„Kupiłam sukienkę w lumpeksie za 5 zł i wyglądałam w niej obłędnie. Teściowa momentalnie zaczęła węszyć podstęp”
„Założyłam ją wieczorem, kiedy mieliśmy iść do znajomych na kolację. Mój mąż aż zagwizdał, gdy mnie zobaczył. I to nie on był problemem. Problem pojawił się chwilę później, kiedy zobaczyła mnie jego matka. Wzrokiem przeskanowała mnie od góry do dołu i zmrużyła oczy”.

- Redakcja
Kupiłam tę sukienkę w lumpeksie za pięć złotych. Wygrzebałam ją z dna kosza między spranym dresikiem a bluzką, która chyba pamiętała czasy disco polo. A ta sukienka – pachniała lawendą i wyglądała jak szyta na miarę. Czerwona, opinająca talię, z delikatnym dekoltem i długimi rękawami. Taka, w jakiej pokazują się te wszystkie celebrytki w telewizji śniadaniowej. Tylko że ja miałam ją za cenę kawy w automacie. Założyłam ją wieczorem, kiedy mieliśmy iść do znajomych na kolację. Mój mąż aż zagwizdał, gdy mnie zobaczył. I to nie on był problemem. Problem pojawił się chwilę później, kiedy zobaczyła mnie jego matka. Wzrokiem przeskanowała mnie od góry do dołu i zmrużyła oczy, jakbym właśnie wynurzyła się z mgły tajemnic.
– A to, co za cudo? – zapytała.
Wiedziałam, co się święci. Ona nigdy nie zadawała pytań bez powodu. I miałam rację – bo ta sukienka, zamiast dodać mi pewności siebie, rozhuśtała domowe piekiełko bardziej niż jakiekolwiek nasze sprzeczki. Bo moja teściowa nagle poczuła, że za tą pięciozłotową kreacją... kryje się jakiś sekret. I wtedy zaczęło się piekło.
Zatkało mnie
– Skąd ty masz taką sukienkę? – spytała teściowa, nawet nie kryjąc podejrzliwości.
Stała w progu z reklamówką pełną jabłek z działki i wzrokiem, który mógłby spalić drewno. Przesunęła się bokiem do przedpokoju i spojrzała jeszcze raz, jakby chciała się upewnić, że dobrze widzi.
– Kupiłam w lumpeksie – odpowiedziałam, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. – Pięć złotych. Szczęśliwy traf.
– W lumpeksie? – powtórzyła z wątpliwością, jakbym właśnie oznajmiła, że zdobyłam ją na aukcji w Paryżu. – I tak dobrze na tobie leży?
– No widzisz – uśmiechnęłam się. – Czasem szczęście się do mnie uśmiecha.
– Mhm... – mruknęła, kręcąc głową. – A nie mówiłaś, że ostatnio nie miałaś czasu na zakupy? Bo cię coś głowa bolała? Albo co innego...
– Głowa mnie bolała, jak z tobą ostatnio rozmawiałam – rzuciłam półżartem, ale ona nie złapała żartu.
Mój mąż próbował rozładować atmosferę.
– Mamo, Sylwia wygląda super. Wyluzuj, dobra? To tylko sukienka.
– Tylko? – teściowa uniosła brwi. – Jak kobieta nagle zaczyna wyglądać „super” i zmienia styl, to ja się zaczynam martwić. Z doświadczenia wiem, że to się rzadko dzieje bez powodu.
– A może po prostu mam ochotę ładnie wyglądać? – odparłam spokojnie.
– A może... masz kogoś? – wypaliła.
Zrobiło się cicho.
Nie mogłam jej odmówić
Następnego dnia zadzwoniła do mnie o dziewiątej rano. Jak gdyby nigdy nic.
– Jesteś może wolna? Pomyślałam, że mogłybyśmy wyskoczyć na kawę – powiedziała z takim słodkim tonem, że aż mnie zemdliło.
– Jasne, czemu nie – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że odmowa będzie gorsza.
Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko rynku. Przyszła wystrojona jak na galę w operze. Przez dziesięć minut mówiła o pogodzie, a potem weszła w temat, jak nóż w masło.
– A może to ten… – zaczęła, mieszając łyżeczką w herbacie. – Jak mu tam… Michał? Z tej firmy, gdzie kiedyś pracowałaś?
– Michał? – powtórzyłam zaskoczona. – Nie rozmawiałam z nim od dwóch lat.
– No tak, ale zawsze się miło o tobie wypowiadał. A sukienka... Taka kobieca. To na pewno nie dla mojego syna, bo jemu to wszystko jedno, co na sobie masz. Wiesz, jak to jest.
– Mamo… – westchnęłam, przerywając jej. – Naprawdę uważasz, że jak kupiłam sobie sukienkę, to od razu znaczy, że mam kochanka?
– A nie mam racji? – Spojrzała mi prosto w oczy. – My, kobiety, tak się nie stroimy bez powodu. Zwłaszcza, jak się przez lata chodziło w polarach i legginsach.
– Może po prostu zaczęłam znowu lubić siebie.
– Albo ktoś cię zaczął lubić. Inny ktoś.
Wzięła łyk herbaty i uśmiechnęła się pod nosem. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy uciekać.
Zamarłam z talerzem w dłoni
Niecały tydzień później, w niedzielne popołudnie, przyszła „tylko na chwilkę”. W rzeczywistości rozsiadła się w fotelu z herbatą. Krzątałam się w kuchni, a ona cicho rozmawiała z moim mężem w salonie. Czułam jej wzrok na plecach, nawet kiedy nie patrzyłam. Po obiedzie wzięłam się za zmywanie, a ona znów usiadła przy stole, milcząca, wpatrzona w moje dłonie. I wtedy to powiedziała, jakby rzucała kamyk do studni i czekała, aż odbije się echem.
– Sprawdziłam twój telefon – rzuciła sucho.
Zamarłam z talerzem w dłoni.
– Słucham?! – odwróciłam się z niedowierzaniem. – Co ty powiedziałaś?
– Jak zostawiłaś go w kuchni tydzień temu, kiedy przyszłam. Chciałam tylko zadzwonić do Zosi, a tam… powiadomienie podpisane: „Pawełek”.
– Grzebałaś mi w telefonie?!
– Tylko zajrzałam. Tak z ciekawości. I nie musisz się denerwować – dodała tonem niby uspokajającym. – Ja tylko chcę wiedzieć, w co wciągasz mojego syna.
W tym momencie do kuchni wszedł mój mąż.
– Co się dzieje?
– Twoja mama – powiedziałam chłodno – właśnie przyznała się, że włamała mi się do telefonu.
– Mamo, co ty wyprawiasz?!
– Przecież nic złego! Chciałam tylko pomóc. Zanim będzie za późno!
Stałam tam, z talerzem w ręce, myśląc tylko jedno: że to się wymknęło spod kontroli.
Przejęłam kontrolę
– Paweł to mój kuzyn – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Mąż Zosi. Pisał w sprawie prezentu na urodziny jej córki.
Teściowa uniosła brew.
– Oj, nie jestem taka naiwna.
– Nie, jesteś po prostu wścibska! – wybuchłam. – Jakim prawem zaglądasz mi do telefonu?
Mój mąż milczał. Patrzył to na mnie, to na nią, jakby próbował obliczyć, kto bardziej wybuchnie.
– Mamo, naprawdę? – powiedział w końcu. – Przesadzasz. Sylwia nie ma żadnego kochanka.
– Skąd wiesz? – Teściowa nie odpuszczała. – Bo ci tak powiedziała? Bo ładnie się uśmiecha? Wy mężczyźni nic nie widzicie. A ja widzę wszystko. Zaczęła się malować. Zmieniła styl. Zrobiła paznokcie. No błagam! Dla kogo?
– Dla siebie. Dla ciebie, dla świata. Bo mam prawo! – odparłam ostro.
Zamilkła na moment, zaskoczona moją reakcją.
– A może… – spojrzałam jej prosto w oczy – to nie ja mam coś do ukrycia. Może to twój syn? Może jego warto podpytać, gdzie był w sobotę do północy, kiedy niby „z chłopakami grał w planszówki”, a wrócił z perfumami na koszuli?
Zrobiło się cicho.
– Co ty bredzisz… – mruknął mój mąż.
– A no nie wiem. Może i jego telefon chcesz sprawdzić?
Teściowa nie odpowiedziała nic. Wstała i wyszła z kuchni z podniesioną głową. Pierwszy raz od dawna poczułam, że to ja mam kontrolę.
Serce zabiło mi szybciej
Następnego dnia dostałam wiadomość od teściowej.
„Przyjdź do mnie. Porozmawiamy”.
Serce zabiło mi szybciej. Byłam na nią wściekła. Poszłam, choć miałam ochotę zignorować. Wolałam mieć to z głowy. Otworzyła drzwi z miną, jakby to ona robiła mi przysługę.
– Wejdź. Zaparzyłam ci melisę. Na twoje nerwy – powiedziała, zbyt słodko.
Usiadłam. Czułam się jak na komisji śledczej.
– Słucham – rzuciłam, patrząc prosto w jej oczy.
– Mąż ci się nie przyzna, ale ja ci powiem – zaczęła. – Widziałam jego samochód tydzień temu pod centrum handlowym. Była z nim jakaś kobieta.
– I? – spytałam chłodno.
– Nie śledzę. Tylko obserwuję.
– Mnie też śledzisz z troski? – wypaliłam. – Podejrzewasz o zdradę, bo... kupiłam sobie kieckę w lumpeksie za piątkę?
Teściowa zamilkła. Po raz pierwszy nie miała gotowej odpowiedzi.
– Jeśli mąż mnie zdradza, to nie będzie to wina mojej sukienki. A póki nie mam dowodów, nie robię z tego dramatu.
Wstałam i ruszyłam do drzwi.
– Może przesadziłam. – powiedziała za mną, cicho. – Jednak czasem człowiek czuje, że coś się psuje. I zamiast naprawić, zaczyna oskarżać.
Spojrzałam na nią bez gniewu. Może naprawdę się bała. Tylko nie tego, co trzeba.
Pocałowałam go w policzek
Minęły dwa tygodnie. Sukienka wisiała sobie w szafie i nie miała już żadnych nadprzyrodzonych mocy. Nie wciągała mnie w intrygi, nie budziła podejrzeń. Zwykła, tania kiecka z lumpeksu. Przez nią przeszliśmy z teściową więcej niż przez wszystkie święta razem wzięte.
– Założysz ją dziś? – spytał mąż, kiedy szykowaliśmy się na wspólną kolację ze znajomymi.
– Tę czerwoną? – uśmiechnęłam się. – A nie boisz się, że znowu będzie afera?
– Już nie. Wiesz, mama chyba zrozumiała. Wczoraj mi powiedziała, że... się starzeje i się boi, że nas straci.
– A ty się boisz?
– Tylko tego, że ktoś cię kiedyś doceni bardziej niż ja.
Pocałowałam go w policzek.
– Niech się postara, to nie będzie musiał się bać.
Teściowa? Cóż. Wpadła do nas raz, z ciastem i… kwiatkiem w doniczce.
– Dla ciebie. Bo czerwony pasuje ci do temperamentu – powiedziała cicho.
– Dziękuję. I... ja też przepraszam. Za ton. Za pazury.
– Mnie tam pazury nie przeszkadzają – mruknęła. – Byle nie były wymierzone we mnie.
I tyle. Zawieszenie broni. Może nie pokochałyśmy się nagle, ale przynajmniej przestałyśmy walczyć o władzę. A sukienka? Nadal robiła wrażenie. Teraz już wiedziałam – to nie ona była problemem. Problemem były nasze lęki. A te nosi się głębiej niż jakąkolwiek kieckę.
Sylwia, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż z moją siostrą pili sobie z dziubków, aż mnie mdliło. Myślałam, że mają romans, ale prawda była gorsza”
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Wyczułam od męża słodkie perfumy, których nie mieliśmy w domu. Zemdliło mnie, gdy odkryłam, kto tak pachnie”