„Kupiłem wymarzone auto, ale nie cieszyłem się nim długo. Gdy poznałem jego historię, od razu zwróciłem właścicielowi”
„Tym wozem jeździła młoda kobieta, pewnie w wieku Edyty, i mała dziewczynka. Tu rozmawiały, śmiały się, może śpiewały w trasie. A potem zginęły, a wraz z nimi wszystko, co kiedykolwiek do nich należało, do czego były przywiązane”.

- Aleksander, 39 lat
To było piękne audi. Rocznik 1999, czarny metalik, praktycznie staruszek, ale w jakim stanie! Skórzane siedzenia, wyłącznie oryginalne części, no po prostu igiełka! Kupiłem je drożej niż podobne sztuki na rynku, ale uznałem, że warto. Widać było, że poprzedni właściciel, facet w moim wieku, bardzo dbał o ten wóz.
– Był pan pierwszym właścicielem? – zapytałem sprzedającego, przeglądając książkę serwisową.
– Nie, kupił go teść – odpowiedział. – Dziesięć lat temu dał go mojej żonie.
– Ach, więc jest drugi właściciel? – zmartwiłem się. – Więc jeśli chodzi o umowę…
– Nie – przerwał. – Tylko ja jestem właścicielem, ma pan to w dowodzie rejestracyjnym. Więc jak? Decyduje się pan?
Godzinę później mknąłem swoim nowym, choć starym audi do domu, nie mogąc się doczekać, by przewieźć nim Edytę. Też kochała takie samochody. Poprzednio dość długo jeździłem skodą fabią i trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do większego wnętrza, szczególnie z tyłu, w miejscu dla pasażerów. Właśnie ta pusta przestrzeń w jakiś sposób mnie niepokoiła, miałem uczucie, jakby ktoś tam siedział, raz nawet poczułem kopnięcie w oparcie fotela. Ki diabeł? – pomyślałem.
Edyta faktycznie była zachwycona autem, od razu zaczęła zaglądać w zakamarki, mościć się na fotelach, głaskać deskę rozdzielczą.
– Schowek się nie otwiera – stwierdziła. – Chyba zamek się zakleszczył. Lepiej nie otwierajmy sami, bo uszkodzimy. Paweł na pewno coś wymyśli.
Paweł, jej kuzyn, był mechanikiem, ale akurat wyjechał z rodziną pod namiot. Tymczasowo musieliśmy więc chować drobiazgi do bagażnika zamiast do schowka.
Ocknąłem się, bo autem porządnie szarpnęło
Nowe auto dość szybko stało się przedmiotem sporu w naszym małżeństwie. Edyta nigdy nie lubiła jeździć skodą, więc mimo że dostała ją na wyłączność, musiałem pogodzić się z tym, że podbiera mi kluczyki do audi. Co ciekawe, o ile nie czuła się pewnie jako kierowca w skodzie, o tyle w audi była pewna siebie i swobodna.
– Może to głupie – powiedziała raz – ale w skodzie zawsze miałam wrażenie, że jestem skazana tylko na siebie, a tutaj czuję się, jakby ktoś jechał ze mną i w razie czego mi pomógł. To chyba przez to, że ten wóz jest taki duży.
Wtedy nie powiedziałem jej, że mam podobne wrażenie. Uznałem, że miała rację: to naprawdę było głupie!
To był dość ciężki dla mnie okres w pracy. Szef ciągle wysyłał mnie w delegacje, byłem wiecznie w rozjazdach, nie miałem nawet czasu iść do kina czy na obiad z własną żoną. Ale, o dziwo, nie czułem się sam podczas tych wyjazdów. Edyta miała rację: w tym samochodzie miało się wrażenie, że ktoś jest obok, ale nie było to niepokojące. Nie znam się na duchach, ale zawsze wydawało mi się, że człowiekowi powinien jeżyć się włos na karku, kiedy wyczuwa ich obecność. A ta „obecność” w samochodzie była w jakiś sposób przyjacielska. Czyli żaden duch – uznałem, nie przyznając się przed nikim do swoich dziwnych wrażeń.
Tamtego dnia zrobiłem osiemset kilometrów. Wyjazd o czwartej rano, nudne spotkanie handlowe i od razu powrót. Jeszcze przed wyjazdem kontrahent zdążył mnie zabrać na obiad w lokalnej karczmie, dali mi tam golonkę z ziemniakami i ogromną porcję szarlotki. Jedzenie pyszne, tylko że pół godziny po posiłku poczułem nieprzepartą senność za kierownicą.
Oczywiście każdy wie, że kiedy zachce mu się w drodze spać, należy się zatrzymać, przeciągnąć, orzeźwić. Ale ja mknąłem autostradą; zakaz zatrzymywania się, żadnej stacji benzynowej. A Morfeusz coraz silniej tulił mnie w ramionach, sprawiając, że powieki ciężko mi opadały, ręce były jak z ołowiu, a całe ciało jakoś tak wygodnie zapadło się w skórzany fotel…
Pomyślałem, że zadzwonię do Edyty, żeby się nieco rozbudzić, ale nie odbierała. Zmieniłem stację w radiu, ale nic to nie dało. Po prostu czułem, że nie mogę się oprzeć temu, by chociaż na sekundę zamknąć oczy…
Ocknąłem się bo poczułem szarpnięcie. Samochód gwałtownie hamował. Gdzieś na granicy świadomości i snu pojawiła się myśl, że to nie moja noga naciska hamulec i nie moje ręce kręcą kierownicą…
– Jezus Maria! – krzyknąłem, kiedy audi samo zjechało na pas awaryjny i zatrzymało się.
Nic mi się nie stało, choć tak naprawdę powinienem zginąć. Ruch na autostradzie był spory, auta pędziły z zawrotną prędkością. A ja zasnąłem za kierownicą…
Bałem się o tym powiedzieć Edycie. Na pewno nawrzeszczałaby na mnie, że jestem nieodpowiedzialny i porządnie by się wystraszyła. Nie chciałem jej denerwować. Ale ciekawiło mnie, jak to się stało, że samochód sam zareagował na brak kontroli kierownicy i pedałów ze strony kierowcy. Zadzwoniłem do Pawła.
– Są takie systemy – przyznał. – Montuje się w drogich samochodach. Komputer pokładowy kontroluje, żeby samochód nie zjechał z pasa ruchu ani nie miał kolizji. Ale powiem ci, że ten twój model jest na to za stary. Raczej zahamowałeś instynktownie czy coś…
Nie było sensu mu tłumaczyć, że to nie byłem ja. Ja spałem! Moje ciało było słodko bezwładne, nogi spadły z pedałów, a ręce zsunęły się z kierownicy. Więc to jednak musiał być ten system. Albo coś, czego zupełnie nie rozumiałem…
Postanowiłem zadzwonić do poprzedniego właściciela i wypytać go o wprowadzone w wozie ulepszenia. Ale jego numer telefonu nie odpowiadał. To była szybka decyzja. Po prostu pojechałem do niego. Poprzednio z jakiejś przyczyny chciał się spotkać nie w domu, tylko przy bramie cmentarza w swojej miejscowości, ale miałem w umowie jego adres zameldowania.
Tyle że tam nie było żadnego budynku… Za podziurawioną siatką teren był wyrównany jak pod budowę, ani śladu domu nr 6.
– Szuka pan kogoś? – za mną stał staruszek.
– Pana Adama. Jego domu.
– Jego domu? – powtórzył starszy pan. – Toć on się spalił pół roku temu… I te dwie bidulki razem z nim… Pan nie wie? Tu straszny pożar był, pana Adama wtedy nie było, tylko jego żona i ich córeczka… Straszna historia, czad je uśpił i nie wyszły w porę z płomieni… A dom spłonął doszczętnie…
Patrzyłem na niego ze zgrozą. Kupiłem audi pół roku temu. Czy to było przed, czy po tej tragedii?
– Dwunasty września, wtedy to się stało – przypomniał sobie staruszek.
Samochód kupiłem dwudziestego września… Zadrżałem, przypominając sobie ton sprzedawcy, kiedy zapytałem, czy żona jest współwłaścicielem auta. Nie była. Już od ośmiu dni nie żyła…
– A pan Adam? – zapytałem, bojąc się odpowiedzi.
Ten list sprawił, że po wielu latach znów zapłakałem
– O, ten biedak… został z niczym… musiał kredyt wziąć, żeby za pogrzeby zapłacić, samochód sprzedał… Wie pan, tylko to auto ocalało z tej tragedii, nic innego. Jak zabrali jego rodzinę, to w nim spał, tulił się do kierownicy.
Staruszek chyba nie widział albo nie znał się na samochodach, bo nie skojarzył wozu zaparkowanego przed siatką. Zapytałem jeszcze, czy wie, gdzie mógłbym znaleźć jego dawnego sąsiada i podał mi adres jego siostry.
Wróciłem do domu przygnębiony. A więc tym wozem jeździła młoda kobieta, pewnie w wieku Edyty, i mała dziewczynka. Tu rozmawiały, śmiały się, może śpiewały w trasie. A potem zginęły, a wraz z nimi wszystko, co kiedykolwiek do nich należało, do czego były przywiązane. Pomyślałem, że to cholernie niesprawiedliwie, taka głupia i przedwczesna śmierć! Te dwie dziewczyny powinny żyć i dalej jeździć audi! Z tej złości aż walnąłem w deskę rozdzielczą. W tym momencie coś trzasnęło i zablokowany schowek się otworzył. Była w nim tylko złożona na pół kartka. List.
„Jeśli to czytasz, to znaczy, że udało ci się otworzyć zamek w schowku. To dobrze, bo chcę, żebyś coś wiedział. Samochód, którym jeździsz, nie jest zwykłym pojazdem. To było auto, które moja żona dostała od swojego ojca, kiedy urodziła naszą córeczkę. Obie uwielbiały ten wóz. To było ich królestwo, ja byłem zawsze tylko pasażerem… Nie możesz tego wiedzieć, ale moja żona i córka nie żyją. Zginęły w pożarze, który strawił wszystko. Nie zostało mi po nich nic poza tym samochodem, który muszę sprzedać, żeby zapłacić za ich pogrzeby. Proszę, dbaj o ten wóz, bo może uda mi się uzbierać pieniądze i go od ciebie odkupić. Chciałbym znowu jeździć z moimi Aniołami. Na razie ty z nimi podróżujesz. Niech strzegą cię w trasie”.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem, ale ten list wycisnął łzy z moich oczu. Pokazałem go Edycie i razem podjęliśmy decyzję. Pojechaliśmy pod adres, który wskazał staruszek. Siostra pana Adama zawołała go z głębi domu. Popatrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
– Ten samochód nie jest dla mnie. Chcę go zwrócić.
– Znalazł pan list? – domyślił się. – Ale ja nie mam pieniędzy, żeby go odkupić…
– Więc spiszmy umowę za złotówkę – zaproponowała Edyta. – My nim nie wrócimy. On musi zostać z panem. Tu są kluczyki.
Był wzruszony, my też. Przyjął samochód. Dokonaliśmy formalności i odjechaliśmy naszą skodą. O tym, by zapytać pana Adama o specjalny system kontroli kierownicy, zupełnie zapomniałem.
– Będzie mi ich brakowało – powiedziała Edyta i wiedziałem, kogo ma na myśli.
Mnie też będzie. Szczególnie że uratowały mi życie. Naprawdę podróżowałem z aniołami…