Reklama

Osiemnaste urodziny córki powinny być powodem do dumy i świętowania, a nie źródłem lęku i wstydu. Powinny, ale nie były. Kiedy Zuzia oznajmiła mi, że tak jak jej koleżanki chce dostać samochód – poczułem, jak zalewa mnie zimny pot. Dla niej to pewnie naturalne, że ojciec spełnia takie zachcianki. W końcu przez lata przyzwyczaiła się, że zawsze „jakoś” dawałem radę. Tyle że teraz to „jakoś” oznacza łatanie dziur i przesuwanie płatności. Zamiast pieniędzy w portfelu mam pajęczyny. I wstyd, który nie pozwala mi jej o tym powiedzieć.

Miałem złe przeczucia

– Tato, tylko nic nie mów od razu, dobra? – zaczęła Zuzia, jakby się spodziewała, że wybuchnę. – Bo to jeszcze nie decyzja. To tylko… taka myśl.

Spojrzałem na nią znad talerza. Niedzielny obiad, jej ulubione schabowe, a ona siedzi naprzeciwko mnie z tym swoim niewinnym uśmiechem. Oczywiście, że miałem złe przeczucia.

– No to powiedz, co to za myśl – rzuciłem najspokojniej, jak potrafiłem, choć serce już mi się lekko ściskało.

– No bo… większość moich koleżanek na osiemnastkę dostaje auta. Takie używane, wiadomo, ale mają. I fajnie im z tym. Nie muszą się prosić o podwózkę albo czekać na autobus w deszczu. Ja też mam prawko. No i ja też tak bym chciała.

Tylko tyle. Aż tyle. W pierwszym odruchu chciałem się roześmiać. Nie złośliwie. Ze strachu. Bo przecież nie powiem jej wprost, że ostatnio nie mam nawet na nowy tłumik do mojego zdezelowanego kombiaka, a co dopiero na auto dla niej. Nie powiem też, że ostatni raz zatankowałem do pełna miesiąc temu, bo potem karta kredytowa powiedziała „stop”.

– Zuzia, no tak... To duży wydatek. Muszę się zastanowić, dobrze?

Skinęła głową, chyba nawet nie była rozczarowana. Uwierzyła, że to kwestia kalkulacji, a nie desperacji. A ja? Złapałem się na tym, że już kombinuję, że może jakiś stary golf, może coś na raty. Nie powinienem. Naprawdę nie powinienem, ale serce ojca nie zna się na ekonomii.

Ona wierzy, że tata wszystko może

Zamknąłem się wieczorem w kuchni z laptopem i notesem. Obok stała zimna herbata i sterta nieotwartych jeszcze listów. Na wierzchu – wyciąg z konta. Nie miałem siły go otwierać. Znałem ten stan, jakby człowiek patrzył na swoje życie z lotu ptaka, ale bez możliwości sterowania. Zobaczyłem na ekranie ofertę „auta idealnego na pierwsze cztery kółka”. Srebrny Fiat Punto, rocznik 2011, do lekkiej naprawy, 6 900 zł.

– Sześć dziewięćset... – wyszeptałem i oparłem czoło o dłonie. – Chyba że w ratach. Tylko z czego je spłacę?

Przeleciałem wzrokiem po notatkach. Opłata za mieszkanie? Mam zaległość jeden miesiąc. Czynsz za lokal po byłym warsztacie nadal wisiał. Karta kredytowa miała dawno przekroczony limit. Dorabiam, owszem. Trochę złotej rączki, trochę nocnej zmiany u Staszka w magazynie, ale wszystko wpada i wypada z konta szybciej, niż jestem w stanie zapisać. Zastanowiłem się, czy gdyby Zuzia wiedziała, że w portfelu noszę dwadzieścia osiem złotych i paragon z dyskontu, to dalej mówiłaby o własnym aucie tak beztrosko. Chyba nie. Albo właśnie tak – bo nigdy nie dałem jej powodów, żeby sądziła inaczej. Przez lata robiłem wszystko, żeby nie musiała się martwić. I dziś zbieram tego owoce. Córka wierzy, że wszystko jest możliwe. Tylko ja wiem, że nasz wspólny dom trzyma się na kawałkach taśmy klejącej. I to bardzo cienkiej.

Chciała, żebym chociaż spróbował

Dwa dni później Zuza podsunęła mi pod nos zdjęcie granatowej toyoty.

– Tato, patrz, jaka słodka. Pani od matmy sprzedaje, mówiła, że mało jeżdżona i w dobrym stanie. I da taniej, bo to dla uczennicy. Fajna, co?

Przytaknąłem machinalnie. Oczywiście, że była fajna. Zadbana, kompaktowa, idealna dla młodej dziewczyny. Pani Agata chciała za nią 8 tysięcy. To mniej, niż zakładałem. Gdyby tylko moje „mniej” nie było nadal tysiącem kilometrów od „mam”.

– A co, jeśli jednak się nie uda? – spytałem nieśmiało. – No wiesz… z tym autem. Jeśli się okaże, że to za dużo jak na nasze możliwości?

Zuzia zamilkła. Spojrzała na mnie z nieoczywistym wyrazem twarzy – z mieszanką zdziwienia i… zawodu?

– Myślałam, że skoro obiecałeś się zastanowić, to znaczy, że jest szansa. Nie mówię, że musi być od razu, ale… fajnie byłoby wiedzieć, że chociaż spróbujesz, tato.

To jedno zdanie utkwiło mi w głowie na cały wieczór. Nie chciała samochodu teraz. Nie chciała go nawet na pewno. Chciała tylko wierzyć, że jej ojciec „próbuje”. Że nie macha ręką, nie rezygnuje, nie ucieka. Więc zacząłem. Zacząłem „próbować”. Obdzwoniłem kilku dawnych znajomych z warsztatu. Jeden z nich miał kontakt do handlarza spod miasta, który czasem załatwiał coś „dla swoich”. Miałem jeszcze parę rzeczy na strychu. Starą spawarkę, felgi po moim seacie, który dawno temu poszedł na złom. Zacząłem wystawiać wszystko na portale ogłoszeniowe. Mogłem nie mieć pieniędzy, ale miałem dwie ręce. I wstyd, który wreszcie przestał mi przeszkadzać.

Kredyt w zamian za uśmiech

W sobotę poszedłem do banku. Sam, bez Zuzki, bez żadnych złudzeń. Liczyłem, że odmówią – że powiem jej potem, że „próbowałem, ale się nie dało”. Że to nie moja wina, tylko systemu, ale kobieta w okienku, młoda, z zaskakująco łagodnym spojrzeniem, spojrzała na mnie, potem na komputer i powiedziała:

– Pan ma czystą historię kredytową z ubiegłych lat. To działa na pana korzyść. Może pan dostać pięć tysięcy. Więcej będzie trudniej, ale to już coś.

Poczułem, jakbym dostał tlen. I zaraz potem, jakby mi go odcięto. Bo przecież wiedziałem, co to znaczy: kolejne raty. Kolejne miesiące z duszą na ramieniu.

– Zastanowię się – powiedziałem, dziękując i wychodząc z papierami w ręce.

W drodze do domu mijałem komis samochodowy. Na placu stał szary opel. Niewielki, poczciwy. Prawie identyczny, jak ten, którym kiedyś jeździła moja siostra. Spojrzałem na cenę – 7 800 zł.

– Gdybyśmy zeszli do sześciu tysięcy, biorę – powiedziałem sprzedawcy od razu, nie czekając nawet, aż podejdzie.

Facet spojrzał na mnie uważnie, pokiwał głową i rzucił:

– Z takim klientem to się da pogadać. Jak pan płaci gotówką, załatwiamy do ręki.

Nie miałem gotówki. Miałem tylko kredyt, nadzieję i uśmiech mojej córki w głowie. To wystarczyło, by się zdecydować. Jeszcze tego samego dnia złożyłem wniosek i wiedziałem, że popełniam błąd, ale w tamtym momencie czułem się ojcem, który coś może.

Rzeczywistość zapukała od spodu

Samochód stał już pod blokiem. Zuzia wybiegła z klatki, jakby ktoś właśnie ogłosił koniec świata – tylko że ten świat był z cukru i marzeń. Biegała wokół opla, zaglądała do środka, piszczała jak mała dziewczynka.

– Tato, on jest cudowny! Pachnie jak nowiutki! Naprawdę go kupiłeś? Dla mnie?

– Dla ciebie – potwierdziłem, ledwo panując nad głosem. – Musisz się jeszcze zapisać na jazdy doszkalające, nie pojedziesz od razu, ale auto już masz. Twój pierwszy samochód.

Rzuciła mi się na szyję, z impetem, jak dziesięć lat temu, gdy pod choinką znalazła wymarzoną lalkę. A ja czułem, jak coś mnie ściska od środka. Nie wzruszenie. Nie duma. Coś gorszego. Strach. Bo po tej radości przyszło mi wrócić do środka, usiąść z notesem i rozpisywać plan spłat. Bo kartka z ratami leżała tuż obok paragonu za chleb, który dziś kupiłem na ostatnie pięć złotych. Bo w lodówce zostało mleko i musztarda. Bo nie wiedziałem, jak przeżyję kolejne dwa tygodnie. Wiedziałem za to jedno, że Zuzia się ucieszyła jak nigdy w życiu. Była szczęśliwa. Patrzyła na mnie jak kiedyś – jak na kogoś, kto zawsze da radę. Czy było warto? Wieczorem usiadła obok mnie, już spokojniejsza. Milczeliśmy chwilę.

– Tato… jak bardzo się zadłużyłeś? – zapytała nagle cicho.

Zamarłem.

– Widziałam papiery na stole. Nie chciałam, ale… no wiesz. Leżały. Przepraszam.

Spojrzałem na nią. Już nie dziecko. Prawie kobieta. I wtedy dotarło do mnie, że może lepiej byłoby, gdybym wcześniej pokazał jej prawdę.

Nie jestem idealnym ojcem

Zuzia nie pytała o nic więcej. Usiadła obok, wzięła mnie za rękę i przez chwilę tylko ściskaliśmy się w ciszy, jakby żadne z nas nie wiedziało, co dalej powiedzieć. A potem wstała, wzięła telefon i zaczęła coś pisać.

– Co robisz? – spytałem.

Posprzedaję trochę ubrań, których już nie noszę. Może coś wpadnie – rzuciła zwyczajnie, jakby mówiła o pogodzie.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Z jednej strony bolało mnie, że moja osiemnastoletnia córka już musi się martwić pieniędzmi. Z drugiej – byłem z niej dumny. Może i popełniłem błąd, kupując ten samochód, może nie było mnie na niego stać, ale może właśnie dzięki temu dowiedziała się czegoś ważniejszego niż „jak włączyć światła przeciwmgłowe”. W kolejnych dniach widziałem, jak zmienia swoje podejście. Sama zaproponowała, że zacznie dorywczo pracować po lekcjach. Przestała mówić o wypadzie do Mediolanu z koleżankami. Zaczęła się interesować, co oznaczają słowa: „oprocentowanie” i „rata”.

A ja? Zacząłem mówić prawdę. Nie całą, nie zawsze, ale wystarczająco, by nie musieć już ukrywać listów pod kurtką, jak robiłem to kiedyś. Nie jestem idealnym ojcem. Nie mam firmowego auta, konta oszczędnościowego ani złotej karty. Mam córkę. Taką, która nie potrzebuje ode mnie cudów. Tylko uczciwości. Zuzia jeździ tym oplem ostrożnie, z dumą, jakby to był mercedes. A ja patrzę na nią z okna kuchni i myślę, że może właśnie tak wygląda dojrzałość – u nas obojga.

Wojciech, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama