Reklama

Wigilia w domu teściów zawsze była dla mnie czymś w rodzaju corocznego egzaminu z bycia „idealną żoną”. Cała rodzina mojego męża przywiązywała ogromną wagę do pozorów: choinka musiała być jak z reklamy, dzieci odświętne, a synowe eleganckie, ale skromne. Od kilku miesięcy żyliśmy z mężem pod znakiem zaciskania pasa, chociaż zarabialiśmy całkiem nieźle. On ciągle powtarzał, że trzeba oszczędzać, bo „czasy są niepewne” i każdą moją zachciankę traktował jak zbytek.

Ja z kolei miałam coraz większe poczucie, że znikam gdzieś między ratą kredytu a jego tabelkami z kosztami. Chciałam, chociaż na tę jedną wieczorną kolację znów poczuć się ładna, zauważona, doceniona. Ostatecznie zdecydowałam, że zamiast nowej sukienki kupionej w galerii, spróbuję poszukać czegoś tańszego w lumpeksie. Uznałam, że to będzie rozsądny kompromis między jego wymaganiami a moją potrzebą, żeby wyglądać wyjątkowo. Nie przewidziałam, jak bardzo się pomylę.

Sukienka za trzydzieści złotych

Lumpeks pachniał jak mieszanka starego pudru, lawendy i stęchłego kartonu. Przekopywałam wieszaki, czując narastającą presję, bo Wigilia była już za trzy dni, a ja wciąż nie miałam niczego, w czym czułabym się choć trochę wyjątkowo. W pewnym momencie zauważyłam granatową sukienkę z delikatnym połyskiem. Materiał był miły w dotyku, fason klasyczny, a cena śmiesznie niska. Serce mi się uspokoiło — wreszcie coś sensownego. Przymierzyłam ją w małej kabinie o krzywym lustrze i przez chwilę naprawdę poczułam się pięknie. Nawet jeśli to używana rzecz, wyglądała jak nowa. Wyobraziłam sobie, jak schodzę po schodach u teściów, a oni zaskoczeni patrzą na mnie z zachwytem. Te myśli pozwoliły mi podjąć decyzję. W domu pokazałam sukienkę mężowi. Stał przy kuchennym blacie, przeglądając coś w telefonie.

– Znalazłam sukienkę na Wigilię – powiedziałam, trzymając ją przed sobą niczym trofeum.

– Za ile? – podniósł wzrok tylko na moment.

– Trzydzieści złotych.

No widzisz? Da się oszczędnie – rzucił z zadowoleniem, jakbym rozwiązała trudne zadanie matematyczne.

– Podoba ci się? – zapytałam ostrożnie.

– Jest… okej. Najważniejsze, że tania.

Zrobiło mi się przykro, choć udawałam, że to nic takiego. Chciałam, żeby spojrzał na mnie choć raz jak kiedyś, zanim liczenie każdej złotówki stało się jego pasją. Zamiast tego widział we mnie głównie koszt. Wieczorem zawiesiłam sukienkę na szafie. Patrzyłam na nią długo, próbując przekonać samą siebie, że to dobry wybór. Z tyłu głowy pojawiło się jednak jakieś ciche, niepokojące odczucie, którego nie potrafiłam nazwać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta pozornie idealna okazja uruchomi lawinę wydarzeń, których zupełnie się nie spodziewałam.

Udawałam, że mnie to nie rusza

Wigilię zawsze spędzaliśmy u teściów, którzy mieszkali w dużym domu na obrzeżach miasta. Wchodząc do środka, od razu poczułam ciężki zapach intensywnych przypraw, smażonego karpia i czegoś, co zawsze określałam jako „perfekcjonizm mojej teściowej”. Stałam na korytarzu, trzymając torebkę, a granatowa sukienka delikatnie opinała mi talię. Czułam się w niej całkiem pewnie, przynajmniej dopóki nie zobaczyłam kuzynki mojego męża, Igi, która jak zwykle wyglądała jak wyjęta prosto z katalogu świątecznej mody. Na mnie spojrzała od góry do dołu i uśmiechnęła się w sposób, który trudno nazwać serdecznym.

– Ładna sukienka – powiedziała, zatrzymując wzrok na metce, która najwidoczniej musiała wystawać z tyłu. – Skąd?

– Z second-handu – odpowiedziałam, próbując brzmieć swobodnie.

– O, no tak. Ekologicznie i oszczędnie – stwierdziła tonem, który bardziej przypominał ocenę niż komplement.

Mąż stanął obok mnie, udając, że nic nie słyszy.

– Przestań się przejmować – mruknął cicho. – Przecież wygląda dobrze.

W salonie panował gwar, a na białym obrusie było już dwanaście potraw. Usiadłam na swoim miejscu i liczyłam, że wieczór minie spokojnie. Podczas rozdawania opłatka próbowałam odnaleźć w sobie świąteczny nastrój. Wtedy teściowa podeszła do mnie, poprawiając moje ramię.

– Kochanie, tutaj coś ci odstaje – powiedziała i zanim zdążyłam zareagować, delikatnie naciągnęła materiał. – A ta sukienka to nowa?

– Nie, kupiłam ją w lumpeksie.

– Ach – odparła krótko, a w jej głosie zabrzmiało coś w rodzaju rozczarowania.

Widziałam, jak mąż zerka na mnie czujnie, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie zrobię czegoś „nieoszczędnego” i nie mówię czegoś „nieodpowiedniego”. Nastrój, który próbowałam w sobie zbudować, rozpływał się z każdą kolejną minutą. Mimo to starałam się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku. Wtedy jednak na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały, że wieczór nie skończy się tak spokojnie, jak sobie wyobrażałam.

Chciałam zapaść się pod ziemię

Podczas kolacji atmosfera trochę się rozluźniła. Dzieci biegały wokół choinki, teść opowiadał anegdotę o swoim pierwszym samochodzie, a ja próbowałam skupić się na barszczu, który pachniał naprawdę cudownie. Zaczynałam wierzyć, że może jednak przesadzam ze swoimi obawami. Do chwili, gdy do stołu podeszła starsza ciotka Adela, znana z tego, że niczego nigdy nie potrafi zmilczeć. Usiadła naprzeciwko mnie, zmrużyła oczy i przechyliła głowę.

– Gdzieś już widziałam tę sukienkę – powiedziała przeciągle.

Zamarłam w pół ruchu łyżki, czując, jak policzki zaczynają mi płonąć.

– Możliwe – odpowiedziałam wymijająco. – W lumpeksie jest dużo różnych rzeczy.

– Nie, nie – machnęła ręką. – Na pewno ją znam. Czekaj… – spojrzała na Igę. – Ty jej nie miałaś?

– Ja? – Iga uniosła brwi. – Nigdy w życiu. Moje rzeczy oddaję, ale raczej nie do takich sklepów.

Kilka osób przy stole zaczęło przysłuchiwać się rozmowie. Mąż szturchnął mnie lekko pod stołem, jakby chciał przypomnieć, żebym zachowała spokój.

– Może coś pomyliłaś – powiedziałam łagodnie.

– Wiesz co? – Ciotka pochyliła się bliżej. – Być może miała ją córka sąsiadki. Pamiętam ten połysk. Tyle że ona nosiła ją… no… na takie różne okazje. – Urwała, po czym dodała ciszej: – Raczej na randki z chłopakami, jeśli wiecie, o czym mówię.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Wokół zapadła krępująca cisza. Iga uśmiechała się pod nosem, teściowa udawała, że nalewa kompot, a mąż wbił wzrok w talerz, jakby chciał zniknąć.

– Może przejdźmy do karpia – zaproponowałam, próbując uratować sytuację.

– Oczywiście, kochanie – odparła teściowa, ale jej mina zdradzała, że poczuła się dotknięta faktem, że jej synowa mogła przyjść w „nieodpowiedniej” sukience.

W tamtym momencie chciałam po prostu zapaść się pod ziemię. Sukienka, która miała być symbolem mojej oszczędności i rozsądku, zaczynała ciążyć jak ołowiana. Czułam, że to jeszcze nie koniec kłopotów, bo spojrzenia zgromadzonych mówiły więcej niż słowa.

Mąż zranił mnie bardziej niż reszta

Po kolacji teściowa poprosiła mnie, żebym pomogła jej w kuchni. Wiedziałam, że to zaproszenie do rozmowy, która nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Stanęłyśmy przy zlewie, zmywając półmiski, a za drzwiami dochodziły śmiechy reszty rodziny.

– Kochanie, chciałam tylko zapytać – zaczęła teściowa tonem, który udawał łagodność – czy naprawdę nie mogłaś kupić czegoś… pewniejszego? Wigilia to szczególna okazja.

– Starałam się znaleźć coś odpowiedniego – odpowiedziałam cicho. – Mąż prosił, żeby oszczędzać.

Teściowa westchnęła teatralnie.

– Rozumiem, oszczędność to ważna sprawa, lecz wiesz… rzeczy z drugiej ręki bywają różne. Gdy ciotka Adela wspomniała o tamtej dziewczynie, zrobiło się… niezręcznie.

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, do kuchni wszedł mój mąż.

– Mamo, daj spokój – powiedział, ale w jego głosie nie było ciepła. – Sukienka jest dobra.

– Jest… tania – poprawiła go teściowa.

– I o to chodzi – stwierdził, patrząc na mnie znacząco.

To spojrzenie zraniło mnie bardziej niż komentarz ciotki Adeli. Nie było w nim ani odrobiny zrozumienia, jedynie kontrola.

– Może posprzątam w salonie – wymamrotałam i wyszłam, zanim łzy zdążyły mi popłynąć po policzkach.

W korytarzu zaczepiła mnie Iga.

– Wiesz – zaczęła, opierając się o framugę – nie przejmuj się, kto to mógł wiedzieć? Niestety, nie wszystko, co tanie, nadaje się do zakładania. Zwłaszcza na Wigilię.

– Może to pomyłka, może ciotce Adeli coś się pomyliło – odpowiedziałam, próbując brzmieć pewnie.

– No oby, oby, kochana – mruknęła i odeszła.

Serce zabiło mi mocniej. Ruszyłam w stronę salonu, czując, że coś jest nie tak. Materiał na plecach lekko zaszeleścił. Przejechałam dłonią po zamku, a pod palcami wyczułam coś, co wcześniej umknęło mojej uwadze: drobne, luźne niteczki. Nagle wyobraziłam sobie sceny, które mogłyby wydarzyć się przy choćby najmniejszym ruchu. Przez resztę wieczoru siedziałam sztywno, bojąc się, że suwak puści i odsłoni więcej, niż ktokolwiek chciałby zobaczyć.

Czułam się wśród nich jak intruz

Sytuacja wymknęła się spod kontroli, gdy teść poprosił wszystkich o wspólne zdjęcie przy choince. Zastygłam na moment, bo wiedziałam, że to oznacza konieczność wstania, obrócenia się, ustawienia… czyli dokładnie tego, czego od dwóch godzin panicznie unikałam. Mąż spojrzał na mnie z lekką irytacją.

– Chodź, przecież to tylko zdjęcie – powiedział pod nosem.

– Już idę – odpowiedziałam, choć żołądek ścisnął mi się boleśnie.

Podniosłam się ostrożnie. Sukienka napięła się w okolicy bioder i pleców. Stałam jak na szpilkach, ruszając się minimalnie. Rodzina ustawiła się w półkolu, a ja stanęłam z boku, próbując ukryć drżące dłonie. Wtedy usłyszałam charakterystyczne „pstryk”, jakby coś przeskoczyło w zamku. Zamarłam. Teściowa odwróciła się gwałtownie.

– Co to było? – zapytała, marszcząc brwi.

– Nic – odpowiedziałam szybko, choć serce waliło mi jak młotem. Spróbowałam ułożyć materiał na plecach, lecz poczułam chłodne powietrze w miejscu, które zdecydowanie powinno być osłonięte.

Iga parsknęła śmiechem.

– Wiedziałam – szepnęła do kogoś obok. – Ten zamek nie wytrzymałby nawet jednej Wigilii.

Mąż podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia.

– Obróć się – powiedział cicho. Gdy to zrobiłam, odsunął materiał i jego mina momentalnie stężała. – Jest rozerwana.

– Wiem – wyszeptałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

Mogłaś kupić coś porządnego.

To jedno zdanie dobiło mnie bardziej niż sama awaria sukienki. Teściowa natychmiast zaczęła szukać czegoś, czym mogłaby mnie okryć. Podała mi swój sweter, jednocześnie rzucając:

– Przyjdź następnym razem w czymś pewniejszym, dobrze?

Założyłam sweter i usiadłam na kanapie, czując się jak intruz we własnej rodzinie. Gwar wokół mnie trwał, a ja miałam wrażenie, że tonę w poczuciu wstydu, bezradności i niesprawiedliwości. Myślałam tylko o tym, że Wigilia, która miała być wyjątkowa, stała się bolesnym spektaklem, w którego centrum się niespodziewanie znalazłam.

Prawdziwa cena oszczędności

Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Mąż przez całą drogę milczał, jakbym to ja doprowadziła do katastrofy, której wszyscy byli świadkami. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, poczułam ogromną ulgę, choć w głowie wciąż dudniły słowa teściowej, Igi i jego własne, które zabolały mnie najbardziej. Oparłam się o ścianę, a granatowy materiał sukienki, schowany pod swetrem teściowej, przypominał mi o wszystkim, co poszło nie tak.

– Przesadziłaś z tą sukienką – powiedział w końcu mąż, zdejmując buty. – Mogłaś mnie zapytać.

– Pytałam cię o zdanie – odpowiedziałam, podchodząc bliżej. – Zrobiłam dokładnie to, czego chciałeś. Oszczędzałam.

– Nie chodzi o to, żeby oszczędzać za wszelką cenę – mruknął, choć jeszcze kilka dni temu twierdził coś zupełnie innego.

Usiadłam na kanapie i spojrzałam na niego inaczej niż dotychczas.

Chciałam wyglądać ładnie. Chociaż raz. Chciałam, żebyś mnie zauważył, a nie tylko liczył wydatki.

– Przecież cię zauważam – odpowiedział bez przekonania.

Te słowa wywołały we mnie dziwny spokój. Zrozumiałam, że sukienka nie była prawdziwym problemem. Cała historia pokazała mi, jak bardzo się oddaliliśmy. Ja próbowałam ratować resztki swojej kobiecości, on próbował ratować coś, czego nikt mu nie zabierał — poczucie kontroli. Zdjęłam sweter, rozpięłam rozerwany zamek i położyłam sukienkę na stole.

– To nie sukienka była zła – powiedziałam cicho. – Tylko to, co stało się między nami.

Nie odpowiedział. Patrzył jedynie na materiał, jakby nagle zobaczył coś, czego wcześniej nie potrafił dostrzec. Może wreszcie zrozumiał, jak bardzo mnie zranił. Nie miałam jednak pewności, czy da się odbudować coś, co tak długo pękało niewidocznie. Wiedziałam jedno, że tego wieczoru zapłaciłam znacznie więcej niż trzydzieści złotych. Cena okazała się dużo wyższa — spokój, pewność siebie i poczucie, że jestem kimś więcej niż elementem budżetu domowego.

Lidia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama