„Kupiłam jesienny płaszczyk w lumpeksie za 12 złotych. Nie sądziłam, że w kieszonce znajdę woreczek z niespodzianką”
„I wtedy palce natrafiły na coś dziwnego. Powinnam była to zauważyć wcześniej. Rozcięłam szew nożyczkami do paznokci. Podszewka ustąpiła. Był tam... drugi woreczek. Identyczny jak pierwszy, tylko ciut większy”.

- Redakcja
Nie mam szczęścia do pieniędzy. Nigdy nie miałam. Moje życie to pasmo skromnych wyborów. Więc kiedy zaszłam do butiku cyrkularnego i trafiłam ten płaszcz – ciepły, karmelowy, z podszewką w drobną kratkę – od razu wiedziałam, że muszę go mieć. Dwanaście złotych. Prawie jak za darmo. Złapałam go z wieszaka, nie mierzyłam. Tego dnia byłam już zmęczona szwendaniem się po mieście. Zimno, pochmurno, a mi w uszach wciąż dźwięczała rozmowa z kierowniczką.
Dopiero w domu, gdy wsunęłam ręce do kieszeni i natrafiłam na coś miękkiego i szeleszczącego, zaczęło się robić dziwnie. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam mały woreczek. Biały, zaciągany na sznurek, jakby uszyty ręcznie. Poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Bo w środku było coś, czego się nie spodziewałam...
Wzięłam głęboki wdech
– No nie wierzę... – wyszeptałam sama do siebie, obracając woreczek w palcach.
Sznureczek był zawiązany na supeł. Mocny, staranny. Czuć było, że ktoś się przyłożył. Przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam go otwierać. Może to coś osobistego? Pamiątka? Tylko że kupiłam ten płaszcz legalnie. Należał do mnie. Wzięłam głęboki wdech i pociągnęłam za sznurek. Woreczek otworzył się bez oporu. Zajrzałam do środka i zamarłam.
– Co do...?
Zsunęłam zawartość na dłoń. Kilka zwiniętych banknotów. Same stówki.
– To jakieś żarty? – rozejrzałam się, choć byłam sama w mieszkaniu.
Nie liczyłam od razu. Siedziałam chwilę w bezruchu, z sercem tłukącym się jak oszalałe. Później, drżącymi palcami, zaczęłam rozkładać banknoty.
– Sto... dwieście... trzysta... czterysta... – szeptałam pod nosem.
Skończyłam na tysiąc dwieście.
– To nie może być przypadek – powiedziałam głośno, jakby głos miał potwierdzić realność tego, co się właśnie dzieje.
Zadzwoniłam do Moniki, mojej przyjaciółki. Musiałam komuś powiedzieć.
– Co ty gadasz?! – wrzasnęła w słuchawkę. – Ty chyba żartujesz! Tyle kasy? W kieszeni płaszcza?
– Mówię serio. Siedzę i nie wiem, co robić.
– Dzwoń do lumpeksu. Może ktoś zostawił i wrócił szukać.
Zamilkłam.
– A jak to... nie był przypadek?
– Co masz na myśli?
Spojrzałam jeszcze raz na płaszcz. I wtedy zauważyłam coś jeszcze. Małą zaszewkę pod podszewką.
Byłam w szoku
Nie wiem, co mną kierowało – ciekawość, adrenalina, a może zwykła głupota. Zerwałam się z kanapy, jakby ktoś mnie popchnął. Rzuciłam płaszcz na stół i zaczęłam macać palcami podszewkę.
– Gdzie ty jesteś… – mamrotałam, szukając tego miejsca, które przed chwilą mignęło mi spod światła.
I wtedy palce natrafiły na coś dziwnego. Powinnam była to zauważyć wcześniej. Rozcięłam szew nożyczkami do paznokci. Podszewka ustąpiła.
– No dobra, no dalej... – wyszeptałam i wsunęłam palce do środka.
Był tam... drugi woreczek. Identyczny jak pierwszy, tylko ciut większy.
Tym razem nie czekałam. Rozwiązałam sznurek szybciej niż wcześniej i zajrzałam do środka.
– O żesz ty... – wypuściłam powietrze przez zęby.
W środku były nie tylko pieniądze – więcej niż wcześniej, może dwa tysiące – ale też kartka. Mała, złożona w pół, zapisana na jednej stronie. Rozłożyłam ją i przeczytałam na głos:
„Jeśli to znalazłaś, to znaczy, że płaszcz trafił w dobre ręce. Użyj tych pieniędzy z głową. I nie pytaj, skąd się wzięły. Zrób coś, czego zawsze się bałaś. – E”.
Zamrugałam. Czy ja właśnie czytałam list? Od nieznajomej E? Kto to w ogóle był? Kim była ta kobieta? Zadzwoniłam do Moniki ponownie.
– Słuchaj... był tam jeszcze jeden woreczek. I list. Ktoś to schował celowo. Jak jakaś wiadomość dla przyszłości!
– Jesteś pewna, że chcesz w to brnąć?
Spojrzałam na płaszcz.
– Już nie mam wyboru.
Patrzyła na mnie badawczo
Następnego dnia od rana miałam w głowie tylko jedno – kim była „E.”? Nie spałam prawie wcale. Co chwilę budziłam się i myślałam o tym, co mogła mieć na myśli. „Zrób coś, czego zawsze się bałaś”... Tylko co?
– Po co się nad tym zastanawiasz? – jęknęła Monika, kiedy po raz trzeci zadzwoniłam do niej tego dnia. – Masz pieniądze? Masz. Zostaw temat i kup sobie porządne buty na zimę.
– Nie umiem – westchnęłam. – Muszę wiedzieć, kto to był. Skąd ten płaszcz...
W południe pojechałam do butiku. Weszłam, rozejrzałam się, jakby coś mogło wyglądać inaczej niż dzień wcześniej. Za ladą stała ta sama ekspedientka – starsza pani z pofarbowanymi na fioletowo włosami. Podeszłam niepewnie.
– Przepraszam... kupiłam tu wczoraj płaszcz. Karmelowy, wełniany, z podszewką w kratkę. Pamięta go pani?
Kobieta zmrużyła oczy.
– Może i pamiętam. Takie klasyki szybko schodzą.
– Nie chciałabym się narzucać, ale... czy da się sprawdzić, skąd ten płaszcz pochodził? Może jakaś dostawa? Cokolwiek?
– A co? Za mały?
– Nie, jest idealny. Tylko… znalazłam w nim coś. I chyba było tam coś więcej niż materiał.
Przez chwilę patrzyła na mnie badawczo.
– To był z darów. Mamy kilka takich osób, które regularnie przynoszą rzeczy. Ten przyniosła taka pani, starsza... bardzo zadbana. Mówiła, że robi porządki po siostrze.
Zrobiło mi się chłodno.
– A wie pani, jak się nazywała?
Skinęła głową.
– Elżbieta. Chyba Elżbieta W. Tak mi się coś kojarzy...
Zrobiło mi się dziwnie
To imię i nazwisko brzęczało mi w głowie przez cały dzień. Wróciłam do domu, usiadłam na kanapie z kubkiem zimnej już herbaty i zaczęłam szukać. Internet, media społecznościowe, lokalne ogłoszenia.
– Błagam cię, skończ z tym – jęknęła Monika przez telefon. – Jeszcze trochę i trafisz na forum teorii spiskowych.
– Mówię ci, to nie przypadek. Czuję to. Płaszcz, list, woreczki... to jak zagadka do rozwiązania.
– Albo jakiś szalony test, a ty właśnie w nim bierzesz udział.
Miała trochę racji. Jednak nie mogłam przestać. I w końcu, po godzinie przewijania stron, znalazłam nekrolog.
„Z głębokim żalem zawiadamiamy, że zmarła Elżbieta W. Ukochana siostra, przyjaciółka, pasjonatka rękodzieła i szycia. Msza żałobna odbędzie się...”.
Zrobiło mi się dziwnie. Wpatrywałam się w ekran, czując, jak coś ściska mnie w gardle.
– Monika – powiedziałam cicho do słuchawki. – Ona nie żyje.
– Kto?
– Elżbieta. Ta od płaszcza. Zmarła trzy miesiące temu.
– Teraz to mnie przeraziłaś.
– Posłuchaj. Jeśli to ona szyła płaszcz... albo go miała, to może to wszystko było zaplanowane. Może to był jej sposób na... przekazanie czegoś dalej?
– Ale czego? Pieniędzy?
Zamknęłam laptopa.
– Jutro pojadę na ten cmentarz. Muszę ją znaleźć. I muszę się dowiedzieć, kim była.
– Ty naprawdę tam pojedziesz?
– Tak. Bo może właśnie o to jej chodziło.
Usłyszałam za sobą kroki
Cmentarz był położony na obrzeżach miasta. Wiatr hulał między drzewami, a liście tańczyły wokół moich butów. Chodziłam od alejki do alejki z kartką, na której zapisałam numer kwatery. W końcu ją znalazłam. Położyłam rękę na chłodnym kamieniu i szepnęłam:
– Dziękuję.
Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie. Kobieta w średnim wieku stała kilka metrów dalej, z małym bukietem w dłoni. Spojrzała na mnie uważnie.
– Znała ją pani? – zapytała, podchodząc powoli.
– Nie… To znaczy... właściwie to tak i nie. Kupiłam płaszcz, który chyba należał do niej. Znalazłam w nim coś... coś osobistego.
Kobieta uniosła brwi.
– Pani jest tą od płaszcza?
Zatkało mnie.
– Skąd pani wie?
– Ja go zaniosłam do sklepu. Robiłam porządki po Elżbiecie. Była moją siostrą. Zawsze miała... no, dziwne pomysły. Pisała listy, chowała je w książkach, w szufladach, pod poduszkami.
– Więc to nie przypadek...
– Nie. Ona mówiła, że rzeczy mają dusze i czasem muszą trafić w odpowiednie ręce.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Trafił. Naprawdę trafił.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
– To dobrze. Może... tak miało być. Ona zawsze wierzyła w przeznaczenie.
Stałyśmy chwilę w milczeniu. Liście opadały cicho między nami.
– Wiem, co muszę zrobić – powiedziałam nagle.
– Co takiego?
– Zrobić coś, czego się bałam. Naprawdę się bałam.
Kobieta kiwnęła głową.
– Ona byłaby z ciebie dumna.
Przez chwilę nie mogłam mówić
Tydzień później siedziałam przed laptopem i patrzyłam na ekran z pustą stroną. Kursor migał, a ja po raz pierwszy od lat nie uciekałam. Pisałam. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby wszystko się ze mnie wylało – strach przed oceną, poczucie przegranej, rozczarowania, których nigdy nie wypowiedziałam na głos. Pisałam, bo w końcu wiedziałam, że muszę. Że chcę. Że ta historia – o płaszczu, o Elżbiecie, o woreczkach – była początkiem. Wysłałam gotowy tekst na konkurs literacki. Dla amatorów. Dla tych, co nigdy wcześniej nie odważyli się opowiedzieć swojej historii. Kilka dni później telefon zadzwonił.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Kamilą N.?
– Tak…?
– Pani tekst... był wyjątkowy. Chcielibyśmy go opublikować. I pogratulować – wygrała pani konkurs.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam mówić.
– Czy pani tam jest?
– Tak. Ja… przepraszam. Po prostu… dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Odłożyłam telefon i popatrzyłam na płaszcz wiszący na oparciu krzesła. Włożyłam go. Czułam się, jakby Elżbieta była tu obok. Może była. Może jej duch śmiał się teraz, widząc mnie, jak w końcu robię to, co od lat odkładałam. Monika wpadła do mnie z paczką ciastek.
– No i co? Wysłałaś? – zapytała z pełną buzią.
Uśmiechnęłam się.
– Nie tylko wysłałam. Wygrałam.
– Wiedziałam! Zawsze mówiłam, że powinnaś pisać.
A ja już wiedziałam, że to dopiero początek.
Kamila, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W jesienne wieczory ogrzewał mnie nie mąż, lecz sąsiad. Powiało chłodem, gdy okazało się, że wciąż myśli o żonie”
- „Nie potrafiłem poderwać dziewczyny nawet w bibliotece. Gdy się odważyłem, stało się coś dziwnego”
- „Nie znałam dobrze sąsiadki, ale wiedziałam, że razem z córką głodują za ścianą. Musiałam im pomóc”