„Latami utrzymywałam leniwego męża, bo nie mógł znaleźć pracy. Przypadkiem odkryłam, że cwaniaczek nieźle się ustawił”
„Z czasem przestałam od męża oczekiwać czegokolwiek. Siedział w domu, oglądał mecze, czasem gotował. Niby nic złego, ale brak ambicji zaczynał mnie dusić. Do głowy mi nie przyszło, że za tą jego nieporadnością kryje się coś więcej. Gdy się dowiedziałam prawdy, nogi się pode mną ugięły”.

- Redakcja
Przez wiele lat żyliśmy skromnie. Mój mąż, Robert, od dłuższego czasu nie pracował – z wyboru, jak podejrzewałam. Tłumaczył się problemami ze zdrowiem, a ja harowałam po dwanaście godzin dziennie w sklepie spożywczym. W domu wiecznie panował chaos: brudne naczynia, rozwalone skarpetki i kanapki zostawione na stole. Myślałam, że to trudniejszy okres, ale prawda pozbawiła mnie złudzeń.
Ja pracuję, on odpoczywa
Wróciłam z pracy zmęczona jak koń po westernie. Była sobota, osiemnasta trzydzieści. Zamarzyłam tylko o kąpieli i cichej kolacji. Gdy weszłam do mieszkania, przywitał mnie znajomy widok: Robert leżał rozwalony na kanapie, telewizor ryczał, a na stole stało niedojedzone spaghetti. Na podłodze – jego skarpetki. Te same, co wczoraj. A może i przedwczoraj.
– Robiłeś dziś coś pożytecznego, czy tylko zmieniałeś kanały? – zapytałam bez większej nadziei.
– Przecież zmyłem naczynia – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– A ten talerz? I reszta?
– Zaraz zmyję – odburknął.
Poszłam do kuchni. W zlewie piętrzyły się garnki, miski, kubki z zaschniętą kawą. Westchnęłam, nalałam sobie resztkę zimnej już herbaty i przysiadłam na taborecie. Czułam, że zaczynam się dusić we własnym życiu. Ciągle ta sama rutyna – ja pracuję, on odpoczywa. Kiedyś to akceptowałam, wierzyłam w jego „czas rekonwalescencji”. Teraz już tylko mnie to wkurzało.
Wieczorem, gdy szykowałam się do spania, weszłam do pokoju i zobaczyłam, jak Robert notuje coś na jakiejś kartce.
– Co robisz?
– A nic, liczę wydatki – schował szybko kartkę do szuflady.
Nie komentowałam. Pomyślałam, że może wreszcie dojrzał do dorosłości. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się mylę.
Twierdził, że spotyka się z kolegami
Zaczęłam zwracać uwagę na drobne szczegóły. Robert niby był ten sam – leniwy, rozczochrany, z wiecznie rozładowanym telefonem – ale jednak coś mi nie pasowało. Czasem wychodził z domu o nietypowych porach, wracał z papierosem w zębach, chociaż rzucił palenie kilka lat temu. Twierdził, że spotyka się z kolegami. Pytany, z kim dokładnie, rzucał ogólniki: „Z Krzyśkiem”, „Z tym z siłowni”. Krzyśka nie widziałam od ślubu, a siłownia to był dla Roberta raczej temat do żartów niż faktyczna lokalizacja.
Pewnego dnia, sprzątając szafkę w przedpokoju, natknęłam się na kupon totolotka. Odruchowo spojrzałam na datę – sprzed trzech tygodni. Zastanowiło mnie to, bo Robert nigdy nie grał. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przecież nie miał za co.
Włożyłam kupon z powrotem, starając się nie wzbudzić podejrzeń. Wieczorem, gdy zasnął, weszłam do kuchni z laptopem i zaczęłam szukać wyników losowania. Trafione sześć liczb. Sześć. Każda jedna się zgadzała! Serce mi przyspieszyło, dłonie zaczęły się pocić. Czy to możliwe? Czy Robert naprawdę wygrał? Jeśli tak – czemu mi o tym nie powiedział? A jeśli to nie jego kupon? Może ktoś mu go dał? Może... ukradł?
Nie spałam prawie całą noc, wpatrzona w sufit. W głowie miałam jeden wielki galimatias. A przecież niczego nie byłam jeszcze pewna. Rano zrobiłam kawę, podałam ją Robertowi i przyglądałam się, jak ją pije. Zbyt spokojnie jak na człowieka, który miałby coś takiego na sumieniu.
Za dużo gotówki jak na bezrobotnego
Od tamtego momentu zaczęłam się przyglądać Robertowi uważniej. Pewne rzeczy zaczęły mi się układać w głowie, jak puzzle, które przez lata leżały rozsypane. Nowe buty, które „znalazł na przecenie”, nowy telefon „pożyczony od kolegi”, wreszcie wyjścia z domu niby „na spacer”, z których wracał z siatkami zakupów, choć na koncie z mojej pensji było ledwo co.
Któregoś dnia pojechałam wcześniej do pracy, ale po godzinie wróciłam – szefowa odwołała dostawę. Robert nie spodziewał się mnie. Zastałam go w kuchni, jak liczył pieniądze. Plik banknotów, czystych, świeżych, musiał mieć kilka tysięcy.
– Skąd to masz? – zapytałam od progu.
Zamarł. Spojrzał na mnie z nerwowym uśmiechem.
– Od Krzyśka, pożyczył mi. Chciałem ci zrobić niespodziankę, na wakacje może.
– Krzysiek pożyczył ci tyle pieniędzy? – skrzywiłam się.
– No... tak. On teraz dobrze zarabia, wie, że mamy ciężko.
Zaczęłam krążyć po mieszkaniu jak lwica. Coś tu śmierdziało. Robert kłamał, a ja nie wiedziałam, czemu. Kupon z totolotka, pieniądze, sekrety. Przecież jeśli wygrał, to czemu milczał? Przed kim uciekał? Przede mną?
Tej nocy, gdy znów usnął jak dziecko, sięgnęłam do jego kurtki. W kieszeni znalazłam kartkę. Numery kont, kwoty, jakieś dziwne notatki. To nie wyglądało na rachunki za prąd. Zaczęłam mieć wrażenie, że mieszkam z obcym człowiekiem.
Wielkie kłamstwo wychodzi na jaw
Nie wytrzymałam. W sobotę, gdy znowu udawał, że wychodzi na siłownię, pojechałam za nim. Przesiadłam się w autobusie kilka rzędów dalej, czapka z daszkiem, duże okulary, serce waliło mi jak młot. Wysiadł dwa przystanki wcześniej i wszedł do niewielkiego biura przy rynku. Na szyldzie widniało: „Doradztwo finansowe i inwestycje”.
Stałam naprzeciwko i patrzyłam. Siedział tam blisko godzinę. Gdy wyszedł, rozmawiał przez telefon, a twarz miał poważną jak nigdy. Po powrocie do domu udawałam, że nic się nie stało. Dopiero wieczorem, gdy usiedliśmy do kolacji, zapytałam prosto z mostu:
– Robert, czy ty wygrałeś w totolotka?
Milczał. Wbił wzrok w talerz.
– Pytam cię poważnie. Ten kupon, który znalazłam, pasuje do wyników sprzed trzech tygodni.
Zrobił się czerwony na twarzy, jakby go ktoś przyłapał na gorącym uczynku.
– Tak... Wygrałem – powiedział w końcu. – Milion dwieście tysięcy.
Serce mi stanęło. Czekałam, aż doda coś więcej, może: „Chciałem ci powiedzieć”, „Bałem się”, cokolwiek. Ale on tylko patrzył na mnie z tą swoją maską obojętności.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Bo wiedziałem, że od razu byś to wydała. A ja chciałem mieć coś swojego. Swój spokój. Swoją przyszłość.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, że nasze małżeństwo, które i tak wisiało na włosku, właśnie się zerwało.
Między zdradą a wybawieniem
Po tej rozmowie w naszym domu zrobiło się cicho. Dni mijały jak w zwolnionym tempie. Nie kłóciliśmy się – nie było już o co. Ja czułam się zdradzona, nie przez inną kobietę, tylko przez to, że ktoś, kto spał obok mnie przez tyle lat, nie uznał mnie za godną zaufania. On chodził po mieszkaniu z wyraźnym poczuciem ulgi. Jakby zrzucił z siebie ciężar, którym ja teraz zostałam przygnieciona.
Próbowałam zrozumieć. Tłumaczyłam sobie, że może naprawdę się bał, że może miał złe doświadczenia z pieniędzmi. Ale potem przypominałam sobie, jak kłamał w żywe oczy, jak wymyślał historie o kolegach i siłowniach. Jak nosił nowe rzeczy, a mi mówił, że nie mamy na rachunki.
– Chciałam z tobą dzielić życie, a nie być intruzem w twoim planie na samotne bogactwo – powiedziałam mu kiedyś, stojąc w drzwiach sypialni.
– Nie rozumiesz. Ty zawsze chciałaś wszystko kontrolować. Pracujesz, liczysz, planujesz. Ja nie chcę tak żyć.
– Więc po co brałeś ślub?
Nie odpowiedział. Odszedł do kuchni, zostawiając mnie z tym pytaniem.
Mimo wszystko część mnie miała nadzieję, że się opamięta. Że zrozumie, co zrobił. Ale on tylko zamknął się jeszcze bardziej. W końcu przestał wracać na noc. Podobno wynajął sobie mieszkanie. Pieniądze uwolniły go ode mnie. A mnie – uwięziły w pytaniach bez odpowiedzi.
Cena cwaniactwa
Robert wyprowadził się definitywnie po dwóch tygodniach. Zostawił mi SMS-a, że „to lepiej dla nas obojga” i że „będzie się ze mną rozliczał co do grosza”. Nie wiem, co miał na myśli – ani grosza z tej wygranej nie zobaczyłam. Nie walczyłam. Nie miałam już siły.
Znajomi pytali, co się stało. Mówiłam ogólnikami – że się rozeszliśmy, że tak wyszło. Nikt nie wiedział, że przez kilka miesięcy mieszkałam z człowiekiem, który prowadził podwójne życie. I to nie z kobietą, tylko z pieniędzmi. Bo to właśnie one były jego kochanką. Z nimi był czuły, dyskretny, lojalny.
Po czasie zaczęłam znów oddychać. Praca została ta sama, rachunki również, ale nie musiałam już zmywać po kimś, kto miał mnie za przeszkodę w swoim szczęściu. Zamiast tego zmywałam po sobie – i tylko po sobie. Mieszkanie było cichsze, bardziej puste, ale prawdziwe.
Najbardziej bolało to, że tak łatwo mnie wykluczył ze swojego planu. Przez lata żyłam z przekonaniem, że jesteśmy drużyną, a on traktował mnie jak chwilową pomoc kuchenną.
Czasem zastanawiam się, co teraz robi. Czy siedzi gdzieś na tarasie z widokiem na morze, popijając drinka i śmiejąc się z naiwnej żony, która przez lata pracowała za dwóch. A może jego milion już się rozpłynął i znów leży na kanapie, tylko innej, patrząc w sufit i licząc, co by było gdyby.
Ewa, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłem marynarkę z lumpeksu na firmową wigilię. Zabłysnąłem, ale nie tak, jakbym tego chciał”
- „W każdy weekend rodzina wpada do mnie jak hotelu. Zdębieli, gdy wystawiłam im paragon za wikt i opierunek”
- „Żona miała jechać w góry na firmową Wigilię. Ja czekałem na nią z kubkiem gorącej herbaty, a ją grzały ramiona kochanka”