„Kupiłam dzieciom kilogram dorodnych czereśni i woreczek bobu. Wydałam na to niemały majątek, a one tylko kręciły nosem”
„Wieczorem usiedliśmy razem na tarasie. Bób już wystygł, ale został w misce – zjedli może ćwierć. Czereśnie wyglądały jak ozdoba, nietknięte. Nie miałam już siły się złościć. Wzięłam jedną, powoli ją pogryzłam i popatrzyłam na zachodzące słońce”.

- Redakcja
To miał być zwykły, ciepły czerwcowy dzień. Po tygodniu pracy marzyłam o spokoju, chwili wytchnienia i po południu spędzonym z dziećmi. Nic wielkiego – ot, kilka godzin razem, bez pośpiechu, bez obowiązków, bez rozpraszaczy. Wyobrażałam sobie, jak siedzimy razem w ogrodzie, zajadając czereśnie, łuskając bób i śmiejąc się z byle czego. W mojej głowie to był niemal sielankowy obrazek – dzieci z rozbawieniem plujące pestkami w trawę, ślady soku na ich dłoniach, promienie słońca odbijające się od misek z owocami. Chciałam tylko na chwilę zatrzymać czas.
Dla mnie takie drobiazgi miały znaczenie – kojarzyły się z moim dzieciństwem, z wakacjami u babci. Tam wszystko smakowało lepiej. Czereśnie z drzewa, bób prosto z garnka, zjedzony na ganku. Nic nie było bardziej luksusowe niż pierwsze truskawki czy zapach świeżo wykopanych młodych ziemniaków. Te smaki to nie była żywność – to były wspomnienia. Uczucia zaklęte w jedzeniu. Dlatego, mimo że ceny na targu przyprawiły mnie o zawrót głowy, wydałam ostatnie banknoty z portfela, myśląc, że kupuję coś więcej niż tylko jedzenie. Kupowałam doświadczenie. Bliskość. Emocje.
Szłam do domu z torbą wypchaną owocami i warzywami, z głową pełną nadziei. Ale ich reakcja… była jak kubeł zimnej wody. Poczułam się, jakbym zupełnie nie znała własnych dzieci. W jednej chwili moje wspomnienia zderzyły się z ich obojętnością. I wtedy, po raz pierwszy tak wyraźnie, poczułam, że coś w naszej rodzinie się zmieniło. Że może zmienia się już od dawna – tylko ja nie chciałam tego zauważyć.
Przełknęłam ślinę
Czereśnie leżały na straganie w błyszczących kaskadach, czerwone i pełne soku, jakby ktoś je własnoręcznie polerował. Trzydzieści złotych za pół kilo. Przełknęłam ślinę, ale wzięłam kilogram. Potem bób – zielony, świeży, pachnący jeszcze porannym chłodem. Dwadzieścia osiem złotych. Wpychając banknoty do dłoni sprzedawczyni, powtarzałam sobie w myślach, że płacę za smak dzieciństwa, że robię to dla dzieci. Bolało po kieszeni, ale uznałam, że warto.
– Mamo, co tak długo? – zawołała Maja, kiedy wróciłam do domu z siatkami.
– Bo byłam na targu. Mam niespodziankę – rzuciłam wesoło, stawiając siatki na kuchennym blacie.
– Słodycze? – zawołał Mikołaj, wychylając się z pokoju.
– Nie. Coś lepszego. Czereśnie i bób.
– Serio? – skrzywił się. – Czereśnie mogą być, ale bób? Fuj.
– Fuj? – odparłam, wyciągając z garnka zielone strączki. – Kiedyś go uwielbiałeś.
– Może kiedyś – wzruszył ramionami. – Teraz wolę frytki.
– A czereśnie? – spojrzałam na Maję.
– Eee... trochę kwaśne – powiedziała, próbując jedną i odkładając resztę.
Patrzyłam, jak odchodzą do swoich pokoi. W kuchni zostałam tylko ja, para z gorącej wody i smak wspomnień, który najwyraźniej należał już tylko do mnie.
Wzięłam głęboki wdech
Postawiłam miskę z bobem na stole. Pachniał jak ten z dzieciństwa, kiedy babcia łuskała go jeszcze ciepłego z garnka i wsypywała do emaliowanej miski. Dzieci siedziały w salonie, każde z nosem w ekranie. Wzięłam głęboki wdech.
– Zapraszam do stołu! – zawołałam. – Gorący bób, czereśnie. Świeżutkie, prosto z targu!
Maja weszła powoli, spojrzała na miskę i zapytała:
– A nie masz jakiegoś sosu? Z majonezem albo czymś?
– Sosu? – uniosłam brwi. – Do bobu?
– No... bo tak sam to trochę... dziwnie. I nie ma mięsa?
Mikołaj dołączył po chwili, trzymając tablet.
– Mogę jeść w pokoju? – zapytał, nawet nie siadając.
– Nie – odpowiedziałam. – Chciałam, żebyśmy zjedli razem. Porozmawiali.
– Ale o czym? – Maja spojrzała na mnie zdziwiona.
– Nie wiem. O czymkolwiek. Co u was, jak minął tydzień.
– Spoko – odpowiedział Mikołaj. – A ten bób to się obiera?
– Tak, z łupiny.
– Trzeba się męczyć...
Usiedli bez przekonania. Jedli po kilka sztuk, dłubali w czereśniach. Czułam, że się staram, a oni... jakby tego nie widzieli. Jakby nic ich to nie obchodziło.
Poczułam się staro
Wzięłam czereśnię, przekroiłam ją nożem i podałam Mikołajowi.
– O, zobacz, bez pestki. Teraz zjesz?
– Może – odpowiedział z niechęcią i wziął ją do ust. – Kwaśna.
– Jak dla mnie są słodkie – mruknęłam.
– Jak dla ciebie – powtórzył, nie patrząc na mnie.
Maja skubała jedną po drugiej, ale tak jakby tylko po to, żeby coś robić rękami.
– Kiedyś się cieszyliśmy z takich rzeczy – powiedziałam, czując, jak zaciska mi się gardło. – Czereśnie to był rarytas. Bób też.
– Teraz mamy wszystko w sklepie – wzruszyła ramionami Maja. – Czereśnie są na promocji w dyskoncie. A bób? No nie wiem... w szkole tego nie jemy.
– A co jecie w szkole? – zapytałam, próbując nie brzmieć zbyt ostro.
– Sushi. Czasem ktoś przynosi wrapa. Albo zamawia się pizzę.
– No tak, pizza... – westchnęłam. – A ja się cieszyłam, że kupiłam wam coś, co kiedyś było prawdziwym luksusem.
– To miłe, mamo – powiedziała Maja z odrobiną skruchy.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Widziałam, że czują się nieco winni. Ale ja czułam się po prostu... stara.
Postawiłam córce warunek
Sprzątałam kuchnię po obiedzie. Dzieci rozeszły się do swoich pokoi, jakby nic się nie wydarzyło. Zmywałam talerze, a w głowie wciąż krążyło mi pytanie: kiedy oni tak wyrośli? I kiedy oddalili się ode mnie na tyle, że bób i czereśnie nie znaczą już nic?
– Mamo? – usłyszałam głos Mikołaja za plecami. – A mogę wyjść na rower?
– A nauczyłeś się na sprawdzian?
– Tak. I nie mam już nic na poniedziałek.
– Dobrze, tylko wróć przed dziewiętnastą.
– Dzięki.
Zniknął szybciej, niż się pojawił. Maja zeszła chwilę później.
– Mamo, mogę wziąć twoją kartę? Chciałam sobie zamówić sukienkę, jest przecena.
– Ale przed chwilą mówiłaś, że nie rozumiesz, czemu się przejmuję czereśniami, które kosztują majątek.
– No tak, ale... ta sukienka naprawdę mi się przyda.
Popatrzyłam na nią długo.
– Wiesz co, Maju? Kup ją sobie. Tylko obiecaj mi jedno – że kiedyś kupisz czereśnie swoim dzieciom. Tak, po prostu. Bo może dla ciebie to tylko owoce, ale dla mnie to był sposób, żeby wam coś przekazać.
Spojrzała na mnie uważnie, pierwszy raz tego dnia naprawdę obecna.
– Obiecuję.
Nie miałam siły
Wieczorem usiedliśmy razem na tarasie. Bób już wystygł, ale został w misce – zjedli może ćwierć. Czereśnie wyglądały jak ozdoba, nietknięte. Nie miałam już siły się złościć. Wzięłam jedną, powoli ją pogryzłam i popatrzyłam na zachodzące słońce. Mikołaj przyciągnął krzesło bliżej.
– Mamo, a ty serio jadłaś bób, jak byłaś dzieckiem?
– Codziennie, latem. Babcia gotowała go w garze na kuchni węglowej. My z kuzynami siedzieliśmy na schodach i łuskaliśmy jeszcze gorący, parzył palce.
– A nie mieliście chipsów?
– Nie. Ale mieliśmy czereśnie prosto z drzewa. I mleko w butelce, ze śmietaną na wierzchu.
– Dziwnie to brzmi.
– Bo to było inne życie.
Córka spojrzała na mnie znad telefonu.
– Mamo?
– Hm?
– Może zrobimy kiedyś takie wakacje? Bez telefonów? Tak, jak wtedy?
Uśmiechnęłam się delikatnie.
– Może. Tylko bez bobu?
Maja parsknęła śmiechem.
– Może trochę bobu, ale bez przesady.
Śmialiśmy się przez chwilę, siedząc blisko siebie. Czereśnie nie były ważne. Może i nie smakowały, ale dały nam chwilę, którą zapamiętam.
Coś się skończyło
Następnego dnia dzieci znów zniknęły w swoich pokojach. Bób od razy wyrzuciłam. Czereśnie następnego dnia. Zwiędły i pokryły się plamkami. Wyrzucałam je powoli, każdą osobno, jakby każda była wspomnieniem, które nie znalazło już swojego miejsca. Usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i wpatrywałam się w pusty stół. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jedliśmy razem bez pośpiechu, bez telefonów, bez tej nieuchwytnej obcości, która wdarła się między nas jak mgła. Chciałam im dać coś dobrego. Nie chodziło o czereśnie ani bób – chodziło o to, by poczuli, że jestem. Że się staram. Że pamiętam i chcę dzielić z nimi to, co było dla mnie ważne. Ale może już za późno. Może nie da się odtworzyć czegoś, co nie jest ich, co nigdy nie było ich światem.
Siedziałam długo, zanim zgasiłam światło. I choć tamtego wieczoru śmialiśmy się przez chwilę, wiedziałam, że to był tylko błysk. A prawdziwa bliskość… już odeszła. Tak jak czereśnie, które zgniły, zanim ktoś naprawdę ich posmakował.
Joanna, 43 lata
Czytaj także:
- „Miał być tort z truskawkami i kosze pełne czereśni. Ale teściowa z naszego wesela zrobiła festiwal bezguścia”
- „Przyszła teściowa zorganizowała mi wieczór panieński. Miało być miło, ale jędza mnie publicznie upokorzyła”
- „Praca z mężem w jednej firmie stała się gwoździem do trumny naszego małżeństwa. Poznałam jego prawdziwe oblicze”