Reklama

Wcale nie miałam ochoty przerywać dzieciom szaleństwa na sankach, ale robiło się ciemno i coraz chłodniej… Jedenastoletni Jeremi był zbuntowany i zły, że zepsułam im zabawę, jego dziewięcioletnia siostra oczywiście zawsze naśladowała wszystkie nastroje brata, więc miałam teraz dwójkę naburmuszonych małych ludzi przeciwko sobie. Ech…

Reklama

Na szczęście Ryśka nie było. Nie zastanawiałam się, gdzie się podziewa w niedzielne popołudnie i dlaczego od dawna nawet się nie tłumaczy. Po prostu wychodził i wracał, kiedy chciał, a ja udawałam, że to normalne. No bo co miałam zrobić? Wypytywać, wysłuchiwać, że mam paranoję i jestem chorobliwie zazdrosna, płakać, a potem słyszeć trzaśnięcie drzwi?

– O, taty nie ma – skonstatowała Pola i jakby humor jej się poprawił. Po chwili jedliśmy naleśniki z serem i dzieci zdawały się nie pamiętać, że były na mnie obrażone, bo zagoniłam je do domu.

Ale kiedy rozległ się chrobot klucza w zamku, przez obie małe buzie przebiegł skurcz.

– Skończyłam! – oznajmiła córka.

Zobacz także

– Idę do swojego pokoju – to syn.

– Mówi się „dziękuję” i odnosi talerze do zlewu – wytknęłam, ale tylko z poczucia obowiązku, bo byłam już skupiona na tym, że Rysiek wrócił. Złapał dzieci w przedpokoju, zapytał, jak było na sankach, i obiecał, że pójdzie z nimi, zanim przyjdzie wiosna.

Nie chciałam, żeby dzieci zadawały pytania

– Mówią, że to ostatni śnieg, od jutra odwilż – mruknęłam, kiedy wszedł do kuchni. – Przez całą zimę ani razu z nimi nie byłeś…

– Nie zaczynaj – rzucił ze znużeniem.

Nic nie wziął z lodówki, nawet wody sobie nie nalał do szklanki, dopóki nie skończyłam zmywać talerzy i nie wyszłam z kuchni. Jakby moja obecność przeszkadzała mu cokolwiek przełknąć. Kiedy poszłam do naszego pokoju, usłyszałam, że włączył radio i nuci razem z wokalistą, coś sobie przygotowując. Ciągle sypialiśmy razem, chociaż nawet się nie dotykaliśmy na łóżku. Każde z nas miało swoją kołdrę, w którą się szczelnie owijało, spaliśmy odwróceni do siebie plecami. Najchętniej spalibyśmy w dwóch osobnych pokojach, ale dzieci zaczęłyby zadawać pytania.

Za wszelką cenę

Wszystko, co robiłam, robiłam dla nich. Przecież dzieci muszą mieć ojca. Ja sama dorastałam w pełnej rodzinie i mama zawsze podkreślała, jakie to ważne, bo jej dwie siostry się rozwiodły i „to się odbiło na dzieciach”. Fakt, jeden mój kuzyn po rozwodzie rodziców wdał się w złe towarzystwo i wyleciał ze szkoły, a drugi palił trawę. A kuzynka miała faceta starszego o osiemnaście lat, co było szokujące, bo sama miała wtedy siedemnaście. Mama kręciła głową i szeptała, że to dlatego, że straciła ojca, chociaż wujek żył i miał się dobrze, tyle że wyprowadził się od cioci i owej kuzynki. Ja nie chciałam sprawdzać, co zacznie się dziać z moimi dziećmi, jeśli rozpadnie się nasze małżeństwo. Dlatego zdecydowałam się trwać przy boku męża za wszelką cenę. Dla dobra dzieci.

– Mimo wszystko on jest dobrym ojcem – powtarzałam jak mantrę przyjaciółce. – Dzieci go kochają, tęsknią, a co dopiero, gdyby od nas odszedł.

– A to by tak wiele zmieniło? – zapytała Agnieszka. – Przecież i tak prawie go nie widują.

Tylko ona wiedziała, że moje małżeństwo to fikcja. Cała rodzina, z mamą na czele, uważała nas za rodzinę jak z reklamy. Rysiek – trzeba mu przyznać – wywiązywał się z obowiązków towarzyskich. Chodziliśmy więc do rodziców na święta, bywaliśmy razem na ślubach i komuniach. Ale potem wracaliśmy do domu i albo się kłóciliśmy, albo ignorowaliśmy. Któregoś razu, kiedy Rysiek wrócił wieczorem do domu, Jeremi wstał od telewizora i bez słowa poszedł do swojego pokoju. Pola jeszcze chwilę siedziała na kanapie, a potem westchnęła.

– Tata już jest – poinformowała mnie, zerkając na drzwi. – Pewnie znowu będziecie się kłócić?

– Co? Nie! No co ty – zaprzeczyłam.

– Kłócicie się, nawet kiedy na siebie nie krzyczycie – powiedziała ze smutkiem. – Słyszałam, jak powiedziałaś tacie, że jest gnojkiem. A mnie tak byś nie pozwoliła mówić!

Niedługo potem usłyszałam, jak Jeremi nazywa kolegę „żałosnym ścierwem” i zamarłam. Ja wysyczałam to dwa dni wcześniej do męża. Byłam pewna, że dzieci nic nie słyszały, że spały za ścianą, ale najwyraźniej się pomyliłam. One wiedziały, że się nienawidziliśmy…

Nie pojechałam na imprezę, nie miałam sił udawać

Bomba wybuchła, kiedy mieliśmy iść na urodziny mojej siostrzenicy. Byliśmy gotowi do wyjścia, Jeremi trzymał już prezent, Pola zapinała buty. A Rysiek zapodział gdzieś kluczyki do samochodu. Zrobiło się nerwowo, czas gonił, dzieci się pociły, Rysiek miotał się w poszukiwaniu zguby, a ja stałam i zgrzytałam zębami z wściekłości.

– Może mi pomożesz szukać? – warknął. – Same przecież nie wyszły!

– Może je zgubiłeś poza domem? – zasugerowałam z fałszywym spokojem.

Rysiek spojrzał na mnie wściekle.

– To niby jak bym wrócił… O, cholera! No nie! – walnął się dłonią w czoło.

Zapytaliśmy chórem „Co?” i mąż wyjaśnił, że przecież poprzedniego dnia wrócił taksówką. I wtedy nie wytrzymałam. Tak, wrócił taksówką, bo pił! A nie pił sam. Pił z nią! Z kobietą, z którą spędzał większość wieczorów i weekendów, dla której olewał sanki z dziećmi i z którą mnie zdradzał od tak dawna, że nawet nie wiedziałam od kiedy! Puściły mi nerwy. Wykrzyczałam mu, że to przesada. Że mogę znosić jego łajdaczenie się, ale nie to, że to wpływa na naszą rodzinę.

– Dzisiaj mamy być na imprezie u mojej siostry! – krzyczałam. – To jedyne, o co cię proszę! O jeden cholerny wieczór! A ty zostawiasz kluczyki u jakiejś dz**** i nigdzie nie pojedziemy!

Rysiek zareagował po swojemu: kazał dzieciom natychmiast wyjść, wezwał taksówkę, a do mnie wysyczał, że robię sceny i jestem żałosna. Nie pojechałam na tamtą imprezę. Mąż i dzieci wrócili do domu w milczeniu, a ja nawet ich nie zapytałam, jak było. Nic już nie miało sensu.

Dajcie nam normalnie żyć!

Rano w domu brzmiały tylko odgłosy gry, w której wyżywał się Jeremi. Pola oglądała bajkę. Rysiek smażył omlety. Kiedy wyszłam z sypialni, nikt na mnie nawet nie spojrzał. Mąż podał śniadanie, dzieci usiadły z ociąganiem. A potem Pola zapytała, czy się rozwodzimy.

– Co? Nie! – zaprzeczyliśmy jednocześnie. – Słuchajcie, dorośli czasami się kłócą – dorzucił Rysiek – ale to nie znaczy od razu, że…

– To się rozwiedźcie, do k… nędzy! – wrzasnął Jeremi i poczułam, jak oczy wyskakują mi z orbit z szoku. – Ja już tak nie mogę! Nienawidzicie się! Ojciec ma kochankę, a ty o tym wiesz! – spojrzał na mnie dzikim, wściekłym wzrokiem. – Rozwiedźcie się i dajcie nam normalnie żyć!

– Właśnie! – zawtórowała mu Pola. – Rodzice Leny się rozwiedli w grudniu i ona mówi, że wreszcie miała fajne święta! Że woli, jak jej mama i tata nie są razem w jednym pokoju, bo wtedy każde z nich jest normalne. A jak byli razem, to zawsze bolał ją brzuch, kiedy do siebie mówili.

Nareszcie jest mi dużo lepiej

Szok i niedowierzanie – to poczułam po wybuchu syna. A potem przyszła myśl, że może to wcale nie jest taki zły pomysł. Widziałam, że Rysiek chciał ratować iluzję, w której tkwiliśmy. Usiłował tłumaczyć dzieciom, że wcale się nie nienawidzimy i nie planujemy rozwodu, ale i tak skończyło się płaczem Poli i przekleństwami Jeremiego. Kiedy poszli do swoich pokojów, zapytałam męża cicho:

– Właściwie to dlaczego nie…? Oni i tak wiedzą. Może naprawdę lepiej, żebyśmy się rozwiedli?

Wtedy chyba pierwszy raz od roku naprawdę rozmawialiśmy.

Nie miałam już siły na nienawiść i żal, po prostu chciałam wyjść jakoś z tej patowej sytuacji. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie jestem zazdrosna o kochankę Ryśka, bo w sumie od dawna nic do niego nie czuję. Niech sobie sypia, z kim chce. Ale nie chciałam, żeby to niszczyło dzieci. Wyprowadził się niedługo potem.

Nagle zaczęło być normalniej. Dzieci się na mnie nie boczą, nie uciekają do siebie, kiedy otwierają się drzwi wejściowe. Wiedzą z góry, kiedy tata spędzi z nimi czas, planują razem basen, spacery, kręgle. Rozwodu jeszcze nie wzięliśmy, jesteśmy w separacji. Rozmawiamy niemal normalnie, nie robimy sobie problemów. I wcale nie chcę, żeby Rysiek wrócił. Kocha kogoś innego, w porządku, to boli, ale takie są fakty. Nie chcę, żeby mieszkał ze mną „dla dobra dzieci” i nienawidził mnie za to. Teraz jest mi dużo lepiej, niż kiedy trwałam w tamtej chorej sytuacji. Dzisiaj wiem, że powinnam była zakończyć ją wcześniej. Również dla dobra dzieci.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama