Reklama

Czy zdecydowalibyśmy się na zakup tego mieszkania, gdybyśmy znali jego historię? Nie mam pojęcia. Raczej nie. Jednak nadal myślę, że jego poprzedni właściciele powinni poinformować nas o tym, co tam zaszło. A może nie było to dla nich zbyt łatwe?

Reklama

Pierwsze własne lokum – to jest coś, o czym marzy każde świeżo upieczone małżeństwo. Samodzielność, prywatność, poczucie bezpieczeństwa, komfort.

To są rzeczy, których wszyscy na początku pragniemy

Głównie kiedy wstępujemy w związek małżeński jako młode osoby, które nadal mieszkają z rodzicami. Którzy zakochani nie mogą znieść wieczornych rozstań, gdy muszą wracać do swoich domów? Którzy nie pragną, żeby spędzać razem całe weekendy bez żadnych ograniczeń? Ja i Jacek mieliśmy farta, ponieważ nasi rodzice odkładali dla nas pieniądze już od dawna, więc udało nam się zgromadzić sporo własnego wkładu.

Domyślaliśmy się, że każdy bank będzie chętny do udzielenia nam kredytu na resztę sumy potrzebnej do zakupu małego mieszkania. Z tego powodu, tuż po ślubie rozpoczęliśmy poszukiwania własnego lokum. To była męcząca, ale jednocześnie wspaniała podróż. Przeglądaliśmy ogłoszenia na stronach internetowych, w gazetach i dzwoniliśmy do biur nieruchomości. Niemal każdego dnia po zakończeniu pracy jechaliśmy na oglądanie potencjalnych mieszkań. Każda taka wizyta dostarczała nam dreszczyk emocji związanych z nadzieją, że w końcu natrafimy na nasz wymarzony kąt. Odrzuciliśmy wiele propozycji, gdyż chcieliśmy wybrać tę najbardziej odpowiednią dla nas.

Ostatecznie znaleźliśmy prawie doskonałą. Apartament miał dużo atutów. Zlokalizowany był zarówno w pobliżu jednych, jak i drugich rodziców, a okolica była miła i spokojna. Podobał nam się także rozkład – trzy spore, przestronne pokoje i duża kuchnia.

Zobacz także

– A ten pokój chyba niedawno został świeżo wyremontowany? – zapytał mój mąż, kiedy weszliśmy do pokoju, który wciąż pachniał nową farbą.

– Tak, tak, całkiem niedawno – odparł poważny pan w średnim wieku.

– Dlaczego właśnie ten? – zaciekawił się mąż.

Był najbardziej zaniedbany – właściciel zdawał się być nieco skrępowany tym pytaniem.

Kobieta, która była właścicielką, zareagowała skwaszoną miną i udała się do kuchni, aby przygotować herbatę.

– Przepraszam za moją dociekliwość, ale jesteśmy naprawdę ciekawi i chcielibyśmy dowiedzieć się o tym mieszkaniu jak najwięcej.

– Oczywiście, nie ma sprawy.

– Popatrz, Iza, ten pokój mógłby być idealny dla dziecka – uśmiechnął się mąż, rozejrzawszy się po niedawno odnowionym pokoju.

– Właściwie dla malucha byłby doskonały – wtrącił gospodarz, a następnie szybko dodał: – Przepraszam, muszę pomóc żonie z herbatą, a wy na spokojnie sobie porozmawiajcie.

Zostaliśmy tylko my

Spojrzałam w stronę Jacka i od razu zrozumiałam, że mieszkanie przypadło mu do gustu tak samo jak mi. Miał świetny humor. Przeglądnęliśmy pozostałe pomieszczenia. Szybko stwierdziliśmy, które miejsca będziemy musieli odmalować samodzielnie i obliczyliśmy, że nas na to stać. Decyzja podjęta.

– W ogłoszeniu napisaliście, że możliwa jest negocjacja ceny? – zapytał Jacek.

– Ale tylko nieznaczna – odparł właściciel.

– Sam pan przyzna, że to korzystna oferta. Ale możemy obniżyć cenę o parę złotych. Chcemy sprzedać mieszkanie jak najszybciej – dodała jego żona, jakby obawiała się, że zrezygnujemy.

Zadeklarowali, że zarezerwują dla nas lokal na dwa dni, a potem my przedstawimy swoją propozycję. Do nas należało również znalezienie notariusza. To akurat było proste – mąż miał kolegę, który zobowiązał się dokładnie sprawdzić mieszkanie, abyśmy nie wpadli w jakieś kłopoty. Tak też zrobił i już po dwóch dniach zostaliśmy poinformowani, że wszystko jest w porządku, że można kupować. Wtedy złożyliśmy ofertę i bez większego negocjowania ustaliliśmy cenę. W następnych tygodniach załatwialiśmy pożyczkę, a gdy bank wyraził zgodę, czekaliśmy na transfer.

Czas dłużył się straszliwie, jednak wreszcie nadeszła ta oczekiwana chwila – moment otrzymania kluczy do nowego lokum. Ten dzień jest przeze mnie nad wyraz dobrze zapamiętany. Był przepełniony emocjami zarówno dla nas, jak i dla sprzedających. Z trudem opanowywaliśmy emocje, a właściciele nie mogli powstrzymać łez. Domyslałam się, że to przez sentyment.

– Czy mogę zadać pytanie, tak na zakończenie, dlaczego tak właściwie zdecydowaliście się sprzedać to mieszkanie? – zapytał mój mąż.

Wyglądali na zdezorientowanych. Kobieta poszła do przedpokoju, aby zabrać pozostałe rzeczy, a mężczyzna z niewielkim przekonaniem uśmiechnął się i odpowiedział:

– Myślę, że potrzebujemy zmiany...

Ta odpowiedź mnie zaskoczyła. Właśnie kupiłam mieszkanie moich marzeń i nie mogłam sobie wyobrazić, że kiedyś mogłabym je sprzedać, że mogłoby mi się znudzić! W taki właśnie sposób zinterpretowałam słowa poprzedniego właściciela. Ale byli to osobliwi ludzie. Milczący, zamknięci w sobie, bez poczucia humoru i bez dzieci. To nie była dla mnie typowa rodzina. Dlatego też to mieszkanie nie było prawdziwym domem.

Postanowiłam to zmienić

Postawiłam sobie za cel, aby za parę lat wszystko tutaj aż tryskało energią. Że pojawi się tutaj co najmniej dwójka małych, głośnych dzieciaków. Jeszcze tej samej nocy, kiedy spaliśmy na materacu w naszym nowym mieszkaniu, podzieliłam się z mężem tym planem. A już rano zaczęliśmy urządzać dom według naszego gustu. Jacek zajmował się malowaniem ścian, a ja czyściłam sanitariaty na błysk. Chcieliśmy poczuć, że ten dom to nasz dom – że nie ma już żadnych śladów po poprzednich mieszkańcach.

Wszystko szło nam gładko, aż przyszła pora na wyrzucenie śmieci. Nie mogliśmy znaleźć klucza do zsypu. Usiłowaliśmy skontaktować się z poprzednimi właścicielami, ale nie odbierali telefonu. W końcu ogarnęliśmy jakoś sprawę i wynieśliśmy śmieci do kontenera na podwórku. Ten dzień był dla nas bardzo produktywny, podobnie jak następne, które poświęciliśmy na remont i urządzanie naszego ukochanego kącika.

Zastanawiało nas, dlaczego poprzedni właściciele nie oddzwonili, ale nie zwracaliśmy na to większej uwagi. Skupialiśmy się na swoich sprawach. Po paru dniach wszystko wyglądało tak, jak chcieliśmy! Czuliśmy się już jak u siebie.

Jedyne, co przypominało nam w następnych tygodniach o sprzedających, to pytania, które chcieliśmy im zadać. Poza tym, że nie byliśmy w stanie odnaleźć klucza do zsypu, to nie mieliśmy pojęcia, jaki jest kod do domofonu. Dodatkowo chcieliśmy przypomnieć im, że w piwnicy zostawili kilka swoich rzeczy. Mimo to, nie mogliśmy się z nimi skontaktować.

"Nie można się połączyć z abonentem" – to wiadomość, która pojawiała się na obu ich telefonach. Nie odpowiadali również na nasze wiadomości tekstowe, a trochę ich już nadaliśmy. Odrobinę nas to zaniepokoiło, ale z drugiej strony nie mieliśmy żadnych problemów z mieszkaniem, więc pomyśleliśmy, że to tylko ich dziwaczny zwyczaj. Byliśmy pewni, że wszystkie papiery są w porządku, więc nie dopuszczaliśmy do siebie poczucia niepokoju. Szybko również przestaliśmy próbować się z nimi skontaktować – nawet w sprawie poczty, która była do nich zaadresowana.

Wśród listów na ich dane były głównie ulotki i oferty. Normalna sprawa – reklamy, które otrzymuje każdy z nas.

Ten jeden list

Jakiś miesiąc po wprowadzce natrafiliśmy na pewien list w skrzynce i od razu zastanawialiśmy się co z nim zrobić. Chcieliśmy go im dostarczyć, ale przecież nie było z nimi żadnego kontatku, bo nie odbierali telefonów i nie odpisywali na wiadomości. Kilka razy przypatrywaliśmy się kopercie, zastanawiając się co z tym począć.

"Jak mamy im go dostarczyć? Czy powinniśmy go otworzyć?" – to pytanie zadał mój mąż, co było dość kontrowersyjnym pomysłem.

– Ale przecież nie możemy po prostu otworzyć czyjegoś listu! – powiedziałam z niepokojem.

– Wiem, że tak się nie robi, ale nie ma tutaj żadnej informacji o nadawcy, więc nie wiemy, gdzie go odesłać. Może to jest coś bardzo ważnego, może nawet kwestia życia i śmierci?

– Nie gadaj, takich spraw nie załatwia się za pośrednictwem listów. Daj sobie z tym spokój.

– No dobrze, to co? Wyrzucamy ten list? – zapytał.

– Tego też nie możemy zrobić. Powinniśmy go po prostu odłożyć i poczekać. Może w końcu dadzą jakiś znak. Może po prostu wyjechali w podróż ich życia i dlatego się nie odzywają.

– Może i i tak...Ciebie też to zastanawia, dlaczego od nas nie odbierają?

– Tak, zastanawia i martwi.

– Mnie również. I jeszcze na dodatek irytuje – zwierzył się Jacek. – Dlatego chciałabym otworzyć ten list. Nie szanują nas, więc nie jesteśmy zobowiązani do szanowania ich prywatności. Może ten list da nam jakieś odpowiedzi... Dlaczego nas olewają...

– To nie ma sensu. Nie będziemy go otwierać – zdecydowałam. – Odłóż proszę tę kopertę do barku, niech tam poczeka. Sądzę, że gdzieś wyjechali. W końcu wrócą i się odezwą.

Tak postąpiliśmy. Schowaliśmy list i o nim zapomnieliśmy. Dwa miesiące zleciały, a poprzedni właściciele nadal nie dali o sobie znać. Tymczasem dowiedzieliśmy się, że nigdzie nie wyjechali. Pewnego dnia mój mąż przyszedł do domu poirytowany i powiedział, że widział tę kobietę, jak wsiadała do auta.

– Nie próbowałeś do niej zawołać? – zapytałam zdziwiona.

– No co ty. Zanim zdałem sobie sprawę, że to ona, już odjechała. Miałem gonić za samochodem?

Zaczęliśmy się naprawdę martwić. Próbowaliśmy znaleźć jakiekolwiek informacje na temat przeszłości naszego domu, a w szczególności powodów, dla których poprzedni właściciele milczeli na jego temat. Mąż postanowił porozmawiać o tym z sąsiadem, którego ostatnio mieliśmy okazję lepiej poznać. Niestety, rozmowa z nim nie przyniosła wielu odpowiedzi. Sąsiad był miły, ale zbyt powściągliwy, aby coś wyjaśnić. Co więcej, w pewnym sensie jeszcze bardziej skomplikował sytuację, ponieważ zasugerował, że coś jest na rzeczy, ale nie chciał powiedzieć co dokładnie.

– Co udało ci się ustalić? – zaczęłam gdy mąż wrócił do naszego mieszkania.

– Wspomniał coś o jakiejś stracie. Że ci ludzie prawdopodobnie chccą zapomnieć o tym, co tu miało miejsce. Stopniowo zaczynam mieć wątpliwości co do tej transakcji. To jakaś dziwaczna sytuacja.

– O mój Boże! – wzięłam się za głowę ze zdziwienia.

– Tak...

– Otwieramy tę kopertę – ogłosiłam.

– Co?

– Przeczytamy to co w niej jest. Może na prawdę znajdziemy tam jakieś wyjaśnienie.

– Ale Iza, to nie w porządku.

– Sam tego chciałeś.

I tak zrobiłam

Rozerwałam kopertę. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że czułam złość i strach. W naszym domu kryła się tajemnica, o której nie miałam pojęcia. To miał być mój azyl, moja przyszłość. Już nie obchodziły mnie zasady kultury osobistej. Tylko tajemnica tych osób, która rzucała cień na nasze codzienne życie, miała znaczenie.

Zabrałam się za czytanie. Natychmiast pożałowałam, że podjęłam tę decyzję. Jeszcze w trakcie czytania usiadłam na krześle i zakryłam twarz rękoma. W tym momencie podszedł mąż i zapytał.

– Co się dzieje? Co tam jest napisane?

Zakończyłam lekturę i wręczyłam mu papier. Nie była to długa wiadomość, ale wyjaśniała wszystko. Przepojona była smutkiem, żalem i rozpaczą. Znalazłam w niej odpowiedź na pytanie o to, co tutaj zaszło. Treść brzmiała tak:

„Przepraszam, że do Państwa piszę, ale nie umiałabym na Was spojrzeć, ani wyrazić słów wsparcia przez telefon. Czuję się winna i mam świadomość, że i Wy obwiniacie mnie za to, co się wydarzyło. Chciałabym tylko, żebyście wiedzieli, że nie ma takiego dnia, kiedy nie żałowałabym naszego rozstania. Nie ma takiego momentu, w którym nie przyszło by mi na myśl, że mogliśmy uratować Irka... Zrobiłabym cokolwiek, żeby naprawić nasz związek. Ale chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak mocno mnie kochał. I to pewnie dlatego teraz za nim tęsknię. Wiem, że to słabe słowa pociechy, ale teraz zdaję sobie sprawę, że Irek był miłością mojego życia. Jest mi niesłychanie przykro, tak bardzo żałuję, że musieliście doświadczyć tych strasznych chwil. Że musieliście go widzieć w takim stanie. Jeszcze raz proszę Was o przebaczenie. Nie ma możliwości, by zrekompensować Wam to cierpienie, ale mam nadzieję, że moja skrucha chociaż trochę Wam pomoże. Wioletta”.

Kiedy skończyliśmy czytać to wyznanie, wtedy zrozumieliśmy, dlaczego ten mały pokoik przeszedł remont. O tej smutnej historii dowiedzieliśmy się zaledwie parę tygodni temu. W momencie, kiedy już znaliśmy całą prawdę, nie było problemem zapytać sąsiadów. Syn poprzednich mieszkańców zaczął pić, próbując uciec od depresji spowodowanej złamanym sercem. Niestety, nie przeżył.

Nadal nie mamy pojęcia, jak postąpić z tą sprawą. Chyba nie trzeba mówić, jakie to dziwne uczucie, kiedy wchodzimy do tego pokoju.

Reklama

Szczerze mówiąc, sama już nie wiem, co o tym wszystkim sądzić i co powinniśmy zrobić. Czy spróbować doręczyć list do adresatów czy go wyrzucić? A może powinniśmy poszukać tej Wioli i oddać jej go jako niedostarczony. Zbieramy energię, aby podjąć następne kroki – zarówno w odniesieniu do listu, jak i mieszkania.

Reklama
Reklama
Reklama