„Kupiłam wnukom kurtki na jesień, a synowa warczała na mnie, że marnuję kasę. Nie chcę, by dzieci chodziły w łachmanach
„Chciałam pomóc. Chciałam odciążyć ich trochę, bo wiem, jak jest. Młodzi wiecznie narzekają, że drogo, że rachunki, że kredyt. No to poszłam, wybrałam, zapłaciłam. Z serca. Ale zamiast podziękowania, dostałam lodowaty wzrok i niemiły komentarz. No ale dobrze. Chce awantury, to będzie ją miała”.

- Redakcja
Może i nie jestem projektantką mody z Paryża, ale trochę gustu to ja jeszcze mam! A już na pewno więcej niż moja synowa. Ale nie, oczywiście znowu wyszłam na tą złą. Bo ośmieliłam się kupić dzieciom kurtki na jesień. Dobre, ciepłe, porządne. I to jeszcze w promocji! A ta księżniczka zadziera nosa, że niby brzydkie. No przepraszam bardzo, że nie mają cekinów i nie świecą jak choinka w centrum handlowym!
Całe życie się dla wszystkich poświęcam, a i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie skrytykuje. Wystarczyły jedne moje „niewłaściwe” zakupy i już awantura gotowa. A przecież mogłam wcale nic nie kupować! Ale chciałam pomóc. Chciałam odciążyć ich trochę, bo wiem, jak jest. Młodzi wiecznie narzekają, że drogo, że rachunki, że kredyt... No to poszłam, wybrałam, zapłaciłam. Z serca. Ale zamiast podziękowania, dostałam lodowaty wzrok i komentarze, które wcale nie były „między wierszami”. No ale dobrze. Chce awantury, to będzie ją miała. Ja mam 61 lat, ale pamięć jeszcze dobrą. I język też ostry, jak trzeba.
Synowa nawet nie podziękowała
– Mamusiu, co to ma być?! – wrzasnęła Magda, jak tylko otworzyła torbę i wyciągnęła pierwszą kurtkę.
Stałam z boku dumna z siebie jak paw. Jedna granatowa, druga musztardowa – porządne, solidne, z ociepleniem, kapturkiem i odblaskami. W sam raz dla chłopców.
– Kurtki – odpowiedziałam spokojnie i popiłam kawę. – Dla Kacperka i Antosia. Na jesień. Będą im świetnie służyć. Nie podziękujesz?
Magda spojrzała na mnie, jakbym im wręczyła co najmniej skórzane kaftany bezpieczeństwa z guzikami z PRL-u.
– Ale… one są straszne. Kto to w ogóle kupuje?! – syknęła. – Granatowa jak mundur do roboty, a ta druga wygląda jak z lat dziewięćdziesiątych!
– No przepraszam – prychnęłam. – Może nie mają metki Domu Modny Gucci, ale są ciepłe, wodoodporne i były w promocji. A dzieciom wszystko jedno. To ty masz z tym problem, nie one.
– Mnie się nie podobają – ucięła ostro, zwijając kurtki jak stare szmaty.
– A mnie się nie podobają twoje dresy, w których łazisz po domu, ale nie komentuję – odparłam słodko. – No może czasem. Ale tylko dla twojego dobra.
– To jest inna sytuacja! – warknęła. – Nie prosiłam, żebyś kupowała im ubrania!
– Bo ja się nie pytam, ja po prostu pomagam – odpowiedziałam z uśmiechem. – A że ktoś nie potrafi docenić, to już inna sprawa...
Zrobiło się cicho. Magda zacisnęła usta, jakby zaraz miała eksplodować. Widziałam po niej, że coś jeszcze powie. I miałam rację.
– Lepiej by było, gdybyś się nie wtrącała. To są moje dzieci. Ja wiem najlepiej, co trzaeba im kupić.
– A ja wiem najlepiej, jak wygląda niewdzięczność – odparłam zimno.
I wyszłam z kuchni z podniesioną głową, zostawiając ją z tymi jej obrzydliwymi komentarzami.
Nie mogłam tego znieść
Następnego dnia odwiedziłam ich znowu, z myślą, że może noc Magdzie ostudziła zapał do awantur. Ale gdzie tam! Wchodzę do salonu, wrócili z dworu, a Kacper biega po domu w cienkiej bluzie, Antoś w jakiejś rozciągniętej kurtce z zeszłego roku, rękawy za krótkie, zamek nie działa.
– A gdzie moje kurtki? – zapytałam niby od niechcenia, siadając na kanapie.
– Oddałam – odparła chłodno Magda, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Oddałaś?! – prawie się zakrztusiłam. – Komu niby?
– Do sklepu. Dałaś paragon, więc skorzystałam. Kupię im inne. Takie, które będą wyglądać jak dla dzieci, a nie dla emerytów.
Zamarłam. A potem wybuchnęłam śmiechem. Ironicznie i złośliwie.
– No proszę, czyli jednak potrafisz coś załatwić sama, jak trzeba – rzuciłam. – To może jeszcze sama zaczniesz ich odbierać ze szkoły, skoro tak świetnie ogarniasz swoje życie?
– Co ty znowu wymyślasz, Teresa? – burknęła, tym razem już podnosząc wzrok.
– Nic, kochanie – uśmiechnęłam się słodko. – Tylko cieszę się, że masz taką dobrą pamięć do paragonów, skoro o świętach dwa lata temu już nie pamiętasz, kto kupował dzieciom prezenty.
– Znowu zaczynasz... – westchnęła, przewracając oczami.
– Nie zaczynam, tylko przypominam. Bo jak się ma pamięć wybiórczą, to warto mieć teściową, która czasem coś podpowie.
– To nie znaczy, że masz prawo decydować za mnie!
– Nie decyduję. Ja tylko robię to, czego ty nie robisz. I wypraszam sobie takie traktowanie! Bo jak się dzieci przeziębią, to nie licz, że Teresa będzie siedzieć po nocach z nimi!
– I dobrze – rzuciła. – Poradzę sobie.
– Świetnie. Będziesz miała okazję się wykazać – zakończyłam lodowato.
Wyszłam szybciej niż przyszłam. Serce mi waliło, ale mina Magdy była bezcenna.
Pluła mi w twarz bez szacunku
Przez dwa dni nie odezwałam się do nich ani słowem. Czekałam. Myślałam, że może syn zadzwoni, zapyta, co się stało, pogodzi nas jak dorosły człowiek. Ale nie. Jak zwykle wziął stronę żony i milczał. Typowe. A przecież gdyby nie ja, to by dziś nie mieli na kogo liczyć przy dzieciach. Jak im się choroba przyplącze czy nagła delegacja wypadnie to kto pomoże? W sobotę rano zadzwoniła komórka. Syn.
– Mamo, Magda mówi, że się pokłóciłyście.
– Ooo, dopiero? – prychnęłam. – A to ciekawe, bo przez dwa dni zachowywała się, jakby była dumna z tego, że mnie obraziła.
– No weź, mamo, nie rób afery. Poszło o kurtki, tak?
– Poszło o niewdzięczność – ucięłam. – I brak szacunku.
– Magda mówi, że dzieciom się nie podobały…
– Dzieciom?! Dzieciom się podoba wszystko, co nowe, dopóki ich matka nie powie, że to „paskudne”. Kacper był zachwycony kieszenią na zamek! – podniosłam głos. – Ale jak mamusia prychnęła, to nagle i kieszeń przestała być fajna.
– Mamo, nie chcę, żebyście się kłóciły – jęknął. – Przecież się lubicie.
– Ja ją lubiłam. Ale wiesz, co się robi z ludźmi, którzy plują ci w twarz, jak im pomagasz?
– Mamo...
– Nie, Grzesiek, teraz mnie posłuchaj. Całe życie robiłam dla was wszystko. Opieka, obiady, zakupy, pomoc przy wnukach. A wystarczy, że kupię coś nie po myśli wielkiej damy Magdy i już jestem „tą, co się wtrąca”. No to od tej chwili nie będę się wtrącać. Ale pamiętaj, że ja wcale nie mam obowiązku ratować wam tyłków, kiedy nagle brakuje ciepłych kurtek, pieluch czy pomysłów na obiad. Zapadła cisza. W końcu westchnął:
– Porozmawiam z Magdą...
– Tylko niech nie myśli, że Teresa się obraziła. Teresa się rozczarowała. I to jest olbrzymia różnica – powiedziałam i się rozłączyłam.
Potem przyszła się kajać
W poniedziałek po południu pod moimi drzwiami stanęła Magda. Sama. Bez dzieci, bez Grześka, bez tych swoich wymówek, co zawsze ma przygotowane jak jakiś gotowiec z internetu.
– Teresa… możemy porozmawiać? – zapytała takim tonem, jakby naprawdę miała coś do powiedzenia. Uchyliłam drzwi, oparłam się o framugę i skrzyżowałam ramiona.
– Mów.
– Przemyślałam wszystko. I chciałam ci powiedzieć, że… może trochę przesadziłam.
– Może? – parsknęłam. – Czyli nadal nie jesteś pewna?
– Dobrze, przesadziłam – poprawiła się szybko. – I wiem, że kupiłaś te kurtki z serca. Tylko ja… ja nie lubię, kiedy ktoś podejmuje za mnie decyzje. Nawet jeśli ma dobre intencje.
– Nie podejmowałam za ciebie decyzji. To był prezent. Nie lista zakupów.
– Wiem. I przepraszam, że byłam niemiła. I że je oddałam bez pytania. To było nie fair.
Stałam chwilę, patrząc na nią. Serce mi zmiękło, ale usta jeszcze nie chciały odpuścić.
– Tylko przepraszam? A może „dziękuję” też się znajdzie?
– Dziękuję, Teresa. Naprawdę. I dzieci też były zadowolone, tylko… no, jak zobaczyły moją minę, to…
– Aha! Czyli jednak potwierdzasz, że to nie kurtki były brzydkie, tylko twoje zachowanie.
Zaśmiała się nieśmiało.
– Może masz rację.
– Zawsze mam – powiedziałam z wyższością i wpuściłam ją do mieszkania. – Chodź, napijemy się kawy. Ale następnym razem, zanim mi znów wbijesz nóż w plecy, najpierw zastanów się, czy warto.
Usiadła przy stole, nieco speszona, a ja postawiłam przed nią filiżankę ze spodeczkiem.
– Teresa, a ty... ty naprawdę chcesz nam dalej pomagać?
– Nie, kochana – odparłam, mieszając cukier. – Ja muszę wam pomagać. Bo jak nie ja, to kto?
Ta hipokrytka mnie obmawiała
Myślałam, że po tej rozmowie atmosfera się rozluźni. Że może coś do niej dotarło. Ale... dwa dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka z osiedla Magdy.
– Tereska, kochana, widziałam twoją synową w sklepie. Stała przy kurtkach dziecięcych i opowiadała jakiejś koleżance, że „teściowa znowu kupiła im coś okropnego, jakby z lumpeksu wzięła, a potem się obraziła, że oddałam”.
Zagotowałam się. Nawet nie przez to, że znowu mnie obgadała. Ale przez tę hipokryzję! Przyszła, przeprosiła, wypiła moją kawę, pożarła sernik, a potem – siup! – na zaplecze osiedlowych plotek. Nie wytrzymałam. Wzięłam telefon i zadzwoniłam. Nie odbierała długo. W końcu odebrała.
– Magda, słyszałam, że znowu jestem tematem twoich kulturalnych wystąpień w markecie! – Mój ton był jak nóż.
– Co? Nie rozumiem…
– Nie rozumiesz, to sobie przypomnij. Może na jakimś monitoringu będziesz mogła sobie potem obejrzeć, co wyprawiasz. Koleżanka z osiedla mi doniosła. I wiesz co? Mam tego dość.
– Teresa, ja tylko powiedziałam…
– Nie tłumacz się! Albo jesteś głupia, albo kłamiesz. Nie mam już ochoty się z tobą bawic w kotka i myszkę. Jak chcesz, żebym wam pomagała, to naucz się mówić dziękuję i trzymać język za zębami.
– Ale ja… to było tylko w żartach!
– A ja nie żartuję. I dzieci też nie powinny być częścią takiej głupie zabawy. Udajeszcz wdzięczność, a za plecami obmawiasz? Czego ty ich uczysz? Od dzisiaj – radźcie sobie sami. Kurtki kupuj sama, odbieraj dzieci sama, gotuj, pierz, rób z nimi zadania. Ja biorę urlop od waszego cyrku. Rozłączyłam się, trzęsły mi się ręce. Ale w środku… czułam ulgę.
Nie jestem służącą, mam uczucia
Nie minął tydzień, a już dzwoniła, że nie dają rady. Że dzieci chore, że Grzesiek w delegacji, że czy mogłabym choć na chwilę…
– Nie mogę – odpowiedziałam słodko. – Mam teraz czas tylko dla siebie.
I poszłam na jogę. Pani instruktor mówi, że trzeba się nauczyć oddychać głęboko i uwalniać napięcie. Więc oddycham. I wypuszczam. Będę też unikać wszystkich, którzy przez lata traktowali mnie jak darmową opiekunkę, kucharkę i służącą w jednym. Czy tęsknię za wnukami? Oczywiście. Ale nauczą się. Może wreszcie zrozumieją, że babcia to nie maszyna do usług, tylko człowiek z uczuciami. A synowa? Cóż. Może kiedyś dojrzeje. A jeśli nie, to już nie będzie mój problem.
Teresa, 61 lat
Czytaj także:
- „Czuję, że odstaję od przyjaciółek. Nie mogę nadal udawać, że stać mnie na modne knajpy, gdy w portfelu świeci pustkami”
- „Mąż wylicza mi wszystko, nawet ile papieru toaletowego zużywam. Po ostatniej awanturze w końcu przejrzałam na oczy”
- „W Ciechocinku po latach spotkałem dawną miłość. Los dał mi drugą szansę, której nie mogę zaprzepaścić”