Reklama

Tamtego dnia miałam w portfelu dokładnie dwadzieścia dwa złote i czterdzieści groszy. Wystarczająco, żeby kupić chleb, mleko, może najtańszy ser żółty z promocji. Ale zamiast iść do dyskontu, skręciłam do lumpeksu przy starym dworcu. Weszłam tam jak zahipnotyzowana – z tych sklepów zawsze pachniało kurzem, przeszłością i obietnicą czegoś niezwykłego.

Reklama

Nie miałam w planach zakupów. Naprawdę. To miało być tylko jedno szybkie „przejście się między wieszakami”. A jednak… znalazłam go. Płaszcz. Staromodny, ale szykowny. Czekoladowy brąz, wełna, wykończenia jak od krawca. I cena – pięć złotych. Pięć. Nie mogłam się oprzeć.

Nie wiedziałam wtedy, że w jednej z kieszeni znajdę coś, co sprawi, że jeszcze tego samego dnia nie będę mogła zasnąć.

Zabrakło mi powietrza

– Pięć złotych, kochana. Jak za darmo! – uśmiechnęła się ekspedientka zza lady. – Dziś wszystko po pięć, bo jutro dostawa.

Miałam iść tylko po chleb… – mruknęłam do siebie, ale sięgnęłam po portmonetkę.

Wyciągnęłam z niej dwuzłotówkę, złotówkę i dwie pięćdziesięciogroszówki.

– Porządny płaszcz, w sam raz na jesień – pokiwała głową sprzedawczyni.

W domu rzuciłam go na kanapę i zapomniałam. Wróciłam do niego dopiero wieczorem, kiedy zrobiło się chłodno i miałam iść do sklepu po mleko. Założyłam go odruchowo i wsunęłam ręce do kieszeni, szukając rękawiczek. Palce natrafiły na coś szeleszczącego.

– Co to…?

Wyciągnęłam papier. To był los na loterię sprzed trzech tygodni.

– Phi, ktoś musiał zapomnieć – westchnęłam.

Już miałam go wyrzucić, ale coś mnie tknęło.

– A jeśli…?

Zawahałam się. Wyszukałam w telefonie: „wyniki losowania z 25 sierpnia”. Zamarłam. Numery na ekranie były… identyczne. Jeden po drugim. Wszystkie. Zabrakło mi powietrza.

– Nie… Nie, to niemożliwe – wyszeptałam.

Sprawdziłam trzy razy. Za każdym razem te same cyfry.

Nie wiedziałam, co robić

– Zgłupiałaś, Marlena – mówiłam do siebie, chodząc po kuchni w tę i z powrotem. – Trzy miliony? Przecież ten los nie jest twój…

Jednak nie mogłam o nim zapomnieć. Leżał na blacie, jakby się ze mnie nabijał. W końcu chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Krysi, mojej przyjaciółki jeszcze z technikum.

– Halo? – odezwała się zaspanym głosem. – Wiesz, która godzina?

– Posłuchaj… znalazłam los na loterię. W kieszeni płaszcza. I to nie byle jaki. Wygrywający. Trzy miliony!

Ty się dobrze czujesz?

– Mówię poważnie. Numery się zgadzają. Główna wygrana.

– To… – zamilkła na chwilę. – To jest jak z filmu.

– No właśnie.

Ale ten los nie jest twój. Nie kupiłaś go.

– No nie…

– Czyli ktoś go zgubił. Ktoś, kto teraz pewnie chodzi po ścianach. Może to był ten sam, co oddał płaszcz.

Zamilkłam. Wiedziałam, że Krysia ma rację. Ale…

– Minęły trzy tygodnie. Przecież można by już dawno go zgłosić. Może ta osoba nawet nie wie, że wygrała.

– A może nie żyje? – dodała dramatycznie. – Albo ktoś specjalnie to wyrzucił. Wiesz, czasem ludzie tracą rozum.

– Co ja mam robić?

– To może… idź jutro do tego lumpeksu i pogadaj z nimi. Może coś się wyjaśni.

Spojrzałam znowu na los. I nagle pomyślałam coś, co mnie samą przestraszyło:

– A jeśli… to dar od losu?

Nic nie ustaliłam

Następnego dnia wstałam o świcie. Ręce mi się trzęsły z emocji. Wzięłam płaszcz, schowałam los do portmonetki i ruszyłam w stronę lumpeksu. Sklep był jeszcze zamknięty. Czekałam, aż dziewczyna w zielonym fartuchu podniesie roletę.

– O, dzień dobry! Znowu coś sobie pani wypatrzyła? – uśmiechnęła się.

– Nie… tym razem… ja z pytaniem. Ten płaszcz, co kupiłam wczoraj… może pani sprawdzić, od kogo on pochodził?

– Oj… – zmieszała się. – Raczej nie bardzo. My to z hurtowni bierzemy. Workami. Każdy worek z innego miasta. Czasem Irlandia, czasem Austria…

– A ten konkretnie? – nalegałam.

Spojrzała na kartkę przy kasie.

– Hmm… Worek był pakowany u nas. Ale... to tylko miejsce sortowni. Skąd ubranie wcześniej przyjechało – nie mam pojęcia.

– Czy ktoś oddaje tu ubrania osobiście?

– Czasem. Ale to rzadko. Wczoraj… nie, wczoraj tylko dostawa była. Nikt nic nie przynosił. A o co chodzi, jeśli można wiedzieć?

Wyciągnęłam los. Spojrzała na niego i gwizdnęła.

Pani żartuje?

– Sama chciałabym…

Zapanowała cisza. W sklepie pachniało chemią i kurzem.

– Myśli pani, że mam prawo to zatrzymać?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Znalazła pani? W kieszeni czegoś, co pani kupiła? To teraz pani kieszeń.

Jednak ja nie byłam tego taka pewna.

Zrobiło mi się słabo

Jeszcze tego samego dnia poszłam do najbliższego kiosku. Z kartką, na której zapisałam numer losu i datę losowania.

– Dzień dobry. Ja… Chciałam zapytać… Jak się sprawdza ważność losu? – wyjąkałam.

– Musi pani przyjść z oryginałem. Możemy zeskanować i wtedy system pokaże, czy nagroda nie została odebrana.

– A jeśli... nie została?

– To zależy. Od daty losowania. Na odebranie wygranej są sześćdziesiąt dni.

– A potem?

– Przepada. Idzie z powrotem do puli na kolejne losowania.

Zrobiło mi się słabo. Trzy miliony. Sześćdziesiąt dni. Już minęło… dwadzieścia sześć.

– Dziękuję – wyjąkałam i szybko wyszłam.

Po powrocie do domu siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Ktoś biegł z psem, ktoś niósł zakupy, a ja miałam w portmonetce wydruk, który mógł zmienić wszystko. Tylko... czy miałam prawo to zrobić? Wieczorem znów zadzwoniłam do Krysi.

– Nadal masz ten los?

– Mam.

– To sprawdź go. Najwyżej się okaże, że już odebrany.

– A jak nie?

– To wtedy, będziesz musiała się zastanowić, czy to dar... czy pokusa.

Wyszłam stamtąd jak we śnie

Do kolektora poszłam dwa dni później. Niby miałam czas do sześćdziesiątego dnia, ale coś mnie gniotło w piersi – lęk, że jak nie zrobię tego teraz, to potem coś się wydarzy i szansa przepadnie. Dziewczyna była młoda. Uśmiechnęła się, gdy podeszłam.

– W czym mogę pomóc?

Chciałabym… sprawdzić los. Chyba zwycięski – dodałam cicho.

Jej twarz spoważniała.

– Ma go pani przy sobie?

Wyciągnęłam kartonik. Trzymała go w ręku z szacunkiem, jakby to była bomba albo relikwia. Zeskanowała.

– Ojej… – wyszeptała.

– Co? – serce mi stanęło.

– Ten los… jest wygrywający. Trzy miliony. I nikt jeszcze nie zgłosił się po odbiór.

Zamarłam. Na chwilę wszystko ucichło.

– Ale… on nie jest mój – powiedziałam. – Kupiłam płaszcz w lumpeksie. Znalazłam los w kieszeni. Nie ja go kupiłam.

Spojrzała na mnie ze zdumieniem.

– Ale trafił do pani. To pani go przyniosła. Bez podpisu, bez danych… Jest anonimowy.

– Co mam zrobić?

Może pani zgłosić się odbiór nagrody. Ale jeśli ma pani wątpliwości… może warto to przemyśleć. Ma pani jeszcze czas.

Wyszłam stamtąd jak we śnie. Trzy miliony. Na wyciągnięcie ręki.

Poczułam spokój

Spędziłam cztery dni na myśleniu. Przerywałam tylko na herbatę i spacer z kijkami. Gapiłam się na los, obracałam go w palcach, czytałam regulamin odbioru, szukałam w internecie historii ludzi, którzy znaleźli fortunę… i ją stracili. Kiedyś też byłam inna. Marzyłam. Plany miałam większe niż kredens. Ale życie zrobiło swoje. Mąż był łajdakiem, syn wyjechał, emerytura ledwie starczała na rachunki. Może dlatego ten płaszcz mnie tak przyciągnął? Gruby, ciepły. Jakby obiecywał, że coś się jeszcze wydarzy.

– Kupiłaś go. Legalnie. To twoja rzecz. A los? Przypadek? Albo właśnie nie przypadek. Może ci się należało, tylko nie od razu – mówiłam sobie, układając myśli głośno.

Piątego dnia ubrałam się porządnie. Spódnica, pończochy, nawet pomalowałam usta. I pojechałam do siedziby kolektury.

Chciałabym odebrać wygraną – powiedziałam, podając los.

Kobieta za ladą skinęła głową, nic nie pytała. Skaner zrobił swoje. Potem papiery. Pytania. Podpisy. A potem… już nic. Cisza. Ulga. Nie poleciałam na Malediwy. Nie kupiłam sportowego auta. Spłaciłam długi sąsiadce, odmalowałam mieszkanie, wzięłam kota ze schroniska. Reszta leży na koncie. I czeka.

Marlena, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama