie jak na zupełną kretynkę.
– Było wspaniale! On był cudowny… Rafał był po prostu cudowny…
– Jak to Rafał, chyba Robert? Nic już z tego nie rozumiem!
– To nie był Robert właśnie! On to Rafał, Rafał, a nie Robert! Iza pomyliła te formularze. Mój wybranek ma na imię Rafał i pochodzi ze wsi, prowadzi spore gospodarstwo rolne. Gdybym to o nim wiedziała wcześniej w życiu bym się z nim nie spotkała. A Iza ma po prostu jeden wielki bajzel w tych swoich kwestionariuszach i bazach, jak zwał tak zwał, i przez pomyłkę podała mi, że jest inżynierem.
Fortel stary jak świat zadziałał
Arleta była w takiej rozpaczy, że nie mogłam dać po sobie poznać, jak bardzo to jest dla mnie zabawna sytuacja. Kto myli kandydatów na wybranków? Oczywiście Iza, to było tak bardzo do niej podobne, że nie sposób, było się moim zdaniem, nawet na nią gniewać. Można było się spodziewać, że wywinie taką akcję. To było nieuniknione. Gdyby miała więcej dzieci, też by je myliła. Musiałam błyskawicznie wpaść na jakiś dobry pomysł, żeby ten cały speed-dating w „Melodii” nie poszedł na straty, a ta dwójka nieszczęśliwców, która się odnalazła, stała się szczęśliwymi do końca życia. Tylko jak? Myśl, myśl, kobieto!
Wytłumaczyć Arlecie, że w dzisiejszych czasach młodzi rolnicy to nie prości chłopi od kosy, tylko inteligentni ludzie z laptopami, elektrycznymi dojarkami i innymi nowoczesnymi gadżetami, graniczyło z cudem. Musiałam podejść ją fortelem znanym od zarania dziejów. Może nie było to najuczciwsze, ale to była jedyna szansa, by wszystko jeszcze jakoś uratować.
– Ojoj, klapa. Nie udało się jednak… Trudno, ale nie zdążyłam ci powiedzieć, że z tych wszystkich mężczyzn on też mi przypadł najbardziej do gustu. Iza mówiła, że zakreślił oprócz twojego, także mój numerek. Więc skoro ty nie skorzystasz, to ja Izie powiem, żeby mu też mój numer telefonu przekazała. Kto wie, może my się jakoś lepiej dopasujemy, niż wy? Ja, żeby się związać muszę mieć więcej spotkań, a nie tak od razu… Może się najpierw zaprzyjaźnimy, a z czasem to będzie dojrzewało. Ja nawet ostatnio myślałam o tym, że uwielbiam ogród, świeże warzywka i owoce, mogłabym hodować też zwierzaki. Ale, ale, ty przecież masz już jego numer, prawda?
To był genialny numer, nieskromnie powiem. Arleta miała tak głupawy grymas na twarzy, że szybko wyszłam do pokoju, żeby nie parsknąć jej prosto w oczy. Udawałam, że nie mogę znaleźć komórki, oczywiście po to, by zapisać kontakt do Rafała. Arleta oniemiała. Nie mogła znaleźć języka w gębie. Bała się, że wyjdzie na zazdrosną idiotkę, która przywiązuje wagę do mało istotnych rzeczy. Pewnie w duchu sobie zadawała to jedno najważniejsze pytanie. Nie chciałam jej dłużej męczyć, więc od razu powiedziałam:
– Arletko, to był żarcik. Taki malutki. Nie jestem zainteresowana twoim Rafałem. Oczywiście jestem ciekawa go jako przyszłego partnera mojej przyjaciółki. Jego jedynym felerem jest… jego profesja? Wiele kobiet chciałoby mieć taki problem, moja droga.
Po kilku dniach odebrałam telefon od Izki – była niezwykle z siebie dumna.
– Udało mi się połączyć już trzy pary, uwierzysz? Idealnie to wszystko mi poszło. Ale najlepsze z tego wszystkiego jest to, że nasza Arletka spotkała swoje przeznaczenie czyli inżynierka.
Nie wyprowadzałam Izy z błędu. Kiedy tylko próbowałam to robić, zawsze dochodziło do jeszcze większego zamieszania. Ale skąd wiedziała, że Arletka jest taka szczęśliwa ze swoim nowym facetem?
Prychnęła na mnie niczym rasowa swatka.
– Mam swoje źródła informacji. Spacerowałam wczoraj z małą w parku, od strony fontanny. Trochę byłam nawet zażenowana, bo przecież z dzieckiem, a ci na ławce oddawali się miłosnym uniesieniom i cmokali jak szaleńcy. Nawet mnie nie zauważyli!
Jagoda, 28 lat
Czytaj także:
- „Rodzice chcieli mnie wydziedziczyć, bo żyłam w grzechu. Nie zamierzałam brać ślubu, bo po co mi ten papierek”
- „Staraliśmy się o dziecko, ale Leon urodził się, gdy byłam wdową. Los jeszcze nie raz ze mnie zadrwił”
- „Matka zamiast zdrowych pleców, przywiozła z sanatorium kochanka. Na stare lato babie zachciało się figli”