Reklama

Zawsze wierzyłam, że święta to czas dobroci. Że choćby cały rok ludzie mijali się bez słowa, to w grudniu nagle potrafią się zatrzymać, spojrzeć sobie w oczy i naprawdę pomyśleć o drugim człowieku. Dlatego co roku wkładałam całe serce w przygotowania – bigos, karp, pierogi, dekoracje... i oczywiście prezenty. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, żeby dać coś, co naprawdę ucieszy. Coś przemyślanego. A że mój zięć mówił mnie „mamo” i zawsze miał pełen uśmiech twarzy, to i ja traktowałam go jak syna. Pomyślałam więc, że skoro człowiek się stara, dobrze się ubiera, to dobry flakon eleganckich perfum będzie trafiony. Nie wiedziałam, że jestem w błędzie.

Poczułam się jak ktoś obcy

– To dla ciebie, mamo – Maciek wręczył mi pakunek.

Wzięłam do ręki lekką paczuszkę i już po dotyku poczułam, że to raczej coś miękkiego.

– Ojej... dziękuję – powiedziałam, starając się uśmiechnąć. – Nie trzeba było...

– E tam, drobiazg – machnął ręką i już odwrócił się do Magdy, mojej córki. – Kochanie, sprawdzisz, czy w aucie nie zostawiłem telefonu?

W tym czasie rozwinęłam opakowanie. W środku były... skarpetki. Trzy pary. W renifery, pingwiny i zielone z napisem „HO HO HO”. Prawie usłyszałam, jak Mikołaj się śmieje, patrząc na mnie z tej szmatki.

– Ładne, prawda? – zapytała Magda, która akurat wróciła z korytarza. – Maciek mówił, że takie modne teraz. Śmieszne skarpety są hitem.

– Tak... no, zabawne – wymamrotałam i położyłam prezent na parapecie. – To... bardzo praktyczne.

– No widzi mama! Wiedziałem, że się spodobają – Maciek był z siebie dumny jak paw. – A niech się mama nie przejmuje, że ja taki mały upominek... W przyszłym roku się poprawię, jak dostanę premię.

Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie cichnie. Bo na stole leżało już moje opakowanie dla niego – perfumy, na które zbierałam trzy miesiące. Patrzyłam, jak śmieje się do Magdy i nagle poczułam się jak ktoś obcy przy ich stole.

Byłam rozczarowana

– Maciek, może teraz ty otworzysz? – zaproponowałam, wskazując elegancką paczkę, owiniętą srebrnym papierem z satynową wstążką.

Zięć aż gwizdnął.

– To wyglądają luksusowo. Od mamy?

– Tak – odpowiedziałam cicho, ale z nutą nadziei. – Mam nadzieję, że się przyda.

Usiadł na fotelu, teatralnie rozplątał wstążkę i rozerwał papier, nie zważając na ozdobne detale. Kiedy zobaczył flakon, zrobił wielkie oczy.

– O jejku! – zaczął się śmiać. – Toż to te perfumy, które widziałem kiedyś w reklamie. Jak one się nazywają?

– Bois du Paradis – powiedziałam od razu. – Mówili, że mają drzewną nutę z kadzidłem. Lekkie, ale eleganckie. Wydaje mi się, że do ciebie pasują.

Maciek otworzył flakon, psiknął w powietrze, powąchał... i wzruszył ramionami.

– No... mocne – stwierdził. – Nie wiem, czy nie za poważne, jak na mnie.

– Możesz używać na specjalne okazje – podpowiedziała Magda, widząc moją minę.

– A może oddam szwagrowi? On lubi takie klimaty – zaśmiał się Maciek. – Ja to raczej w dezodorantach siedzę, nie w perfumach z Francji.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Serce zaczęło mi bić szybciej, ale nie ze wzruszenia. Raczej z rozczarowania.

– Oddaj, komu chcesz – powiedziałam chłodno. – To tylko prezent.

Maciek zerknął na mnie, chyba zaskoczony tonem. A ja poczułam, że po raz pierwszy coś się między nami przesunęło. Jakby jakaś niewidzialna bariera zaczęła się budować.

Miałam łzy w oczach

W święta zawsze zostawaliśmy razem do późna, ale tego wieczoru miałam ochotę wstać od stołu i zaszyć się w pokoju. Mimo to siedziałam, słuchałam ich rozmów i starałam się nie robić miny, jakbym połknęła cytrynę.

– Mamo, a może napijemy się jeszcze herbaty? – zapytała Magda, podnosząc się z krzesła.

– Zaraz zaparzę – powiedziałam i wstałam wolno, jakby te skarpetki ciążyły mi w dłoniach jak cegły.

Maciek został przy stole, gapił się w telefon i chichotał pod nosem. W kuchni słychać było tylko szum czajnika i cichy stuk filiżanek. Córka przyszła, żeby mi pomóc.

– Naprawdę uważasz, że to było w porządku?– zaczęłam, nie patrząc jej w oczy.

– Co? Skarpetki? – spojrzała na mnie zaskoczona. – No... Maciek mówił, że są z zabawnym motywem, modne, kolorowe...

– Nie o modę mi chodzi – przerwałam jej, starając się utrzymać głos spokojny. – Tylko o to, że on nawet nie zadał sobie trudu. Ja się starałam. Chciałam, żeby poczuł się doceniony.

– Ale mamo... przecież on się cieszył – próbowała mnie uspokoić. – On taki już jest, wiesz...

– Właśnie. Wiem. I chyba dlatego... – westchnęłam, wyłączyłam czajnik. – Chyba dlatego przestało mi na nim zależeć.

– Nie mów tak... – Magda położyła mi dłoń na ramieniu. – Przecież to tylko prezenty...

– Nie, kochanie. To nigdy nie chodzi tylko o prezenty – odwróciłam się do niej. – Chodzi o to, czy człowiek w ogóle wie, kto mu siedzi przy stole.

Czułam, że oczy zaczynają mi wilgotnieć.

Nie odpowiedziałam

Po kolacji zaczęli się zbierać. Magda poprosiła Maćka, żeby pomógł jej z prezentami, ale on tylko stał w korytarzu, przeglądając telefon.

– Maciek, pomożesz? – zapytałam, nieco ostrzej niż zamierzałam.

– A, jasne. Już, mamo – rzucił, wciąż nie odrywając wzroku od ekranu.

Podniosłam torbę z resztą jedzenia, którą dla nich spakowałam. Na górze leżał słoik z barszczem, zakręcony z taką starannością, jakby miał przetrwać wojnę. Podałam mu torbę.

– Uważaj, bo jak się rozleje, to cały samochód będzie pachniał Wigilią – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

– Spoko, najwyżej będzie klimatycznie – zażartował.

Nie odpowiedziałam. Zapięłam mu kurtkę jak dziecku, bo widziałam, że znów pcha ręce do telefonu.

– Dzięki za wszystko, mamo – powiedziała Magda, całując mnie w policzek. – Było jak zawsze cudownie.

– Cieszę się, że smakowało – odparłam. – I że mogliście wpaść.

Maciek stał już z kluczykami przy drzwiach, kiedy znów się odezwał:

– A te skarpety to serio fajne, mamo. Kolorowe, nie?

– Tak – odpowiedziałam powoli. – Tylko że ja już kolorów w życiu widziałam wystarczająco. Wiesz, czasem człowiek nie chce śmiesznych rzeczy. Chce prawdziwych.

– Nie rozumiem... – zmarszczył brwi.

– Właśnie – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego. – I to chyba największy problem.

Zamknęłam za nimi drzwi i zostałam w korytarzu sama.

Nie wiem, co mnie podkusiło

Następnego dnia wstałam wcześnie. Usiadłam przy stole z kubkiem kawy i wpatrywałam się w pudełko skarpet, które zostawiłam na parapecie. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wzięłam telefon i wysłałam Maćkowi wiadomość.

„Dziękuję za prezent. Skarpety się przydadzą”.

Po chwili przyszła odpowiedź.

„Oj tam, mamo, przecież to tylko żarty. Każdy daje teraz śmieszne prezenty. Chciałem, żeby było na luzie”.

Wpatrywałam się w ekran. Czasem wystarczy jedno zdanie, żeby zrozumieć, że ktoś zupełnie cię nie widzi.

Nie odpisałam. Zamiast tego zadzwoniłam do sąsiadki – tej samotnej pani spod czwórki, której dzieci nigdy nie mają czasu. Gdy odebrała, usłyszałam zaspany głos.

– Wiem, że wcześnie. Może wpadniesz do mnie na kawałek sernika i herbatę? Zostało mi dużo wszystkiego.

– Z największą chęcią – odpowiedziała bez wahania. – Od lat nikt mnie nie zaprosił w święta.

I tak siedziałyśmy razem przy stole. Ona opowiadała o dawnych czasach, ja słuchałam i czułam, że pierwszy raz od dawna nie jestem sama.

– A skąd te śmieszne skarpety? – zapytała, wskazując na moje stopy.

– Prezent – odparłam. – Ale oddam je wnuczce. Może jeszcze dla niej będą śmieszne.

Obie się roześmiałyśmy. I jakoś zrobiło mi się lżej.

Nie oczekiwałam przeprosin

Minęło kilka dni. Święta przeminęły, choinka zaczęła tracić igły, a razem z nimi opadał mój sentyment do wszystkiego, co udawane. Wzięłam się za porządki – najpierw w kuchni, potem w salonie, a na końcu... w sobie. Tego samego dnia zadzwoniła Magda.

– Mamo, Maciek mówi, że chyba cię czymś uraził. Że byłaś jakaś... chłodna. Co się stało?

– Nie chcę robić afery – odpowiedziałam spokojnie. – Po prostu... myślę, że muszę przestać traktować go jak syna. On mnie traktuje jak ciocię od barszczu i skarpetek. I chyba tak będzie zdrowiej dla nas wszystkich.

– Mamo... – zawahała się. – On naprawdę cię lubi.

– To miłe. Tylko że lubić można psa sąsiada. Rodzinę się szanuje.

Po tej rozmowie już nie było mi żal. Nie oczekiwałam przeprosin. Nie potrzebowałam ich. Postanowiłam nie walczyć o coś, co nie było prawdziwe. Zrozumiałam, że serca nie traci się przez skarpetki. Traci się przez obojętność. A ja postanowiłam wreszcie coś dać samej sobie. Odrobinę spokoju. I zasłużony szacunek.

Krystyna, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama