Reklama

Niektórzy mają kochane i wspierające teściowe. Takie, które przyjadą z rosołem, gdy masz gorączkę. Moja jest z tych, które zawsze wiedzą lepiej, zawsze mają ostatnie słowo i nigdy nie zapomną wspomnieć, że „za jej czasów to było inaczej”. Mimo to jakoś się dogadywałyśmy. Może dlatego, że nauczyłam się spuszczać zasłonę milczenia na różne złośliwości i traktować je jak pogodę – po prostu są. Kiedy jednak pomagała nam przez kilka miesięcy z opieką nad córką, naprawdę byłam jej wdzięczna. I wtedy pomyślałam: a może by tak sprawić jej prezent? Coś ładnego, coś od serca. Coś, co pokaże, że doceniam. Nie spodziewałam się, że to, co miało być miłym gestem, obróci się przeciwko mnie.

Miałam łzy w oczach

Zanim kupiłam teściowej prezent, naprawdę długo się wahałam. W końcu poszłam do jubilera, wybrałam elegancką, złotą bransoletkę z delikatnym wzorem, poprosiłam o ozdobne pudełeczko. Wróciłam do domu i od razy podeszłam do mamy.

Co ty tak stoisz z tym pudełkiem, jakbyś zaraz miała mi się oświadczyć? – teściowa roześmiała się na pół kuchni, ścierając dłonie o fartuch.

– Mamo, to… dla ciebie – powiedziałam i podałam jej małe, granatowe pudełeczko. – Tak po prostu, za pomoc.

– No co ty, dziecko… – spojrzała na mnie zaskoczona, ale przyjęła prezent i usiadła przy stole.

Otworzyła pudełko. Zamarła. Już miałam nadzieję, że ją wzruszyłam, że może coś ją tknie, może poczuje tę moją intencję. Ale nie.

To jest za złota? – zapytała, krzywiąc się.

– Tak, mam nadzieję, że ci się spodoba.

Mama zmarszczyła brwi.

– No nie chcę cię urazić, ale… To wygląda jak szmelc z bazaru.

– Co…? – zdębiałam.

– No przecież mówię. Kto ci to wcisnął? To złoto to chyba tylko z nazwy – parsknęła, zamykając pudełko z lekceważeniem.

A mnie aż zapiekły oczy. Odwróciłam się, udając, że patrzę przez okno, bo miałam wrażenie, że zaraz się rozkleję.

Próbowałam się bronić

Nie powiedziałam nic. Po prostu wzięłam czajnik i zaczęłam nalewać wrzątek do kubków, choć ręce mi się trzęsły.

– Herbaty? – zapytałam, siląc się na neutralny ton.

– Z cytryną. I bez cukru, wiesz przecież – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z pudełeczka.

Wróciłam do stołu, postawiłam przed nią herbatę i usiadłam. Cisza między nami była gęsta.

– Mamo… – zaczęłam niepewnie. – Może nie trafiłam w gust, ale…

To nie o gust chodzi – przerwała mi. – To po prostu nie wygląda porządnie. Mam w szufladzie stare złoto po mojej mamie. To widać, że to było złoto, a nie takie… cienkie, jakby miało się zaraz złamać.

– Bo teraz wszystko robią subtelniejsze… moda się zmienia... – Próbowałam się bronić.

– Moda modą, ale jak już dawać coś w podziękowaniu, to może zamiast bransoletki, jakiś krem do rąk albo coś równie praktycznego? – uśmiechnęła się, jakby właśnie dała mi cenną lekcję życia.

Poczułam, jak cała ta scena przekształca się w coś groteskowego. Krem do rąk?

– Dziękuję za radę – powiedziałam sucho. – Skonsultuję się następnym razem.

– Tylko mówię szczerze – wzruszyła ramionami.

I znów zrobiło się cicho.

Miałam jej dość

Następnego dnia nie zamieniłam z teściową ani jednego słowa. I przez chwilę poczułam się z tym… dobrze. Mąż wrócił z pracy, rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Co tak cicho? Nie było dzisiaj mamy?

– Nie – odparłam, nie odrywając wzroku od książki.

Pokłóciłyście się?

– Nie. – Zamknęłam książkę i spojrzałam mu prosto w oczy. – Dałam jej prezent. Złotą bransoletkę w podziękowaniu. Powiedziała, że wygląda jak szmelc z bazaru.

– Że co?! – aż się cofnął. – Przecież ty ją wybrałaś z takim namaszczeniem!

– Wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Ale nie spełniła oczekiwań. Wiesz… powinnam chyba dać jej jakiś krem. Taki… praktyczny.

– No nie wierzę – usiadł naprzeciwko i potarł twarz dłońmi. – Ona chyba specjalnie tak mówi. Jakby nie umiała przyjąć niczego z wdzięcznością.

– Albo nie uznaje, że mam prawo ją w ogóle obdarować – mruknęłam. – Bo jakim cudem synowa mogłaby coś wiedzieć o dobrym guście.

– Przecież ona cię lubi. Tylko czasem coś palnie, ale nie ma złych intencji.

– Jasne – prychnęłam. – Tylko że te „brak złych intencji” potrafią człowieka zgnieść.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.

Chcesz, żebym z nią pogadał?

– Nie. Nie chce mieć z nią nic wspólnego.

Puściła do mnie oko

Minęły dwa dni, zanim zadzwoniła. Akurat siedziałam z kubkiem kawy i z trudem ogarniałam poranny bałagan, kiedy telefon zawibrował na blacie.

– Halo?

– To ja. – Jej ton był neutralny, prawie uprzejmy. – Zostawiłaś u mnie parasolkę. Wpadniesz po nią?

Nie miałam pojęcia, czy to zaproszenie, czy podpucha, ale zanim zdążyłam wymyślić wymówkę, dodała:

Przygotowałam ci coś. Wpadnij, jak będziesz miała chwilę.

Pojechałam. Z lekkim stresem, ale i z dziwną nadzieją, że może jednak… może coś przemyślała? Drzwi otworzyła uśmiechnięta jakby nigdy nic.

– Chodź, chodź, kawa akurat się parzy.

W kuchni na stole leżała reklamówka ze sklepu kosmetycznego. Spojrzałam na nią pytająco.

– To dla ciebie – powiedziała z dumą. – Wiesz, pomyślałam… Ty się tak starasz, zawsze prezent, coś ładnego… a ja nic. No i proszę – kupiłam ci porządny zestaw kremów.

– Kremów?

– No przecież lubisz się smarować, nie? Zawsze taka zadbana jesteś – puściła do mnie oko.

Wyjęłam z torby pierwszy słoiczek. Półlitrowy, tłusty krem, balsam na pękające pięty i płyn do higieny intymnej. Spojrzałam na nią. Uśmiechała się dumnie.

– Mamo… – zaczęłam ostrożnie – to miłe, naprawdę. Tylko… może mogłybyśmy po prostu, nie wiem… zamiast prezentów, usiąść czasem razem i pogadać? Bez „szmelców” i „praktycznych rzeczy”?

– Ale ja się staram, dziecko! – obruszyła się. – Ty masz swoje pomysły na wdzięczność, ja mam swoje. A ten krem to naprawdę dobry, farmaceutka polecała!

I znowu poczułam, że rozmawiam ze ścianą.

Chciałam załagodzić sytuację

Wyszłam z jej mieszkania z reklamówką pełną kremów, które miałam ochotę wyrzucić do pierwszego napotkanego śmietnika. Jednak nie zrobiłam tego. Położyłam je w domu na półce, jakby były dowodem rzeczowym w jakiejś absurdalnej sprawie. Wieczorem zadzwonił mój mąż.

– Mama mówiła, że byłaś u niej. Wszystko okej?

– Rewelacja – mruknęłam. – Dostałam krem na pękające pięty i płyn do higieny intymnej. Takie tam – kobiece podziękowanie.

– Żartujesz?

– Oczywiście, że nie. Chyba uznała, że skoro ona dostała ode mnie „szmelc z bazaru”, to teraz się zrewanżuje.

– No dobra, to ja z nią pogadam – westchnął.

– Nie. – Przerwałam mu. – Ja to załatwię. Raz, a dobrze.

Następnego dnia upiekłam ciasto drożdżowe. Jej ulubione, z kruszonką. Zawinęłam je starannie w folię i pojechałam. Otworzyła zdziwiona.

– Ciasto? Dla mnie?

– Tak. To, które ci ostatnio tak smakowało.

– No jasne! Było pyszne.

Usiadłyśmy razem przy kawie. I wtedy zebrałam się w sobie i powiedziałam:

– Mamo – zaczęłam spokojnie. – Naprawdę się staram. Nie musisz mnie chwalić, nie musisz się zachwycać. Tylko jeśli coś ci się nie podoba, może po prostu... przemilcz to? Czasem milczenie to najpiękniejszy prezent.

– Ja po prostu mówię, co myślę – wyjęła ciasto z moich rąk.

– A ja w końcu zaczynam robić to samo.

Odwróciłam się i poszłam do samochodu. Bez poczucia winy. Bez łez.

Wzruszyłam ramionami

Minęło kilka tygodni. Nie dzwoniła. Ja też nie. Nie było awantur, nie było szpilek ukrytych w zdaniach. Tylko cisza. I chociaż wcześniej mnie przerażała, teraz była jak kojący chłód po upalnym dniu. Aż pewnego popołudnia mąż wrócił z pracy i rzucił mimochodem:

– Mama zaprosiła nas w niedzielę na obiad. Podobno robi pieczeń i sernik.

– Zapytała o mnie?

– Tylko powiedziała, że „jak Oliwia będzie miała ochotę, to niech wpadnie”.

Wzruszyłam ramionami.

– Zobaczę.

W niedzielę pojechaliśmy razem. Usiadłam przy stole i zabrałam się za sałatkę. Mama krzątała się przy piekarniku, potem podała pieczeń, a potem sernik.

– Dobre, prawda? – zapytała nagle. – Ale zrozumiem, jak powiesz, że trochę za suche. Wolę szczerość.

Spojrzałam na nią uważnie. I przez ułamek sekundy dostrzegłam coś… jakby skruchę.

– Jest dobre – odpowiedziałam spokojnie. – Nie jak z bazaru.

Mama zamarła z widelcem w ręku, spojrzała na mnie, potem się uśmiechnęła. Tak dziwnie. Jakby po raz pierwszy zrozumiała, że słowo też może ranić.

Cieszę się, że przyszłaś – powiedziała cicho. – Naprawdę.

Nie odpowiedziałam. Po prostu dolałam jej herbaty. Czasem mniej znaczy więcej. Nawet w rodzinie.

Oliwia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama