„Sylwia płakała na imieninach u teściowej, że nikt jej nie kocha. Niebawem mój mąż pocieszał ją w swoich ramionach”
„Weszłam do mieszkania i usłyszałam kobiecy śmiech. W korytarzu unosił się zapach tanich perfum. Zerknęłam w stronę salonu. I nie, to nie był włączony telewizor. Sylwia siedziała na naszej kanapie z kubkiem herbaty, z nogami podciągniętymi po turecku i uśmiechem, jakby właśnie opowiadała coś zabawnego”.

- Redakcja
Można by pomyśleć, że imieniny u teściowej to impreza, którą człowiek odhacza raz w roku jak badanie krwi – z przymusu. A jednak w naszym przypadku tamte imieniny przeszły do rodzinnej historii jako wydarzenie, po którym nic już nie było takie samo. Nie dlatego, że sernik się nie udał – choć fakt, był zakalec, ale u teściowej to standard, nikt nie komentuje. Nie przez to też, że ktoś się upił albo pokłócił o politykę. Nie, to byłby banał. Problem leżał w tym, że jedna z „przyszywanych” kuzynek męża zaczęła chlipać przy sałatce jarzynowej, że nikt jej nie kocha. A mój mąż, jak na rycerza w lichym swetrze przystało, postanowił zainterweniować.
Byłam świadkiem teatrzyku
Wszystko zaczęło się w kuchni. Teściowa rozdawała zadania jak na wojnie: jedna miała obrać jajka, druga kroić ogórki, a ja – oczywiście – dostałam najnudniejsze zajęcie, czyli smarowanie chleba masłem.
– Ty to tak ładnie smarujesz, nie za cienko, nie za grubo – pokiwała głową teściowa, jakby właśnie odkryła mój największy talent.
– No faktycznie, jestem mistrzynią masła – rzuciłam, nie kryjąc ironii.
Wtedy do kuchni weszła Sylwia. Ona zawsze wyglądała, jakby właśnie wróciła z planu filmowego. W zamszowej kurteczce, z paznokciami jak szpony i doczepianymi rzęsami.
– Co się stało? – zapytała teściowa, odkładając nóż.
– A bo... – Sylwia westchnęła głęboko, siadając przy stole – ja chyba już nikomu nie jestem potrzebna. Nikt mnie nie kocha. Nikogo nie obchodzę...
W kuchni zapadła cisza. Każda z nas zawiesiła swoją czynność, jakby Sylwia właśnie ogłosiła, że ma nieuleczalną chorobę.
– Oj tam, nie przesadzaj – próbowała ją pocieszyć teściowa.
– Łatwo wam mówić. Macie mężów, dzieci, domy. A ja? Sama jak palec. Nawet pies mnie zostawił, uciekł do sąsiadów...
– Akurat go rozumiem – szepnęłam, smarując kolejny chlebek.
Sylwia pociągnęła nosem, wyciągnęła chusteczkę z torebki i teatralnie się wysmarkała. A wtedy... wtedy do kuchni wszedł mój mąż.
– Co się stało? – zapytał, kładąc jej rękę na ramieniu.
A ja zamarłam. Bo znałam to spojrzenie. Pełne troski. Zbyt troskliwe jak na koleżankę z dzieciństw.
Byłam zazdrosna
Stałam z kromką w dłoni i czekałam, aż mój mąż zabierze tę rękę z jej ramienia. No bo ile można ją trzymać? Pięć sekund? Dziesięć? Minęło z piętnaście, zanim w końcu się zorientował, że nie jest na planie telenoweli.
– Przepraszam, ale... jakoś tak... – powiedział, cofając rękę.
I to właśnie mnie zabolało. To jego spojrzenie, pełne współczucia, ale też jakiegoś zachwytu, jakby Sylwia właśnie odkryła Amerykę, a nie po prostu beczała nad talerzem z sałatką.
– Nic się nie stało – wymamrotała Sylwia, teatralnie odsuwając krzesło. – Po prostu... chciałam być gdzieś, gdzie ktoś mnie wysłucha. Tu czuję się... jak w domu.
– To może ci herbatkę zrobię? – zaproponował mój mąż.
– A może ci jeszcze masaż karku zrobi? – wtrąciłam, kładąc kromkę chleba na półmisku z siłą, z jaką zwykle zamykam drzwi, gdy się kłócimy.
– Iwona... – mruknął, zerkając na mnie z wyrzutem. – Przecież to tylko herbata.
– Tak, jasne.
Sylwia zerknęła na mnie z tą swoją „biedną miną”, jakby to ona była najbardziej pokrzywdzona przez życie. A ja? Obserwowałam, jak mój mąż przygotowuje herbatę jakiejś zapłakanej kokietce.
– Cieszę, że tu mogłam przyjść – powiedziała słodko. – Że są jeszcze mężczyźni, którzy potrafią być... delikatni.
Spojrzałam na mojego męża. On też na mnie spojrzał. Ale już nie tak, jak kiedyś.
Zaskoczyli mnie
Minęło kilka dni. Udawałam, że wszystko gra, choć w środku się gotowałam. Mąż zachowywał się normalnie, a może właśnie zbyt normalnie. Zbyt miły, zbyt pomocny. Aż niepokojąco idealny. W czwartek wróciłam wcześniej z pracy. Chciałam tylko wziąć prysznic i poleżeć z maseczką na twarzy, udając, że moje życie jest bardziej uporządkowane niż w rzeczywistości. Weszłam do mieszkania i usłyszałam kobiecy śmiech. W korytarzu unosił się zapach tanich perfum. Zerknęłam w stronę salonu. I nie, to nie był włączony telewizor. Sylwia siedziała na naszej kanapie z kubkiem herbaty, z nogami podciągniętymi po turecku i uśmiechem, jakby właśnie opowiadała coś zabawnego.
– O, Iwona! – powiedziała, jakby mnie naprawdę ucieszyła. – Wpadłam tylko na chwilkę...
– Na herbatkę? – zapytałam chłodno, zerkając na męża, który stał w kuchni z czajnikiem w dłoni i miną winnego szczeniaka.
– Sylwia była w pobliżu... – zaczął się tłumaczyć, ale uniosłam rękę.
– Mhm. Oczywiście. I pomyślała: „Wpadnę do Iwonki i zrobię jej niespodziankę, może zrobi mi znowu herbatkę”.
– Oj, nie przesadzaj, to tylko odwiedziny – parsknęła Sylwia, z tą swoją udawaną beztroską.
– Może i tylko. Tylko że dziwnie często wpadasz w odwiedziny, kiedy mnie nie ma.
Zrobiła się cisza. Tak gęsta, że można by ją kroić nożem. I właśnie wtedy, pierwszy raz od lat, zobaczyłam w oczach męża panikę.
To był dla mnie cios
Wpatrywałam się w nich przez kilka sekund. Niby nic się nie działo – ona siedziała, on stał, herbata parowała – a jednak wszystko wrzeszczało, że coś tu nie gra. Mój mąż, który nawet kawy nie robił sobie sam, teraz stał z dwoma kubkami jak kelner.
– Często się tak odwiedzacie? – zapytałam, próbując zabrzmieć neutralnie.
– Nie – odpowiedział szybko mąż. Za szybko. – To znaczy... zdarzyło się parę razy. Przypadkiem.
– Przypadkiem? – spojrzałam na Sylwię. – Aha, czyli przypadkiem jesteś w okolicy, przypadkiem dzwonisz do mojego męża, przypadkiem wchodzisz do naszego mieszkania... Wiesz, te przypadki są jakieś... zbyt regularne.
– Przesadzasz. Ona po prostu... – zawahał się – potrzebowała rozmowy.
– A ty jesteś kim? Telefonem zaufania?
– Czasem rozmawiamy – odezwała się Sylwia, teraz już nieco mniej pewna siebie. – I chyba nie ma w tym nic złego.
– Nie, o ile to nie jest żonaty facet, który ma swoją żonę, dom, i który nie jest terapeutą dla każdej kuzynki w kryzysie.
Mąż odsunął się od stołu. Spojrzał na mnie jak ktoś, kto chce coś powiedzieć, ale wie, że każde słowo pogorszy sytuację.
– Wychodzę – powiedziałam krótko. – Nie będę robić scen. Nie dzisiaj.
– Iwona... – zaczął.
– Nie. Naprawdę. Dokończcie sobie tę herbatkę.
Zostawiłam ich tam, między parującym kubkiem a duszną atmosferą niedopowiedzeń.
Coś we mnie pękło
Nie wróciłam na noc. Zatrzymałam się u siostry. Nie pytała zbyt wiele – wystarczyło jedno moje spojrzenie, żeby wiedziała, że to nie czas na „a nie mówiłam”. Przewracałam się z boku na bok, wpatrzona w sufit. Mąż przyszedł następnego dnia. Stał w drzwiach z miną winowajcy.
–Możemy pogadać?
– Już gadasz – odpowiedziałam, nie zapraszając go do środka.
– Przesadziłem. To fakt. Nie zdradziłem cię. Przysięgam. Po prostu... zrobiło mi się jej żal. Ona wie, jak mówić, żeby wywołać w człowieku poczucie odpowiedzialności.
– Nie jestem zazdrosna o jej żale – westchnęłam. – Jestem zazdrosna o twoją uwagę. O twoje „jak się czujesz?”, o twój czas. Bo ja też czasem potrzebuję, żeby ktoś zapytał mnie, czy wszystko jest w porządku.
– Ale przecież pytam...
– Nie, ty pytasz, czy kupić mleko. A potem siedzisz z nosem w telefonie. I nawet jak ze mną jesteś, to cię nie ma.
Milczał.
– Z nią byłeś obecny. I chyba właśnie dlatego to mnie tak boli.
– Nie chciałem cię zranić.
– A jednak ci się udało.
Przez chwilę nie mówił nic. A potem sięgnął do torby i wyjął... kubek. Mój ulubiony. Ten z pękniętym uchem i napisem „Będzie dobrze”.
– Zostawiłaś go. Pomyślałem, że może jeszcze się przyda.
Wzięłam go do ręki. I poczułam, że coś we mnie pęka. Ale nie wiem, czy to była nadzieja – czy tylko resztka cierpliwości.
Przestało mi zależeć
Minął tydzień. Kubek stał na kuchennym blacie, pusty. Mąż się starał. Robił śniadania, sprzątał łazienkę, nawet raz upiekł ciasto. Tylko że... mi już na tym nie zależało.
– Nie możemy tak ciągnąć tego w zawieszeniu – powiedział pewnego wieczoru, siadając naprzeciw mnie. – Albo próbujemy, albo odpuszczamy.
– Próbujesz być znowu moim mężem, czy tylko naprawiasz swoje poczucie winy?
Spojrzał mi w oczy. Długo. Ale nie odpowiedział.
– Widzisz – westchnęłam – właśnie tego nie rozumiesz. Ja nie chcę, żebyś mnie ratował, tylko żebyś mnie widział.
– Myślałem, że widzę.
– Tak? To kiedy ostatnio zauważyłeś, że obcięłam włosy? Że przestałam jeść śniadania? Że gaszę światło wcześniej, bo mi się nie chce już czekać, aż wrócisz z pracy?
Zamilkł. A ja zrozumiałam, że czasem nie chodzi o fizyczną zdradę. Chodzi o to, że ktoś inny dostaje to, czego ja już nie dostaję od dawna. Wstałam, podeszłam do blatu i wzięłam kubek. Po chwili włożyłam go do szafki. Jak wspomnienie, którego się nie wyrzuca, ale i nie chce oglądać.
– Chyba już mi nie będzie potrzebny.
I wyszłam. Po cichu.
Iwona, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nowa nauczycielka córki kazała dzieciom słuchać serca, nie rozumu. Nie pozwolę na szkolne eksperymenty tej paniusi”
- „Miałem 3 dzieci i żonę, którą zdradzałem latami. Myślałem, że to układ idealny, do momentu aż powiedziałem to 1 zdanie”
- „Rodzina wystawiła mnie do wiatru we Wszystkich Świętych. Z pewnością woleli postawić mi znicz, niż przyjechać na rosół”