Reklama

Mój świat to był Excel rozpisany na tygodnie: od rodzicielskich zebrań po przypomnienia o szczepieniu psa. W zeszłym roku planowaliśmy wakacje w Grecji, ale nie starczyło nam oszczędności. Potem miały być Mazury, ale też nie starczyło. Mój mąż Bartek tylko westchnął:

Reklama

– Może za rok, kochanie.

Ale nie było żadnego „za rok”.

Byłam zmęczona

Patrzyłam w lustro i widziałam kobietę, która nie pamiętała, kiedy ostatnio się śmiała z głębi serca. Kobietę, która miała stać się kimś, a została praktycznym meblem. Obecna, niezbędna – ale całkowicie przezroczysta. Dla dzieci byłam matką, dla męża kimś, kto ogarnia dom i nie zadaje pytań.

Dzieci były załamane, że w tym roku prawdopodobnie znów nic nie wyjdzie z rodzinnego wyjazdu.

– Znowu nigdzie nie pojedziemy, prawda? – dociekała córka.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wiedziałam, że Bartek już jej zdążył powiedzieć, że „może w przyszłym roku”. Teraz nawet weekend u znajomych wydawał się zbyt kosztowny. Zawsze coś wypadało, zawsze były jakieś inne wydatki.

– Na razie nie wiem, kochanie – powiedziałam w końcu. – Wszystko zależy od tego, jak się ułoży.

Dominika pokiwała głową i wyszła bez słowa.

Tego samego wieczoru słyszałam, jak mówi do Janka, że znowu spędzą całe lato w domu. Że nie będzie ani jeziora, ani żadnych wyjazdów, tylko podwórko, upał i marudna mama w kuchni. A Janek zapytał cicho, czy chociaż będą mogli iść na lody.

Brakowało pieniędzy

Nie mieli jeszcze wielu lat, ale umieli już czuć zawód. I pamiętali każde niedotrzymane słowo, każdą obietnicę bez pokrycia. A ja nie umiałam ich chronić przed tym.

To był zwykły dzień. Wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle, bo Janek miał mieć wizytę kontrolną u pediatry. W domu panowała cisza. Bartek miał wolne, siedział przy komputerze w salonie. Na kuchennym blacie leżał jego telefon. Nie był typem, który zostawia go byle gdzie. Zawsze miał go przy sobie, jak portfel albo zegarek.

Telefon nagle zadzwonił. Wyświetlił się numer, którego nie znałam. Odruchowo odebrałam, myśląc, że to ktoś z jego pracy.

– Będziesz dziś u mnie? – zapytał kobiecy głos.

Nie powiedziałam nic i nie rozłączyłam się od razu. Trzymałam telefon przy uchu, patrząc przez okno na puste podwórko. Kobieta po drugiej stronie chwilę poczekała, a potem rozłączyła się pierwsza. Odłożyłam telefon na blat, dokładnie tam, gdzie leżał.

Nie mogłam uwierzyć

Jakiś czas później Bartek wszedł do kuchni. Zjadł zupę, zapytał o Janka, o moje plany na weekend. Przez cały czas miałam wrażenie, że patrzy mi w oczy tylko wtedy, gdy uznał to za konieczne. Gdyby spojrzał dłużej, zobaczyłby coś, czego nie potrafiłby zignorować.

W nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i zaczęłam przeszukiwać jego rzeczy. Zrobiłam to bez pośpiechu, jak ktoś, kto już zna odpowiedź, ale chce mieć dowód na papierze. Znalazłam wszystko. Rachunki za kolacje, płatności za hotele, regularne wypłaty z konta oszczędnościowego, na którym mieliśmy odkładać na wakacje. Miałam dowody. Leżały przede mną na stole, jak karty w nieudanej rozgrywce.

Wtedy zrozumiałam, że ja już go nie chcę jako męża, jako kogoś, kto wraca wieczorem do tego samego mieszkania i jako ojca moich dzieci.

Spakowałam walizkę w środku nocy. Powoli, bez paniki, bez pośpiechu. Wiedziałam, co chcę zabrać. Obudziłam Dominikę. Miała zaspane oczy i nie zadawała pytań. Powiedziałam tylko, że musimy wyjechać na kilka dni. Janka wzięłam na ręce, spał. Włożyłam mu buty dopiero przy aucie.

Podjęłam decyzję

Jechałam długo. Nad ranem zadzwoniłam do właścicielki małego pensjonatu, w którym kiedyś spędziliśmy weekend, zanim zaczęło się wszystko psuć. Miała wolny pokój z widokiem na morze.

Pierwszego dnia nie wychodziliśmy prawie wcale. Dzieci były zmęczone, ja czułam, jak powoli schodzi ze mnie napięcie. Drugiego dnia poszliśmy na plażę. Wiatr wiał mocno, piasek był zimny. Janek biegał wzdłuż wody, Dominika siedziała obok mnie, owinięta kocem.

– Dlaczego wcześniej nie odeszłaś? – zapytała nagle.

Zaskoczyła mnie. Spojrzałam na nią, ale nie uciekłam wzrokiem.

– To nie była wojna – powiedziałam. – To była okupacja. Ja tylko wyprowadziłam się z pola walki.

Nie odpowiedziała. Siedziałyśmy w milczeniu, słuchając fal. Potem zaczęła płakać, jak ktoś, kto nie wie, czy bardziej mu żal dzieciństwa, czy tego, że niczego się nie domyślił. Pogładziłam ją po włosach. Nie miałam już łez. Zrobiłam to, co powinnam była zrobić dużo wcześniej.

Opowiedziałam jej o kobiecie, telefonie, rachunkach. Widziałam, jak każde słowo odbija się w jej twarzy. Nie była już tylko moją córką. Była dziewczyną, która pewnego dnia może też zostać żoną. I chciałam, żeby wiedziała, że miłość nie usprawiedliwia wszystkiego.

Chciałam to skończyć

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, wyszłam na taras z kieliszkiem wina. Patrzyłam na spokojne morze, ciemne i rozkołysane, i nie czułam potrzeby myślenia o jutrze. Siedziałam bez planu, bez obowiązków.

Zawsze byłam żoną, matką, pomocnicą, księgową domową, opiekunką, kucharką. Byłam wszystkim, tylko nie sobą. Teraz nie wiedziałam, kim jestem, ale po raz pierwszy od lat chciałam to sprawdzić. Może nie od razu, może nie jutro. Ale wiedziałam, że już się nie cofnę. Nagle usłyszałam, jak telefon brzęczy cicho na stoliku.

– Marta… proszę, wróć – powiedział. – Wszystko ci wyjaśnię. Popełniłem błąd. Chcę, żebyśmy spróbowali jeszcze raz.

Milczałam.

– Przemyślałem wszystko. Mogę to zakończyć. Zacznę się starać. Naprawdę.

Mówił rzeczowo, ostrożnie, jak ktoś, kto traci grunt pod nogami, ale nie chce tego okazać.

– Ty miałeś drugie życie – odpowiedziałam. – Ja teraz chcę mieć swoje pierwsze.

Nie czekałam na reakcję. Rozłączyłam się i odłożyłam telefon.

Odzyskałam siebie

Nie miałam planów, nie wiedziałam, co z mieszkaniem, pieniędzmi, rozwodem. Ale wiedziałam jedno – nie wrócę. Nie dlatego, że byłam zła, tylko dlatego, że już nie miałam siły żyć cudzym życiem.

Nie miałam gotowych odpowiedzi, gdy dzieci pytały, co będzie dalej. Mówiłam im tylko prawdę – że na razie jesteśmy tu, razem. Nie musimy się spieszyć, a wszystko, co ważne, mamy przy sobie.

Nie myślałam jeszcze o szczegółach rozwodu, choć wiedziałam, że nadejdzie. Nie wiedziałam, czy wrócę do pracy na pełny etat, czy sprzedam mieszkanie, czy wynajmę coś na obrzeżach miasta. Nic nie było pewne. Ale z dnia na dzień uczyłam się nie robić listy zadań na każdą godzinę, nie odmierzać wartości dnia tym, ile rzeczy udało się załatwić.

Zaczęłam robić rzeczy, które kiedyś wydawały się nieistotne. Kupiłam sobie książkę, usiadłam w kawiarni i wypiłam herbatę do końca, bez patrzenia na zegarek. Nie wiem, czy dzieci zapamiętają ten wyjazd, ale ja zapamiętam, że w końcu przestałam czekać na życie i zaczęłam je mieć.

Marta, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama