„Kupuję mu pomidory i gotuję obiady, a ten szkodnik nie dokłada się do domowego budżetu. Mój syn to darmozjad”
„Może powinnam była pozwolić mu upaść, zamiast ciągle podsuwać poduszkę? Może już za późno? Teraz Adam jest dorosły. Ma 27 lat i nie robi nic. Nie pracuje. Nie studiuje. Nie płaci rachunków”.

- Redakcja
Rano wstaję pierwsza. Zawsze. Zakładam ciepły szlafrok, idę do kuchni, stawiam wodę na kawę. I już po paru krokach czuję znajomy bałagan – szklanki po wczorajszym, paczka po chipsach, skarpetka na blacie. Znowu nie wyniósł śmieci. Znowu nie wstawił naczyń. Znowu ja muszę.
Mam jednego syna, Adama. Mieszka ze mną. Od zawsze. Miał kiedyś jakieś marne próby samodzielności, ale szybko wrócił, „bo przecież matka zawsze przygarnie”. Tak, przygarnie, nakarmi, posprząta, zapłaci rachunki. Pracuję w administracji szpitala. Zarabiam średnio. Jakoś sobie radzę – jeszcze. Codziennie po pracy gotuję obiad. Adam wtedy zwykle gra na komputerze, ogląda jakieś filmiki, albo – co mnie chyba boli najbardziej – po prostu leży. I nawet nie zapyta, jak minął mi dzień.
Kiedyś był inny. Pamiętam jego uśmiech, kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy nad jezioro. Jak ściskał mnie za rękę, gdy poszliśmy do szkoły podstawowej. Wtedy jeszcze czułam, że jestem mu potrzebna, że jestem dla niego ważna. A teraz? Nie zapyta, czy mam siłę iść do sklepu po całym dniu pracy. Po prostu – mamo, zrób to, zrób tamto. Bo ja jestem od robienia. Wieczorami zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo go chroniłam? Czy za mało wymagałam? Może powinnam była pozwolić mu upaść, zamiast ciągle podsuwać poduszkę? Może już za późno? Teraz Adam jest dorosły. Ma 27 lat. I nie robi nic. Nie pracuje. Nie studiuje. Nie płaci rachunków. Gdy poprosiłam go, żeby dorzucił się do gazu, powiedział mi:
– Ja? Przecież to twój obowiązek.
Zamarłam. To był moment, w którym coś we mnie pękło.
Nie potrafił spojrzeć mi prosto w oczy
– Moglibyśmy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, stając w drzwiach jego pokoju.
Leżał na łóżku. Nawet nie odwrócił głowy, tylko mruknął:
– Mów.
– Przyszły rachunki… Za gaz prawie dwieście pięćdziesiąt, prąd to samo. Może mógłbyś się dorzucić do rachunków?
Zamarł. W końcu spojrzał na mnie z tym swoim zmęczonym wzrokiem, jakbym właśnie przerwała mu operację na otwartym sercu, a nie głupie filmiki z internetu.
–Nie mam teraz pieniędzy.
– No właśnie – westchnęłam. – I nic z tym nie robisz. Nawet nie szukasz pracy.
– A co, teraz już muszę ci się tłumaczyć z każdego dnia?
Zacisnęłam usta. Przez chwilę walczyłam ze sobą, ale potem powiedziałam:
– Ja już nie daję rady. Utrzymuję nas od tylu lat. Ty jesteś dorosły. Czas, żebyś coś zrobił. To nie może tak wyglądać.
Zerwał się z łóżka.
– A niby jak ma wyglądać?! To przez ciebie tak mam! Nie poszedłem na studia, bo musiałem się tobą zajmować, jak wtedy byłaś chora! Ty mnie tak wychowałaś, to teraz nie marudź!
– Ja cię prosiłam, żebyś został w domu? Przecież to była twoja decyzja...
– Przestań! – krzyknął. – Czego ty ode mnie chcesz?!
Zamilkłam. Poczułam, jak coś mi ściska gardło.
– Słucham?
– No przecież mnie urodziłaś – powtórzył, jakby to miało wszystko wyjaśniać. – To twoja odpowiedzialność.
Patrzyłam na niego. Na mojego syna. Na dorosłego faceta, który nawet nie potrafił spojrzeć mi prosto w oczy. I nie poznawałam go.
Zapłaciłam za to najwyższą cenę
– Ty się w końcu wykończysz – powiedziała Basia, nalewając mi herbaty. – Jak nie przez serce, to przez niego.
Siedziałyśmy w jej kuchni, otulone zapachem mięty i świeżo upieczonego ciasta. U niej zawsze było ciepło. Takie miejsce, gdzie człowiek może się wypłakać, nie tracąc twarzy.
– On mi to powiedział serio.
Basia pokręciła głową.
– Ty go po prostu za bardzo kochasz.
– Jak mam przestać? To moje dziecko.
– Nie, on był dzieckiem piętnaście lat temu. Teraz to dorosły facet, który urządził sobie wygodne życie za twoje pieniądze. I wiesz co? Ty mu na to pozwalasz.
Zamilkłam. Bolało, bo wiedziałam, że miała rację.
– Może gdyby miał ojca, byłoby inaczej – mruknęłam.
– Nie zwalaj winy na to, że nie miał ojca. Moja siostra też sama wychowywała syna. I on przynajmniej wstaje rano, idzie do roboty, sam płaci rachunki. Adam cię wykorzystuje.
– Ale ja go kocham.
– Ja wiem. I on też to wie. Właśnie dlatego robi, co robi. Bo wie, że cię złamie, ale się nie zbuntujesz.
Zerknęłam na nią.
– Myślisz, że za późno?
– Nigdy nie jest za późno, żeby zawalczyć o siebie. Tylko musisz zdecydować, czy chcesz być jego matką, czy sponsorką.
Po raz pierwszy pomyślałam, że może to naprawdę ja jestem winna. I że teraz płacę za to najwyższą cenę.
Dałam mu wybór
Czekałam, aż wróci z zakupów. Oczywiście za moje pieniądze. Poprosiłam, żeby kupił tylko chleb i mleko. Wrócił z czipsami, colą i mrożoną pizzą.
– I gdzie mleko? – zapytałam, starając się mówić spokojnie.
– Zapomniałem – rzucił, rzucając reklamówkę na blat. – A co, tragedia?
Zacisnęłam dłonie na kuchennym blacie. Już nie chciałam krzyczeć. Nie miałam siły.
– Musimy ustalić zasady. Tak dalej być nie może.
Spojrzał na mnie znad telefonu, jakbym właśnie kazała mu wykopać sobie grób.
– Co znowu?
– Albo zaczynasz się dokładać do rachunków i pomagając w domu, albo szukasz sobie innego miejsca do mieszkania. Tyle.
– Serio?! – parsknął śmiechem. – Co ty sobie myślisz?! Tak po prostu mnie wyrzucisz?
– Nie wyrzucam cię. Daję ci wybór. Albo współtworzysz ten dom, albo szukasz własnego.
– Ty chyba nie masz serca.
Zamilkłam. Znów ten szantaż emocjonalny.
– Serce? – powtórzyłam. – Serce mi złamałeś już dawno.
W jego oczach zamigotał gniew. Ale też... zaskoczenie. Jakby pierwszy raz od lat zobaczył, że nie będę już się uginać.
– To mam się wyprowadzić, tak? Do czegoś takiego mnie zmuszasz?
– Do niczego nie zmuszam. Ty sam wybierasz. Pamiętaj, że każda decyzja ma swoje konsekwencje.
Zamilkł. Wyszedł z kuchni. Trzasnął drzwiami. Zostałam sama. Z bijącym sercem. I po raz pierwszy nie z poczucia winy.
Poczułam, że oddycham
Zaczęłam od półki z książkami. Wyszedł z pokoju, gdy pakowałam jego bluzy. Stanął w drzwiach, zmrużył oczy.
– Co ty robisz?
– Pomagam ci. Skoro nie chcesz zdecydować, zrobię to za ciebie.
Podszedł szybko, jakby chciał coś wyrwać z moich rąk.
– Zostaw to. To mój pokój!
– To mój dom – odpowiedziałam cicho, ale pewnie. – I jestem zmęczona byciem jego więźniem.
– Ty jesteś nienormalna. Jak można wyrzucać własne dziecko?
– Własne dziecko przestaje być dzieckiem, gdy ma prawie trzydzieści lat i leży całe dnie na kanapie, czekając, aż matka ugotuje obiad.
Zamilkł.
– Nie masz serca – wycedził przez zęby. – Serio. Ludzie by cię potępili, jakby wiedzieli, co robisz.
– Serce już mi złamałeś dawno temu, Adam. Kiedy przestałeś mnie traktować jak człowieka.
Wziął do ręki torbę, potem rzucił ją na ziemię.
– Nigdzie nie idę. Co ty sobie myślisz? Że wezmę walizkę i wyjdę? Że nie masz nade mną żadnej władzy?
– Nie mam. I nie chcę mieć. Mam swoje granice. I właśnie je postawiłam.
Stał tak przez chwilę. Potem pochylił się, podniósł torbę i bez słowa wyszedł z pokoju. Osunęłam się na fotel i po raz pierwszy od lat... poczułam, że oddycham.
Było mi wstyd, że płaczę
Gdy trzasnęły drzwi, zrobiło się tak cicho, że aż mnie to zaniepokoiło. Jakby dom nagle przestał oddychać. Zrobiłam sobie herbatę. Usiadłam na kanapie. Spojrzałam na puste miejsce, gdzie zawsze rozkładał się Adam – z poduszką, laptopem i kubkiem po zupce chińskiej. Nie było go. I nagle zrozumiałam, że nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Najpierw płakałam. Potem było mi wstyd, że płaczę. Przecież to była moja decyzja. Przecież… to moje dziecko. Zadzwoniłam do Basi. Powiedziała tylko:
– Dobrze zrobiłaś.
Tylko ja nie wiedziałam, czy naprawdę było dobrze. Czy to była odwaga, czy tylko desperacja? W nocy nie mogłam spać. Wciąż słyszałam jego słowa. „Przecież mnie urodziłaś”. Czy faktycznie byłam mu coś winna do końca życia? Czy to macierzyństwo to naprawdę taki kontrakt bez końca? Rano wstałam. Posprzątałam cały dom. Każdy kąt. Zmyłam wszystko, co po nim zostało. Wrzuciłam jego stary koc do prania. Nie wiem, czy jestem złą matką. Wiem, że byłam bardzo samotną kobietą w roli matki. I że nie chcę już tak żyć.
Helena, 54 lata
Czytaj także:
- „Mąż diabła miał za skórą i w Boże Ciało zażądał rozwodu. A krzyż mu na drogę, mam dosyć tej farsy”
- „W Boże Ciało mój mąż wskoczył w romans śmiało, ale ja też nie byłam święta. Przytrafiło nam się coś gorszego od zdrady”
- „Tort truskawkowy od zięcia wyglądał podejrzanie. Zamiast skosztować letnich frykasów, najadłam się wstydu”