Reklama

Gdy przeprowadzaliśmy się do mieszkania Zofii, mojej teściowej, Marek powiedział, że to tylko na chwilę. „Pomożemy mamie, zaoszczędzimy i pomyślimy o kredycie” – mówił. A ja chciałam wierzyć, że to dobry plan. Miałam trzydzieści lat, pracę zdalną, dyplom psycholożki i nadzieję, że uda nam się zbudować coś swojego – choćby tymczasowo w cudzych ścianach.

Na początku teściowa była uprzejma. Ale zanim się obejrzałam, zaczęła się wtrącać do wszystkiego. Wchodziła do naszego pokoju bez zapowiedzi. Ciągle z czymś innym: raz z własną zupą, innym razem z nowymi firankami. „Te są lepsze, bo się nie kurzą jak te twoje” – rzuciła, nie pytając o zdanie. Mówiła, że nie będzie wtykać nosa w nieswoje sprawy, ale komentowała wszystko. Nawet pieczywo, które kupowałam.

Najgorzej było, gdy zaczynała temat pieniędzy. Choć sama nie dokładała się do naszego życia, potrafiła rzucić: „Nie dziwota, że wam brakuje, skoro kupujesz kawy za trzy dychy”. Marek milczał. Czasem tylko wzdychał: „Taka już jest”. Ale ja miałam dość tej „troski” i osaczania. Czułam się jak lokatorka, która musi zasłużyć na swoje miejsce w kuchni. A wszystko pękło w dniu, kiedy kupiłam nowy blender.

Teściowa na mnie naskoczyła

Długo zastanawiałam się nad tym blenderem. Nic wielkiego – mały, solidny, w promocji. Marzyłam, żeby robić domowe zupy krem bez użycia miskera z PRL-u. Wrzuciłam go do koszyka i przez chwilę poczułam się jak pani własnego domu. Głupie uczucie, wiem. Ale takie, które potrafi podnieść na duchu.

Marek był w pracy, więc wzięłam się za testowanie sprzętu. Marchew, seler, pietruszka – wszystko gładkie jak masełko. Nagle – jakby wyczuła zapach czegoś nowego – do kuchni wpadła Zofia.

Co to za sprzęt? – zapytała, jakby właśnie przyłapała mnie na paleniu w łazience.

– Blender – odpowiedziałam spokojnie. – Kupiłam na promocji, był przeceniony.

– A po co wam blender? Tyle pieniędzy na takie głupoty? Ty to chyba naprawdę nie wiesz, co to oszczędność. Rozrzutność to chyba twoje drugie imię – powiedziała i westchnęła z udawaną troską.

W tym momencie do mieszkania wrócił Marek. Zobaczył nas w kuchni, od razu wyczuł napięcie.

– Nowy blender? – rzucił tylko, niepewnie zerkając na mnie.

– Tak, z mojej pensji. Nie prosiłam nikogo o zgodę – odpowiedziałam, czując, jak ściska mnie w gardle.

Zofia prychnęła.

– Ale mieszkasz za darmo. To chyba daje mi prawo, żeby coś powiedzieć, prawda?

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nawet Marek nie stanął w mojej obronie. Po chwili wyszłam do łazienki, zamknęłam się i długo siedziałam na podłodze, słuchając, jak za ścianą Zofia tłumaczy synowi, że „chciała dobrze”. Nie miałam ochoty tego słuchać.

Czułam się osamotniona

– Dlaczego jej nic nie powiedziałeś? – zapytałam Marka wieczorem, gdy zostaliśmy sami. Leżał na kanapie, przeglądał coś w telefonie, jakby nic się nie wydarzyło. Ja siedziałam w kuchni, trzymając w dłoniach filiżankę herbaty, która dawno wystygła.

– Komu? Mamie? – rzucił bez większego zainteresowania.

– Nie, sąsiadce z trzeciego piętra. Tak, twojej matce! – warknęłam, czując, jak pęka we mnie kolejna cienka nić cierpliwości. – Znowu zrobiła mi aferę, a ty jak zwykle udajesz, że nic się nie dzieje.

– Klara, ona po prostu się martwi... – zaczął.

Martwi?! Czy ty siebie słyszysz?! Kiedy człowiek się martwi, to pyta: „Jak się czujesz?”, a nie wypomina, że kupiłam blender z własnych pieniędzy!

Marek westchnął ciężko i usiadł.

– Nie chcę się z nią kłócić, rozumiesz? Ona taka już jest...

– Nie, Marek. Taka już jest, bo nikt nigdy jej nie powiedział: „Mamo, przestań”.

Zamilkł. Nie spojrzał mi w oczy. A ja poczułam, że jestem w tym wszystkim sama. Od początku powtarzał, że to tymczasowo. Że jego matka jest „w porządku”. A ja mu wierzyłam. Teraz, po trzech miesiącach w tym mieszkaniu, wiedziałam, że ten koszmar się nie skończy.

– Wiesz, co mnie boli najbardziej? – zapytałam cicho. – Że nie musisz się nawet opowiadać po stronie. Wystarczyłoby jedno słowo. Że widzisz, że to nie w porządku.

Ale on nic nie powiedział. Wrócił do telefonu. A ja poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Musiałam z tym skończyć

– Nie możesz pozwalać, żeby cię tak traktowali – powiedziała Natalia, moja siostra, która zawsze widziała więcej, niż mówiłam. Siedziałyśmy w jej kuchni, pachniało pieczonym chlebem, a ja po raz pierwszy od dawna czułam się bezpiecznie.

– Mieszkamy u niej. Formalnie to jej mieszkanie. Mam wrażenie, że cokolwiek zrobię – to zawsze będzie „za dużo”. Nawet nowy ręcznik jest problemem. Nowa przyprawa w szafce. Dosłownie wszystko.

– Klara, to nie chodzi o mieszkanie. Tu chodzi o granice.

– Łatwo ci mówić – mruknęłam, bawiąc się łyżeczką. – Ty masz własny dom, nikt ci się nie wtrynia przez drzwi.

– Bo nie pozwalam. To jest różnica. Teściowa przegina, ale Marek jej na to pozwala. A ty, zamiast wstać i walnąć pięścią w stół, to siedzisz i zaciskasz zęby.

Spojrzałam na nią ze złością, ale... czyż nie miała racji?

– I co mam zrobić? – zapytałam cicho. – Mam krzyczeć na jego matkę? Wyrzucić ją? Krzyczeć na niego? Po prostu się spakować?

– Nie. Masz powiedzieć głośno: „Dość”. I zacząć traktować siebie poważnie. Bo jeśli ty siebie nie obronisz, to nikt tego za ciebie nie zrobi. Nawet Marek.

Ta rozmowa siedziała mi w głowie przez kilka dni. Budziłam się z nią i zasypiałam. Za każdym razem, kiedy Zofia wpadała do mieszkania i mówiła: „Te ręczniki jakoś dziwnie pachną, chyba coś źle pierzesz” – coraz wyraźniej słyszałam w głowie głos Natalii: Powiedz: dość. Zaczęłam układać sobie w myślach rozmowę z teściową. Wiedziałam, że muszę to zrobić sama, bez Marka. Bez jego „ona taka już jest”. Bo ja już nie zamierzałam się na to godzić.

To było jak policzek

Stałam przy blacie, krojąc marchewkę. Ręce mi się lekko trzęsły, ale nie dałam nic po sobie poznać. Zofia jak zwykle zaglądała do garnków i komentowała.

– O, znowu zupa krem? – rzuciła tonem, który miał brzmieć neutralnie, ale jak zwykle sączył się jadem. – No, dobrze, że ten blender się na coś przydał, skoro już go kupiłaś...

– Mamo – przerwałam jej, odwracając się w jej stronę. – Chciałabym porozmawiać.

– Ooo, coś się stało? – uniosła brwi, z udawaną troską. – Marek coś mówił?

– Nie, nie Marek. Ja mówię. I proszę nie przerywać, dobrze?

Usiadła zaskoczona, ale jeszcze z tym swoim uśmieszkiem. Jakby czekała na kolejne moje narzekanie, które może zignorować.

Czuję się tu jak intruz – zaczęłam spokojnie. – Jakby każdy mój ruch wymagał czyjejś akceptacji. Jakbyśmy nie byli rodziną, tylko współlokatorami, którym można zaglądać do lodówki i komentować pranie.

– Klara, nie przesadzajmy. Ja tylko...

– Proszę, nie. Dzisiaj proszę wysłuchać mnie do końca. Jestem dorosłą kobietą, pracuję, zarabiam, sprzątam, gotuję. I naprawdę nie potrzebuję, żeby ktoś codziennie wypominał mi, że mam inne przyprawy, że kupiłam za drogą kawę, albo że... mieszkam za darmo.

Bo tak jest! – przerwała. – Ty nie rozumiesz, co to znaczy odpowiedzialność. Młodzi teraz...

– Nie, pomoc to nie władza. A szacunek to nie to samo, co uległość. Nie jestem służącą. Nie jestem dziewczynką, którą trzeba pilnować. Jestem żoną twojego syna.

Zofia nagle zmieniła wyraz twarzy. To nie była złość, tylko coś między bólem a zawstydzeniem. Spojrzała w okno, potem na mnie.

– Wiesz, po śmierci męża byłam sama. A Marek był moim całym światem. Jedynym. Gdybyś była lepszą żoną, nie musiałabym trzymać go przy sobie na siłę.

Zamarłam. Te słowa uderzyły we mnie jak uderzenie otwartą dłonią. Odsunęłam się od blatu. Nie odpowiedziałam. Po prostu sięgnęłam po płaszcz i wyszłam. Szłam bez celu. Przez miasto, przez myśli, przez całe nasze wspólne życie. Czy naprawdę jestem aż tak zła? Czy tak bardzo dałam komuś podeptać moje granice, że kompletnie o nich zapomniałam?

Wszystko zależy od niego

Wróciłam późno. Marek siedział przy stole, nerwowo stukał palcami w blat. Gdy mnie zobaczył, od razu wstał.

– Gdzie byłaś? Martwiłem się.

– Wyszłam, musiałam ochłonąć. Rozmawiałam z twoją matką – powiedziałam bez wstępu, zdejmując płaszcz. – Sama. Tak jak powinno być już dawno.

– Powiedziała mi... coś. Była roztrzęsiona. Ale też... wściekła. Klara, może nie trzeba było tak ostro?

– Nie. Trzeba było dokładnie tak. Powiedziałam jej wszystko, co czułam przez ostatnie miesiące. A to, że była „roztrzęsiona”, to dobrze. Może pierwszy raz ktoś nie pozwolił jej zadeptać granic.

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Marek, nie chcę cię stawiać pod ścianą. Ale jeśli mamy dalej być razem, coś musi się zmienić.

Zamilkł. Patrzył na mnie długo.

– A jeśli się nie zmieni?

To ja się wyprowadzę. Nie będę żyła w miejscu, gdzie moje zdanie nie ma znaczenia, a każda decyzja musi przejść przez akceptację twojej matki.

– Klara... ona mnie potrzebuje.

– A ja nie? – przerwałam. – Naprawdę uważasz, że twoim obowiązkiem jako męża jest spełnianie oczekiwań matki kosztem żony?

Westchnął. Po raz pierwszy naprawdę szczerze, jakby coś pękło.

– Nie chcę cię stracić. Ale nie wiem, jak się od niej odciąć. Czuję, że jeśli to zrobię... zostanie zupełnie sama.

– Nie jesteś jej mężem, Marek. Tylko moim. I jeśli tego nie zrozumiesz, to ja zostanę sama. Tyle że z wyboru.

Wstałam. Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko skinął głową. W tym momencie wiedziałam jedno: teraz wszystko zależy od niego.

Klara, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama