Reklama

Nie wiem, co się porobiło z tą dzisiejszą młodzieżą. Ani „dzień dobry”, ani „dziękuję”, tylko wiecznie coś nie pasuje. A jak się chce człowiekowi podziękować za prezent, to tylko kręcenie nosem. I jeszcze ten ton, jakby łaskę robił, że w ogóle się do babci odezwał. Ja nie z tych, co się obrażają i płaczą po kątach. O nie. Mnie życie nauczyło jednego – jak ktoś nie szanuje drugiego człowieka, to trzeba mu ustawić kręgosłup. Czasem wystarczy jedno zdanie. Ostre jak brzytwa.

Reklama

Tak było z moim wnukiem. Piętnastoletni Kubuś, syn mojej córki Małgosi. Mądraliński, co to wszystko wie najlepiej. I co? Dałam mu w prezencie perfumy, a on, zamiast się ucieszyć, to tylko przewrócił oczami.

Stałam jak wryta

Stałam w kolejce po chleb i nagle kątem oka zobaczyłam stragan z arabskimi perfumami. Te małe, złote buteleczki świeciły się jak cukierki. Pomyślałam, że dla Kuby będzie jak znalazł. I promocja była. Wzięłam jedne dla siebie, drugie dla wnuka. Przyszłam do Małgosi w niedzielę na obiad. Od razu zawołałam wnuka do kuchni, machając torebeczką z prezentem.

– Co jest? – przywlókł się jak skazaniec.

– Mam coś dla ciebie – podałam mu buteleczkę. – Orientalne perfumy, prosto z Dubaju. Mówili, że mężczyźni w twoim wieku będą zachwyceni.

Spojrzał na flakonik z taką miną, jakbym dała mu zdechłą rybę.

– Serio? Nie są markowe – przewrócił oczami i skrzywił się teatralnie. – Kto w ogóle używa takich rzeczy?

Stałam przez chwilę jak wryta.

– Jak będziesz kiedyś miał własne pieniądze, to sobie kupisz, co chcesz. A jak dostajesz coś od serca, to się mówi: „dziękuję”.

Zrobił się czerwony. Nie odezwał się więcej. A ja wróciłam do stołu i spokojnie zaczęłam jeść rosół.

Powiedziałam to

Wiedziałam, że go przygwoździłam. Wnuk usiadł na końcu stołu jak niepyszny i tylko grzebał łyżką w talerzu. Córka spojrzała na mnie z ukosa.

– Może nie trzeba było tak ostro?

– Jak dziecko nie rozumie łagodnie, to trzeba inaczej – mruknęłam, ale już bez jadu. – I tak się przemądrza więcej, niż wypada.

– Babciu, ja tylko żartowałem – odezwał się Kubuś po chwili ciszy, nadal patrząc w talerz. – Nie chciałem cię urazić…

– A wyszło jak zawsze, co? – parsknęłam.

Córka wzięła głęboki oddech.

– Mamo, on się dopiero tego uczy… Wiesz, jak teraz jest w szkole, wśród rówieśników. Oni się prześcigają, kto ma droższe buty, telefon, perfumy…

– No i co z tego? – przerwałam. – Chodziłam do szkoły w butach po kuzynce. I jakoś nikomu nie musiałam niczego udowadniać.

Czasy się zmieniły – rzucił Kubuś cicho.

– Charakteru nie da się kupić ani w drogerii, ani w internecie.

Zapadła cisza. Gosia zerknęła na Kubę, a on tylko westchnął.

– Dziękuję, babciu – powiedział nagle. – I przepraszam.

– No! – klasnęłam w dłonie. – Aż mi się rosół lepiej je.

Wzięłam łyżkę do ust i się uśmiechnęłam.

Parsknęłam śmiechem

W poniedziałek po południu usłyszałam pukanie do drzwi. Otwieram, a tam Kubuś. W kurtce, z plecakiem na ramieniu i miną jakby właśnie zjadł cytrynę.

– Mogę wejść?

– No przecież już jesteś – odparłam, ustępując mu miejsca.

– Mama mówiła, że masz jakieś książki o historii. Potrzebuję do projektu – bąknął.

Podałam mu tomy z półki, a on usiadł przy stole i zaczął przeglądać. Z kuchni pachniało świeżym ciastem. Włączyłam czajnik, wzięłam dwa kubki.

– Babciu… – zagaił, nie patrząc mi w oczy. – A ty jakich perfum używasz?

Zamrugałam, nie wiedząc, czy dobrze słyszę.

– Ja?

– No, ty. Zawsze pachniesz jakoś… przyjemnie. Tak ciepło.

Parsknęłam śmiechem.

– „Ciepło”? To może piekarnik zostawiłam otwarty?

– Nie no, serio pytam – odpowiedział, nieco już rozbawiony. – Mama mówiła, że masz taką małą złotą buteleczkę.

– Aaa, to te z soboty. Te same, co tobie kupiłam. Może nie markowe, ale trzymają się cały dzień i nie robią człowieka bankrutem.

Spojrzał na mnie z nieskrywaną konsternacją.

Używasz tych samych?

– No tak. A czemu nie?

Wzruszył ramionami.

– Bo myślałem, że to takie… babcine.

– A teraz się okaże, że babcia wie, co dobre, co?

– Może… Może jednak je wezmę, te swoje.

– Leżą w torebce na lodówce. Jak chcesz ładnie pachnieć, to masz szansę.

Wziął buteleczkę i powąchał.

– Kurczę… No ładne. Serio. Może się nie znam.

– I to pierwsza mądra rzecz, jaką dziś powiedziałeś.

Udawałam, że nie widzę

Zaparzyłam mu herbaty z maliną. Wnuk dalej siedział nad tymi książkami. Coś tam sobie notował, ale co chwilę zerkał na buteleczkę perfum, którą teraz postawił na stole jak trofeum. Śmieszyło mnie to, ale udawałam, że nie zauważam.

– Wiesz, babciu… – zaczął nagle – jakbyś miała więcej tych perfum, to moi koledzy też by się skusili.

Uniosłam brew.

– No proszę.

– Serio mówię. Niektórzy szukają czegoś, co pachnie oryginalnie. Zrobiłbym ci reklamę w klasie.

– Tylko bez głupot. To nie jest interes. Ja ci to dałam, bo cię kocham, nie żeby zarabiać.

– Wiem… Ale jakbyś kiedyś miała więcej, to może przyda się jakiś flakonik.

– To może za tydzień podejdę na ryneczek. Jak promocja będzie, wezmę kilka.

Zerknął na mnie z uśmiechem.

– Wiesz, że jesteś najfajniejszą babcią?

– Jeszcze przed chwilą miałam „odpustowe” perfumy – mruknęłam.

– Byłem głupi – powiedział, zerkając mi prosto w oczy. – I nadal czasem jestem.

Przez chwilę piliśmy herbatę w ciszy. A ja myślałam, że może coś z tego chłopaka jeszcze będzie.

Spojrzała na mnie z czułością

Po południu odwiozłam Kubę do domu. Wysiadł z samochodu, przytulił się na pożegnanie i rzucił przez ramię:

– Jak mama będzie marudzić, że wracam pachnący jak bazar, to powiem, że to zapach wspomnień.

Zaśmiałam się.

– Wspomnień?

– No, takiego dzieciństwa z babcią. Herbata z maliną, ciasto z kruszonką i te twoje perfumy. Pachnie jak… dom.

Zatkało mnie. Bo czasem człowiek myśli, że wszystko robi nie tak. Że młodzi potrzebują tylko smartfona i najnowszych sneakersów. A tu nagle taki tekst od wnuka. Następnego dnia przyszła do mnie Małgosia.

Co ty zrobiłaś Kubie?

– Nic. Dałam mu perfumy.

Od rana mówi tylko o tobie.

– I to wszystko przez buteleczkę zapachu za dwie dychy?

– Może nie przez zapach, a przez to, że potraktowałaś go jak dorosłego człowieka.

– Bo dzieci się nie wychowuje tylko kazaniami. Czasem trzeba ich po prostu wysłuchać. I pozwolić im być głupimi, żeby sami zobaczyli różnicę.

Córka usiadła ciężko na fotelu.

– Jak ty to robisz?

– Nie robię. Jestem. I patrzę. A potem, jak trzeba, mówię jedno zdanie. Ale takie, co nie da się go zapomnieć.

Spojrzała na mnie z czułością.

– Dobrze, że cię mamy.

– A jakbyście jeszcze czasem myli po sobie kubki… – dodałam i mrugnęłam okiem.

Wzruszył mnie

Kilka dni później znów spotkałam Kubę. Tym razem na przystanku. Miał słuchawki na uszach, ale jak mnie zobaczył, to ściągnął jedną i od razu podszedł.

– Babciu, czekasz na autobus?

– A co, myślałeś, że poluję na promocje w warzywniaku?

Parsknął śmiechem.

– A właśnie! – sięgnął do kieszeni plecaka. – Mam coś dla ciebie.

Podał mi małe pudełko owinięte gumką recepturką. Otworzyłam. W środku był flakonik perfum – inny niż te moje arabskie, ale pachnący… pięknie.

– No co ty… Skąd to?

Kupiłem ci w podziękowaniu.

Westchnęłam, wzruszona.

– Aż nie wiem, co powiedzieć.

– Tylko nie płacz, dobra? Bo nie umiem reagować na płaczącą babcię w miejscu publicznym – mruknął, trochę speszony.

– Nie płaczę – odpowiedziałam, ściskając flakonik. – To tylko oczy mi się pocą.

Uśmiechnął się. Potem spojrzał na mnie poważnie:

– Wiesz, babciu… Wtedy, jak się na mnie wydarłaś, to było najlepsze, co mogłaś zrobić.

– Czasem jedno zdanie wystarczy, żeby człowiek przestał być smarkaczem.

– I chyba dzięki tobie trochę mniej nim jestem.

Wsiadłam do autobusu z uśmiechem. Nie potrzeba złota, by się czuć bogatą. Wystarczy mały flakonik… i wnuk, który nauczył się dziękować.

Krystyna, 73 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama