„Kupiłam znicz za 69 zł na Wszystkich Świętych, a nie chińską tandetę z marketu. Matka prychnęła, że robię to na pokaz”
„Znicz kupiłam jeszcze w Warszawie, specjalnie, nie pierwszy z brzegu. Kosztował 69 złotych – szklany, mleczny, z delikatnym grawerem. Elegancki, bez tych krzykliwych kolorów i plastikowych kwiatuszków. Nie po to, żeby się popisać, ale żeby było ładnie. Żeby ojciec miał coś wreszcie godnego”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy ostatnio byłam w domu dłużej niż trzy dni. Rodzinne święta, pogrzeby, chrzciny – tylko z tych okazji odwiedzam miejscowość, w której się wychowałam. Dla niektórych to mała, cicha mieścina z jednym kościołem, dwoma sklepami i trzema plotkarami. Dla mnie – kulisy dzieciństwa, które zostawiłam, gdy tylko mogłam. Wróciłam teraz na Wszystkich Świętych. Zawsze wydawało mi się to nieco teatralne. Te tłumy ludzi, którzy raz w roku pojawiają się przy grobach, ustawiają znicze, zapalają świeczki i jakby przez chwilę udają, że są blisko z tymi, którzy odeszli. Sama nie jestem inna – też przyjechałam z myślą, że „tak wypada”. Ale skoro już tu jestem, chciałam zrobić to porządnie.
Znicz kupiłam jeszcze w Warszawie, specjalnie, nie pierwszy z brzegu. Kosztował 69 złotych – szklany, mleczny, z delikatnym grawerem. Elegancki, bez tych krzykliwych kolorów i plastikowych kwiatuszków. Nie po to, żeby się popisać, ale... żeby było ładnie. Żeby ojciec miał coś wreszcie godnego. Może też – choć nie chcę się do tego przyznawać – po cichu liczyłam, że mama to doceni. Że powie: „Ładny znicz, Natalia, naprawdę z gustem”. Z dzieciństwa pamiętam, jak biegaliśmy z kuzynami po cmentarzu, wyjadając z torebek krówki i kłócąc się, kto pierwszy zdmuchnie znicz u cioci Halinki. Wtedy to było dla mnie głupie święto. Teraz myślałam o tym inaczej. Może nawet z szacunkiem. Chciałam się skupić, postać w ciszy, pomyśleć. A zamiast tego dostałam lekcję, której się nie spodziewałam.
W środku aż mnie rozsadzało
– No to jesteśmy – powiedziałam cicho, stając z mamą przy grobie dziadka. Chciałam, żeby ta chwila była… nie wiem, trochę podniosła. Może nawet wzruszająca.
Wyjęłam znicz z torby – ciężki, elegancki, jeszcze zapakowany w delikatny papier. Mama spojrzała kątem oka, ale nic nie powiedziała. Uklękłam, otarłam płytę z liści, położyłam rękę na zimnym kamieniu. W głowie miałam jakieś dwa słowa, które planowałam powiedzieć w myślach, ale zanim zdążyłam się skupić, mama odezwała się lodowatym tonem:
– A po co takie coś?
Zamarłam.
– Jak to po co? – zapytałam zaskoczona.
– No ten znicz. Przecież to nie o to w tym chodzi.
– Mamo, chciałam, żeby było ładnie. Ojciec zasłużył na coś porządnego, a nie chińską lampkę z marketu.
– Tata nie patrzy na znicze, tylko na nas. A my, zamiast się pomodlić, gadamy o wyglądzie. Jak głupi ludzie w internecie.
Zrobiło mi się gorąco. Westchnęłam, odsunęłam się krok w bok.
– Wiesz co? Ja też przeżywam po swojemu. To, że nie klękam, nie znaczy, że mi nie zależy.
Mama nic nie odpowiedziała. Stała w płaszczu do kolan, z czarnym szalikiem zawiązanym jak u wdowy z XIX wieku. Patrzyła na płytę, ale widziałam, że cała jest spięta. Może to przeze mnie. A może przez wszystko. W ciszy zapaliłam znicz. Płomień zatańczył. Miałam ochotę dodać: „zobacz, jaki ładny”, ale nie chciałam znów usłyszeć czegoś w stylu „ładne nie znaczy ważne”. Wewnątrz aż mnie rozsadzało. „Po co się staram?” – myślałam. – „Po co ten wysiłek, skoro i tak zawsze będzie źle?” Nie chodziło o znicz. Wiedziałam o tym. Chodziło o coś dużo głębszego.
Nie miałam ochoty na jej teatr
W kuchni unosił się zapach rosołu. Mama siedziała przy stole i obierała marchewkę z zupy, jakby nic się nie stało. Ja usiadłam naprzeciwko, stukając paznokciami w kubek z herbatą. Cisza między nami wisiała gęsta, aż w końcu pękła.
– Zawsze ci coś nie pasuje – powiedziałam. – Jak bym nie zrobiła, to źle.
Mama podniosła wzrok, ale nie od razu odpowiedziała.
– Bo ty wszystko robisz na pokaz, żeby było ładnie. Jakbyś nie przeżywała, tylko projektowała przeżycie.
– A może po prostu inaczej to przeżywam? – warknęłam. – Nie znaczy, że gorzej.
– Gorzej nie, ale bardzo powierzchownie. Jak jakieś wnętrze do katalogu. Tylko że to nie jest reklama. To jest żałoba. I modlitwa.
– A może jestem niewierząca, mamo? Pomyślałaś o tym?
W kuchni zapadła głucha cisza. W drzwiach stanęła ciocia Basia ze ściereczką w dłoni, z tą swoją wieczną miną „uspokójmy się wszyscy”.
– Dziewczyny, może... – zaczęła pojednawczo, ale machnęłam ręką i wstałam.
– Nie. Nie będę znowu słuchać, że jestem zimna, wyrachowana i że źle stawiam znicz. Nie mam ochoty na ten teatr.
Wzięłam kurtkę i paczkę papierosów z torebki, mimo że rzuciłam w maju. Ale teraz? Teraz chciałam tylko wyjść, zapalić i nie wracać. Na schodach w uszach dudniły mi własne myśli. Czy naprawdę nie można mieć własnego sposobu na żałobę i wspominanie zmarłych?
Każdy inaczej znosi stratę
Drzwi do kuchni były tylko przymknięte. Weszłam do domu, ale zatrzymałam się w korytarzu, kiedy usłyszałam znajomy ton głosu mamy – cichy, spięty.
– Ona chyba nigdy nie zrozumie. Wszystko traktuje jak jakiś projekt. Jakby uczucia trzeba było ładnie opakować.
– Może tak jej łatwiej? – odpowiedziała ciocia Basia, spokojna jak zawsze. – Każdy inaczej znosi stratę.
– A mnie nikt nie pyta, czy mi łatwo – mama westchnęła. – Wszystko muszę nieść po cichu, tak jakby moje cierpienie było mniej ważne, bo jestem matką. A przecież to był mój ojciec.
Wstrzymałam oddech. Nie powinnam tego słuchać. Ale już słyszałam. I coś się we mnie przesunęło, rozpadło. Nie wiem co, ale było inaczej. Weszłam do kuchni, nie robiąc hałasu. Obie podniosły wzrok – ciocia z lekkim przestrachem, mama z napięciem.
– Słyszałam – powiedziałam. – I... może masz rację. Nie umiem tak jak ty. Ale to nie znaczy, że mi nie zależy.
– Natalia... – mama zaczęła, ale zamilkła. I nagle wyglądała... na zmęczoną. Nie złą. Nie obrażoną. Po prostu zmęczoną.
Usiadłam przy stole. Nie od razu. Najpierw przestawiłam ten głupi kubek z herbatą. Potem ściągnęłam kurtkę.
– Mnie też boli – powiedziałam cicho. – Tylko że ja to inaczej w sobie chowam.
Cisza między nami była inna niż wcześniej. Ciocia Basia wyjęła z piekarnika sernik, jakby to był znak, że już można się pogodzić. Ale to nie było pogodzenie. To była pauza. Coś jeszcze musiało wybrzmieć.
Na cmentarz poszłam sama
Siedziałyśmy same. Ciocia Basia wyszła do sąsiadki. Mama patrzyła na swoje dłonie, jakby widziała je pierwszy raz. Nie mówiła nic, aż w końcu szepnęła:
– Wiesz, że nie było mnie przy nim, kiedy umierał?
Zamarłam.
– Jechałam po chleb. Tata leżał wtedy już sam. Wróciłam i... już go nie było.
Zakręciło mi się w głowie. Nigdy o tym nie mówiła. Nigdy nie opowiadała o tym dniu.
– Nie wiedziałam – szepnęłam.
– Bo ty nigdy nie pytasz. Zawsze tylko robisz po swojemu. Wszystko dopięte, kontrolowane. Jakbyś się bała, że jak coś się posypie, to się rozpadniesz.
Zabolało. Ale może i dobrze. Może miało boleć.
– Może się boję – przyznałam. – Ale wiesz co? Ty też nie pytasz. Nie pytasz, co u mnie naprawdę. Czy mi czegoś brakuje? Czy też czegoś nie noszę po cichu?
– Bo mam wrażenie, że niczego ci nie brakuje – odparła ostro. – Jesteś silna. Sama wszystko ogarniasz. Nigdy nie chciałaś, żebym ci w czymkolwiek pomagała.
– Bo tak mnie wychowałaś. Żeby radzić sobie samej – odpowiedziałam, czując, jak ściska mi gardło. – Ale to nie znaczy, że jestem z kamienia.
Wyszłam bez słowa. Po prostu potrzebowałam przestrzeni. Na cmentarz poszłam sama. Do taty. Stałam długo przy jego grobie. W kieszeni miałam drugi znicz – zwykły, mały, z kiosku przy stacji. Zapaliłam go. Bez słów, bez gestów. Po prostu. „Może nie chodzi o to, jak” – pomyślałam. – „Tylko o to, żeby tu być”.
Potrzebowałam trochę czasu
Drzwi skrzypnęły, gdy weszłam do domu. Mama siedziała w kuchni, owinięta swetrem, z dłońmi oplecionymi wokół kubka herbaty. Spojrzała na mnie bez złości, bez oceny. Po prostu. Usiadłam naprzeciwko. Cisza tym razem już nam nie ciążyła.
– Nie przepraszaj – powiedziała nagle. – Po prostu… bądź.
Zaskoczyło mnie to. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zamiast odpowiedzi skinęłam głową, jakby to była umowa, którą właśnie podpisałyśmy – bez warunków, bez zobowiązań.
– Ja też potrzebuję czasu – powiedziałam cicho. – Nie umiem tak jak ty. Ale chcę się nauczyć.
Uśmiechnęła się słabo. Może pierwszy raz szczerze od początku mojego przyjazdu.
– I ja muszę się nauczyć, że nie wszyscy wszystko przeżywają jak ja – przyznała. – Może to wszystko było łatwiejsze, jak miałam twojego tatę. On to wszystko łagodził.
Zamilkła. Oboje z tatą zawsze byliśmy po dwóch końcach stołu – on w ciszy, ja w słowach. Ale się rozumieliśmy. Może dlatego między mną a mamą było tyle zgrzytów. Bo zabrakło tłumacza.
– Myślisz, że byłby dumny? – zapytałam cicho.
– Z ciebie? – Mama uniosła brwi. – Codziennie. Ale pewnie też by czasem przewrócił oczami. Wiesz, że był strasznie uparty?
Roześmiałyśmy się obie. Po raz pierwszy od dawna razem. Nie było między nami zgody. Ale była przestrzeń. Było miejsce na siebie nawzajem. I to wystarczyło. Wracałam pociągiem. W słuchawkach cicho sączyła się muzyka, ale nie słuchałam jej naprawdę. Myślałam o tym, jak bardzo chciałam, żeby było „ładnie”. Żeby znicz wyglądał dobrze. Żeby mama pochwaliła. A tymczasem… Wyciągnęłam z torby szklany znicz, ten „za pięć dych”. Nie został na grobie. Nie pasował tam. Zabrałam go z powrotem. Zresztą nie chciałam go tam stawiać na siłę. Postawiłam go teraz na parapecie, zapaliłam i patrzyłam, jak płomień drży w tafli szkła. Nie wiem, czy dobrze przeżywam stratę. Ale wiem, że się staram. Że jestem.
Natalia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Zaduszki czułem się jeszcze bardziej samotny. Nad grobem żony stałem zupełnie sam jak porzucony znicz”
- „Żona kolegi zawróciła mi w głowie, więc zarzuciłem wędkę. To była kwestia czasu, aż złapie ją na miłosną przynętę”
- „Zapalałam światełko na grobie męża i szłam do sąsiada, by rozpalił inny ogień. Moje potrzeby przecież nie umarły”