„Kupiłam sobie narzeczonego, by zamknąć mamie usta. Tak dobrze odegrał swoją rolę, że skończyliśmy w łóżku”
„Gdy więc tylko pojawiam się w domu lub choćby zadzwonię, rodzice żyć mi nie dają. Wiecznie słyszę tę samą śpiewkę: owszem, to dobrze, że sobie radzę, ale powinnam jak najszybciej wyjść za mąż, urodzić przynajmniej trójkę dzieci”.
- Monika, 30 lat
Czemu jesteś taka zamyślona i smutna? – Paulina postawiła przede mną kubek z kawą. Od ponad godziny siedziałam przy biurku i tępo gapiłam się w ekran monitora. Nie mogłam się za nic zabrać. Robota szła mi źle.
– A nic takiego. Po prostu dostałam zaproszenie na wesele. Siostra cioteczna wychodzi za mąż. Będzie impreza na prawie 200 osób – powiedziałam zrezygnowana.
– I tym się tak martwisz? Przecież lubisz się bawić – zdziwiła się.
– Nie mam z kim iść – mruknęłam.
– Też mi coś! Jakoś do tej pory ci to specjalnie nie przeszkadzało. Zresztą w takim tłumie na pewno znajdziesz kogoś do towarzystwa!
– wzruszyła ramionami.
Zobacz także
– O matko, mówisz tak, jakbyś nie wiedziała, o co chodzi… Problem w tym, że jadę w swoje rodzinne strony. No i znowu się zacznie gadanie… – westchnęłam ciężko.
– Faktycznie, zapomniałam. Jednak masz się czym martwić – przyjaciółka spojrzała na mnie ze współczuciem.
– A żebyś wiedziała! – skrzywiłam się, po czym wypiłam łyk kawy i zatopiłam się w niewesołych myślach.
Mój problem wynika z faktu, że mam 30 lat i jestem sama. Tu, gdzie teraz mieszkam i pracuję, czyli w Warszawie, nikogo to nie dziwi. Ale w moim rodzinnym miasteczku, to tragedia i wstyd dla rodziny! W tej dziurze nikogo właściwie nie obchodzi fakt, że robię karierę, świetnie zarabiam, mam ładne mieszkanie i samochód. Wszyscy gadają tylko o tym, że jestem starą panną.
Bo przecież coś musi być ze mną nie tak, skoro, chociaż tak świetnie mi się powodzi, nikt mnie nie chce, prawda? Gdy więc tylko pojawiam się w domu lub choćby zadzwonię, rodzice żyć mi nie dają. Wiecznie słyszę tę samą śpiewkę: owszem, to dobrze, że sobie radzę, ale powinnam jak najszybciej wyjść za mąż, urodzić przynajmniej trójkę dzieci… Bo to jedyne i prawdziwe szczęście dla kobiety. A ja nawet chłopaka nie mam… No tragedia po prostu…
Wczoraj znowu było to samo
Zadzwoniła mama. Nawet nie zapytała, co u mnie słychać. Od razu zaczęła mówić o tym nieszczęsnym weselu. Najpierw przypomniała mi, że Kasia, czyli panna młoda, jest ode mnie prawie 7 lat młodsza, a potem dodała, że ciotka Stefa, czyli mama Kasi, była u niej poprzedniego dnia i pytała, kiedy wreszcie to my urządzimy wesele. Bo to już czas najwyższy, właściwie ostatni moment…
– Nie muszę ci chyba mówić, jaką miała przy tym minę! – huknęła mama. – Ze wstydu myślałam, że się pod ziemię zapadnę… Dziecko, musisz koniecznie przyjechać z osobą towarzyszącą, tak jak masz napisane w zaproszeniu, rozumiesz? Bo ja już dłużej nie zniosę tego ludzkiego gadania – ostrzegła mnie.
Łatwo powiedzieć, z osobą towarzyszącą… A skąd ja ją niby mam wziąć? Nie to, żebym nie lubiła facetów. Są w porządku. Ale jakoś z żadnym nie udało mi się dotąd związać na dłużej. Jeden był za bardzo rozrywkowy, inny wiecznie bezrobotny, a kolejny zapatrzony w siebie… Za każdym razem było coś nie tak.
W Warszawie, jak już mówiłam, nawet się nad tą swoją samotnością za bardzo nie rozczulałam. Tu byłam singielką, czyli niezależną kobietą, której marzenia nie ograniczają się do babrania się w pieluchach i prania mężowskich koszul. Ale kiedy tylko jechałam w rodzinne strony…
– Monika, Monika, obudź się! Mam pomysł! – wyrwał mnie nagle z zamyślenia uradowany głos Anki.
– Jaki? – zainteresowałam się.
– Wynajmij sobie faceta! Wpisałam w przeglądarkę hasło „towarzysz na wesele” i zobacz, ilu jest chętnych! – zaciągnęła mnie przed ekran swojego komputera – Wybierasz, którego chcesz, płacisz i wymagasz!
W pierwszej chwili oburzyłam się i powiedziałam, że to głupota. Aż tak zdesperowana to jeszcze nie jestem! Ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to całkiem niezły pomysł. Pomyślałam, że taki ekstra facet, jak z reklamy, załatwi wszystkie moje problemy. Jak się pojawię z nim na tym nieszczęsnym weselu, to ludziom buty ze zdziwienia i zazdrości pospadają. I marynarki się pomarszczą. Przestaną gadać, mama będzie szczęśliwa… A jak po jakimś czasie zaczną się dopytywać, kiedy ślub, to powiem ze łzami w oczach, że narzeczony zginął tragicznie w wypadku albo zachorował… I wtedy przynajmniej przez rok albo i dłużej będą mi współczuć, zamiast naśmiewać się z mojego staropanieństwa…
Po powrocie do domu raźno zabrałam się za szukanie odpowiedniego kandydata. Nie powiem, naprawdę miałam w czym wybierać. Młodsi, starsi, blondyni, bruneci. Wysocy, niscy… Co komu pasuje. Spodobał mi się szczególnie jeden, Marek. Wyglądał świetnie. Coś w typie George’a Clooneya z pierwszych odcinków „Chirurgów”. Ten sam uśmiech, te same oczy. Pisał, że ma 34 lata, skończył psychologię, potrafi dostosować się do każdego towarzystwa i sprawić, by kobieta poczuła się wyjątkowa, jak księżniczka.
Żałowałam, że nie ubrałam się ładniej
Napisałam do niego
Wyjaśniłam w kilku słowach, o co mi chodzi, gdzie i kiedy jest wesele. Odpowiedź dostałam już po kilku minutach. Facet pisał, że akurat w tym terminie jest wolny. I zaproponował spotkanie za godzinę w kafejce w centrum miasta, by omówić szczegóły. Zgodziłam się. Pomyślałam, że im szybciej załatwię sprawę, tym lepiej. Bo jak się okaże, że jednak jest inny niż myślałam, to będę mogła spokojnie poszukać następnego… Wesele było przecież dopiero za dwa miesiące.
Zjawił się punktualnie. I wyglądał dużo lepiej niż na zdjęciach. Aż byłam zła na siebie, że nie ubrałam się jakoś fajniej na to spotkanie, tylko wybiegłam w starych domowych dżinsach i rozciągniętym swetrze. Gadaliśmy prawie godzinę. Trzeba przyznać, był profesjonalistą! Powiedział, że powinnam wymyślić jakąś sensowną legendę – zastanowić się, co ma na siebie włożyć i kogo udawać. Na koniec podał cenę – 600 zł plus zwrot za benzynę. Miałam też wziąć na siebie koszty kwiatów i koperty dla młodej pary, a także drobiazgów dla mojej mamy i taty. Czyli dodatkowo kolejne 600 zł. Gdy to sobie uświadomiłam, aż jęknęłam. Marek szybko to wyłapał.
– Wiem, że to sporo, ale za to będę cię traktował jak prawdziwą księżniczkę. A w razie czego, to i w mordę mogę z zazdrości dać. Jakby cię ktoś po chamsku zaczepiał, oczywiście. Trenowałem parę lat karate. Zobaczysz, twoi bliscy będą mną zachwyceni – posłał mi czarujący uśmiech.
Zgodziłam się. To walenie w mordę mnie przekonało. Oczami wyobraźni już widziałam, jak rozkłada na łopatki niedoszłych wiejskich absztyfikantów. A moje koleżanki z dzieciństwa patrzą na to z zazdrością. Pomyślałam, że stać mnie na taki wydatek. I że to w sumie niewygórowana cena za święty spokój i szczęście moich rodziców. Poza tym Marek był naprawdę czarujący. Na koniec ustaliliśmy, że przed weselem spotkamy się jeszcze raz, by dogadać szczegóły i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kilka dni po spotkaniu z Markiem zadzwoniłam do mamy. Niby żeby zapytać, jak idą przygotowania.
– O, świetnie, że dzwonisz. Znowu była ciotka Stefa. Tym razem pytała, czy przyjedziesz sama, czy z kimś. Bo muszą mniej więcej wiedzieć, ile osób będzie na weselu. W kuchni trzeba dać znać, i w ogóle. Powiedziałam, że oczywiście z kimś… – zawiesiła głos, czekając, co powiem.
– No i bardzo dobrze powiedziałaś. Niedawno poznałam kogoś… Nic ci nie mówiłam, bo myślałam, że to tylko przelotna znajomość. Ale Marek świata poza mną nie widzi. Łazi za mną jak pies. No to go chyba ze sobą wezmę – rzuciłam od niechcenia.
Mama przez dłuższą chwilę nie reagowała
Chyba nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. No a potem wybuchła:
– Naprawdę?! To cudownie! Mów natychmiast, kto to jest, jak wygląda, ile ma lat, gdzie pracuje! – zarzuciła mnie gradem pytań.
– Niespodzianka! Jak przyjedziemy, to go poznasz! Jednego możesz być pewna. Ciotka Stefa zzielenieje z zazdrości – odparłam dumnie.
Dogadaliśmy razem wszelkie szczegóły
Mogę się założyć, że gdy tylko odłożyłam słuchawkę, poleciała do ojca, żeby podzielić się nowiną. Słysząc radość w jej głosie pomyślałam, że zaproszę Paulinę na dobrego drinka. Należał jej się. Za pomysł. Na drugą, nazwijmy to – randkę z Markiem – przyszłam już wystrojona, w pełnym makijażu i seksownej kiecce. Na mój widok aż poderwał się z krzesła.
– Pięknie wyglądasz, wprost dech zapiera! – pocałował mnie w policzek i wręczył mi różę.
Spłonęłam rumieńcem jak nastolatka. Do tej pory nikt jeszcze tak do mnie nie mówił. Faceci rzucali zwykłe „cześć” i już. A to było takie inne, takie romantyczne… Był fantastycznym rozmówcą. Dowcipnym i błyskotliwym. Ale także dobrym słuchaczem. Nawet nie wiem, kiedy zwierzyłam mu się ze swoich wszystkich problemów.
Gdy ustalaliśmy szczegóły wyjazdu, niczemu się nie dziwił, niczego nie krytykował. Z uwagą słuchał moich sugestii, czasem proponował jakieś swoje rozwiązanie. Ale się nie narzucał. Łapał w lot, o co mi chodzi. Ustaliliśmy, że jest bogatym właścicielem firmy budowlanej, zakochanym we mnie do szaleństwa. I tak się będzie zachowywał. Zgodził się bez żadnych oporów. Nie mrugnął okiem nawet wtedy, gdy mu powiedziałam, że niedługo potem zamierzam go uśmiercić.
– Dla tak pięknej kobiety jestem gotowy na wszystko – patrzył mi głęboko w oczy, a ja poczułam sławetne motyle w brzuchu i pomyślałam, że z takim facetem mogłabym nawet ułożyć sobie życie.
Wszyscy na weselu pękali z zazdrości!
Nadszedł wreszcie dzień wesela. Marek przyjechał po mnie rano, swoim samochodem. Nowym, drogim, lśniącym czystością. Nawet o tym pomyślał! Wziął ode mnie walizkę i schował ją do bagażnika.
– Zapraszam księżniczkę do karety – otworzył drzwi, a ja wsiadłam i wręczyłam mu prezenty dla rodziców. – Co kupiłem? – zapytał beztrosko.
– Dobrą wódkę dla ojca, bo lubi czasem wypić, i bransoletkę z kryształkami dla mamy, bo zawsze lubi błyszczeć – wyjaśniłam.
– Super. Bardzo fajne prezenty. No to ruszamy na podbój wesela twojej kuzynki! – uśmiechnął się.
Gdy ruszyliśmy, byłam pewna, że to będzie niezapomniane wesele. Tak jak przypuszczałam, Marek od razu podbił serca moich najbliższych. Mama była zachwycona bransoletką, tata od razu chciał częstować wszystkich wódką.
– Obiecałem Monisi, że nie będę pił. Ona przecież tak nie lubi zapachu alkoholu. Poza tym prowadzę… – tłumaczył, przytulając mnie.
Gdy tylko poszedł się przebrać do drugiego pokoju, mama niemalże rzuciła mi się na szyję.
– Córeczko, on jest wspaniały! Taki szarmancki, grzeczny, niepijący. No i jaki w ciebie wpatrzony! Chyba owinęłaś go sobie dookoła palca – zapiała z zachwytu.
– A widzisz? A ty mnie bez przerwy poganiałaś z tym zamążpójściem! Chyba dobrze, że poczekałam na tego jedynego? – zapytałam.
– Oczywiście, że dobrze, oczywiście – przytaknęła szybko.
Wesele było bardzo udane
Choć nie dla wszystkich. Ciotka Stefa miała taką minę, jakby chciała się rozpłakać. Kaśka zresztą też. Bo to nie ona była w centrum uwagi, tylko ja i Marek. Wszyscy na nas patrzyli. Gdy tańczyliśmy, zauważyłam, że do mamy bez przerwy podbiegała jakaś sąsiadka i pytała, kim jest mój wybranek. Od tego tłumaczenia, to na koniec aż ochrypła. Ale była szczęśliwa. I dumna jak paw…
Moje przyjaciółki ze szkoły też nie miały najweselszych min. Spoglądały to na Marka, to na swoich brzuchatych i podpitych mężów w rozchełstanych koszulach i opadających spodniach… Porównanie oczywiście nie wypadło dla tych drugich korzystnie. Z satysfakcją pomyślałam, że jeszcze niedawno wyśmiewały się razem z innymi z mojego staropanieństwa. No to teraz dostały za swoje. Przekonały się, że można trafić o wiele, wiele lepiej niż one…
Marek zachowywał się wspaniale. Przez całą imprezę nie odrywał ode mnie wzroku. Odgadywał każde moje życzenie. Odsuwał krzesło, gdy chciałam wstać, całował w rękę, gdy prosił mnie do tańca, dolewał wina do kieliszka, pilnował, bym na talerzyku miała coś do zjedzenia.
Pod koniec dnia czułam się zakochana
Okazywał mi mnóstwo czułości. Przytulał, niby przypadkowo odgarniał kosmyk włosów z mojego czoła, całował w szyję… Gdy jeden z pijanych gości chciał koniecznie wyciągnąć mnie na parkiet, zareagował bardzo stanowczo.
– Moja księżniczka tańczy tylko ze mną. Rozumiesz, człowieku? – wysyczał, zdejmując marynarkę. Gdyby nie mój tata, któremu jakoś udało się odciągnąć absztyfikanta, pewnie skończyłoby się to bójką.
Czułam się cudownie. Jak nigdy dotąd! Kompletnie oszalałam na punkcie Marka. Byłam pewna, że zachowuje się w ten sposób, bo mu się naprawdę podobam. Nie wierzyłam, że można aż tak dobrze udawać.
– Nie chcę dzisiaj kłaść się do łóżka sama – szepnęłam, gdy orkiestra zapowiedziała ostatni taniec.
– A twoi rodzice? – przytulił mnie mocno.
– Myślę, że jakoś to przeżyją – odparłam.
Rzeczywiście, przeżyli. Nawet specjalnie nie protestowali. Ojciec trochę się burzył, ale mama szybko go uciszyła.
– Ja wiem, że wy tam w mieście, to macie inne zasady – mrugnęła do mnie, ścieląc nam w gościnnym pokoju.
To była niezapomniana noc. A właściwie poranek… Kochaliśmy się jak szaleni, do utraty tchu. Dawno z nikim nie byłam i nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam. Kiedy wreszcie zasypiałam zmęczona i z uśmiechem na twarzy, byłam zakochana po uszy. Myślałam, że z wzajemnością. W drogę powrotną ruszyliśmy późnym popołudniem. Mój ukochany długo żegnał się z moimi rodzicami. Obiecywał, że wkrótce znowu przyjedziemy, coś tam napomknął o hucznych zaręczynach…
– Szczęście Monisi jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli tylko ona zechce, zaraz możemy dawać na zapowiedzi – powtarzał w kółko.
Mama promieniała. Ja zresztą też. Do Warszawy dojechałam w znakomitym nastroju. Przez całą drogę rozmawialiśmy. Wspominaliśmy wesele, zazdrosne miny moich koleżanek i ciotki Stefy. I wściekłość Kaśki, że to nie ona jest w centrum uwagi.
– Trochę namieszaliśmy. W tym twoim miasteczku będą o tym gadać przez pół roku – śmiał się Marek.
Nie mogę uwierzyć w swoją naiwność
Gdy byliśmy już niedaleko mojego domu, chwyciłam go czule za rękę. Nie wyobrażałam sobie, że mielibyśmy się teraz rozstać. Przecież było nam razem tak wspaniale.
– Może wstąpisz do mnie na chwilę? Chyba nigdzie ci się nie śpieszy – uśmiechnęłam się zalotnie.
Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.
– A stać cię na to? – zapytał.
Zamarłam. Przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
– Słucham? Jak to, czy mnie stać? – zapytałam, gdy odzyskałam głos.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Nie rozumiesz? To może najpierw rozliczymy się za dotychczasowe usługi. A potem zastanowimy się, co dalej. Masz gotówkę przy sobie, w domu, czy podwieźć cię do bankomatu? Aha! I jeszcze 300 złotych do rachunku dolicz. Za seks. Normalnie biorę więcej, ale usługa była w pakiecie – powiedział, a w jego głosie nie było już czułości, tylko jakiś taki rzeczowy chłód.
Nie muszę chyba mówić, jak się poczułam. Jakby mi ktoś napluł w twarz, a później wylał na głowę kubeł zimnej wody. Nie, nie zimnej. Lodowatej! Takiej prosto z przerębla. Nagle uświadomiłam sobie, jaką jestem idiotką. Głupia, wyobraziłam sobie, że ten facet się we mnie zakochał, że jestem dla niego kimś ważnym, szczególnym… A dla niego to była tylko praca… Od początku do końca traktował mnie jak klientkę. Zrobił to, na co się umawialiśmy, a nawet więcej i teraz żądał za to zapłaty… Myślałam, że się rozpłaczę.
Nawet się nie obejrzał
– Kobieto, nie zamyślaj się! Usłyszę wreszcie, gdzie jedziemy? – Marek wyraźnie się niecierpliwił.
– Do bankomatu – wydusiłam.
Wypłaciłam pieniądze. Przeliczył banknoty i schował je do portfela.
– No to jak, idziemy do ciebie czy dzisiaj jestem już wolny? – zapytał.
– Jesteś wolny. Mam już dość wrażeń jak na jeden weekend. No i musze odpocząć – odparłam, starając się opanować drżenie głosu.
Nie chciałam, żeby widział, jaka jestem zawiedziona i zrozpaczona.
– W porządku. Jakbyś kiedyś potrzebowała towarzysza, odezwij się! Znasz mój numer – rzucił i odjechał.
Nawet się nie obejrzał. Przepłakałam całą noc. Nie mogłam sobie darować, że tak się ośmieszyłam. Nie dość, że zakochałam się w facecie do wynajęcia, to jeszcze zapłaciłam mu za seks! Coś okropnego! Nikomu się oczywiście do tego nie przyznałam. Nawet Paulinie…
Teraz jestem na etapie poszukiwania mężczyzny swojego życia. Przygoda z Markiem sprawiła, że zatęskniłam za miłością. Umówiłam się już z kilkoma, ale nic z tego nie wyszło. Czy faceci potrafią być mili, czuli, szarmanccy tylko za pieniądze?