„Kupiłam córce piękny kożuszek w lumpeksie za jedyne 30 zł. Myślałam, że się ucieszy, ale tylko przewróciła oczami”
„Już widziałam oczami wyobraźni moją córkę – jak się uśmiecha, ściska mnie z radości, może nawet powie coś miłego. A ona tylko spojrzała i... przewróciła oczami. Nawet nie podziękowała. Nic. Jakbym jej pokazała worek ziemniaków, a nie coś, co mogłaby nosić z dumą”.

- Redakcja
Ostatnio miałam szczęście jak nigdy. W jednym z koszy w lumpeksie leżał... kożuszek. Prawdziwy, ciężki, ciepły, z porządnym podszyciem i kołnierzem jak z żurnala. Stan idealny. Może raz założony. Cena? Trzydzieści złotych. Ja bym za niego i dwie stówy dała. Już widziałam oczami wyobraźni moją córkę – jak się uśmiecha, ściska mnie z radości, może nawet powie coś miłego. Bo ile razy ostatnio robiłam coś tylko dla niej? No więc wracałam do domu z tym kożuszkiem, a serce biło szybciej, bo przecież trafiłam jak w totka. A ona tylko spojrzała i... przewróciła oczami. Nawet nie podziękowała. Nic. Jakbym jej pokazała worek ziemniaków, a nie coś, co mogłaby nosić z dumą. I wtedy... no właśnie. Wtedy poczułam, że coś mi we mnie pękło.
Zagotowałam się
– Zobacz, co mam! – niemal wbiegłam do mieszkania, trzymając torbę jak relikwię. – Trafiłam dzisiaj w dziesiątkę. Kożuszek! Cudo!
Córka leżała na kanapie z telefonem przy nosie. Nie oderwała nawet wzroku.
– Mamo, teraz? Przecież dopiero wróciłam z pracy...
– Ale to naprawdę coś! – zignorowałam jej ton, wyciągając zdobyczy z torby. – Piękny kożuszek. Miękki, ciepły, jak znalazł na zimę. I zgadnij, za ile!
Spojrzała z niechęcią, a jej mina mówiła wszystko.
– Mamo... – zaczęła, krzywiąc się. – Nie będę tego nosić.
– Co ty gadasz! Przecież to klasyka! Teraz retro jest modne.
– Może i modne, ale nie w ten sposób – powiedziała i przewróciła oczami. – To wygląda, jakbyś wygrzebała z szafy ciotki Haliny.
– Nie z szafy, tylko z lumpeksu, i to nie byle jakiego! Tyle tam ludzi było, musiałam się przepychać, żeby go dorwać. I zapłaciłam tylko trzydzieści złotych!
– No właśnie... – mruknęła pod nosem. – Nic dziwnego.
Zagotowałam się.
– Czy ty wiesz, ile taki kożuch kosztuje nowy?! – zawołałam, trzymając go wysoko, jakby miał zaraz odlecieć. – Chciałam ci zrobić niespodziankę, zadbać, żebyś nie zamarzła jak te celebrytki topach. No ale oczywiście... lepiej chodzić z gołym brzuchem, byle modne było!
– Mamo, bez dramatu, proszę... – westchnęła.
Dramatu? O nie, kochanieńka. To dopiero początek.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem
Zostawiłam kożuch na oparciu krzesła i poszłam do kuchni. Zaczęłam obierać ziemniaki z taką zawziętością, jakby to one były winne całemu światu.
– Może zamówimy pizzę? – usłyszałam jej głos z pokoju.
– A co, domowy obiad to już nie łaska? – rzuciłam przez zęby.
– Co...? – podeszła do kuchni i stanęła w drzwiach. – No bez przesady, przecież nie powiedziałam nic złego.
– Nie? – odwróciłam się do niej z rękami mokrymi od skrobi. – To, że się matka stara, myśli o tobie, nosi torby, traci czas, żeby ci coś znaleźć, to nic? Nawet „dziękuję” nie padło.
– Ale mamo... to nie był jakiś atak. Po prostu ten płaszcz nie jest w moim stylu.
– W twoim stylu to są dziury na kolanach i kurtka, która nawet kaptura nie ma.
– Nic nie rozumiesz. Wszyscy teraz tak się noszą. Nikt już nie zakłada takich babcinych kożuchów...
– A jak zobaczysz kogoś w internecie, co nosi, to wtedy ci się nagle spodoba, tak?
Zamilkła. Trafiłam.
– Słuchaj, kochanie – westchnęłam, mięknąc trochę. – Nie wszystko, co modne, jest mądre. A nie wszystko, co z lumpeksu, jest gorsze. A jak się człowiek za bardzo wstydzi... to i ciepło go nie uratuje.
– Robisz mi wykład o płaszczu? – spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Serio robię ci wykład o szacunku. Bo to się nosi zawsze, niezależnie od stylu.
Cieszyłam się jak dziecko
Wieczorem siedziałyśmy w ciszy. Ja przy stole z krzyżówką, ona na kanapie z telefonem. Niby wszystko spokojnie, ale w powietrzu wisiało napięcie, że można było je kroić nożem. W końcu odezwała się pierwsza:
– Mamo, nie bądź na mnie zła.
– Ja? Zła? Skądże znowu. Po prostu przywykłam, że jak się daje coś od serca, to się człowiek naraża na wzrok pełen pogardy i lekki grymas znudzenia – powiedziałam, nie odrywając wzroku od krzyżówki.
– No przestań... Przepraszam. Może powinnam inaczej zareagować.
– Może. Jednak nie zareagowałaś – powiedziałam, a potem dodałam z udawaną obojętnością: – A twoja koleżanka, ta... jak jej tam, Klaudia, to ma kurtkę za sześć stów, prawda?
– No ma. Dostała od mamy w prezencie. Tylko że jej mama dostała premię na święta.
– A moja premia to właśnie ten kożuch za trzy dychy – mruknęłam.
Zamilkła. Po chwili usłyszałam jej kroki. Weszła do kuchni i przysiadła się do mnie.
– Mamo... to był naprawdę ładny gest. Doceniam to.
Spojrzałam na nią kątem oka. Położyła głowę na moim ramieniu.
– Chcesz go przymierzyć? – zapytałam, mięknąc.
– Może... A jak ktoś mnie zobaczy?
– To powiesz, że kupiłaś go w internecie. I od razu ci pozazdroszczą.
– Okej. Tylko jak się okaże, że mi pasuje, to ty mi kupisz jeszcze wełniany szalik. Taki z frędzlami!
– Zobaczymy, jak będziesz grzeczna – mruknęłam, ale w duchu już cieszyłam się jak dziecko.
Poczułam dumę
Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Zaparzyłam herbatę, zrobiłam jajecznicę i... wyciągnęłam kożuch z torby. Postanowiłam, że go trochę odświeżę. Przetarłam futerko wilgotną szmatką.
– Co robisz? – ziewnęła córka, wchodząc do kuchni w szlafroku.
– Pomyślałam, że odnowię ci skarb – wskazałam głową kożuch.
– Mamo, nie trzeba było... – podeszła i dotknęła rękawa. – Hm, on wcale nie wygląda tak źle. W sensie, jakby się go połączyło z... szalikiem w kratę i dżinsami.
– O, widzisz! Zaczynasz mówić moim językiem.
– A mogę go dzisiaj założyć do pracy? – zapytała niepewnie, jakby bała się, że jej nie pozwolę.
– Jak najbardziej. Tylko zjedz porządne śniadanie, bo nie wypuszczę cię głodnej, nawet w najmodniejszym kożuchu.
– Dobra, już siadam.
Usiadłyśmy razem. Czułam coś, czego nie czułam od dawna – spokój. Kożuch wisiał na krześle jak jakiś symbol zawieszonej broni.
– A jak mnie ktoś zapyta, skąd go mam? – zagadnęła z buzią pełną chleba.
– Powiedz, że z ekskluzywnego butiku. Limitowana edycja. I że twoja mama ma znajomości.
– Albo, że mam najlepszą mamę na świecie.
– No... z tym to już trochę przesadziłaś – uśmiechnęłam się.
I coś mnie ścisnęło z dumy.
Poczułam się doceniona
Córka wróciła z pracy i zajrzała do kuchni.
– I jak było? – spytałam, udając, że wcale nie czekałam na tę relację cały dzień.
– No... – zaczęła przeciągle, rzucając torebkę na kanapę. – Klaudia powiedziała, że mam super styl.
– No proszę... A mówiłam, że klasyka zawsze wraca do łask!
– Potem zapytała, czy kupiłam go w galerii.
– I co odpowiedziałaś?
– Że jasne, że ten! – roześmiała się. – No przecież nie powiem, że z lumpeksu za trzy dychy!
– A czemu nie? Ja bym powiedziała z dumą!
– Ty to ty, mamo, ale ja... – zawahała się – wiesz co? Daj mi znać, jak znowu trafisz coś takiego. Może razem pójdziemy?
Zamrugałam. To chyba pierwszy raz, gdy ona... zaproponowała wspólne wyjście do lumpeksu.
– Chcesz iść ze mną na łowy?
– No, może. Tylko błagam, nie gadaj przy ludziach, że jesteśmy „na polowaniu”. I żadnych słów typu „perełka” albo „ładniutki”.
– Dobrze, dobrze – roześmiałam się. – Będę mówić: „designerski vintage” i „unikalny look”.
– I bez przymierzania rzeczy między regałami!
– Zgoda. A ty stawiasz kawę po wszystkim.
– No dobra, może być.
I nagle ten głupi kożuszek stał się... początkiem czegoś nowego.
Byłam szczęśliwa
Na zakupy poszłyśmy razem dwa tygodnie później. Sama zaciągnęła mnie do lumpeksu.
– Pamiętasz, co mówiłaś o szaliku z frędzlami? – zapytała, przeglądając kosz z dodatkami. – Ten wygląda, jakby go ktoś uszył tylko dla mnie.
– Jak ty się znasz na modzie! – pokiwałam głową z uznaniem.
– Nie bierz znowu nic beżowego. Masz już cztery beżowe swetry. Ludzie mogą pomyśleć, że nie masz innych kolorów.
– Ojej, dziękuję, stylistko roku.
– Tylko mówię.
Wyszłyśmy z torbami pełnymi łupów i z planem na gorącą czekoladę po drodze. Szłyśmy obok siebie, ona zapięta w ten swój kożuszek, ja w kurtce z poprzedniego sezonu. I nagle pomyślałam: może nie zawsze muszę jej się przypodobać. Może wystarczy być obok. Czasem dać się ponarzekać. Innym razem podsunąć coś ciepłego – do jedzenia albo do założenia. Nie wszystko da się kupić, nawet w promocji. A zaufanie? Można je zbudować. Czasem z pomocą kożucha za trzy dychy.
– Mamo, dzięki za ten dzień – powiedziała nagle, bez żadnego przymusu.
– Jeszcze nie wieczór – uśmiechnęłam się. – Może cię jeszcze czymś zaskoczę.
Irena, 78 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Haruję w domu od świtu do nocy, a mąż chce mnie jeszcze wysłać do pracy. Już sama nie wiem, w co mam ręce włożyć”
- „Teściowa myślała, że na Wigilii podam tylko kompot z suszu. Dziś patrzę z triumfem, jak pałaszuje mój barszcz z uszkami”
- „Syn miał mi za złe, że nie zaprosiłam jego narzeczonej na Boże Narodzenie. Przecież nawet nie są po ślubie”