„Kupiłam znicze za własną kasę, a teść zapytał, czy mąż pozwala mi tak szastać wypłatą. Mam go pytać o każdą złotówkę?”
„Kiedy w zeszłą sobotę kupiłam znicz dla mojej mamy – za swoje pieniądze – to on spojrzał na mnie tak, jakbym wyniosła pół sklepu na kredyt. Jeszcze tylko brakowało, żeby zażądał paragonu. Stałam tam, z tym zniczem w rękach i chciało mi się śmiać”.

- Redakcja
Nie wiem, czy każdy tak ma, ale ja od ślubu mam wrażenie, że wyszłam nie za męża, tylko za całą jego rodzinę. A już teść… Teść to osobny temat. Zawsze elegancki, zawsze zapięty pod szyję, z tą swoją staroświecką manierą i wiecznie krytycznym spojrzeniem. Niby uprzejmy, ale taki, co to jak powie „ładnie wyglądasz”, to aż masz ochotę się przebrać. Z tych, co to nie krzyczą, ale jak się odezwą, to od razu czujesz się, jakbyś zrobiła coś nie tak. I on – rzecz jasna – zawsze wie najlepiej, co wypada kobiecie, a co już nie.
Kiedy w zeszłą sobotę kupiłam znicz dla mojej mamy – za swoje pieniądze – to on spojrzał na mnie tak, jakbym wyniosła pół sklepu na kredyt. Jeszcze tylko brakowało, żeby zażądał paragonu. Stałam tam, z tym zniczem w rękach i chciało mi się śmiać. I właśnie od tej sceny zaczęła się cała ta historia.
Uśmiechnęłam się słodko
Weszłam do kuchni z reklamówką, w której pobrzękiwał szklany znicz. Plan był prosty: po obiedzie miałam podjechać na cmentarz, zapalić światło mamie i posiedzieć chwilę przy grobie. Tak po prostu. Cicho. Sama. Jednak zanim zdążyłam odstawić torbę na stół, zza lodówki wychynął teść.
– Coś tam masz? – zagadnął.
– Znicz. Pojadę na cmentarz – odparłam bez specjalnego entuzjazmu.
Teść podszedł bliżej i spojrzał na torbę, jakby tam leżało co najmniej złoto z mennicy.
– Znicz… – mruknął. – A mąż wiedział, że kupiłaś?
Zamarłam z ręką w torbie.
– Proszę?
– No, czy pytałaś męża, zanim wydałaś pieniądze? – powtórzył powoli, jakbym była głucha.
– Żartujesz?
Spojrzałam na niego jak na zjawę.
– Po prostu… takie rzeczy ustala się w małżeństwie, nie?
– To był znicz za osiem złotych, nie lodówka – odpowiedziałam sucho. – Poza tym, to moje pieniądze.
Teść chrząknął znacząco.
– Mąż i żona powinni mieć wspólną kasę. I wspólne decyzje. Tak uczył mnie mój ojciec.
– No właśnie, czyli jakieś sto lat temu. Dzisiaj kobieta ma swój portfel, prawo głosu i nawet prawo jazdy – powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się słodko.
Nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Czułam, że to dopiero początek.
Byłam w szoku
Wieczorem wrócił Michał. Zmęczony, z plamą od oleju na rękawie. No i, jak na złość, teść już czekał, jak sęp nad padliną.
– Synu… – zaczął tonem kronikarza rodzinnych dramatów. – Musisz porozmawiać z żoną.
– Co się znowu stało? – Michał spojrzał na mnie z pytaniem w oczach, zanim usiadł.
– Kupiła znicz. Bez pytania cię o zgodę.
– Proszę?! – Michał parsknął śmiechem. – Mówisz poważnie?
– Mówię. Bo jak tak dalej pójdzie, to niedługo samochód kupi i nie powie ci słowa!
Wysunęłam krzesło z takim impetem, że aż zaskrzypiało.
– Chcesz może wiedzieć, za ile był ten skandaliczny znicz? Osiem złotych. Ze środków prywatnych.
Michał spojrzał to na mnie, to na ojca i w końcu rzucił:
– Tato… Nie każę żonie spowiadać się z zakupów. I jeśli kupiła znicz, to chyba nie po to, żeby go sprzedać z zyskiem.
– Porządek musi być – upierał się teść.
– Porządek będzie, jak każdy zajmie się sobą – powiedziałam chłodno. – I swoją epoką.
Teść się zagotował, ale nie odpowiedział. Michał przysunął się do mnie i szepnął:
– Przepraszam za niego. Wiesz, jak jest…
– Wiem – westchnęłam. – On myśli, że dalej żyje w świecie, w którym kobieta nie może kupić znicza bez pieczątki męża.
Wiedziałam, że to nie koniec. Teść mi tego znicza jeszcze nie odpuści.
Parsknęłam śmiechem
W niedzielę rano teść był w nastroju bojowym. Przyszedł ubrany jak do urzędu: w marynarce i z miną, jakby miał za chwilę udzielić komuś nagany. Michał siorbał kawę, a ja kroiłam bułki, starając się ignorować atmosferę gęstą jak majonez.
– A gdzie wy dzisiaj jedziecie? – zapytał teść z udawaną ciekawością.
– Na cmentarz. Do mamy Dagmary – odpowiedział Michał.
– Aha. No właśnie... – westchnął znacząco. – I to Dagmara decyduje, że jedziecie?
Odłożyłam nóż z hukiem.
– To moja mama. Jadę sama. Michał jedzie, bo chce. Nie ciągnę go na siłę. A nawet jakby, to chyba nie muszę mieć zatwierdzenia z góry, co?
– Ja tylko pytam – mruknął z miną męczennika. – Kiedyś w rodzinie to mężczyzna podejmował decyzje.
– Kiedyś kobiety nie miały prawa głosu – wtrąciłam. – I prały w rzece. Może to też przywróćmy?
Michał chrząknął, żeby powstrzymać śmiech.
– Tato, serio. Daj nam żyć normalnie.
– Normalnie… – teść pokiwał głową. – Czyli znicz kupiony bez zgody męża to teraz normalność?
– Tak. I mleko. I bułki. I nawet podpaski – powiedziałam spokojnie.
Teść spochmurniał. Michał podniósł kubek z kawą.
– Za kobiety, które potrafią same kupić znicz. Na zdrowie, tato.
I wtedy już nie wytrzymałam – parsknęłam śmiechem. Z bułką w dłoni.
Poczułam coś niepokojącego
W poniedziałek wieczorem, kiedy wróciłam z pracy, w korytarzu czekała mnie niespodzianka. Na krześle stał znicz. Taki sam, który w sobotę zapaliłam na grobie mamy. Na kartce przyklejonej taśmą widniał napis: „Znaleziono przy śmietniku”.
– Michał! – zawołałam przez dom.
– Co się stało? – wyjrzał z łazienki, ocierając ręce o ręcznik.
– Chyba ktoś przyniósł mój znicz z cmentarza.
Michał spojrzał na kartkę, potem na znicz, potem znowu na kartkę.
– Przecież to...
– Tak. I nie był przy żadnym śmietniku! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Postawiłam go obok chryzantem, pamiętasz?
– No przecież, że pamiętam. Ty... myślisz, że to on?
Spojrzałam na Michała znacząco.
– Pasuje jak ulał, prawda?
W tym momencie drzwi do pokoju teścia się uchyliły. Spojrzał na nas przez szparę i zaraz się zamknął z powrotem.
– Michał… – zaczęłam spokojnie, choć w środku już gotowałam się jak czajnik. – Twój ojciec poszedł na cmentarz, wziął znicz z grobu mojej matki i przyniósł go tutaj, żeby mi coś udowodnić?
– Albo, żeby cię „nauczyć pokory”. – Michał usiadł ciężko. – Bo przecież wydałaś osiem złotych bez zgody króla rodu.
Wzięłam znicz do ręki.
– No to teraz będzie wojna o świeczkę. Cudownie.
I choć starałam się mówić lekko, poczułam coś niepokojącego. Bo to już nie była sprzeczka. To była gra. I on właśnie wykonał swój pierwszy ruch.
Dałam mu nauczkę
Następnego dnia rano czekałam na odpowiedni moment. Teść zawsze chodził do sklepu po bułki punktualnie o siódmej trzydzieści. Usłyszałam dźwięk klucza, szybkie kroki w przedpokoju i stuk zamykanych drzwi. Cicho jak kot zeszłam na dół. Chciałam mieć to za sobą. Dogoniłam go przy warzywniaku.
– Dzień dobry, tato – powiedziałam słodko, ale z zaciśniętą szczęką.
Odwrócił się zaskoczony.
– Coś się stało?
– Tak. Mój znicz „sam się znalazł” przy śmietniku. Ten, który postawiłam na grobie mojej mamy. Cud, prawda?
Zawahał się, ale nie cofnął wzroku.
– Może ktoś pomyślał, że został porzucony. Leżał samotnie.
– A może ktoś uznał, że kobieta nie ma prawa stawiać zniczy bez męskiej aprobaty? – zapytałam chłodno.
– W twoim tonie jest kpina – odparł, marszcząc brwi.
– A w twoim czynie była zwykła złośliwość. Jeśli chcesz mnie wychowywać, to niestety, jest o jakieś trzydzieści lat za późno.
– Młode kobiety dziś nie znają szacunku. Ani dla mężów, ani dla tradycji.
– A starsi panowie nie znają granic. Mój dom to nie teatr, a ja nie jestem aktorką w pana dramacie z XIX wieku. Mam dość.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Jeszcze tego samego wieczoru Michał przyszedł do mnie z wiadomością.
– Tato mówił, że... chce się pogodzić.
Pokiwałam głową. Wojna o znicz się skończyła. Jednak coś między mną a teściem zostało bezpowrotnie zgaszone.
Miałam do tego prawo
Minęło kilka tygodni. Śnieg przykrył cmentarz i zmienił go w biały, cichy krajobraz. Pojechałam tam sama. Tym razem miałam w torbie nie jeden, a dwa znicze. Jeden był od Michała – prosty, biały. Drugi – ode mnie. Taki jak wtedy. Postawiłam je obok siebie. Usiadłam na ławce, zapięłam płaszcz pod szyję. Przez chwilę było tylko słychać śnieg skrzypiący pod butami przechodniów.
– Mamo – powiedziałam cicho. – Wiem, że to tylko symbol. Ale wiem też, że patrzysz z góry i śmiejesz się z tego całego zamieszania o jedną świeczkę.
Westchnęłam. Zerknęłam na swoje dłonie – zmarznięte, ale spokojne. Teść się uspokoił. Nie próbował już mnie „ustawiać”. Co więcej, od kilku dni przynosił mi kawę, kiedy siedziałam w kuchni. Bez słowa. Po prostu stawiał kubek i wychodził.
– Pojednanie po męsku – mruknął Michał któregoś dnia.
– No cóż – uśmiechnęłam się. – Kawą też można przeprosić. Jak się bardzo nie umie słowami.
Nie zapomniałam tamtego upokorzenia, nie udawałam, że wszystko jest jak dawniej. Bo wiedziałam, że mam prawo do własnych decyzji. Do znicza, do głosu i do tego, by nikt nie wmawiał mi, że powinnam się kogoś pytać o zgodę. A teść? Teść nadal żył w swojej epoce. Ale powoli zaczynał dostrzegać, że my już jesteśmy w innej.
Dagmara, 49 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam 100 tysięcy nagrody jubileuszowej, a córka robiła mi wyrzuty. Dla niej była tylko babą od odkurzacza”
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Wyczułam od męża słodkie perfumy, których nie mieliśmy w domu. Zemdliło mnie, gdy odkryłam, kto tak pachnie”