Reklama

Od najmłodszych lat kochałam zerkać do wózków z maluchami. Jako nastolatka z zaciekawieniem obserwowałam drobne nóżki wystające spod kocyka. Moich kolegów z klasy w ogóle nie interesowało niemowlęce gruchanie, wręcz ich irytowało.

Reklama

– Spójrz na tę idiotycznie wykrzywioną buzię – szturchnęła mnie w bok moja rówieśniczka, Zuzka, gdy zobaczyła obślinione bobo, które cmokało grzechotkę. – Paskudztwo!

Zachowywałam milczenie. Nie miałam ochoty ryzykować narażenia się na gniew podwórkowej paczki, ponieważ wypadało dostrzegać jedynie starszych. Nawet ci, którzy byli od nas młodsi zaledwie o pół roku, z rozmysłem byli pomijani. Będąc dorastającą dziewczyną, śniłam o tym, by prędko zostać mamą. Wyobrażałam sobie, jak spaceruję z dziećmi po łące. Gdybym miała córeczki, plotłabym dla nich kwiatowe wianuszki. Z synkami grałabym w piłkę nożną. Zresztą nieważne, robiłabym wszystko, byleby tylko czuli się szczęśliwi. Ogromnie pragnęłam zostać matką.

Mąż mnie zostawił

Lata mijały, a ja dorosłam. Tylko z moich planów nic nie wychodziło. Przeżywałam ogromne katusze po stracie czwartej ciąży. Cierpiałam straszliwie, zwłaszcza że mój mąż również pragnął zostać ojcem. Kolejne nieudane ciąże coraz bardziej nas od siebie oddalały. W końcu zaczęliśmy zastanawiać się nad adopcją. Ale los chciał inaczej – Janek stracił dla mnie serce i związał się z dużo młodszą kobietą. Kiedy wyszło na jaw, że spodziewa się z nią dziecka, po prostu mnie zostawił.

– Chyba rozumiesz, o co chodzi, no nie? Między nami nic już nie ma. To, co kiedyś nas łączyło, zwyczajnie się wypaliło. Dzieciaków też nie mamy – tymi słowami zdruzgotał moje serce na milion kawałków.

Zobacz także

Potrzebowałam sporo czasu, żeby dojść do siebie. Korzystałam nawet z pomocy terapeuty. Dopiero po długich miesiącach powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę. Myśl o dzieciach czy nowym związku kompletnie porzuciłam.

Koleżanka miała dziwny pomysł

Pewnego razu moja dobra znajoma z pracy, Aśka, zaproponowała mi wycieczkę w podlaskie rejony, a dokładnie do miejscowości G. To podobno bardzo popularne i znane miejsce, do którego zjeżdżają się ludzie praktykujący religię prawosławną, żeby się tam pomodlić. Aśka opowiadała mi, że pierwszy raz trafiła tam z babcią. Mówiła, że za każdym razem, kiedy stamtąd wracała, czuła w sobie mnóstwo energii i siły do działania, a kwestie, z którymi wcześniej kompletnie sobie nie radziła, nagle same się rozwiązywały. Mimo że podchodziłam do tego z pewną rezerwą, w końcu dałam się jej namówić na taki wypad w lecie. Miejsce mocy? Zastanawiałam się, czy coś takiego w ogóle może istnieć w rzeczywistości.

Usiadłam na chwilę obok małej drewnianej cerkwi. Wstąpiłam do wnętrza na moment. Nie odmawiałam modlitw. Zwyczajnie wzięłam parę głębokich wdechów, dając odpocząć swojemu ciału i umysłowi. I wtedy... ogarnęło mnie ogromne poczucie wdzięczności za to, że po prostu istnieję. Że cieszę się dobrym zdrowiem, mam sprawne oczy i słuch, dzięki czemu mogę podziwiać i chłonąć otaczający mnie świat. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu poczułam autentyczne szczęście... Po co tak bardzo się zadręczałam? Przecież życie bywa cudowne również wtedy, kiedy nie posiada się potomstwa!

Z wahaniem przekroczyłam próg. Po co ja tu przyszłam?

– Słuchaj – odezwała się do mnie Aśka, gdy zeszłyśmy już na parking. – W pobliżu mieszka taka znachorka. Bardzo mądra babka. Może byśmy do niej podjechały?

– Kto? – zapytałam zdezorientowana.

– No, znachorka. Zielarka. Nie słyszałaś nigdy o takich? – w jej głosie wyczułam zdziwienie. Zastanowiłam się przez moment.

– Możliwe, że coś mi się obiło o uszy – odparłam po chwili namysłu. – To te, co mruczą pod nosem jakieś modlitwy po białorusku? Takie trochę... szamanki?

Jeszcze się łudziłam

Aśka kiwnęła głową na potwierdzenie.

– Nie uwierzysz, jak często wspierały moją rodzinę – powiedziała, a ja uniosłam brwi ze zdziwienia. – Nie jestem w stanie tego zliczyć! Jedna z nich, mieszkająca w pobliżu, ocaliła stryja Stanisława przed skomplikowanym zabiegiem laryngologicznym. Był zagrożony utratą słuchu. Rozumiesz, jakie byłyby tego konsekwencje? – zrobiła pauzę. – To byłaby dla niego tragedia. W końcu od lat przygrywa na akordeonie w kapeli regionalnej. To sens jego istnienia.

– No tak – zgodziłam się – Tylko... – zawahałam się – jaki ja mam w tym interes... Z jakiego powodu ona miałaby akurat mnie w czymkolwiek wspierać?

Aśka uważnie mi się przyjrzała.

– No a co z potomstwem? – rzuciła nieśmiało. – Przecież od zawsze marzyłaś o dzieciach, mam rację?

Zamilkłam na moment.

– Wybacz – Aśka musnęła moją dłoń. – Chyba nie powinnam być tak bezpośrednia...

– Daj spokój – zaprzeczyłam ruchem głowy. – To boli, ale w sumie nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Sama nie wiem, czy nadal tego pragnę. Chyba jestem już za stara. Poza tym, dziecko potrzebuje taty.

– Nigdy nie mów nigdy, cuda naprawdę się zdarzają – Aśka powiedziała z przekonaniem. – Po prostu zacznij w to wierzyć.

– No dobra, jedźmy – przytaknęłam.

Czułam się głupio

Przy niewielkiej chatce z bali parkowało parę aut. Tablice rejestracyjne wskazywały, że ludzie przyjechali z różnych zakątków kraju. Minęło 60 minut i nadeszła moja kolej. Niepewnie przekroczyłam próg. Zadawałam sobie pytanie, po co właściwie tu jestem. Przy kaflowym piecu stała kobieta o siwych włosach. Jej oczy zdradzały zmęczenie. Zrobiło mi się głupio. Ona prawdopodobnie jest już jedną nogą w grobie, a ja zawracam jej gitarę… I tak przecież nie jest w stanie mi pomóc!

– Słucham, w czym mogę pomóc? – zapytała mnie, a jej ton zdradzał zmęczenie, podobnie jak spojrzenie. – Z jakim problemem pani przychodzi?

– Jestem niepłodna. Nie mogę zajść w ciążę – wyznałam bez owijania w bawełnę.

– Czy jednak pragnie pani zostać mamą?

Przytaknęłam, nie chcąc się za bardzo rozgadywać. I tak miałam poczucie niezręczności całej sytuacji. Przez jakiś czas intensywnie mi się przyglądała. Chwyciła moje ręce i dokładnie je obejrzała. Później coś mamrotała pod nosem, trzymając kartkę papieru. Splunęła na nią, zgniotła i wrzuciła do pieca. Następnie przez chwilę szperała w szufladzie swojej wiekowej, wysłużonej komody.

– Masz, trzymaj – wyciągnęła dłoń w moim kierunku.

– Co mi pani daje? – spytałam zaskoczona.

Zarodek człowieka – powiedziała z powagą w głosie. – A mówiąc precyzyjniej, zalążek nowego życia.

Wyszłam stamtąd z poczuciem porażki. Nie wierzę, że teraz nagle zostanę matką. To po prostu niemożliwe.

Kinga, 34 lata

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama