„Latami cierpiałam po tym, jak rodzice odebrali mi córkę. Wspomnienia wróciły, gdy syn przyprowadził narzeczoną”
„Nie ukrywam – jeszcze zanim poznałam Sylwię, już jej nie lubiłam. Dlaczego? Wtedy tego nie wiedziałam, lecz późniejsze wydarzenia dokładnie mi to wyjaśniły”.
- Hanna, 42 lat
Pierwszy raz zobaczyłam Patryka, jak leżał na szpitalnym łóżku – chudy sześciolatek o smutnych oczach. Ja pracowałam w prywatnym szpitalu jako dietetyczka. Musiałam więc skomponować mu indywidualne menu. Umówiłam się również z jego ojcem, bo sam sześciolatek nie wszystko wiedział. I tak poznałam Michała. Był wdowcem i od pięciu lat sam wychowywał syna.
Rok później się pobraliśmy. Myślę, że byłam dobrą macochą. Przez pierwsze kilka miesięcy ja i Patryk obchodziliśmy się ostrożnie, obwąchiwaliśmy, że tak powiem. Ale jako że i ja, i on nie jesteśmy z natury trudnymi we współżyciu ludźmi, w końcu uznał, że nowa żona taty jest okej. Pamiętam pierwszy raz, kiedy powiedział do mnie „mamo”. Wychodził właśnie z grypy, na która ją akurat zapadałam
– opiekowanie się chorym dzieckiem często tak się kończy. Leżałam w łóżku wstrząsana dreszczami, a Patryk, w piżamie ze Spidermanem, przyniósł mi sok.
– Dużo witaminy C – powiedział. – Wirusy nie znoszą witaminy C.
To był mój tekst. Wzruszyłam się.
– Dziękuję, Patryku.
Zobacz także
Normalnie tylko by coś mruknął pod nosem, ale wtedy powiedział:
– Ty się mną opiekowałaś, mamo, teraz ja zaopiekuję się tobą – i wybiegł z pokoju zawstydzony użytym słowem.
Od tamtego dnia byliśmy już rodziną pełną gębą. Myślę, że po kilku latach wszyscy zapomnieliśmy, że nie jestem matką biologiczną Patryka.
Oddychałam z ulgą, gdy związki Patryka się rozpadały…
Dwadzieścia pięć lat później Patryk przyprowadził do domu dziewczynę, z którą postanowił się ożenić.
– Mamo – powiedział kilka dni wcześniej, anonsując swój zamiar – kocham Sylwię, bardzo więc proszę, nie potraktuj jej tak jak moje poprzednie dziewczyny.
Michał coś mruknął, więc popatrzyłam na niego pytająco, unosząc brew.
– No co, chrząknąć nie można?
– Można – odparłam. – Byle nie tak wymownie.
– A ty nie rób ze mnie jakiegoś potwora – znów zwróciłam się do syna. – Czy którejkolwiek twojej byłej dziewczynie powiedziałam coś złego?
– Nie o twoje słowa się obawiam – odparł Patryk. – Ty mówisz, co należy, ale wysyłasz takie wibracje, że od razu wiadomo, że właśnie patrzysz na swojego największego wroga.
– Wcale nie – oburzyłam się.
– Ależ tak!
– Michał – popatrzyłam na męża. – Powiedz mu, że wymyśla.
– Mnie tu nie ma – mąż natychmiast zasłonił się gazetą.
– Tchórz.
– Nie lubię spać na kanapie – odparł zza gazety.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Kochałam tych mężczyzn jak wariatka. I cudownego męża, i Patryka, który był dla mnie jak rodzony syn. I jak każda matka chciałam dla niego wszystkiego co najlepsze. Również najlepszą kobietę. Cóż, muszę przyznać, że poprzednie jego wybranki niespecjalnie przypadły mi do gustu. Na szczęście wcześniej czy później związki się rozpadały, a ja oddychałam z ulgą. Ale po raz pierwszy Patryk wspomniał o ślubie. Nie ukrywam – jeszcze zanim poznałam Sylwię, już jej nie lubiłam. Dlaczego? Wtedy tego nie wiedziałam, lecz późniejsze wydarzenia dokładnie mi to wyjaśniły.
Sylwia miała dwadzieścia sześć lat i była fryzjerką. O, przepraszam, jak powiedział z naciskiem Patryk – stylistką. Fakt, miała świetnie obcięte włosy, które uwydatniały jej duże oczy i drobne rysy elfa. Nie była pięknością, ani tytanem intelektu. Nie miała bogatych rodziców. Nie emanowała czarem, którym mogła podbić serca ludzi. Jak dla mnie nie miała ani jednej zalety, a największą wadą było to, że mój syn ją kochał.
– Jesteś zazdrosna? – spytał Michał po rodzinnym obiedzie, na którym starałam się być jak najbardziej miłą i gościnną panią domu. Aż policzki bolały mnie od uśmiechów. A jednak coś musiało pójść nie tak, skoro mąż to zauważył. – Haniu, on ma już trzydzieści trzy lata. Sama mówisz, że czas, by założył rodzinę…
– Musi właśnie z tą?
– Ta ma na imię Sylwia. I mam wrażenie, że nieważne, kogo nasz syn przyprowadzi, ty będziesz na nie. Ale chyba zauważyłaś, że oni oboje się kochają, a Sylwia bardzo się starała zdobyć nasze serca. Jest bardzo miła, inteligentna, chce założyć rodzinę. Jest taka normalna. Moje serce zdobyła. W sensie synowej, żebyś sobie nie pomyślała. – Pocałował mnie i poszedł do łazienki wziąć prysznic.
Zastanawiałam się, skąd brał się u mnie ten opór
Jak sobie przeleciałam w myślach ten wspólny obiad i spróbowałam popatrzeć na dziewczynę obiektywnie, to może i miał rację. Ale czułam w sobie opór. Skąd się brał? Zastanawiałam się nad tym, szykując do snu. Nie znalazłam odpowiedzi. Tej nocy, pierwszy raz po wielu latach, znów miałam ten sen. Mała, może czteroletnia dziewczynka ucieka przez zagracone podwórko na jakiejś wsi. Boi się. Krzyczy: mama, mama! Za nią pędzi pies. Dopada ją, przewraca. Dziewczynka leży z twarzą przy ziemi. Ja czuję ból, przerażenie – i budzę się z krzykiem.
– Hania – mąż zapalił światło i pochylił się nade mną zaniepokojony. – To tylko sen, już dobrze.
Niestety, byłam przekonana, że to nie jest tylko sen. Po pierwsze, nie mogło to być moje wspomnienie z dzieciństwa, gdyż nigdy żaden pies mnie nie ugryzł. Po drugie, sen pojawił się pewnej nocy akurat w czasie, kiedy… moja córeczka miała cztery lata. I wiedziałam, że wołała mnie.
Michał nie wiedział, że mam dziecko. Powiedziałam mu, że jestem bezpłodna, co teraz jest prawdą. Ale kiedyś nie byłam. Wręcz przeciwnie, skoro jeden akt zapomnienia w efekcie przyniósł mi ciążę. Miałam wtedy 16 lat. Nie chcę do tego wracać myślami i żałuję, że mój mózg nie wyparł tego całkowicie z pamięci. Czasami tamte dziesięć minut powraca w koszmarach, kiedy jestem chora albo wyjątkowo zmęczona.
Ja wtedy nie bardzo wiedziałam, czego chcę, ale dziecko rosnące we mnie nigdy nie wywoływało we mnie wrogości. Wręcz przeciwnie. Byłam jedynaczką wychowywaną w dość surowej rodzinie, i strasznie potrzebowałam przyjaznej duszy. Myślę, że przez te dziewięć miesięcy zaprzyjaźniłam się ze swoją córeczką. I myślę, że to, że mi ją potem odebrano, gwoździem do trumny.
Płakałam, błagałam. Nie słuchano mnie
– Masz się uczyć – mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu ojciec, a matka potakiwała. – Nie będę łożył na niezamężną matkę i dziecko poczęte w grzechu.
– Odejdę, sama na nią zarobię – mówiłam w dziecięcej nieświadomości praw i rzeczywistości.
I miałam taki zamiar – wziąć dziecko ze szpitala i uciec. Ale kiedy urodziłam i w sali poporodowej czekałam, aż podadzą mi córeczkę, Emilkę, do karmienia, dowiedziałam się, że już jej nie ma.
– Uznaliśmy – powiedziała pani psycholog, a rodzice kiwali głowami – że najlepiej dla ciebie będzie, jeśli jej nie zobaczysz. Będziesz mogła uznać, że nigdy jej nie było.
Dostałam histerii, uspokoili mnie zastrzykiem. Potem wpadłam w depresję poporodową, jak powiedzieli lekarze. Bzdura – ja po prostu tęskniłam za swoim dzieckiem. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Aż powoli czas zaleczył ranę. Wróciłam do życia. Cztery lata później po raz pierwszy miałam ten sen. Wiedziałam, że to moją córeczkę goni pies, i wiedziałam, że ją pogryzł. Czułam wewnętrzny nakaz, by ją odnaleźć, utulić. Próbowałam dowiedzieć się, komu oddali moją Emilkę, błagałam, groziłam, ale rodzice wrogo milczeli. Poza tym nikt nie chciał się narazić burmistrzowi miasteczka i jego wpływowej w parafii żonie.
Wtedy wyjechałam z domu i więcej nie wróciłam. Oni odebrali mi córkę? To sami mieć jej nie będą, tak sobie postanowiłam. I słowa dotrzymałam. Przeniosłam się do większego miasta. Próbowałam ułożyć sobie życie, założyć rodzinę, ale okazało się, że nie zachodzę w ciążę.
O śnie nikomu nie mówiłam
Pojawiał się przez kilka miesięcy i zniknął. Aż do tego dnia. Dlaczego wrócił? Nie miałam pojęcia. Ale zaczęłam go śnić regularnie, raz, dwa razy w tygodniu. Czułam, że moja córka prosi o pomoc. Ale jak mogłam jej pomóc, skoro nie wiedziałam nawet, gdzie jest, jak wygląda, jak naprawdę się nazywa. Robiłam się coraz bardziej nerwowa, a to nie pomagało w moich stosunkach z przyszłą synową. Naprawdę się starałam, czułam jednak, że kiedy próbuję się do niej uśmiechać, wychodzi mi jakiś sztuczny grymas. Ton mojego głosu też przedstawiał wiele do życzenia. Wiedziałam, że to odstrasza Sylwię, i wkurza Patryka.
– Mamo – mówił – o co ci chodzi? Nie chcesz mojego szczęścia?
– Oczywiście, że chcę.
– Stresujesz Sylwię. Ona i tak ma teraz ciężko. Wiesz, że próbuje założyć swój własny zakład fryzjerski. Nie jest to łatwe. A perspektywa, że będzie miała wredną teściową, sama rozumiesz… Ma też koszmarne sny, o których nie chce mówić.
– Nie będę wredną teściową! – krzyknęłam, zrobiło mi się przykro. – Patryk, zawsze wyobrażałam sobie, że zaprzyjaźnię się ze swoją synową. Że będę traktować ją jak własną córkę… – i nagle zrozumiałam, w czym tkwi problem. – Synku, po prostu nie zwracajcie na mnie uwagi. W końcu mi przejdzie. Obiecuję. Sylwia to wspaniała dziewczyna, ja to wiem. Tylko… odbija starej babie i tyle. Ogarnę się, obiecuję ci.
Poszłam do sypialni i rozpłakałam się. Najwyraźniej w głębi duszy nadal tęskniłam za Emilką. I nie chciałam, by inna dziewczyna zajęła jej miejsce. Pewnie byłabym najszczęśliwsza, gdyby to ona była żoną Patryka. Głupia baba. Ślub miał się odbyć pod koniec sierpnia. W czerwcu zaczęliśmy przygotowania do uroczystości i wesela. Organizacja spadła na mnie. Patryk już wcześniej uprzedził mnie, że Sylwia kilka lat wcześniej wyjechała z domu i nie zamierza tam wracać. Ani informować rodziców, że bierze ślub. Dobrze to rozumiałam, więc nic nie mówiłam.
Jest adoptowana?
Tamtego dnia potrzebowałam listy przyjaciół Sylwii, których chciałaby zaprosić na ślub. Byłam akurat w mieście, więc postanowiłam wpaść do jej nowego lokalu. Jeszcze nie był otwarty, ale Sylwia spędzała tam całe dnie, pilnując remontu. Kiedy wysiadłam z samochodu przed zakładem, pierwsze, co zobaczyłam, to nazwę: „Emilia”. Weszłam do środka. Salon nie był duży, na dwa, trzy fotele, z tyłu kilka pomieszczeń, jedno na usługi kosmetyczne.
– Pani Hanna – zawołała, gdy mnie zobaczyła. – Tu jest lista – wyciągnęła kartkę z kieszeni spodni.
– Dlaczego Emilia, a nie Sylwia?
Narzeczona mojego syna zmieszała się. Potem wzruszyła ramionami.
– Zawsze chciałam mieć tak na imię. Kiedy byłam mała, często śniło mi się, że moja prawdziwa mama tak mnie nazywa.
Moje serce zgubiło rytm.
– Prawdziwa mama?
– Jestem adoptowana – Sylwia uśmiechnęła się blado. – Nie trafiłam najlepiej. Biedna wieś, matka zaharowana, ojciec pijak. Dzieci miały za zadanie pracować. Było nas tam pięcioro, w tym troje adoptowanych. Kiedy było ciężko, marzyłam o tym, że moja mama mnie kiedyś odnajdzie i zabierze. Przepraszam, rozgadałam się.
To niemożliwe, pomyślałam. Wiedziałam, że według dokumentów nie urodziła się tego samego dnia co moja córka, i w innej miejscowości, ale dla mojego ojca, który miał miejski urząd miasta i policję w kieszeni, zatarcie śladów nie było żadnym problemem. Gdy opowiedziała mi swój sen, już wiedziałam. To ona, moja Emilka. Wróciłam do domu wstrząśnięta.
Myślałam, że zwariuję. Nie miałam jednak żadnych dowodów na to, że Sylwia jest moja Emilią. Kilka dni później, kiedy wyszłyśmy od krawcowej, która dopasowywała jej suknię ślubną, zaprosiłam ją na kawę.
I dotrzymałam słowa
– Patryk mówi, że jesteś tak zestresowana, że masz jakieś koszmarne sny – spytałam po kilku minutach niezobowiązującej rozmowy.
Zmieszała się.
– To stary sen. Nic ciekawego.
– Opowiedz mi. Chcę cię lepiej poznać. Oczywiście, jeśli to nie tajemnica.
– Nie. Kiedy miałam cztery lata, pogryzł mnie pies. Zazwyczaj był trzymany na łańcuchu. Ale łańcuch pękł, a pies był zły. Pamiętam, że uciekałam po podwórku, krzycząc: mama, mama. W końcu pies mnie przewrócił i wgryzł się w mój pośladek – wzdrygnęła się. – Do dziś mam tam brzydką bliznę. Śniło mi się to przez wiele miesięcy po tamtym dniu, a potem przestało. A teraz sen wrócił. Nie wiem, dlaczego. Ot, cała tajemnica, nic wielkiego.
Miałam wrażenie, że ja i ta dziewczyna znajdujemy się w jakimś bąblu, który odcina nas od świata. Wiedziałam, że siedzę naprzeciwko mojej córki. Chłonęłam jej wygląd jakby nowym spojrzeniem, poprzez nową optykę. Nagle, w jednej sekundzie stała się w moich oczach kimś innym – nie obcą dziewczyną, która chce wkraść się do naszej rodziny, ale kimś, na kogo bardzo długo czekałam. Moja córka.
Chciałam jej to powiedzieć. I nie mogłam. Nie przechodziło mi to przez gardło. Nie wiem, dlaczego. Jakbym się bała, że Sylwia będzie mnie oskarżać o to, że ją oddałam, zostawiłam. Że teraz ona mnie odrzuci. A tego bym nie zniosła. Więc obeszłam ten problem dookoła. Uśmiechnęłam się.
– Może śni ci się to, bo znów wołasz swoją mamę, tym razem na ratunek przed okropną teściową – powiedziałam i wzięłam ją za rękę. – Nie musisz się bać. Będę dla ciebie najlepszą mamą. Jak prawdziwą.
I dotrzymałam słowa.