Reklama

Jak zwykle rano usiłowałem opanować sytuację. Ubrać Zosię i zmusić Tomka, aby zjadł cokolwiek na śniadanie. A nie było to proste. Moja pięcioletnia córeczka twierdziła bowiem, że jest księżniczką, więc za nic w świecie nie włoży spodni, chociaż na dworze było z pięć stopni mrozu. Mały natomiast od zawsze jest niejadkiem i boje o każdy kęs to nic nowego.

Reklama

– Tato, czy mogę zostawić płatki, bo tu na nich jest, bleee, kożuch? – padło pytanie ze strony trzylatka, kiedy w końcu namówiłem Zosię na zielone ogrodniczki.

– Zostaw! – poddałem się.

Musiałbym siedzieć i go karmić, a na nie miałem już na to czasu. Musiałem zgarnąć maluchy do przedszkola i jechać do pracy. Wolałem nie rzucać się w oczy szefowi, który nie jest za bardzo tolerancyjny. Zresztą, ile razy moje nagminne spóźnianie się mogę tłumaczyć dziećmi?

Nie potrzebowaliśmy tych pieniędzy

Kiedy moja żona, a ich matka, kilka miesięcy temu wyjeżdżała za granicę do pracy, umówiliśmy się, że pomoże mi teściowa, która mieszka zaledwie kilka ulic stąd i jest na emeryturze. Ale w tej sytuacji… Wiedziałem, że nie mam co na nią liczyć. Od tygodni nawet do mnie nie zadzwoniła spytać o zdrowie wnuków, a cóż dopiero mówić o jakiejś pomocy.

Zobacz także

Kiedy spotkałem ją przypadkiem w sklepie, odwróciła się jak do kogoś obcego. Zastanawiam się, czy nie wini mnie za to, co się stało… Ja jednak jakoś swojej winy naprawdę nie widzę.

Wyjazd Moniki nie był przecież moim pomysłem i od początku nie chciałem, żeby jechała. Uważałem, że skoro nie mamy kredytów, które wielu małżeństwom wiszą u szyi, to nasze zarobki całkowicie wystarczą na godziwe życie. A nasze dzieci zdecydowanie bardziej potrzebują matki niż zasobnego konta.

Monika jednak widziała to inaczej. Uparła się, że pojedzie do Włoch, zupełnie jakby mieli tam jej płacić się w złocie, a nie w euro. W ogóle mnie nie słuchała, tylko jak katarynka powtarzała, ile jej praca przyniesie nam korzyści.

– Zdobędę doświadczenie jako opiekunka, nauczę się języka. A może ściągnę tam ciebie i dzieci? – trajkotała.

Tymczasem mnie wcale tam nie ciągnęło. Miałem przecież kuzyna gdzieś w Rzymie i gdybym tylko chciał, to już dawno bym wyjechał, o czym zresztą moja żona doskonale wiedziała. Robert, jak większość Polaków, pracował tam jako budowlaniec i podobno zarabiał całkiem nieźle. Ale ja z wykształcenia jestem informatykiem, lubię swoje zajęcie i nie zmierzałem się przekwalifikowywać.

Stwierdziłem, że stanowczo wolę dorabiać się w Polsce, bo z moją specjalizacją zawsze znajdę nieźle płatną pracę. A poza tym, jak opowiadał Robert, teraz we Włoszech wcale nie jest tak różowo. Pracował tak naprawdę głównie u obcokrajowców, bo Włosi wolą swoich.

Nawet gdyby ekipa miała wszystko schrzanić, i tak zatrudnią jakiegoś pociotka czy sąsiada, a nie obcego.

Ale Monice podobno udało się dostać pracę w dobrej włoskiej rodzinie i dlatego tak się uparła, aby jechać do Rzymu. Miała się zaopiekować pewną starszą panią. Robotę naraiła jej jakaś znajoma, która siedziała już tam od kilku miesięcy.

Teraz dziewczyna musiała wrócić do kraju, bo zaniemogła jej matka, lecz obiecała tej włoskiej rodzinie, że znajdzie kogoś dobrego na swoje miejsce.

– Przecież ty jesteś fryzjerką! – denerwowałem się, bo to wszystko dla mnie brzmiało niedorzecznie.

Jednak moja żona uważała, że się czepiam. Przecież opieka nad starszym człowiekiem to żadna filozofia i każdy potrafi się taką osobą zaopiekować.

Dzieci tak bardzo tęskniły za mamusią

Kiedy Monika postawiła na swoim i wyjechała, przez pierwsze tygodnie nie wiedziałem, w co mam ręce włożyć, chociaż teściowa na początku faktycznie mi pomagała. Przychodziła prawie codziennie… Jednak dzieci bez mamy zrobiły się marudne i nieznośne. Ciągle też dopytywały się, kiedy mama wróci. Jak im miałem powiedzieć, że za rok, skoro dla nich to była wieczność? Obiecywałem więc, że niedługo…

Tymczasem Monika już dwa miesiące po wyjeździe zakomunikowała mi przez telefon, że zakochała się w pewnym Włochu i zostaje za granicą.

– Kochanie, jak to?! – spytałem w absolutnym szoku.

Wszystko mogłem przecież zrozumieć. Słońce Italii, włoski temperament, jej zafascynowanie jego egzotyczną urodą…

Ale żeby od razu zrezygnować z dotychczasowego życia – i rodziny?!

Tyle nas przecież łączyło… Byliśmy z Moniką małżeństwem od sześciu lat, a wcześniej chodziliśmy ze sobą przez cztery. Można więc powiedzieć, że na Gwiazdkę byśmy obchodzili nasze dziesięciolecie, gdyby nie jej decyzja.

– Błagam, ty się jeszcze zastanów! – prosiłem, gotów wszystko jej wybaczyć. – Wróć! Nawet jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, to dla naszych dzieci.

Jednak wszystkie moje argumenty trafiały w próżnię. Monika nie chciała ze mną rozmawiać, a dzieciom obiecała, że niedługo zabierze je do siebie.

– Po moim trupie! – oświadczyłem żonie. – Nie pozwolę, aby moje dzieciaki wychowywał jakiś makaroniarz!

Obiecałem sobie także, że nie zrobię pierwszego kroku do rozwodu, mimo że to ona mnie zdradziła i miałem prawo czuć się wykorzystany. Myślałem naiwnie, że z tej Italii nie będzie w stanie niczego zdziałać. Jak chce, niech sama występuje do sądu!

Łudziłem się, że przyjedzie i zmieni zdanie

Jednak dla Moniki odległość nie stanowiła żadnej przeszkody i wkrótce faktycznie złożyła pozew rozwodowy.

Miałem nadzieję, że kiedy przyjedzie do Polski na rozprawę, to porozmawiamy jak cywilizowani ludzie i ją przekonam, aby zmieniła decyzję i nie niszczyła naszej rodziny. Tymczasem zamiast żony na rozprawie pojawiła się jej pani adwokat. Gadała strasznie bzdury, nawet nie chce mi się powtarzać. Dowodziła, że nasze małżeństwo praktycznie nie istniało, a Monika czuła się przeze mnie tłamszona i osaczona. Dlatego, aby uwolnić się od męża drania, postanowiła wyjechać – aby z dystansu podjąć właściwą decyzję i uratować siebie. Większych idiotyzmów w życiu nie słyszałem.

Z sądu wyszedłem skołowany, bo nawet nie zapamiętałem połowy z tego, co powiedziała jej prawniczka.

„Jak mam się bronić przed tym zalewem kłamstwa? O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego Monika tak nagle się zmieniła?” – nie mogłem zrozumieć okrucieństwa żony wobec mnie.

Owszem, sprzeczaliśmy się – jak każde małżeństwo mieliśmy lepsze i gorsze dni – ale nigdy nie podniosłem na żonę głosu, nie uderzyłem jej, niczego nie zarzucałem. Nie robiłem problemu, gdy chciała gdzieś wyjść z koleżankami; pomagałem przy dzieciach… Co więc się stało? Nie miałem pojęcia, jak to sprawdzić. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to telefon do mojego kuzyna Roberta.

Wtajemniczyłem go w moje sprawy i zapytałem, czy by nie mógł mi pomóc, czyli porozmawiać z moją żoną.

– Zawsze cię lubiła, może tobie powie, co zamierza – błagałem, przepraszając, że go wciągam w tak niezręczną sytuację.

Na szczęście Robert to fajny facet, zgodził się bez problemu. Stwierdził, że do miasteczka, w którym jest moja żona, nie ma tak daleko, zaledwie osiemdziesiąt kilometrów, więc może tam pojechać.

Długo negocjował, byłem mu wdzięczny

Przez kilka tygodni karmiłem się nadzieją, bo Robert twierdził, że rozmawia z Moniką, negocjuje i przekonuje ją do powrotu. Tysiące razy chciałem do niej pojechać i paść przed nią na kolana, ale kuzyn mnie zapewniał, że to delikatna sprawa i lepiej, żebym na razie zaczekał.

– To dość zamożny facet i przystojny, a ona się faktycznie zakochała. Daj jej trochę czasu. Opadną emocje i wtedy się przekona, że on jest zwyczajnym facetem.

Włosi są namiętni, ale niestali w uczuciach i tak naprawdę najbardziej na świecie kochają swoje mamusie – mówił.

Brałem jego słowa za dobrą monetę. Czas pokazał, jakim byłem idiotą…

Kolejna rozprawa zbliżała się wielkimi krokami. Nie pamiętałem za dobrze, co mówiła ta mecenas na pierwszej, wszystko zlało mi się w głowie w jeden stek bzdur. Zastanawiałem się więc, jak mam się teraz bronić.

– Idź do sądu i przejrzyj akta! – poradził mi kolega rozwodnik. – Wtedy się odpowiednio przygotujesz.

Zrobiłem to, chociaż przekroczenie po raz kolejny progu sądu kosztowało mnie sporo nerwów.

Przeglądając dokumenty, spojrzałem na pełnomocnictwo jej pani mecenas i zdębiałem. Moja żona wystawiła je jeszcze przed swoim wyjazdem… A więc jednak była jakaś kropla prawdy w tym zalewie kłamstwa, którym na rozprawie uraczyła wysoki sąd pani adwokat! Monika już wcześniej sobie zaplanowała, że ode mnie odejdzie… Jej nagły i burzliwy romans z jakimś temperamentnym Włochem był jedną wielką bzdurą. Musiała wcześniej kogoś poznać, a przecież w Polsce nie miała okazji spotkać obcokrajowca. Nie w naszym malutkim mieście, nie w swoim zakładzie fryzjerskim!

Wróciwszy do domu, rzuciłem się przerzucać rzeczy żony. Znalazłem jej stary notes, a w nim telefon do koleżanki, która podobno załatwiła jej pracę.

Wcześniej nie sprawdzałem tej informacji, bo niby dlaczego miałem Monice nie wierzyć? Teraz wszystko się zmieniło.

Zadzwoniłem do Oli, nie odebrała. Znalazłem jej numer domowy. Odezwała się jakaś starsza kobieta, która poinformowała mnie, że Ola jest za granicą.

– Czy we Włoszech, w… – tu podałem nazwę miasteczka, w którym podobno przebywała moja żona.

– Tak. Jest pan może bliskim znajomym córki? – spytała pogodnym tonem.

Starsza pani w niczym nie przypominała obłożnie chorej matki!

– Przepraszam, być może moje pytanie wyda się pani zbyt śmiałe, ale czy przez ostatnie miesiące pani chorowała?

– Nie – odparła kobieta ze zdziwieniem. – Mam końskie zdrowie!

– A więc Ola nie musiała wracać do Polski, aby się panią opiekować?

– Oczywiście, że nie! Córka już tam siedzi trzy lata – usłyszałem.

Czyli moja żona kłamała! Kłamał także Robert, opowiadając mi androny, że Monika na zabój zakochała się we Włochu, a teraz waha się, czy do mnie wrócić…

Dałem się nabrać, ale nie należę do idiotów. W świetle nowych faktów dodałem dwa do dwóch i wtedy dopiero zrozumiałem, kim jest ów Włoch. Zacząłem podpytywać znajomych i rodzinę. Wyszło na jaw, że już kilka miesięcy przed wyjazdem Monika przyprawiała mi rogi.

Żona zadurzyła się w moim kuzynie podczas ostatniego jego pobytu w Polsce. Robert roztoczył przed nią wizję idylli we Włoszech i bez skrupułów zabrał mi żonę, a moim dzieciom – matkę.

Monika pojechała od razu do niego, nie do żadnej włoskiej rodziny.

Szlag mnie trafił, kiedy wyobraziłem sobie, że gdy ja żebrałem u Roberta o pośrednictwo, ona tak naprawdę siedziała pewnie tuż obok niego i pewnie bardzo się ze mnie śmiała…

Przyznam, że miłość do Moniki przeszła mi jak ręką odjął. Poszedłem porozmawiać z jej matką, czyli moją teściową, a ta powiedziała mi, że domyślała się tego romansu i sądziła, że ja także o nim wiem. Dlatego była na mnie taka wściekła. Uznała bowiem, że pozwoliłem Monice wyjechać do kochanka, byle tylko przysyłała mi pieniądze.

– Ona nigdy nie przesłała mi ani grosza! – uświadomiłem teściowej. – Cały czas mówiła, że zbiera euro na specjalnym koncie. Tak naprawdę zwyczajnie nie było żadnych pieniędzy, bo pojechała prowadzić dom Robertowi i gotować jego ekipie na budowie.

„No cóż, sama wybrała… Ale ja się nie dam oszwabić – postanowiłem.

– Nie chce, niech nie płaci, jednak nigdy w życiu nie pozwolę odebrać sobie dzieci i wywieźć je do obcego kraju!”

Jak się okazało, sporo ludzi wiedziało o tym romansie i zamierzeniach Moniki. Świadczyli przeciwko niej w sądzie i postawili moją żonę w całkiem innym świetle, niż to sobie zaplanowała jej pani adwokat. Nagle zły mąż okazał się oszukanym rogaczem, a przystojny Włoch – wysokim słowiańskim blondynem…

Reklama

Nie odczuwam żadnej satysfakcji

Moja żona dostała, więc rozwód z orzeczeniem o własnej winie. A ja? Nie czuję satysfakcji, chociaż może powinienem. Przeżuwam gorycz porażki, bo przecież czegoś musiało zabraknąć w moim małżeństwie, skoro Monika wybrała Roberta. No cóż, może będzie jej lepiej z nim pod włoskim słońcem niż ze mną i naszymi dziećmi w śnieżne poranki, kiedy całą rodziną piliśmy kakao? Może jej tak, ale moje serce zostało złamane. Nie wiem czy jeszcze kiedyś uwierzę kobiecie… Czy dam komuś szansę?

Reklama
Reklama
Reklama