„Latami żyłem w białym małżeństwie, bo żona gardziła wspólnym łożem. Wszystko się zmieniło, gdy zyskałem kochankę”
„Wytrzymałem obelgi i nie przejąłem się groźbami. Udało mi się przetrwać okres, kiedy rodzina i bliscy mnie unikali, a proboszcz ciągle próbował ze mną rozmawiać. Minęły trzy lata i chociaż związałem się z inną, to zajmowałem się żoną w chorobie”.
- Listy do redakcji
– Mam nadzieję, że nie każesz mi czekać aż tydzień na nasze następne spotkanie? – zapytała trochę zaczepnie.
Miałem dwie opcje. Mógłbym po prostu przytaknąć. Ewentualnie dałbym radę powiedzieć coś w stylu: „Nic z tego, kochana. To nasze ostatnie spotkanie”. Cóż, zamiast wybrać którąś z tych dróg, wyrzuciłem z siebie:
– Zwariowałaś? Nie mam zamiaru tak długo czekać, aż cię znowu zobaczę!
Ten dzień był nasz
Wybuchnęła śmiechem, odginając się do tyłu. Nie grzeszyła urodą i miała już swoje lata (w tym zawodzie 35 lat na karku to jak emerytura), ale mnie w ogóle to nie obchodziło. Nawet nie zerknęła na forsę, którą zostawiłem na stoliku przy łóżku. Nie było takiej potrzeby, bo dobrze wiedziała, że dostała tyle, ile zawsze, a do tego jeszcze solidną premię.
– No leć już – powiedziała, całując mnie przelotnie w policzek. – I wpadaj, kiedy tylko masz ochotę – dorzuciła, uśmiechając się łobuzersko.
„No to jednak środa. Przyjadę do ciebie już po robocie, żeby mieć więcej czasu. Dam ci dwa razy tyle kasy, co zwykle. Środa będzie w sam raz” – takie myśli krążyły mi po głowie, gdy gnałem do domu.
– Słuchaj, nie zapomnij o zebraniu w szkole Dawida, dobra? – rzuciła Gosia, kiedy tylko przekroczyłem próg mieszkania. – To w tę środę, o czwartej po południu.
Cholera, faktycznie środa. Nie miałem szans, żeby ktoś mnie wyręczył – Gosia siedziała w pracy do wieczora, a moja mama w tym czasie pilnowała małej Eweliny. Kiedy zgodziła się zostać opiekunką wnusi, od razu jasno określiła zasady – nie będzie sprzątać w naszym domu, a tym bardziej nie ma zamiaru zastępować nas w jakichkolwiek innych obowiązkach, które spoczywają na rodzicach.
Przez cały wieczór miałem ochotę kląć jak szewc. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl – jak by tu choć na moment wymknąć się do Sylwii? Wpadłem na pomysł, żeby może nieco wydłużyć sobie przerwę obiadową. Cholernie mocno liczyłem na to, że akurat będzie miała trochę wolnego czasu. Ech, żebym mógł chociaż teraz do niej zadzwonić!
Żona mnie odtrąciła
Żona przylgnęła do mojego ciała, kiedy znaleźliśmy się w łóżku. Przymknąłem powieki, udając znużenie, by nie wpadła na pomysł inicjowania jakichkolwiek amorów. Najwyraźniej pojęła aluzję lub też sama nie miała nastroju, gdyż odsunęła się na swoją połowę i okryła kołdrą.
Dawno, dawno temu moja ukochana żona zalała się łzami i powiedziała mi, że nie może się już ze mną kochać. Coś w niej zgasło, wypaliła się jakaś iskra. Mówiła, że dalej mnie kocha, a przynajmniej tak twierdziła, gdy siedzieliśmy u psychologa, ale nasze stosunki zawsze były dla niej trudne, a teraz, gdy pojawiły się dzieci, pragnęła uwolnić się od tego nieprzyjemnego obowiązku.
Moja żona nazwała igraszki ze mną „przykrym obowiązkiem”. Z mojej inicjatywy udaliśmy się do specjalisty od życia intymnego. Doradca stosował rozmaite metody, by nakłonić ją do zbliżeń – proponował trening mięśni dna miednicy, wyjazdy tylko dla nas dwojga, odwiedziny w sklepach erotycznych, zabawy w pojedynkę i w obecności partnera, pieszczoty bez stosunku. Efektem była depresja mojej ukochanej i jej coraz mroczniejsze myśli.
Jako praktykujący katolicy, mieliśmy odmienne spojrzenia na intymność w związku małżeńskim. Moja ukochana uważała, że wszelkie nietypowe formy zbliżenia są czymś nienaturalnym i budziły w niej obrzydzenie. Jedyną akceptowalną pozycją była ta klasyczna. Wobec tego, gdy wróciła do zdrowia, sam wyszedłem z propozycją białego małżeństwa, widząc, że nie mam innego wyjścia.
Po prostu odpuściłem
W ostatnim czasie zauważyłem pewne zmiany w sposobie, w jaki Gosia się wobec mnie zachowywała. Zdarzało jej się częściej lgnąć do mnie i gdy byliśmy tylko we dwoje, delikatnie muskała wargami moją szyję, pieściła dłońmi mój tors i ramiona. Nie sprawiała przy tym wrażenia, że zmusza się do bliskości ze mną.
Po prawdzie chyba powinienem się cieszyć, że moja żona wróciła do mnie, a nawet mógłbym spróbować dowiedzieć się, co spowodowało tę zmianę. Jednak prawda jest taka, że moje uczucia do Małgosi całkowicie wygasły. Jasne, ona jest matką naszych dzieci i świetnie dba o dom, ale poza tym nic nas już nie łączy. Każdy jej gest budził we mnie niechęć, ponieważ to Sylwia miała wyłączność na wszystko, co we mnie najlepsze.
Uwielbiałem ją i gdyby nie moje pociechy, to chyba bym się z nią ożenił. Życie bez mojej słodkiej, czteroletniej córeczki Ewelinki i siedmioletniego synka Dawidka było dla mnie nie do pomyślenia. Dla tych łobuziaków dałbym się pokroić.
– Masz w planach znowu siedzieć do nocy w robocie? – Małgosia rzuciła pytaniem z samego rana.
– Nie, akurat dzisiaj nie – mruknąłem pod nosem.
Przejrzałem zawartość plecaka Dawida, żeby upewnić się, czy ma wszystko, co jest mu niezbędne na zajęciach – niestety mój syn nie grzeszył zmysłem organizacji.
Każdego poranka zabierałem autem moją córkę do babci oraz syna do podstawówki. Uwielbiałem te nasze wspólne poranki, z chęcią przysłuchiwałem się opowieściom dzieci, nuciliśmy sobie razem piosenki, łamaliśmy sobie głowy nad łamigłówkami i wymienialiśmy się przemyśleniami. Czy mógłbym to wszystko zaprzepaścić? Nie ma mowy, abym wyrządził taką przykrość zarówno sobie, jak i dzieciakom – przemykało mi przez głowę, ilekroć machałem im na pożegnanie.
Tego ranka Gosia totalnie mnie zaskoczyła, kiedy zasugerowała, że pojedzie z nami do pracy. Zwykle wychodziła później, więc ta propozycja kompletnie mnie zszokowała. W samochodzie non stop trajkotała, jakby ktoś jej nakręcił. Ani ja, ani dzieciaki nie mogliśmy wtrącić nawet słowa. Maluchy też wyglądały na zdziwione, że mama z nami jedzie.
– Ale było super, koniecznie musimy to powtórzyć – rzuciła Gosia, gdy zaparkowałem pod budynkiem, w którym pracuje.
Nie wiem, co miała w głowie
Musnęła ustami mój policzek, a następnie chciała mnie objąć, jednak odsunąłem ją od siebie tak subtelnie, jak tylko potrafiłem, choć denerwowałem się coraz bardziej. Nie zareagowałem nawet na łzy, które pojawiły się w jej oczach.
– To białe małżeństwo sprawiło, że przestałeś mnie kochać… – powiedziała cicho, odwracając wzrok. – Ja zawiniłam. Ostrzegali mnie, że jestem samolubna i w końcu się ode mnie oddalisz, bo nie żyję według przykazań.
– O czym ty gadasz, Małgosia? Skąd ci to przyszło do głowy? W co ty pogrywasz?! Najpierw stwierdziłaś, że współżycie ze mną cię odrzuca, a teraz się do mnie przymilasz. Czego ty właściwie chcesz, kobieto?! – mój głos z każdą chwilą stawał się coraz ostrzejszy, a złość narastała.
– Bo ja… chciałam, abyśmy... abyśmy na nowo stali się prawdziwym małżeństwem – wydusiła z siebie moja małżonka pomiędzy kolejnymi falami płaczu. – No bo widzisz, ja...
Zamilkła na chwilę, otarła oczy, zaczerpnęła głęboki oddech i już trochę bardziej opanowana, kontynuowała:
– Nie pytałeś mnie o to, więc ci nie wspominałam, ale dołączyłam do kobiecego stowarzyszenia działającego w naszej parafii. To taka grupa wsparcia dla wierzących kobiet i one… Znaczy się dziewczyny powiedziały, że zachowując się w taki sposób wobec ciebie, byłam samolubna i cię po prostu wykorzystałam. Dlatego chciałabym spróbować… Bardzo mi się podoba, kiedy jesteśmy blisko siebie… Kocham cię, Wojtku.
– Niestety, moje uczucia do ciebie po prostu wygasły – powiedziałem szorstko, nie siląc się na delikatność.
W aucie zaległa martwa cisza.
– To już nie jest miłość – powtórzyłem szeptem, bardziej przerażony tym, co właśnie wyznałem, niż zły. – Bardzo mi przykro.
– Czy jest ktoś inny? – jej głos brzmiał tak, jakby za chwilę miała wydać ostatnie tchnienie.
Należało się przyznać do wszystkiego
Powinienem był zaryzykować i w końcu wyjawić jej całą prawdę, ale uznałem, że nie wypada dobijać kogoś, kto i tak jest już pokonany, a szczególnie jeśli tym kimś jest moja żona, dlatego też skłamałem. Dostrzegłem w spojrzeniu Małgosi przebłysk czegoś na kształt nadziei i od razu zrobiło mi się przykro z powodu mojego oszustwa, ale było już za późno, żeby się z tego wycofać. Starałem się ją uspokoić, mówiąc:
– Nie martw się, nie planuję rozwodu, ślubowałem ci przed obliczem Boga i dotrzymam danego słowa. Dołożę wszelkich starań, by być dobrym mężem i ojcem, ale nie licz na to, że dam ci coś, czego dać ci już nie jestem w stanie.
Tamtego ranka czułem się wyjątkowo przytomny, jak nigdy dotąd. Do tej pory zachowywałem się jak dzieciak – poślubiłem swoją pierwszą miłość, a gdy mnie odtrąciła, zakochałem się w dziewczynie lekkich obyczajów. Ale w tym momencie uświadomiłem sobie, że w końcu stałem się prawdziwym facetem.
Kolejnego dnia w porze obiadu udałem się do mieszkania Sylwii. Ta kobieta niezmiennie robiła na mnie piorunujące wrażenie – była uprzejma, lojalna, a co najważniejsze, z ochotą podejmowała się czynności, o których moja małżonka nie chciała nawet słyszeć, krzywiąc się z niesmakiem. Poza tym Sylwia nigdy nie zasłaniała się wiarą ani swoimi poglądami. Mimo wszystko, nagle poczułem się tam nieswojo. Zupełnie jak za pierwszym razem, gdy będąc pod wpływem alkoholu, przekroczyłem drzwi domu publicznego. Ale cóż, jako mężczyzna stanąłem na wysokości zadania – przy Sylwii nie musiałem do niczego się przymuszać...
Pamiętam, jakby to było wczoraj. W środku dnia przyszedłem do niej i zaproponowałem zwykłe spotkanie, może kino albo kolację. Sylwia zareagowała tak, jakbym opowiedział jakiś kiepski dowcip – parsknęła śmiechem, patrząc na mnie z politowaniem. Gdy już skończyliśmy, zostawiłem jej napiwek trzy razy większy niż zwykle i nigdy już tam nie wróciłem. Dla takich kobiet jak ona, faceci pokroju mnie to chleb powszedni – zakochany klient oznacza regularne wpływy na konto. Może i Sylwia darzyła mnie sympatią, ale dokładnie tak samo lubiła każdego kolejnego gościa, który płacił bez szemrania i nie oczekiwał niczego więcej poza standardowym zestawem pozycji.
Z Sylwią nie rozstałem się przez Małgosię, a już na pewno nie z obawy przed boską karą – uczyniłem to z myślą o sobie samym. Przez następne dwa lata wiodłem życie przeciętnego męża i tatusia. Od czasu do czasu odczuwałem brak bliskości, rozmyślałem o Sylwii, a nawet parę razy uległem pod wpływem tych myśli swojej małżonce, jednak tuż po wszystkim momentalnie gasiłem jej nadzieje.
Intuicja, którą podobno obdarzone są tylko kobiety, podpowiadała mi, że Gosia kręci. Pomimo zapewnień gdzieś w środku nadal pozostawała tą pruderyjną pannicą, która czuła wstręt do fizyczności, a ja nie miałem już ochoty na nowo jej podbijać i uświadamiać. Może jestem zwykłą świnią? Możliwe, ale Gosia nie padła ofiarą przemocy ani nie doświadczyła żadnego urazu, który wyjaśniałby jej dziwne zachowanie. Czegoś jej nie brakowało, tylko że mnie już nie kręciło dochodzenie czego. Tak sobie żyłem, aż pewnego dnia po spotkaniu z rodzicami poznałem Blankę, mamę koleżanki z klasy Dawidka.
Miłość między nami rozkwitała powoli niczym kwiat, a nie pojawiła się nagle jak piorun w bezchmurny dzień. Ona była wolna, nie składaliśmy sobie żadnych obietnic. Najważniejsze było dla nas dobro naszych dzieci, dlatego spotykaliśmy się tak często, jak tylko mogliśmy, uważając, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Kiedy nasze dzieciaki trafiły do innych szkół średnich, o wiele łatwiej przyszło nam umawiać się na randki. Aż w końcu, gdy mój syn osiągnął pełnoletność, powiedziałem swojej żonie wprost, że ją opuszczam.
– Wykluczone, nie podpiszę papierów rozwodowych. Złożyłeś mi przysięgę, że nigdy mnie nie opuścisz. Jesteś perfidnym oszustem. Okropnym krętaczem, a przecież ja... Ja tak bardzo starałam się zmienić, by nasz związek przetrwał – oskarżyła mnie.
– To już niepotrzebne, nie musisz niczego w sobie zmieniać, sama widzisz, że tak będzie prościej dla nas obojga. Ty przestaniesz się do niczego przymuszać, a ja nie będę musiał dłużej grać w komedii – powiedziałem to z uśmiechem na twarzy.
Wyszedłem z propozycją prostego rozwiązania – jeżeli Małgosi nie pasuje rozwód, no cóż, niech wszystko zostanie po staremu. Ale pod jednym warunkiem: ja wprowadzam się do Blanki. Oczywiście nie zostawię żony na lodzie, wciąż będę ją wspierał, tak samo jak nasze dzieci. Dam z siebie wszystko, aby dzieciaki nie odczuły tego, że tata wyprowadził się z domu.
Postanowiłem jednak odejść
Znosiłem obelgi, nie przejmowałem się pogróżkami. Jakoś przeżyłem rodzinny bojkot i natarczywe pytania proboszcza. Jednak gdy minęły trzy lata i miałem już ułożone życie z nową partnerką, los znów postawił mnie przy boku małżonki. Okazało się, że choruje na nowotwór.
Starałem się zapewnić Gosi jak najlepszą opiekę, pilnowałem jej samodzielnie lub przy pomocy dzieciaków, dopóki żyła. Kiedy potem uczestniczyłem w jej pogrzebie, przyszło mi do głowy pytanie – a co gdybyśmy jednak zdecydowali się na rozwód? Czy udałoby się jej odnaleźć szczęście u boku innego mężczyzny? Wystarczyłoby tylko, żeby dała sobie na to przyzwolenie...
Wojciech, 51 lat