„Kupiłam kwiaty na groby, ale teściowa je wyrzuciła. To był 1 raz, kiedy powiedziałam jej szczerze, co o niej myślę”
„Zostałam sama. Michał siedział gdzieś z dziećmi przy murze cmentarnym, udając, że nic nie słyszy. Typowe. Zawsze uciekał, gdy robiło się niewygodnie. Jednak dziś nie zamierzałam się cofać. Ruszyłam za teściową. Dogoniłam ją przy wejściu do kaplicy”.

- Redakcja
Nie jestem osobą konfliktową. Nigdy nie byłam. Raczej przyjmuję rzeczy z rezygnacją, czasem z ironią, często z westchnieniem. Nie awanturuję się. Nawet wtedy, gdy powinnam. Zazwyczaj uśmiecham się pod nosem i zmieniam temat. Zwłaszcza przy teściowej. Przez lata powtarzałam, że „mądra kobieta wie, kiedy się wycofać”. I naprawdę w to wierzyłam. Kiedy krytykowała moje gotowanie, wzruszałam ramionami. Gdy komentowała moją pracę – przemilczałam. Nawet wtedy, gdy przekazywała swoim koleżankom, że „dzieci to głównie zasługa syna, bo ta moja Ola to karierowiczka” – ugryzłam się w język. Do czasu. Bo przyszedł ten jeden dzień, kiedy powiedziałam: dość. I właśnie wtedy zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam.
Byłam zadowolona
Do kwiaciarni poszłam wcześnie rano. Wciąż było szaro, zimno, ludzie przemykali skuleni w kurtkach, a ja stałam przy stoisku z chryzantemami, wybierając te najładniejsze. Złociste dla mojej mamy, bordowe dla taty, i kremowe, dla dziadków Michała.
– Ale wie pani, te tu w doniczce lepiej znoszą chłód – poradziła mi sprzedawczyni. – Nie więdną tak szybko.
– Wezmę właśnie te – uśmiechnęłam się.
Zabrałam trzy donice, zapłaciłam, i dodałam jeszcze znicz z osłonką, choć przecież zawsze mówię, że „znicz nie ważniejszy niż pamięć”. Byłam zadowolona. Wszystko miałam gotów. Teściowej nie uprzedzałam. Pojechałam z Michałem na cmentarzu. Tydzień później, gdy dotarliśmy z dziećmi pod grób dziadków, stanęłam jak wryta. Zamiast moich kremowych chryzantem stały tam jakieś białe, rozczochrane kule, a obok nich znicz w kształcie serca.
– Michał... To... – urwałam, nie dowierzając.
– Aha, mama mówiła, że te twoje były nieładne. Wyrzuciła i kupiła swoje – rzucił mój mąż, jakby mówił o zmianie zasłon w salonie, nie o wyrzuceniu moich kwiatów.
– Wyrzuciła? – powtórzyłam głucho.
– Mówiła, że doniczki tanie i że nie pasują do powagi sytuacji – dorzucił Michał, kopiąc liścia.
Stałam chwilę w ciszy. Zrobiło mi się gorąco, mimo chłodu. Patrzyłam na grób, na kwiaty, na ten obrzydliwy znicz. Coś we mnie pękło.
– Gdzie ona jest? – zapytałam cicho.
– Tam, przy kaplicy. Zaraz podejdzie – powiedział, ale ja już ruszałam przed siebie.
Musiałam to powiedzieć
Zobaczyłam ją od razu – stała przy kaplicy z rękami splecionymi na torebce, otoczona przez dwie sąsiadki z klatki. Jedna z nich poprawiała jej kołnierz, druga podawała zapalniczkę. Podeszłam szybko, jakby strach mógł mnie jeszcze zatrzymać. Ale nie – byłam wściekła.
– Dzień dobry – powiedziałam chłodno, stając naprzeciw niej. – Czy to prawda, że wyrzuciłaś moje kwiaty?
Teściowa uniosła brwi.
– Ojej, przecież to nie była złośliwość. Te twoje kwiaty wyglądały… skromnie. Pomyślałam, że tak będzie ładniej. Godniej.
– Godniej? – parsknęłam. – Uznała, że moje kwiaty były niegodne dla zmarłych?
– No nie przesadzaj – odparła z westchnieniem. – To przecież tylko kwiaty.
– Kupiłam je z myślą o dziadkach Michała. Ułożyłam. Postawiłam. A ty przyszłaś i... wyrzuciła jak śmieci.
– Chciałam dobrze – uśmiechnęła się sztucznie. – Jesteś młoda, nie znasz się jeszcze na takich rzeczach. Starsze panie wiedzą lepiej, jak to powinno wyglądać.
– Nie miałaś prawa – przerwałam jej. – Nie miałaś prawa ruszać niczego, co nie było twoje. Rozumiesz?
Jej uśmiech zbladł. Z sąsiadkami zrobiło się niezręcznie. Jedna udawała, że patrzy w niebo, druga nagle zajęła się świeczką.
– A ty co taka nerwowa? – syknęła. – Przecież zawsze byłaś taka spokojna…
– Może właśnie z tym w końcu trzeba skończyć – odparłam.
Trzęsłam się ze złości
Stałyśmy teraz twarzą w twarz. Czułam, że cała się trzęsę – nie z zimna, ale z napięcia, które gromadziłam przez lata. I po raz pierwszy nie miałam zamiaru go tłumić.
– Mamo... – zaczęłam cicho, ale stanowczo. – Ja wiem, że zawsze wszystko wiesz lepiej. Że masz potrzebę poprawiać po wszystkich, nawet po księdzu na kazaniu. Ale to, co dzisiaj zrobiłaś... to było okrutne.
– Okrutne?! – Teściowa uniosła rękę do serca, jakby jej właśnie zrobiło się słabo. – Dziewczyno, ja tylko chciałam, żeby to wyglądało, jak trzeba. A ty teraz robisz sceny na cmentarzu?
– Nie robię scen. Po prostu mówię, co myślę. Pierwszy raz od piętnastu lat – powiedziałam i spojrzałam jej prosto w oczy. – Bo za każdym razem, gdy mnie krytykowałaś przy obiedzie, udawałam, że nie słyszę. Gdy podważałaś moje decyzje wobec dzieci – milczałam. Gdy mówiła pani, że Michał zasłużył na „lepszą”... też milczałam.
– Oho! – syknęła. – No i wyszło szydło z worka. Masz żal, że cię nie głaskałam po głowie?
– Nie. Mam żal, że przez te lata nie mogłam być sobą. Bo ciągle słyszałam, że robię coś źle. I ciągle się bałam, że jak się odezwę, to rozwalę rodzinę. Ale dziś...
Zamilkła. Twarz jej stężała. Obok sąsiadki cicho się oddaliły, zostawiając nas same.
– Mamo, ja już się ciebie nie boję – dodałam spokojnie.
– No to zobaczymy, jak długo będziesz taka odważna – powiedziała chłodno i odwróciła się plecami.
Postawiłam granicę
Zostałam sama. Michał siedział gdzieś z dziećmi przy murze cmentarnym, udając, że nic nie słyszy. Typowe. Zawsze uciekał, gdy robiło się niewygodnie. A ja, jak zawsze, miałam załatwiać za niego „trudne sprawy”. Jednak dziś nie zamierzałam się cofać. Ruszyłam za teściową. Dogoniłam ją przy wejściu do kaplicy.
– Mamo, poczekaj.
Stanęła, niechętnie, ale bez słowa. Trzymała torebkę jak tarczę.
– Chciałabym, żebyśmy coś ustaliły – zaczęłam, spokojnie, choć w środku wszystko we mnie pulsowało. – Nie będę się już więcej tłumaczyć z każdego znicza, obiadu, czy mojego życia. Ja już nie jestem dziewczynką, którą można ustawić i poprawiać. Jestem dorosłą kobietą. I zasługuję na szacunek.
– Mówisz tak, jakbyś go nigdy nie miała – rzuciła chłodno. – A przecież ja cię zawsze traktowałam jak rodzinę.
– Mamo, nie. Traktowałaś mnie jak przeszkodę. Jak kogoś, kto „zabrał” pani syna. I wie pani co? Ja już tego nie udźwignę. Albo się nauczymy być dla siebie ludźmi, albo zostaniemy tylko tym, czym jesteśmy teraz – ludźmi, którzy udają rodzinę.
Popatrzyła na mnie długo. Twarz miała jak kamień, ale w oczach coś drgnęło. Może cień zrozumienia. Może cień lęku.
– Nie sądziłam, że kiedyś mi tak odpowiesz – powiedziała cicho. – Zawsze byłaś... potulna.
– Bo bałam się, że jak nie będę grzeczna, to mnie nie zaakceptujesz – odparłam. – Teraz już wiem, że grzeczność nie wystarcza.
Milczała. A ja odwróciłam się i wróciłam do Michała.
Zaskoczyła mnie
Michał siedział na ławeczce, bujając nerwowo nogą. Dzieci coś grzebały przy krzakach. Usiadłam obok, oddychając głęboko. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam znajome stukanie obcasów za plecami.
– Możesz na chwilę? Tylko we dwie – spytała teściowa, a jej głos pierwszy raz nie brzmiał jak rozkaz.
Skinęłam głową. Oddaliłyśmy się na kilka kroków. Popatrzyła na mnie uważnie.
– Mamo – powiedziałam spokojnie. – Nie chcę wojny. Jednak jeśli mamy się dalej spotykać na święta, przy stole, z dziećmi... musimy coś sobie wyjaśnić. Bo ja już nie dam rady udawać.
– To też jest mój syn – zaczęła. – Nie odeślę go na zawsze, tylko dlatego, że ci się coś nie podobało.
– Mamo, ja nie chcę, żeby mama go odsyłała. Ale proszę zrozumieć, że on już ma własne życie. Własną rodzinę.
– Ja się tylko staram... – mruknęła. – Czasem myślę, że wy młodzi wszystko robicie byle jak. A ja... chcę po prostu, żeby było dobrze.
– Ale dobrze dla kogo? – zapytałam. – Dla ciebie? Dla sąsiadek? Dla obrazu idealnej rodzin? Czy dla nas? Dla mnie i Michała?
Zamilkła. Przez chwilę patrzyła w bok, potem odetchnęła.
– Może... czasem przesadzam – powiedziała. – Ale to z troski.
– A ja potrzebuję przestrzeni. I szacunku. I proszę, żebyś to zapamiętała.
– Spróbuję – odpowiedziała cicho.
I pierwszy raz uwierzyłam, że może naprawdę spróbuje.
Nie traciłam nadziei
Po powrocie z cmentarza dzieci rozbierały się w przedpokoju, rzucając kurtki na podłogę. Michał rozpakowywał znicze, które zostały. A ja parzyłam herbatę – jedną czarną, mocną i drugą z cytryną. Dla siebie i dla niej. Bo teściowa została. Sama zaproponowała, że wpadnie „na chwilę”.
– Masz cytrynę? – zapytała, gdy podałam jej filiżankę.
– Mam – uśmiechnęłam się lekko.
Usiadła ostrożnie na kanapie, jakby sprawdzała, czy to nie pułapka. Usiadłam naprzeciwko. I przez chwilę piłyśmy herbatę w ciszy. To nie była ta napięta cisza z dawnych lat. To była cisza, w której każda z nas układała sobie słowa.
– Wiesz... jak przyszłam do domu, to pomyślałam, że zrobiłam coś naprawdę głupiego – odezwała się w końcu. – Z tymi kwiatami. Byłam pewna, że robię lepiej. A zrobiłam po swojemu. Czyli źle.
– Mamo, dziękuję, że to mama mówi – odpowiedziałam. – Bo ja... ja też nie zawsze byłam idealna. Tyle że zawsze się bałam coś powiedzieć.
– Zawsze chciałam mieć ostatnie zdanie. W każdej sprawie. Bo wydawało mi się, że wiem lepiej. Bo jak się nie wie, kim się jest... to przynajmniej chce się być kimś ważnym.
Popatrzyłam na nią uważnie.
– Dla mnie jesteś ważna. Ale nie możesz być jedyną ważną w tej rodzinie. Musimy umieć żyć obok siebie, a nie jedna nad drugą.
– No... może teraz nam się uda – mruknęła, krzywiąc się lekko, jakby ją to kosztowało. – Ale nie licz, że od razu będę aniołem.
– Nie liczę. Wystarczy, że będzie mama. Inaczej.
Aleksandra, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam 100 tysięcy nagrody jubileuszowej, a córka robiła mi wyrzuty. Dla niej była tylko babą od odkurzacza”
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Wyczułam od męża słodkie perfumy, których nie mieliśmy w domu. Zemdliło mnie, gdy odkryłam, kto tak pachnie”