Reklama

Nie jestem z tych babć, które siedzą bezczynnie, tylko czekając, aż ktoś się zlituje i zaprosi je na obiad. Mam swoje życie – kółko różańcowe w czwartki, gimnastykę dla seniorów w poniedziałki i – o, to najważniejsze – wnusia, którego kocham nad życie. Synową też lubię… No, przynajmniej się staram. Mówi do mnie „mamo”, więc udaję, że mi miło, choć nieraz w jej głosie słyszę chłód. Nie czepiam się. Każda kobieta ma swoje humory, szczególnie jak jest młoda i myśli, że pozjadała wszystkie rozumy. Ja też nie jestem idealna. Czasem coś powiem za dużo, czasem się wtrącę, ale zawsze z troski. Dla nich przecież!

Wczoraj właśnie... Taki miałam dobry dzień. Wyszłam z lumpeksu z siatką zabawek dla Michasia – misie, klocki, nawet gra planszowa. Wszystko za grosze, ale w idealnym stanie. I myślałam, że synowa się ucieszy. Że choć raz spojrzy na mnie jak na sprzymierzeńca, a nie intruza. Ale wtedy powiedziała to jedno zdanie. I w jednej chwili poczułam się jak śmieć.

Serce mi stanęło

– Mamo, co ty znowu przyniosłaś… – westchnęła, nie podnosząc nawet głowy znad zlewu.

Stałam w przedpokoju, ledwo oddychając z przejęcia. W rękach trzymałam siatkę pełną zabawek.

– Dla Michasia – powiedziałam z uśmiechem. – Wszystko prawie nowe, popatrz tylko, jaki ten miś jest czyściutki. Jeszcze pachnie proszkiem. I te klocki! Drewniane, solidne. Leżały w kartonie w ciucholandzie, jakby czekały na mnie.

Z ciucholandu? – powtórzyła, już wtedy wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego.

Odwróciła się i oparła biodrem o blat.

– Mamo… – zaczęła powoli, jakby każde słowo miało mnie zaraz przeciąć na pół – u nas się nie daje dzieciom rzeczy po kimś. A zwłaszcza z second-handu.

– Przecież to nie są brudne rzeczy! Wszystko wyprałam, sprawdziłam. Dobre marki. W sklepach to samo kosztuje majątek.

– A jednak to ktoś już wyrzucił – wzruszyła ramionami. – Nie chcę, żeby Michaś bawił się śmieciami.

Zatkało mnie. Jakby mi ktoś otwartą dłonią przyłożył. Stałam z tą siatką jak ostatnia żebraczka pod kościołem.

To nie są śmieci… – szepnęłam.

– Dla ciebie może nie – odparła chłodno. – Ale dla mnie tak. Schowaj to, proszę. Michaś nie będzie się tym bawił.

Serce mi stanęło.

Poczułam się gorsza

Odstawiłam siatkę na podłogę i usiadłam przy stole, bo nogi się pode mną ugięły. Czułam, że mi się ręce trzęsą, ale starałam się tego nie pokazać.

– Mamo, proszę cię, nie rób takiej miny – powiedziała, wracając do wycierania naczyń. – Przecież to nic osobistego. Po prostu… mamy inne podejście.

– Inne podejście? – zapytałam cicho, patrząc w blat. – Czyli że moje jest gorsze?

Westchnęła głośno. Nie spojrzała na mnie ani razu.

– Nie o to chodzi. Po prostu uważam, że dziecko powinno mieć swoje rzeczy. Nowe. Nie chcę, żeby się uczył, że wszystko musi być „z odzysku”.

Nie stać mnie na nowe – powiedziałam z goryczą. – Twój mąż, jak był mały, to się bawił zabawkami po córce sąsiadki, bo nic innego nie było. I wyrosły mu przez to rogi?

– Mamo… czasy się zmieniły – uniosła głos lekko. – Dziś nie musimy się tak męczyć. Michaś nie będzie chodził w łatanych ubrankach ani bawił się cudzymi gratami.

Zabolało. Mocniej, niż chciałam przyznać.

– Czyli to wstyd?

– Nie. – zatrzymała się. – Po prostu niepotrzebne. Doceniam gest. Tylko… mów mi przedtem, co planujesz. Dobrze?

– To następnym razem kupię coś nowego – powiedziałam, wstając wolno. – Chociaż nie wiem, czy będzie mnie na to stać.

To wtedy nie kupuj wcale – rzuciła przez ramię. – Michaś nie potrzebuje wszystkiego. Potrzebuje stabilizacji i miłości.

Uraziła mnie

Zabrałam siatkę i poszłam do przedpokoju, żeby sięgnąć po płaszcz. Usłyszałam za sobą kroki, a potem głos:

Mamo, nie obrażaj się…

Nie odwróciłam się.

– Nie obrażam się – mruknęłam w końcu. – Po prostu wychodzi na to, że wszystko robię źle.

– Nikt tak nie mówi. Tylko czasami… robisz coś po swojemu, nie pytając. A potem mamy problem.

– Bo jak już pytam, to słyszę, że się wtrącam. Cokolwiek zrobię, jest źle.

– No nie tak… – pokręciła głową. – Po prostu wychowujemy Michasia inaczej.

– Inaczej, czyli lepiej – wytknęłam ostro.

Wreszcie spojrzała mi w oczy.

– Tak, uważam, że lepiej. Bo mogę sobie na to pozwolić. Bo nie muszę szukać misia w lumpeksie. I chcę, żeby Michaś to wiedział. Że zasługuje na wszystko, co najlepsze.

– Myślisz, że ja uważam inaczej? I, że twojemu mężowi nie chciałam dać wszystkiego, co najlepsze?

Zamilkła. A potem tylko powiedziała cicho:

Wierzę, że chciałaś. Tylko czasy się zmieniły.

Zapięłam ostatni guzik.

– A może po prostu... nie potrafisz zaakceptować, że ja też chcę być częścią życia waszego życia?

– Jesteś, mamo. Tylko na naszych zasadach.

Spojrzała na mnie zdziwiona

Wyszłam na klatkę schodową i już miałam zejść, ale stanęłam, jakby coś mnie przygniotło. Siatka z zabawkami ciążyła nagle jak worek kamieni. Drzwi za mną skrzypnęły.

– Mamo, może wejdź jeszcze na herbatę? – zapytała, stojąc w progu. – Michaś zaraz wróci z przedszkola, ucieszy się, że jesteś.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odpowiedziałam bez siły. – Może i dla niego jestem radością, ale dla ciebie… kłopotem.

– Nie mów tak – powiedziała cicho. – Po prostu… czasem mnie to wszystko przerasta. Chcę dobrze. Wiem, że ty też. Tylko mamy różne definicje tego, co to znaczy „dobrze”.

– Jak Michaś się urodził, myślałam, że będziemy razem – powiedziałam, patrząc w przestrzeń. – Gotowałam wam obiady, szyłam te firanki w salonie, siedziałam z nim, kiedy miał gorączkę. I myślałam: „Zawsze będę mu potrzebna”.

– Jesteś potrzebna – powiedziała i usiadła obok. – Jednak musisz mi dać prawo decydować. To ja jestem matką Michasia.

A ja tylko dodatkiem?

– Nie dodatkiem, mamo. Tylko nie mogę konkurować z tobą o własne dziecko.

– A ja mam wrażenie, że to ty konkurujesz ze mną.

Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie zaprzeczyła. Po chwili powiedziała:

– Wiesz… może za bardzo się spinasz. Może to wszystko nie musi być tak na poważnie.

– A może ty po prostu nie wiesz, co znaczy być babcią, która nic nie może.

Miałam dość

Stałyśmy na tej klatce jak dwie obce kobiety, które z jakiegoś powodu los posadził obok siebie i kazał rozmawiać. A przecież byłyśmy rodziną. Czyż nie?

– Mamo… nie chcę cię ranić – zaczęła cicho. – Ale czuję, że czasem mnie osaczasz. Te zabawki, rady, co Michaś powinien jeść, jak spać. Nawet te ubranka, które przynosisz… ja się wtedy czuję, jakbym była złą matką. Jakbym ciągle była oceniana.

Nigdy cię nie oceniałam! – zaprotestowałam. – Przecież tylko chcę pomóc.

– Wiem. Ale pomaganie to też sztuka. Czasem lepiej jest po prostu zapytać: „Czego potrzebujecie?”, zamiast przynosić coś na siłę.

– A jak powiecie, że niczego, to co wtedy? Mam siedzieć w domu i udawać, że nie mam wnuka?

Zamilkła. Przez chwilę tylko patrzyła na własne dłonie.

Michaś cię kocha – powiedziała w końcu. – Ale ty musisz pozwolić mu mnie też kochać. Po swojemu. I po mojemu.

– Dobrze – powiedziałam twardo. – Nie będę już przynosić „śmieci”. Nie będę gotować wam obiadu w czwartek. Nie będę dzwonić wieczorami. Nie będę pytać, czy Michaś może do mnie przyjść na noc. I zobaczymy, czy wtedy poczujesz się lepiej.

Mamo… to nie tak.

– A jak?! – uniosłam głos. – Żebym wreszcie zrozumiała.

– Chciałabym, żebyś była z nami, a nie zamiast mnie.

Patrzyłam na nią długo. Miała łzy w oczach. A ja miałam łzy w sercu.

Spojrzała mi prosto w oczy

Podniosłam siatkę z zabawkami. Przez chwilę chciałam ją zostawić pod drzwiami – może Michaś sam je znajdzie i się ucieszy. A potem pomyślałam, że to byłaby taka małostkowa zemsta. A ja nie chciałam być małostkowa. Chciałam być… potrzebna.

– Mamo, chodź, napijemy się tej herbaty – odezwała się znowu, już spokojnie.

– Nie, dziękuję. Dzisiaj już nie.

Spojrzała na mnie tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko kiwnęła głową. Odeszłam wolnym krokiem. Wieczorem Michaś zadzwonił sam. Przez wideo.

– Babciu! A gdzie są te misie, co miałaś mi przynieść?

Zacisnęłam usta, a potem spojrzałam w jego oczy. Takie jak oczy jego ojca, kiedy był mały.

– Wiesz co, kochanie… jeszcze trochę u mnie poleżą. Musisz spytać mamusi, czy możesz się nimi bawić.

Z boku, kątem kamery, zobaczyłam ją. Stała przy kuchni, ale słyszała. I podeszła bliżej.

– Mamo – powiedziała cicho – przynieś mu je jutro. I zostań na obiad.

– Ale Michaś nie będzie się bawił cudzymi śmieciami – odparłam z lekkim uśmiechem, udając obojętność.

Spojrzała mi prosto w oczy.

– Michaś będzie się bawił tym, co babcia wybrała z miłością. I nauczy się, że uczucia są ważniejsze niż metki.

Nie odpowiedziałam. A w oczach stanęły mi łzy wzruszenia.

Krystyna, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama