„Kupiłem marynarkę z lumpeksu na firmową wigilię. Zabłysnąłem, ale nie tak, jakbym tego chciał”
„W tym roku wigilia ma być bardziej kameralna. Jasne. Czyli znowu stanie w kącie i udawanie, że intensywnie czytam etykietę na butelce coli. Od tygodnia męczę się myślą, że muszę jakoś wyglądać. Nie mam garnituru, marynarki też nie – więc poszedłem do lumpeksu. Nie pierwszy raz. Lubię te miejsca”.

- Redakcja
Nie lubię grudnia. Ludzie mówią, że to „magiczny czas”, a ja od kilku lat czuję, jakby mnie w tym miesiącu ktoś przyciskał niewidzialną dłonią do ziemi. Może dlatego, że wtedy zaczyna się festiwal integracji – od wspólnych pierniczków po tę nieszczęsną wigilię firmową. I co roku ten sam dylemat: iść czy nie iść? W pracy jestem dobry. Jestem dobry w tabelki, raporty same się składają, a szef wie, że może wrzucić mi trudne tematy, bo po prostu je ogarnę, ale kiedy przychodzi do ludzi… no cóż. Znikam. Rozpływam się. Staję się kimś, kogo mijasz w kuchni i nawet nie wiesz, jak ma na imię. Niewidzialne tło.
W tym roku wigilia ma być „bardziej kameralna”. Jasne. Czyli znowu stanie w kącie i udawanie, że intensywnie czytam etykietę na butelce coli. Od tygodnia męczę się myślą, że muszę jakoś wyglądać. Nie mam garnituru, marynarki też nie – więc poszedłem do lumpeksu. Nie pierwszy raz. Lubię te miejsca, bo nikt cię tam nie ocenia… w teorii. Wszedłem, przeglądam wieszak po wieszaku, starając się wyglądać na pewnego siebie. A w środku tylko jeden głos: „Znowu mam patrzeć, jak oni rozmawiają jak starzy znajomi? Znowu mam siedzieć jak jakiś mebel?”. W końcu znalazłem marynarkę. Prosta, grafitowa, bez udawania, że jest z jakiejś kolekcji. Podchodzę do ekspedientki – drobnej kobiety, która wyglądała, jakby już nic nie mogło jej w życiu zaskoczyć.
– Przepraszam… – zacząłem, pokazując marynarkę. – To będzie na… firmową wigilię. Myśli pani, że… wygląda… no, że nie będę w tym wyglądał dziwnie?
Kobieta spojrzała na mnie jak matka, która widzi dziecko pytające, czy może iść do szkoły w dwóch różnych skarpetach.
– Synku, dziwnie to ludzie wyglądają w środku. A ta marynarka jest porządna. Weź.
Uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od kilku dni. A jednak… idąc do kasy, poczułem coś jeszcze. Jakby ta głupia decyzja – kupić tanią marynarkę i jednak pójść – miała znaczyć więcej, niż na razie rozumiem. Jakby coś miało się wydarzyć, ale nie uprzedzajmy faktów.
Dałem się zranić 1 zdaniem
Wigilia firmowa zawsze miała ten sam zapach: śledzie, pierogi i dezynfekcja rąk. Nie lubiłem tego wieczoru, choć każdego roku udawałem przed samym sobą, że może tym razem będzie inaczej. Wszedłem do sali i od razu poczułem znajome ukłucie w żołądku. Wszyscy stali w grupkach, jakby te grupki były ze stali i od lat nikt ich nie rozdzielał. A ja stałem w progu, poprawiając moją lumpeksową marynarkę, czując pod palcami jej szorstkość. Postawiłem talerz na stoliku, który najwyraźniej był przeznaczony dla ludzi takich jak ja – na uboczu, daleko od świateł i hałasu. Zanim zdążyłem zrobić pierwszy krok w stronę stołu z kompotem, usłyszałem znajomy głos za plecami.
– Stary, ty chyba masz ciuchy po dziadku.
Zamarłem. Odwróciłem się powoli, starając się zachować spokój.
– A co w tym złego? – zapytałem, choć czułem, jak gardło robi mi się napięte.
– No nic, nic… po prostu… stylówa retro.
Uśmiechnął się w taki sposób, który niby nie był złośliwy, ale każdy wiedział, o co chodzi. Nie odpowiedziałem. Odszedłem kilka kroków, udając, że jego słowa po mnie spływają, choć tak naprawdę wbijały się we mnie, jak ostre kolce. Miałem w głowie jeden, prosty monolog: „Wiedziałem, wiedziałem, że coś powiedzą. Powinienem był zostać w domu. Po co ja w ogóle tu jestem?” Stałem przy ścianie, niepewny, co zrobić z rękami.
Kilku ludzi rozmawiało obok mnie, śmiali się, gestykulowali, a ja odbierałem każde spojrzenie jak ocenę. Wiedziałem, że część z tych spojrzeń była przypadkowa, ale mózg robił swoje. Miałem ochotę wyjść. Po prostu obrócić się i wyjść, zanim zrobię z siebie kogoś jeszcze mniejszego, niż już się czułem. W tamtej chwili nie byłem na nich zły. Byłem zły na siebie. Za to, że nie potrafiłem być jak oni, za to, że dałem się zranić jednym zdaniem, o którym ten ktoś pewnie w sekundę zapomniał.
Nie chciałem żadnego współczucia
Stałem przy stole z potrawami, udając, że zastanawiam się, czy wybrać pierogi, czy łososia, chociaż nic nie miałem ochoty jeść. Czułem, jak słowa kolegi wciąż krążą mi w głowie, jak echo w pustym pokoju. Mógłbym je wyśmiać, odrzucić, ale zamiast tego obrastały we mnie jak ciężki kamień. Gdy tak stałem, nagle obok pojawiła się Kaja.
– Widzę, że cię to ruszyło – powiedziała cicho, jakby nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał.
Nie spojrzałem na nią od razu. Bałem się, że zobaczy na mojej twarzy wszystko, czego nie powinien widzieć nikt.
– Nic mnie nie ruszyło. Mówisz jak oni – odpowiedziałem ostrzej, niż zamierzałem.
Kaja uniosła brwi.
– Michał, nie oni, tylko jeden pajac. Reszta nawet nie zwróciła na to uwagi.
– Może masz rację. A może to ja jestem problemem.
Pokręciła głową i westchnęła.
– Spójrz na mnie – poprosiła, a ja w końcu uniosłem wzrok. – Wyglądasz dobrze. Ta marynarka jest po prostu inna. I tyle.
Te słowa, choć miały mnie podnieść na duchu, jeszcze bardziej mnie spięły. Miałem wrażenie, że mówi to tylko dlatego, że jest jej mnie żal. A współczucie bolało mnie bardziej niż kpina.
– Nie musisz mnie pocieszać – mruknąłem.
– Nie pocieszam cię, tylko mówię, co widzę.
Chciałem uwierzyć, że mówi szczerze, ale wewnętrzny głos powtarzał mi co innego: „Dlaczego jestem tak przewrażliwiony? Dlaczego jedno słowo potrafi mnie rozbić?”. Zapanował między nami krótki moment ciszy, który był niewygodny, jak źle dopasowane krzesło.
Kaja próbowała jeszcze raz:
– Nie znikaj tak. Chodź, siądź z nami.
– Za chwilę – odpowiedziałem, choć wcale tego nie planowałem.
Gdy odeszła, poczułem w środku coś ciężkiego. Mieszał się tam wstyd, złość i dziwna potrzeba, żeby ktoś w końcu naprawdę zauważył, że nie radzę sobie z takimi sytuacjami. Widziałem, że coś się we mnie kotłuje, choć jeszcze nie wiedziałem, dokąd mnie to zaprowadzi.
Szef zaskoczył mnie swoją opinią
Impreza zwalniała tempo. Część osób wychodziła na papierosa, inni pakowali się już do domu, a ja zastanawiałem się, czy uda mi się wyślizgnąć niezauważonym. Ostatnie dwie godziny przesiedziałem przy stole, udając, że analizuję deserową kartkę menu, choć jadłem tylko sernik, i to z przyzwoitości. Czułem, że doskwiera mi już zmęczenie, takie inne niż zwykle, bardziej związane z tym, że znowu spędziłem większość wieczoru, unikając ludzi, zamiast rozmawiać. Podniosłem się z krzesła, gdy zauważyłem, że szef idzie w moją stronę. Przeszło mi przez myśl, że może podziękuje za jakiś projekt, a może po prostu chce podać mi płaszcz. Zatrzymał się przede mną, wyciągnął rękę i uśmiechnął się krótko, ale szczerze.
– Fajna ta twoja marynarka. Minimalizm i charakter. Coraz mniej ludzi tak umie – powiedział, jakby to było coś oczywistego.
Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że przez moment stałem w miejscu jak ktoś, kto nie jest pewien, czy dobrze usłyszał.
– Serio? Myślałem, że wygląda jak stara szmata – wyrwało mi się, zanim zdążyłem się zastanowić.
– To kwestia pewności siebie, nie ceny – odpowiedział spokojnie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie zaczęły mi się zderzać dwie opinie: szyderstwo kolegi i ta niespodziewana pochwała. To było jak dwa różne światy. I nagle poczułem, że coś we mnie drgnęło, choć nie umiałem jeszcze nazwać, co to było. Stałem przed nim i słyszałem własne myśli: „Może ja całe życie bałem się nie tego, co ludzie mówią, tylko tego, co sam o sobie myślę”. To zdanie we mnie nie krzyczało. Było wyraźne, jakby ktoś w końcu zapalił małą lampkę w ciemnym pokoju.
– Dzięki – udało mi się powiedzieć.
Szef poklepał mnie po ramieniu i odszedł, a ja poczułem, że wreszcie mogę odetchnąć. Nie dlatego, że impreza się kończyła. Raczej dlatego, że pierwszy raz od dawna ktoś powiedział mi coś, czego sam nigdy nie potrafiłbym o sobie pomyśleć.
Strasznie tego potrzebowałem
Wyszedłem z lokalu późnym wieczorem. Powietrze było chłodne, ale po tym wszystkim czułem, że dobrze mi zrobi. Ulica była prawie pusta, tylko światła latarni odbijały się w mokrych płytkach chodnika. Szedłem powoli, jak ktoś, kto nie chce jeszcze wracać do domu, bo musi uporządkować to, co w nim wiruje. Sięgnąłem po telefon. Chciałem z kimś porozmawiać, choć zwykle unikałem takich odruchów. Wybrałem numer przyjaciela, jednego z niewielu, którzy nie oczekiwali ode mnie niczego poza tym, żebym po prostu był.
– I jak było? – zapytał, zanim zdążyłem się przywitać.
– Dziwnie – odpowiedziałem po krótkiej pauzie. – Było źle… a potem było dobrze. Nie umiem tego wytłumaczyć.
– Brzmisz, jakby ktoś cię w końcu zauważył.
Zatrzymałem się przy przystanku, patrząc na rozkład jazdy, którego i tak nie zamierzałem czytać. Te słowa mnie poruszyły bardziej, niż powinny.
– Może tak. Może tego właśnie potrzebowałem… tylko nie wiem dlaczego. Czemu to ma dla mnie takie znaczenie?
Przyjaciel milczał chwilę.
– To nie jest nic dziwnego. Człowiek chce czasem usłyszeć, że jest w porządku. Że jego obecność coś zmienia.
Rozłączyliśmy się, a ja ruszyłem dalej. W głowie pojawiały się obrazy z dzieciństwa: stoję pod drzewem na szkolnym boisku, patrzę na grupę chłopaków grających w piłkę, ale nikt mnie nie woła. W domu też zwykle byłem cichy, starając się nie przeszkadzać. Zawsze miałem wrażenie, że zajmuję za dużo miejsca, nawet jeśli siedziałem w kącie. Teraz, idąc pustą nocną ulicą, zadawałem sobie pytania, których unikałem przez lata. Czy naprawdę aż tak bardzo potrzebowałem czyjejś zwykłej, naturalnej uwagi? Dlaczego? Nie znałem odpowiedzi, ale po raz pierwszy naprawdę chciałem ją znaleźć.
Każdy odruch można zmienić
Następnego dnia pojechałem odwiedzić brata. Mieszkał na obrzeżach miasta, w niewielkim szeregowcu, gdzie zawsze pachniało kawą i czymś pieczonym. Wiedziałem, że z nim mogę rozmawiać inaczej niż z innymi. Nie musiałem udawać, że wszystko jest w porządku. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a on nalewał mi herbaty. Zauważył od razu, że mam w sobie jakiś ciężar.
– Słucham – powiedział spokojnie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
– Miałem wczoraj imprezę firmową – zacząłem. – I… nie wiem, co się ze mną dzieje. Jedno głupie zdanie potrafi mnie przewrócić, a jedna pochwała… nie wiem, jak to nazwać, ale czuję ją do teraz.
Brat oparł łokcie o stół i spojrzał na mnie uważnie.
– Czemu zawsze zakładasz, że ludzie cię oceniają? – zapytał.
– Bo oceniają.
– Nie wszyscy. A nawet jeśli… co z tego? W końcu i tak musisz być sobą.
Westchnąłem, wpatrzony w parę unoszącą się znad kubka.
– Może… tylko ja nie wiem, kim jestem – powiedziałem cicho. – Całe życie stoję gdzieś z boku, zamiast wejść między ludzi. To chyba we mnie zostało. Takie przekonanie, że nie pasuję.
– To nie jest przekonanie, tylko przyzwyczajenie – odpowiedział. – Wyuczone, trochę jak odruch, ale odruch można zmienić.
Chciałem w to uwierzyć. Wewnętrzne myśli krążyły mi po głowie jak powolne fale: „Może całe życie stałem obok, zamiast spróbować podejść. Może się bałem. Może sam siebie wpychałem w ten cień”. Brat uśmiechnął się lekko.
– Nie oczekuj, że jutro wszystko poczujesz inaczej. Jeśli jednak zaczynasz zadawać sobie takie pytania, to znaczy, że wreszcie ruszyłeś z miejsca.
Siedzieliśmy jeszcze dłuższą chwilę, nie mówiąc nic. To było dobre milczenie. Takie, w którym człowiek może coś sobie w głowie poukładać, nie czując presji, że musi coś udowadniać.
Michał, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kolega z pracy zaprosił mnie w mikołajki na randkę. Czasem lepiej się 2. razy zastanowić, zanim się powie »tak«”
- „W tym roku na naszej Wigilii pojawił się niespodziewany gość. Miał moje oczy i wywrócił mój świat do góry nogami”
- „Zawsze miałam pod górkę z teściową. W kółko powtarzała, że jej synuś zasługuje na kogoś znacznie lepszego ode mnie”