„Kupiłam arabskie perfumy, a teściowa zapytała, dla kogo się tak fiokuję. To była kropla, która przelała czarę”
„W niedzielę po obiedzie usiedliśmy wszyscy przy stole. Teściowa zasiadła naprzeciwko mnie, a jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości – znów coś ją uwierało”.

- Redakcja
Nie jestem typem kobiety, która lubi awantury. Naprawdę. Przez większość życia tłumiłam w sobie różne emocje – frustrację, złość, czasem zwyczajne zmęczenie tym, że zawsze muszę się dostosować. Nawet jak ktoś wszedł mi z butami w życie, potrafiłam tylko się uśmiechnąć i zbyć temat jakimś „no trudno”. Jednak każda kobieta ma swoją granicę.
Z początku naiwnie wierzyłam, że jak się postaram, to zyskam cień sympatii, o której czyta się w poradnikach dla młodych żon. Jednak teściowa miała inne plany. Przez lata cierpliwie podważała każdą moją decyzję, szeptała Pawłowi do ucha, że „to wszystko przez Marcelinę” i udowadniała, że zawsze wie lepiej. Zaciskałam zęby. Zaciskałam, aż pewnego dnia kupiłam sobie arabskie perfumy. I wtedy to się stało.
Spojrzałam jej prosto w oczy
– Co to za zapach? – Teściowa stanęła w progu kuchni i zmarszczyła nos. – Jakby ktoś rozlał kadzidło w meczecie.
Wzięłam głęboki wdech
– Nowe perfumy – odparłam, z rozmysłem nie wchodząc w szczegóły. – Z Dubaju.
– Z Dubaju, mówisz… – podeszła bliżej i wyraźnie zaciągnęła się zapachem. – Dziwne. Mocne. Takie... wyzywające.
Uśmiechnęłam się lekko, nalewając herbaty do filiżanki. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.
– Dla kogo się tak fiokujesz?
I to było to. Odłożyłam dzbanek na stół. Starannie, żeby nie stuknął. Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Słucham?
– No bo pytam. Takie perfumy, mocny makijaż, ta sukienka… Nie boisz się, że Paweł coś sobie pomyśli?
– A co miałby sobie pomyśleć?
– Że się stroisz nie dla niego. Mężczyźni mają oczy. I języki. Plotki szybko się niosą.
Westchnęłam. Poczułam, jak we mnie coś pęka. Jakby te wszystkie lata uśmiechów przez zaciśnięte zęby właśnie znalazły ujście.
– Mamo, może to będzie dla ciebie szok, ale kobieta czasem stroi się dla siebie. Nie dla sąsiadki, nie dla listonosza. I nawet nie dla męża.
– Dla siebie? – powtórzyła z kpiną. – O, to nowość.
– Może już czas na trochę nowości w tym domu – odpowiedziałam cicho, ale dobitnie.
Cisza, która zapadła, była głośniejsza niż jakikolwiek krzyk.
Powiedziałam jej do słuchu
Paweł wszedł do kuchni akurat w momencie, kiedy teściowa, cała napięta, zbierała się z krzesła.
– Coś się stało? – zapytał, zerkając na mnie, potem na nią.
– Nie, skądże – odparła szybko. – Po prostu próbuję zrozumieć, w jakim kierunku twoja żona zmierza. Tyle zmian. Nowe zapachy, dekolty, pazury… Aż się człowiek może pogubić.
– Mamo… – zaczęłam, ale wciął mi się Paweł. – Naprawdę musimy to przerabiać? – jęknął. – Marcelina chce się poczuć kobieco, to niech się czuje. Co w tym złego?
Teściowa spojrzała na niego jak na zdrajcę. Jakby nie tego się po nim spodziewała.
– Nic nie mówię. Pamiętaj, że jak się kobieta zaczyna nagle zmieniać, to znaczy, że coś się w niej gotuje. A jak się gotuje, to potem wybucha. I żebyście nie żałowali.
– Mamo, naprawdę… – wstałam, czując, jak drży mi głos. – Mówisz tak, jakby kobieta nie miała żadnych praw, bo musi być wdzięczna i posłuszna.
– Nie przekręcaj moich słów. Po prostu znam życie.
– Może właśnie w tym problem, że znasz tylko z jednej strony. Z tej, gdzie kobieta siedzi cicho i pachnie rosołem.
Paweł uśmiechnął się pod nosem, próbując ukryć rozbawienie. Teściowa za to wyglądała, jakby połknęła cytrynę razem ze skórką.
– No, skoro tak, to ja może już pójdę do siebie – oznajmiła z godnością. – Nie będę przeszkadzać w tej nowoczesności.
Chciała mnie kontrolować
Dwa dni później, teściowa zapukała do naszych drzwi z ciastem i miną jakby niosła akt oskarżenia.
– Upiekłam sernik – oznajmiła, wchodząc bez zaproszenia. – Twój ulubiony – zwróciła się do męża.
Zerknęłam z kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami w pianie. Piątek wieczór, dzieci oglądały bajki, a ja właśnie zmywałam po kolacji. Nie miałam ochoty na gości.
– Mamo, dobrze się czujesz? – zapytałam z uprzejmym dystansem.
– A czemu miałabym się źle czuć?
– Bo zazwyczaj tak spontanicznie nie odwiedzasz. Coś się stało?
Teściowa postawiła sernik na stole i zaczęła zdejmować płaszcz.
– Martwię się. Tyle tych nowinek u ciebie ostatnio. Perfumy, stylizacja paznokci, teraz jeszcze joga. Paweł, ty naprawdę to wszystko popierasz?
– Mamo… – westchnął. – Po prostu zaakceptuj, że Marcelina też ma swoje życie.
– Życie, mówisz... A dzieci? Dom? Rodzina? Ja się tylko pytam, czy przypadkiem nie zapomniałaś, co jest najważniejsze.
– Mamo, mam wrażenie, że dla ciebie najważniejsze jest, żebym ciągle była zmęczona i niewidzialna. A jak tylko chcę poczuć się lepiej sama ze sobą, to zaraz wszczynasz alarm.
– Nie przekręcaj moich słów! Chcę dla was dobrze!
– Naprawdę? Bo jak dla mnie, to po prostu chcesz mieć nam nami kontrolę.
Zamilkła. Wzięła serwetkę i zaczęła ją skubać, unikając mojego wzroku. Paweł napił się herbaty i rzucił sucho:
– Może zostawmy już te dyskusje. Dajmy sobie trochę spokoju.
Znowu się mnie czepiała
W niedzielę po obiedzie usiedliśmy wszyscy przy stole. Teściowa zasiadła naprzeciwko mnie, a jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości – znów coś ją uwierało. Tym razem jednak próbowała zagrać na nutach „z troski”.
– Nie myślałaś, żeby wrócić do pracy na cały etat?
– Myślałam – odpowiedziałam spokojnie. – Jednak na razie ten układ nam pasuje.
– No nie wiem, czy „pasuje” to dobre słowo. Paweł robi nadgodziny, ty się fiokujesz po domu... Jakbyś miała zbyt dużo wolnego.
– Mamo, czy naprawdę uważasz, że mój czas jest mniej wartościowy niż czas Pawła? – zapytałam. – Bo jak siedzę z dziećmi, gotuję, ogarniam dom, to nie mam prawa ładnie pachnieć?
– Ależ ja nie mówię, że nic nie robisz – wzruszyła ramionami. – Tylko teraz taka moda na to, żeby kobieta inwestowała w swój wygląd. A potem rodziny się rozpadają.
– To nie perfumy sprawiają, że rozpadają się rodziny, mamo. Tylko brak szacunku.
Paweł, dotąd milczący, westchnął ciężko i odsunął talerz.
– Może skończmy temat. To samo wałkujemy od tygodni.
Teściowa zerknęła na niego z pretensją.
– Ty zawsze bronisz Marceliny, nawet jak mówi rzeczy, których normalna kobieta by się nie odważyła...
– Mamo, to, że coś przemilczałaś przez pół życia, nie znaczy, że tak trzeba – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.
Cisza znów zapadła.
Zacisnęłam palce na ścierce
Teściowa następnego dnia przyszła jakby nigdy nic, z reklamówką wypełnioną kapustą i burakami.
– Pomyślałam, że ci się przyda – rzuciła w progu. – Zamiast tych wszystkich gotowców i mrożonek. Bo to przecież teraz taka moda, żeby nic nie robić, tylko „żyć dla siebie”.
Zacisnęłam palce na ścierce. Miałam dość.
– Mamo, naprawdę? Kapusta jako manifest ideologiczny?
– A co ja powiedziałam? Pomagam, a ty znowu się czepiasz.
– Bo to nie jest pomoc. To jest insynuacja. Że jak się nie utyram przy garach, to jestem złą żoną i matką.
– Jak ty śmiesz tak mówić?! – oburzyła się. – Całe życie poświęciłam rodzinie!
– I nikt ci tego nie odbiera. Tylko ja nie chcę tak żyć pani. Chcę mieć swoje zdanie, zapach i rytuały. I prawo do tego, żeby nie tłumaczyć się za każdym razem, kiedy maluję usta!
Paweł wszedł akurat do kuchni. Spojrzał na mnie, potem na swoją matkę.
– Mamo, może wystarczy? Każda twoja wizyta kończy się kłótnią. A ja mam już serdecznie dość.
– Więc to ja jestem problemem?
– Nie. Problemem jest to, że nie widzisz, jak bardzo mnie ranisz. I że ja już nie chcę tego dłużej znosić – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Milczała długo. W końcu odwróciła się, zabrała siatkę z kapustą i wyszła bez słowa. Zostaliśmy z Pawłem w ciszy. I wreszcie – w spokoju.
Zaczęłam się sobie podobać
Od tamtej sceny minęło kilka tygodni. Teściowa już się nie pojawiła. Nie dzwoniła, nie pisała. Paweł raz czy dwa próbował nawiązać kontakt, ale dostał jedynie chłodne: „Nie chcę się narzucać”. Nie brakowało mi jej. Zamiast tego zaczęłam oddychać. Dosłownie. Bez jej westchnięć, krzywych spojrzeń, bez czepiania się o wszystko – od koloru paznokci po to, że dzieci jedzą makaron dwa dni z rzędu.
Zamówiłam kolejne perfumy. I po raz pierwszy od dawna zaczęłam się sobie podobać – nie tylko w lustrze, ale też jako człowiek. Kobieta, która przestała się tłumaczyć. W sobotę Paweł zaskoczył mnie bukietem róż i zaproszeniem na kolację.
– Za tę Marcelinę, która w końcu się odważyła – powiedział.
Uśmiechnęłam się. Byłam wdzięczna, że mnie wspiera. Jeszcze bardziej – że przestałam czekać na aprobatę. Tydzień później spotkałam teściową w sklepie. Udawała, że mnie nie widzi, ale podeszłam.
– Mamo – powiedziałam cicho. – Nie musisz mnie lubić. Proszę cię tylko o jedno, nie staraj się mnie zmienić.
Spojrzała na mnie bez słowa, tylko kiwnęła głową. To wystarczyło. Bo nie każdą relację da się naprawić. Jednak każdą można przestać pozwalać, by bolała.
Marcelina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyskoczyłam z kochankiem na szybki weekend w Szczyrku. Beskidy miały być ratunkiem, a doszczętnie zrujnowały nam życie”
- „Zabrałam teścia na Black Friday, bo chodził w starych łachach. A ten potraktował mnie jak bankomat”
- „Babcia przepisała mieszkanie mojej siostrze, a mi zostawiła tylko starą szkatułkę. Była jednak warta dużo więcej niż myślałem”