Reklama

Zawsze starałem się twardo stąpać po ziemi. Miałem plan: stabilna praca, kredyt na mieszkanie, ślub, a potem dziecko. Wszystko krok po kroku. Jak należy. I właśnie tak to z Kasią wyglądało. Pracowaliśmy, spłacaliśmy raty, czasem wyskoczyliśmy do kina, czasem na weekend do jej rodziców. Bez fajerwerków, ale stabilnie. A potem pojawił się temat samochodu. Nasze stare autko zaczęło się sypać, więc uznałem, że to w końcu moment, żeby kupić coś nowego. Dla mnie to była szansa – pierwszy raz od dawna miałem poczucie, że mogę zaszaleć. Chciałem coś większego, wygodnego, rodzinnego. Myślałem o przyszłości. Kasia była przeciwna – mówiła, że wystarczy coś małego, ekonomicznego, bo „i tak głównie jeździmy po mieście”. Nie słuchałem.

Reklama

Zaczęło się od sprzeczki. Potem kolejnej. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Czułem się, jakbym ciągle musiał walczyć o przestrzeń. O to, żeby raz zrobić coś po swojemu.

– Z kobietami to zawsze tak – rzuciłem kiedyś Wojtkowi w pracy. – Mówią jedno, myślą drugie. Przejdzie jej.

Nie przeszło.

Nie próbowała mnie przekonać

Samochód zobaczyłem przez przypadek. Stał przed salonem, błyszczący, przestronny, idealny. Od razu pomyślałem, że to byłby świetny wybór – nie tylko dla mnie, ale dla naszej przyszłości. Dziecko przecież kiedyś będzie, pewnie więcej bagażu, wyjazdy. Jednak Kasia nie podzielała mojego entuzjazmu.

Po co nam takie duże auto? – zapytała od razu, gdy tylko zobaczyła folder. – Przecież parkuje się tym koszmarnie, a pali jak smok. Nie stać nas.

– Ale to inwestycja – odpowiedziałem spokojnie. – Myślisz tylko o teraz. Ja patrzę dalej. Zobacz, ile miejsca, wygodnie się wsiada, bezpieczne. Jak będzie dziecko…

– A teraz go nie ma – przerwała. – I może nie będzie, jeśli dalej będziemy tak rozmawiać.

Spojrzałem na nią zaskoczony. Kasia nigdy wcześniej nie powiedziała czegoś tak ostrego.

Zawsze wszystko musi być po twojemu.

Zamilkła. Dłuższą chwilę patrzyła przez okno. W końcu powiedziała cicho:

Właśnie dlatego się duszę.

Nie rozumiałem. Naprawdę nie rozumiałem. Chodziło tylko o samochód. Chciałem, żeby było wygodnie, bezpiecznie, nowocześnie. Nie robiłem tego dla siebie.

– To nie o samochód chodzi – Kasia odwróciła się w moją stronę, jej głos był drżący, ale spokojny.

Stałem i nic nie mówiłem. Co miałem powiedzieć? W tamtym wieczorze najbardziej utkwiła mi cisza po jej słowach. I to, że nie próbowała mnie przekonać. Po prostu poszła do sypialni, a ja zostałem w salonie z folderem samochodu w ręku. Pomyślałem, że to chwilowe. Nie chciałem się w to zagłębiać. W końcu miałem dobre intencje. To się przecież liczyło, prawda?

Powiedziała mi, co sądzi

Była sobota. Wracałem do domu po zakupach. W rękach niosłem dwie siatki – w jednej chleb, w drugiej ser, kawę, masło, jakieś jogurty. Kasia zawsze lubiła mieć wszystko świeże na śniadanie. Otworzyłem drzwi i wszedłem do kuchni. Pusto. Zajrzałem do sypialni. Jej szafa – pusta. Szuflady otwarte. Łazienka – brak kosmetyczki, brak jej szczoteczki. Zatrzymałem się w przedpokoju i wtedy zauważyłem kartkę przyczepioną magnesem do lodówki.

„Wyprowadziłam się. Dłużej już tak nie mogę. Przepraszam”.

Stałem tam z kartką w ręku, siatki upadły na podłogę. Chwilę później wziąłem telefon i wybrałem jej numer. Raz, drugi, trzeci. Po czwartej próbie odebrała poczta głosowa. Napisałem wiadomość. Dwie, trzy. Odpowiedzi nie było. Mijały dni. Spałem niespokojnie. W pracy robiłem, co trzeba, ale głową byłem gdzie indziej. Czasem wracałem wcześniej, mając nadzieję, że może... może będzie siedziała na kanapie, czekając. Nic takiego się nie wydarzyło. Czwartego dnia się odezwała. Krótko.

„Możemy się spotkać. Jutro po pracy. W kawiarni przy metrze”.

Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale poszedłem. Usiadła naprzeciwko mnie. Nie płakała. Mówiła rzeczowo, powoli.

– Od miesięcy czuję się, jakbym była dodatkiem do twojego życia.

– Przecież robiłem wszystko dla nas – powiedziałem, próbując się bronić. – Myślałem, że tak będzie lepiej.

– Nie pytałeś mnie, czego ja chcę. Nie pytałeś nawet, jak się czuję. Mówiłeś, co trzeba zrobić, co się opłaca, co będzie korzystne. Nie jestem projektem. Jestem człowiekiem.

Chciałem jej coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie wiedziałem co.

– Samochód, a raczej jego wybór... – dodała. – Zrozumiałam wtedy, że nie jestem partnerką. Jestem pasażerką. Tylko że już nie chcę jechać dalej.

Patrzyłem na nią, na jej dłonie splecione na blacie stołu, i pierwszy raz od bardzo dawna nie miałem gotowej odpowiedzi.

Szukałem usprawiedliwień

Codziennie wracałem do pustego mieszkania. Pod blokiem stał samochód. Dokładnie taki, jaki chciałem – ciemny, duży, lśniący. Któregoś wieczoru usiadłem za kierownicą. Nie jechałem nigdzie. Po prostu siedziałem i patrzyłem w szybę. Wszystko miało być łatwiejsze, wygodniejsze, mądrzejsze. A teraz siedziałem sam, w aucie, które miało służyć rodzinie, której już nie było. W głowie zaczęły wracać obrazy. Kasia pytająca, czy mam dziś chwilę, żeby z nią porozmawiać. Kasia odkładająca rękę, gdy próbowałem ją objąć. Kasia patrząca przez okno i mówiąca, że czuje się zmęczona. Ja mówiłem: „Pewnie praca”, „Przejdzie ci”, „Nie ma się czym przejmować”. Nigdy nie zapytałem: „Chcesz się wygadać?”, „Jesteś szczęśliwa?”. Nie umiałem już odtworzyć momentu, w którym zaczęła się ode mnie odsuwać. Może nie był jeden moment?

Chciałem coś zrobić. Napisać. Zadzwonić. Przekonać. Ale nie wiedziałem jak. Czułem, że każda wiadomość byłaby tylko kolejną próbą „przekonania” jej, a nie wysłuchania. Wysłałem jej jedną wiadomość. Krótką.

„Jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać, po prostu powiedz. Nie będę naciskał”.

Nie odpowiedziała. Może dobrze. Siedziałem sam w sypialni, z książką, której nie potrafiłem przeczytać i myślałem. Wszystko robiłem po swojemu tak, jak chciałem. A teraz zostałem sam.

Miałem to, co chciałem

Któregoś wieczoru po prostu wsiadłem do samochodu i pojechałem. Nie miałem celu. Minąłem centrum, wjechałem na obwodnicę, potem zjechałem gdzieś w boczną drogę. Mijane światła rozmazywały się na szybie. Droga była pusta, ciemna. Przypomniałem sobie nasze wspólne wyjazdy. Kasia zazwyczaj patrzyła przez okno i słuchała muzyki. Czasem mówiła coś cicho, ale ja skupiałem się na prowadzeniu i rzadko łapałem jej spojrzenie. Jeszcze rzadziej pytałem, co myśli. Wydawało mi się, że nie trzeba. Przecież skoro jest obok, to wszystko jest w porządku.

Teraz siedziałem sam. W dużym, wygodnym samochodzie, w którym wszystko działało bez zarzutu. Klimatyzacja, system nawigacji, automatyczna skrzynia. Idealny pojazd na rodzinne podróże. Tylko że nie miałem już z kim ich odbywać. Zrozumiałem, że to nie o samochód chodzi. Tylko o sposób myślenia. Wszystkie decyzje podejmowałem sam, bo wydawało mi się, że wiem lepiej. Nie zapytałem, czyjej o zdanie. Zakładałem, że się zgadza. A ona się po prostu nie kłóciła. Milczała. Aż w końcu otworzyła drzwi i wyszła.

Zatrzymałem się na małym parkingu przy lesie. Wysiadłem. Powietrze było chłodne. Oparłem się o maskę i spojrzałem w górę. Żadnych gwiazd, tylko chmury. I jedna, jedyna myśl: teraz mam to, co chciałem. Duże, wygodne auto. I nikogo, z kim mógłbym w nim jechać.

Nie prosiłem, żeby wróciła

Minęło kilka tygodni. Każdy dzień podobny do poprzedniego. Praca, samotny obiad, sen. Cisza w mieszkaniu przestała już mnie drażnić – zaczęła być codziennością. Nie szukałem już pretekstu, żeby się z nią skontaktować. Czekałem. Może na znak, może na moment, w którym poczuję, że mogę.

W końcu usiadłem przy stole i napisałem list. Nie wiadomość w telefonie. Nie mail. Prawdziwy, odręczny list. Może dlatego, że nie chciałem, żeby to wyglądało jak kolejne „działanie”. Nie chciałem się tłumaczyć. Chciałem mówić szczerze.

Napisałem, że nie przepraszam za samochód. Tylko za wszystko, co działo się wcześniej. Za lata, w których udawałem, że wszystko wiem najlepiej. Za te wszystkie sytuacje, gdy widziałem, że coś ją gryzie, a pytałem tylko, czy zrobiła zakupy. Za wieczory, kiedy zamykałem się w swoim zmęczeniu i nie widziałem jej samotności. Za to, że prowadziłem związek jak projekt – bez przestrzeni na jej głos. Nie prosiłem, żeby wróciła. Nie mówiłem, że wszystko się zmieni. Napisałem tylko, że chciałbym, żebyśmy jeszcze kiedyś mogli porozmawiać. Gdy wrzuciłem list do skrzynki i poczułem, że coś się ze mnie zsunęło. Nie lęk. Nie nadzieja. Raczej ciężar. Kilka dni później przyszła odpowiedź. Krótka. Zwykła kartka.

„Dziękuję. Może kiedyś pogadamy. Ale teraz muszę pobyć sama”.

Czytałem te słowa wielokrotnie. Były bolesne i proste. Nie było w nich ani urazy, ani zachęty. Była granica, którą musiałem uszanować. Nie chciałem jej łamać. Zacząłem chodzić na terapię. Nie dlatego, żeby ją odzyskać. Tylko dlatego, że musiałem zrozumieć, jak doszedłem do punktu, w którym tak długo nie słyszałem drugiego człowieka. I jak nie dopuścić do tego, żeby znów się to powtórzyło.

Związek to nie trasa, na którą zabierasz pasażera. To wspólna droga. Tylko że ja to zrozumiałem dopiero wtedy, gdy ona już wysiadła.

Piotr, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama