„Kupiłam ukochanej wnusi pod choinkę maskotkę za 500 zł. Serce mi pękło, gdy wzgardziła moim prezentem”
„Kuchnia była cicha, a zapach wigilijnych potraw jeszcze unosił się w powietrzu. Usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno na oszronione drzewa. Chciałam płakać, ale już nie miałam siły”.

- Redakcja
Wychowałam trójkę dzieci i zawsze powtarzałam sobie, że kiedyś będę babcią na medal. Taką, co piecze szarlotki, szydełkuje skarpety i zna wszystkie bajki na pamięć. Kiedy urodziła się Nina, oszalałam na jej punkcie. Przez pierwsze lata świata poza nią nie widziałam. Każdą wolną chwilę spędzałam razem z nią. I może dlatego, gdy kupowałam dla niej drogi prezent na gwiazdkę, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że to może nie trafić w gust. Wydawało mi się, że dobrze ją znam.
Nie byłam na to gotowa
Zanim zostałam babcią, wydawało mi się, że wiem, co to znaczy. Że to taka słodka rola, w której się piecze ciasta, kupuje lizaki i tuli do snu, kiedy rodzice już nie mają siły. Byłam przekonana, że w tej roli będę świetna. Życie jednak lubi weryfikować nasze wyobrażenia. Kiedy moja córka, Sylwia, zaszła w ciążę, miałam pięćdziesiąt sześć lat. Zdrowie jeszcze dopisywało, pracy coraz mniej, a miłość do wnuczki pojawiła się szybciej, niż zdążyłam kupić pierwsze buciki. Nina przyszła na świat w grudniu. Od początku była dla mnie wszystkim.
– Mamo, ty to chyba bardziej się cieszysz niż ja – śmiała się Sylwia, widząc, jak biegam po sklepach z dziecięcymi ciuszkami.
– A co? Mam prawo. Pierwsza wnuczka! Niech wie, że babcia ją kocha od pierwszego dnia – odparłam z uśmiechem, głaszcząc maleńką główkę Niny.
W ciągu kolejnych lat byłam zawsze „na zawołanie”. Sylwia często mówiła, że jestem niezastąpiona.
– Gdyby nie ty, nie wiem, jak byśmy sobie poradzili – mawiała, całując mnie w policzek.
Wiedziałam jednak, że to tylko kwestia czasu, zanim Nina zacznie dorastać. Że przyjdzie dzień, kiedy przestanie mnie potrzebować tak jak kiedyś. Jednak nie byłam na to gotowa. I kiedy zbliżały się jej jedenaste święta Bożego Narodzenia, postanowiłam... przypomnieć jej, że babcia dalej tu jest. Że pamięta. Że kocha. Że się stara. I że potrafi zaskoczyć.
Byłam z siebie dumna
Kiedy tylko w listopadzie zobaczyłam tę maskotkę na wystawie, poczułam ścisk w sercu. Misternie szyta, w pastelowych kolorach, z włóczkowymi włosami i wyhaftowanymi oczami. Prawdziwe rękodzieło. Dłońmi sprawdzałam materiał, jakby to miało mi powiedzieć, czy warto.
– Ręczna robota, proszę pani. Taka lalka to inwestycja – powiedziała sprzedawczyni z dumą. – Pięćset złotych, ale dzieci kochają. A i na półce wygląda elegancko.
Pięćset złotych. Za zabawkę. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę.
– Zapakować na prezent?
– Tak, poproszę – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
Przez całą drogę do domu przytulałam torbę, jakbym niosła coś kruchego. W domu położyłam paczkę na kredensie, owinęłam świątecznym papierem i przewiązałam bordową wstążką.
– Co kupiłaś Ninie? – zapytała Sylwia, kiedy następnego dnia wpadła na kawę.
– Zobaczysz. Coś wyjątkowego. Coś, czego nie da się znaleźć w pierwszym lepszym sklepie.
Cały grudzień czekałam na ten moment. Święta miały być u mnie. Ustrojona choinka, opłatek, barszcz z uszkami i ta chwila, kiedy Nina otwiera swój prezent. Chciałam zobaczyć jej oczy – pełne zachwytu, może nawet łez wzruszenia. Tak wyobrażałam to sobie wieczorami. Nie przyszło mi do głowy, że rzeczywistość może być zupełnie inna.
Serce mi stanęło
Wigilia była jak zwykle. Zapach grzybowej unosił się w kuchni, a Nina kręciła się przy stole. Była ubrana w nowy sweterek z jednorożcem, który – jak mi potem wyjaśniono – „wszystkie dziewczyny w szkole taki noszą, babciu”. Nie wiedziałam.
– Babciu, a kiedy będą prezenty? – zapytała zniecierpliwiona, zerkając na choinkę.
– Po kolacji, jak zawsze – odpowiedziałam spokojnie, krojąc kutię. – Trzeba mieć cierpliwość.
Wreszcie, po opłatku i barszczu, przyszła pora na rozpakowywanie. Nina rzuciła się do paczek jak burza, aż bałam się, że pomyli moją z czyjąś inną. Ale nie. Sięgnęła po tę z bordową wstążką i usiadła na podłodze, rozrywając papier. Na chwilę wszystko ucichło. Wzięła lalkę do ręki i patrzyła na nią bez słowa. Serce mi stanęło.
– O matko, babciu… serio?! – rzuciła w końcu, krzywiąc się. – To jakaś… lalka? Taka… staroświecka?
– To ręcznie szyta maskotka, dziecko. Specjalnie dla ciebie. Zobacz, tu są nawet drobne guziczki…
– Babciu… ja już nie jestem dzieckiem – przerwała, odkładając lalkę na sofę jak coś, co nie pasuje do wystroju. – To trochę, no wiesz… przeżytek.
Zamilkłam. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Sylwia spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Nina, mogłabyś… – zaczęła córka, ale ja podniosłam rękę.
– Nie. Wszystko w porządku. Przynajmniej już wiem.
Siedziałam dalej przy stole. Skosztowałam karpia, ale smak już nie był taki sam.
Patrzyłam bezmyślnie w ekran
Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam w fotelu w kącie salonu i udawałam, że coś przeglądam w telefonie. W rzeczywistości patrzyłam bezmyślnie w ekran, czując, jak z każdą minutą narasta we mnie dziwne uczucie... wstydu? Żalu? Sama nie wiedziałam.
– Mamo, nie bierz tego tak do siebie – szepnęła Sylwia, siadając obok.
– Do siebie? – powtórzyłam, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Wiem, że się starałaś. Wiesz, teraz dzieci mają inne zainteresowania. Tablety, gry… To inny świat.
– No właśnie. Inny świat – powiedziałam cicho. – Taki, w którym chyba nie ma już miejsca na babcie z igłą w dłoni.
Sylwia uśmiechnęła się smutno i położyła rękę na moim ramieniu.
– Przesadzasz. Nina po prostu dorasta. Sama nie ogarnia jeszcze swoich emocji. Wiem, że była niemiła. Porozmawiam z nią.
– Nie trzeba. Nie zmuszaj jej do udawania wdzięczności – westchnęłam. – Po prostu… już nie wiem, co robić, żeby nie być śmieszną. A ja tak bardzo chciałam, żeby to była wyjątkowa wigilia.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, aż Sylwia wstała.
– Może po prostu za bardzo się starasz, mamo.
Zostałam sama. W tle słyszałam Ninę, jak śmiała się z czegoś na telefonie. A może z tej dziwacznej lalki, która leżała teraz bezwładnie na podłodze, jakby i ona czuła się nie na miejscu.
Chciało mi się płakać
Następnego dnia wstałam wcześnie, zanim ktokolwiek się obudził. Kuchnia była cicha, a zapach wigilijnych potraw jeszcze unosił się w powietrzu. Usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno na oszronione drzewa. Chciałam płakać, ale już nie miałam siły. Po chwili usłyszałam ciche kroki. To była Nina. Weszła do kuchni w piżamie, z telefonem przyklejonym do dłoni.
– Babciu… jesteś już?
– Jak widzisz – odparłam, nie odwracając głowy.
– Yyy… wczoraj… może trochę przesadziłam. Z tą lalką – mruknęła, drapiąc się po głowie.
Spojrzałam na nią.
– Mówisz to, bo mama cię zmusiła?
– Nie. Znaczy… trochę tak, ale też sama… No nie wiem. Ty chyba się obraziłaś?
– Nie obraziłam się, Nino. Zawiodłam. Jest różnica – powiedziałam spokojnie. – Chciałam ci dać coś od serca. Nie tylko prezent, ale trochę… mnie.
Dziewczynka spuściła wzrok. Po chwili usiadła przy stole.
– Babciu, naprawdę nie wiedziałam, że ci aż tak zależało…
– Może dlatego, że rzadko mnie słuchasz. I już nie pytasz, jak się czuję, co robię. Jakbyś uznała, że jestem z innej epoki. A ja dalej tu jestem.
– Babciu… – Nina nagle przesunęła się bliżej i wtuliła się we mnie.
Objęłam ją delikatnie, jakby miała zaraz zniknąć. I wtedy zrozumiałam – to nie lalka była problemem. Nie moda, nie wiek. Po prostu przestałyśmy się spotykać gdzieś pośrodku.
– Masz rację, babciu.
Uśmiechnęłam się. Cicho, bez słów. I przytuliłam ją mocniej.
Doceniła mnie
W styczniu kupiłam zestaw włóczek i kilka kawałków materiału. Nina odwiedzała mnie co sobotę. Najpierw z ciekawości, potem z rosnącym zaangażowaniem. Pierwszego króliczka uszyłyśmy razem – był krzywy, z uchem przyszytym odwrotnie, ale dla niej najpiękniejszy na świecie.
– Może zrobię takiego dla Zosi z klasy? – zapytała kiedyś, obracając w dłoniach swój twór.
– Oczywiście. Możesz nawet dodać coś od siebie. Zobacz, tu masz guziczki.
– Fajne są, takie trochę vintage, nie? – uśmiechnęła się.
– „Vintage” to teraz modne słowo na „babciowe”, tak? – zapytałam, puszczając oczko.
– No… trochę tak. Już wiem, że to nie znaczy „nudne”.
Te nasze wspólne godziny przy stole, nad tkaniną i nicią, były lepsze niż cokolwiek, co mogłam jej kupić. I chyba Nina też to poczuła. Coraz częściej zostawiała telefon w plecaku. Zaczęła mówić do mnie „Babcia-artystka”, co bawiło mnie do łez. Nie wyrzuciła lalki. Nadal leży u niej w pokoju, choć pewnie już jej nie przytula. Tylko nie o to chodziło. Już wiem, że nie każdy prezent da się docenić od razu. Niektóre dojrzewają razem z nami. Wiem też, że dzieci nie potrzebują drogich rzeczy. Potrzebują obecności, cierpliwości i odrobiny serca w każdej chwili. A ja jestem tu nie po to, by być modna czy „na czasie”. Jestem tu dla niej. I choć czasem się mijamy, to i tak znajdziemy drogę z powrotem. Nie dla mnie. Tylko dla niej.
Teresa, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W dzieciństwie nie mogłam patrzeć, jak tata traktuje mamę. Niestety okazuje się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni”
- „Synowa woli siedzieć w domu z dziećmi, zamiast robić karierę. Potem się zdziwi, jak chłop się będzie oglądał za innymi”
- „Porzuciłam rodzinę dla kochanka, a on uciekł z moimi oszczędnościami. Mam żal do męża za to, że nie chce mnie znać”