„Kupiłam tanio cudne mieszkanie, które wszyscy omijali szerokim łukiem. Zamarłam, gdy odkryłam, dlaczego”
„Przerażenie sparaliżowało moje ciało, czułam, jak jeżą mi się włosy. Kiedy wreszcie otworzyłam oczy, byłam zlana potem, a moje serce waliło jak młotem. Do rana nie zmrużyłam już oka. Od tego momentu każdej nocy bałam się ruszyć”.
- Listy do redakcji
Za każdym razem, kiedy opowiadam tę historię, ludzie nie mogą powstrzymać się od śmiechu, zwłaszcza gdy zbliżam się do najważniejszego momentu. Rzeczywiście, to dość nietypowa sytuacja, w której głównym bohaterem okazał się miejscowy policjant, który wbrew swojej profesji i zdrowemu rozsądkowi... zaczął wypędzać złe duchy.
Widziałam potencjał lokum
Wszystko zaczęło się jakieś dwa lata temu, gdy administracja osiedla zdecydowała się sprzedać kompletnie zniszczone mieszkanie z dwoma pokojami, które znajdowało się na najniższej kondygnacji pewnej leciwej, choć dobrze utrzymanej kamienicy. Ten lokal miał swoją niechlubną przeszłość – służył jako miejsce spotkań miejscowych amatorów mocnych trunków, a jego poprzedni właściciel przez długi czas był prawdziwym utrapieniem dla sąsiadów. Jednak kwota, za którą można było kupić to mieszkanie, była naprawdę atrakcyjna i trudno było jej się oprzeć.
Mało kto chciał w ogóle obejrzeć to miejsce, ale ja się zdecydowałam. Gdy zobaczyłam rozkład pomieszczeń, uznałam, że da się tu naprawdę wygodnie mieszkać. Przyglądając się ogródkowi za oknem balkonowym pomyślałam, że włożenie w niego pracy i pieniędzy pozwoliłoby mi stworzyć własny, spokojny zakątek. Wyobraziłam sobie, jak czytam tam książki, opalam się i po prostu odpoczywam na zewnątrz. Te możliwości tak mnie zainspirowały, że postanowiłam zrobić wszystko, żeby zdobyć to mieszkanie.
Po długim namyśle stwierdziłam, że najpierw pogadam z przyszłymi sąsiadami, zanim ostatecznie zdecyduję się na przeprowadzkę. Bo przecież mieszkanko to nie wszystko – ważne jest też otoczenie i społeczność. Kiedy zobaczyłam przed klatką starszą panią, postanowiłam ją zagadnąć.
– Rozważam zamieszkanie w tym budynku, więc może zostanę pani sąsiadką – przywitałam ją przyjaźnie z uśmiechem na twarzy. – Czy mogłaby mi pani opowiedzieć trochę o tej części miasta i dostępnych sklepach? Interesuje mnie, jakie są warunki życia w tej okolicy.
– Może mi pani pomóc z tymi siatkami? Muszę je wnieść na drugie piętro.
– Pewnie, nie ma sprawy – powiedziałam, biorąc od niej zakupy i ruszając w górę schodami.
Po paru minutach siedziałam już przy stole, a pani Zofia krzątała się przy herbacie.
– Jak się pani żyje w tej okolicy?
– Obecnie nie mogę narzekać, to naprawdę wspaniałe miejsce – westchnęła z wyraźną ulgą kobieta. – Ale za czasów, gdy mieszkał w pobliżu pan M., sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Na sam jego widok uciekałam na drugą stronę ulicy. Pamiętam, jak raz o mało się na niego nie natknęłam. Całe szczęście, że tego dnia akurat nie był pod wpływem – relacjonowała przejętym głosem.
Miejsce miało swoją historię
Problem został rozwiązany i moja sąsiadka tryskała radością. Przeszło mi przez myśl, że po wielu latach mieszkania w różnych wynajmowanych pokojach, wreszcie i ja odnajdę tu swoje miejsce.
Pani Zofia snuła dalej swoją opowieść:
– Czemu sąsiadka tak mnie unika? – wypalił bez ogródek.
– Wcale nie unikam, po prostu jestem zajęta i jakoś tak wyszło, że się nie spotykamy.
– Widzi sąsiadka, chciałbym o coś poprosić – powiedział, pocierając swoją łysinę.
Sąsiadka od razu pojęła, do czego zmierza, i szybko udzieliła odpowiedzi:
– Musisz wiedzieć, że z mojej emerytury niewiele zostaje. Kiedy zapłacę za wszystkie opłaty, lekarstwa i żywność, prawie nic nie mam.
– To właśnie dlatego proszę tylko o dwudziestkę, nie chcę przecież dwustu – powiedział, pokazując w uśmiechu niekompletne uzębienie, na którego widok kobieta poczuła lekkie mdłości.
Wyjęła banknot dwudziestozłotowy i podała mu go z żalem, będąc przekonaną, że tych pieniędzy już nigdy nie zobaczy.
– Przeszliśmy prawdziwe piekło przez te dwanaście lat – westchnęła starsza pani. – Policja praktycznie nie opuszczała okolicy naszej kamienicy. W komendzie doskonale kojarzyli nasze telefony. Jak tylko zobaczyli numer na ekranie, wiedzieli że trzeba wysyłać ludzi, bo M. ze swoją ekipą znów rozrabia w budynku. W kryzysowych momentach prosiliśmy o pomoc funkcjonariusza S. – Stefan mu było na imię. Śmieszne, prawda? Chociaż humor zazwyczaj nas opuszczał na jego widok. Był potężnie zbudowanym facetem. Zawsze mówił łagodnym głosem, ale pamiętam jak pewnego dnia stracił cierpliwość – jednym ciosem roztrzaskał blat w melinie i sam jeden poradził sobie z szóstką napastników, którzy próbowali go zaatakować.
– No i jak to się skończyło? – zapytałam.
– Pogotowie zabrało wszystkich, którzy byli pod wpływem – mówiła. – Od tego momentu M. respektował tylko jedną osobę – naszego dzielnicowego Stefanka. Kiedy już naprawdę nie dawaliśmy sobie rady z awanturującym się pijakiem, kolega z górnego piętra jechał samochodem po Stefanka. Na nieszczęście, policjant dostał przydział mieszkania na Tarchominie i wyprowadził się z Ursynowa. Ale, wybacz mi Panie, na szczęście dla nas M. przeniósł się już na tamten świat. Amen.
Mieszkańcy poczuli ulgę
Staruszka rzuciła przepraszające spojrzenie w górę i szybko się przeżegnała.
– Nareszcie mogliśmy się uspokoić. Pan Rysiek borykał się z poważną chorobą serca, ale jego stan tak się poprawił, że medycy musieli aż trzy razy powtórzyć badania, bo nie dowierzali temu, co widzą. Teraz mamy tu prawdziwy raj na ziemi. Nikt nam nie przeszkadza, żyjemy w spokoju. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że na stare lata będzie mi tak dobrze – powiedziała z promiennym uśmiechem na twarzy.
W końcu się przełamałam i postanowiłam złożyć ofertę. Los uśmiechnął się do mnie – udało mi się wygrać, a dokumenty u notariusza potwierdziły, że mieszkanie jest już moje. Nareszcie miałam swój własny kąt.
Gdy policzyłam wszystkie koszty, okazało się to naprawdę korzystną inwestycją. Uwzględniłam nawet fundusze przeznaczone na gruntowny remont lokalu, który był w kiepskim stanie. Po dwumiesięcznych pracach remontowych nadszedł czas na przeprowadzkę. Zanim jednak się wprowadziłam, poprosiłam księdza o poświęcenie mojego nowego lokum.
Tak bardzo się cieszyłam
Nowe lokum okazało się naprawdę przytulne. Na samą myśl o kolorowych kwiatach, które niedługo ozdobią mój balkonik, zrobiło mi się ciepło na sercu. Tydzień później załatwiłam transport i przewiozłam wszystkie meble do świeżo zakupionego mieszkania. Wieczorem tego samego dnia wpadłam na korytarzu na sąsiadkę – panią Zosię, którą od razu zaprosiłam do środka, żeby pokazać jej moje odnowione gniazdko.
– Jejku, ale teraz tutaj pięknie! – zawołała, rozglądając się dookoła. – A jak pomyślę, w jakim to było stanie wcześniej... – pokręciła głową, robiąc znak krzyża. – To jak dzień i noc, zupełnie nie do poznania. Koniecznie niech pani zapamięta swój pierwszy sen w nowym mieszkaniu. Moja mamusia powtarzała, że taki sen zawsze się sprawdza. Życzę pani, żeby przyśniło się coś naprawdę cudownego – powiedziała starsza pani z ciepłym uśmiechem.
Okazało się, że to był prawdziwy koszmar, w porównaniu z którym straszne filmy z telewizji wydawały się dziecinną zabawą. W momencie gdy wybiła dwunasta, nagle otworzyłam oczy. Ze zdziwieniem odkryłam, że nie leżę wcale na swoim wygodnym łóżku, tylko w jakimś obskurnym pomieszczeniu, z podartym pledem na sobie.
Odór papierosów mieszał się z wonią spalonego jedzenia i kwaśnym zapachem rozkładu. Zastanawiałam się, czy to ta pleśń, która wspina się aż do osmalonego sufitu. Pośrodku pomieszczenia, za przekrzywionym blatem, znajdował się półnagi facet – łysy, z gęstą brodą. Na stole migotał płomień świecy, podczas gdy on grzebał wśród niedopałków w popielniczce. Po chwili wyłowił peta i przypalił go od świeczki. Do moich nozdrzy dotarł ten znienawidzony smród papierosa.
Facet nagle mnie zauważył
– Czego się gapisz? – burknął zachrypniętym głosem i splunął na ziemię. – Kładź się, za moment będę u ciebie, to się razem zabawimy – wykrzywił twarz w uśmiechu, pokazując żółtawe resztki zębów.
Przerażenie sparaliżowało moje ciało, czułam jak jeżą mi się włosy. Kiedy wreszcie otworzyłam oczy, byłam zlana potem, a moje serce waliło jak młot. Do rana nie zmrużyłam już oka. Od tego momentu każdej nocy ten sam facet siedział przy moim stole, zaciągał się resztką papierosa i powtarzał, że zaraz się mną zajmie.
Jednej nocy zaspałam i nie zdążyłam się obudzić, gdy tajemnicza postać ruszyła w moją stronę. Zaczęłam przeraźliwie wrzeszczeć i wyskoczyłam z pościeli ubrana w piżamę. To właśnie wtedy się ocknęłam. Stałam na klatce schodowej, a wokół mnie zebrali się zaniepokojeni sąsiedzi. Przedstawiłam im całą sytuację.
– Ten drań M. najwyraźniej nie daje pani spokoju – powiedział sąsiad z dołu. – Teraz przyszedł czas na jego pokutę.
– Dlaczego akurat u mnie w mieszkaniu?
– On nadal myśli, że to jego własność. Prawdopodobnie nie ma pojęcia o swojej śmierci – wyjaśniła pani Zosia. – Z tego co słyszałam, zakrztusił się podczas snu i dlatego nie wie, że już nie żyje. W tej sytuacji potrzebujemy pomocy egzorcysty.
Nie mogłam w to uwierzyć
Następnego dnia poprosiłam o pomoc księdza, który zgodził się odprawić modlitwy i ponownie pobłogosławić mieszkanie, oczywiście w zamian za datek na rzecz parafii. Wydawało mu się, że po jego wizycie wszystko wróci do normy. Niestety, już następnej nocy znów doświadczyłam przerażających zjawisk i musiałam uciekać z sypialni. Później pojawił się u mnie człowiek zajmujący się bioenergoterapią, który twierdził też, że przeprowadza świeckie egzorcyzmy. On również nie zdołał sobie poradzić z obecnością ducha pana M. Z każdą kolejną nocą zjawa pojawiała się bliżej mnie, a ja czułam się kompletnie bezradna w tym miejscu. Zaczęłam się martwić, co się stanie, kiedy w końcu mnie dosięgnie... Może zawładnie moim ciałem?
Walczyłam ze snem z całych sił, lecz punkt o dwunastej w nocy opadałam z sił tak bardzo, że nie mogłam utrzymać powiek. Wyglądało to, jakby jakaś niewidzialna siła wciągała mnie w sen wbrew mojej woli.
Jednego razu na klatce schodowej wpadłam na sąsiadkę, panią Zosię.
– Coś pani kiepsko wygląda, pani Magdo – powiedziała z troską.
– Szczerze mówiąc, mam już tego dość. Chyba sprzedam to mieszkanie i wyniosę się stąd. Wszystko jedno gdzie, byleby uciec od tego... ducha czy czym on tam jest.
– Naprawdę chce pani zrezygnować? Tak po prostu się poddać?
– Poddać się? A co ja niby mogłam więcej zrobić? Przecież był już ksiądz i bioenergoterapeuta, ale żaden z nich nie dał rady pomóc.
– A gdyby tak pogadać z sąsiadem mieszkającym na czwartym? On mógłby panią zaprowadzić do dzielnicowego Stefanka. Ten to zawsze umiał dać sobie radę z tym pijaczkiem – zasugerowała pani Zosia, rzucając dość niecodzienny pomysł.
– Och, pani Zosiu, przecież policjanci nie rozwiązują problemów z duchami. On tylko się mnie wyśmieje.
– No i co z tego? Szkoda takiego ślicznego mieszkania. I ten piękny ogródek pod oknem. Warto chociaż spróbować.
„Ma rację – przeszło mi przez myśl – głupio byłoby stracić lokal z tak wielkim potencjałem”.
Próbowałam wszystkiego
Pewnego dnia poprosiłam sąsiada o podwiezienie do Stefanka, deklarując zwrot kosztów benzyny. Pan Grzegorz podrzucił mnie pod dom emerytowanego dzielnicowego.
Kiedy ten zobaczył znajomą twarz w drzwiach, zaczął się jąkać:
– Przecież pan wie, że M. już nie żyje, panie Grzegorzu – wymamrotał.
– Zgadza się, tylko że jego dusza nie daje spokoju tej kobiecie, która teraz mieszka w jego lokalu – odparł, pokazując w moją stronę.
– I niby jak mam pomóc? – spytał zdezorientowany funkcjonariusz, spoglądając na mnie niepewnie.
– Za życia drżał na pana widok ten drań – przekonywał mieszkaniec z czwartej kondygnacji. – Może i teraz się wystraszy? To nic wielkiego. Zachowamy to między sobą.
Gliniarz zmierzył mnie wzrokiem i chyba zauważył błagalny wyraz mojej twarzy, bo tylko westchnął z rezygnacją, pokręcił głową i narzucił na siebie służbową kurtkę. Ruszyliśmy do mnie. Na miejscu funkcjonariusz rozgościł się w fotelu, podczas gdy ja wyciągnęłam się na sofie. Wydawało mi się, że w takich okolicznościach nie zmrużę oka, ale mylnie. Szybko poczułam, jak ogarnia mnie senność. I znów zobaczyłam Mroczka z papierosem, który się do mnie zbliżał. Tym razem jednak coś go powstrzymało – donośny wrzask policjanta.
– Jak jeszcze choć raz się tu pokażesz, ty łotrze, to nawet w otchłani piekielnej cię dopadnę! Wynoś się stąd natychmiast!
Zjawa najpierw zerknęła na policjanta, po czym widać było, że kompletnie się przestraszyła i po prostu... rozpłynęła się w powietrzu. Ocknęłam się zlana potem.
Policjant Stefanek opowiedział mi, że w momencie gdy dotarł do niego mój wrzask i zobaczył, jak kręcę się niespokojnie w łóżku, od razu zrozumiał – to duch M. pojawił się w budynku. Będąc wiernym swojemu powołaniu, natychmiast przystąpił do akcji.
Może się to wydawać nieprawdopodobne, ale M. przepadł bez śladu i już nigdy się nie pokazał. A ja mogę wreszcie cieszyć się życiem w moim ukochanym lokum.
Magdalena, 30 lat
Czytaj także: