„Lato skończyło się tak szybko, jak mój wakacyjny romans. Został mi tylko magnes na lodówkę i pamiątka w brzuchu”
„Po raz pierwszy poczułam strach. Ale zaraz potem... coś zupełnie innego. Jakieś dziwne ciepło. Myśl: to moje. Moje dziecko. Pamiątka po lecie, po tym, że przez chwilę byłam szczęśliwa. Że żyłam tak, jak nigdy wcześniej”.

- Redakcja
Lato tamtego roku przypominało sen – gorący, niespodziewany i zbyt krótki. Spędziłam je w małej nadmorskiej miejscowości, gdzie miało być tylko słońce, książki i samotne spacery. Uciekałam od siebie, od planów, które ktoś inny ułożył za mnie. Nie spodziewałam się nikogo poznać, nie chciałam się angażować. A jednak – pewnego dnia na plaży usiadł obok mnie ktoś, kto pachniał przygodą. Miał śmiech, który rozbrajał i spojrzenie, które sprawiało, że zapominałam, jak się oddycha. To miało być tylko na chwilę. Została pamiątka – nie taka, jakiej się spodziewałam.
Był interesującym facetem
Siedziałam na plaży z książką, ale tak naprawdę patrzyłam w morze. Lubiłam to uczucie — jakby szum fal mógł mi wypłukać z głowy wszystkie natrętne myśli. I właśnie wtedy, gdy zaczęło mi się wydawać, że naprawdę jestem niewidzialna, obok rozległ się czyjś głos.
– Jesteś tu sama?
Podniosłam wzrok. Stał przede mną chłopak z rozwianymi włosami i butelką wody w dłoni. Opalony, z niedbale zarzuconą koszulką na ramieniu. Nie wyglądał na nachalnego, raczej na znudzonego i trochę zbyt pewnego siebie.
– A to jakiś problem? – zapytałam chłodno, wracając wzrokiem do książki.
– Nie, po prostu… też jestem sam. I pomyślałem, że może nie musimy być osobno – usiadł bez pytania obok.
Przez chwilę milczałam, potem rzuciłam mu ukradkowe spojrzenie. Był młodszy ode mnie, może o rok, może dwa. Miał zielone oczy i łagodny uśmiech. I coś jeszcze – zupełnie nie pasował do tłumu. Jakby też tu uciekł, nie dla imprez, tylko dla ciszy.
– Mam na imię Filip – wyciągnął dłoń.
– Alicja – odpowiedziałam po chwili.
Rozmawialiśmy do zachodu słońca. O książkach, filmach, głupich decyzjach. Miał ten rodzaj ciekawości, który nie był wścibstwem. A ja, pierwszy raz od dawna, naprawdę chciałam opowiadać.
Randka z goframi
Następnego dnia zastałam go w tym samym miejscu. Leżał na ręczniku i grzebał patykiem w piasku, jakby miał pięć lat. Usiadłam obok bez pytania.
– Już myślałem, że nie przyjdziesz – powiedział, nie podnosząc głowy.
– W sumie nie planowałam – skłamałam.
Filip się zaśmiał. Potem nagle podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Pójdziemy na gofry?
Zgodziłam się, choć nie lubię gofrów. Ale z nim jakoś wszystko smakowało inaczej. W cukierni przy deptaku zamówiliśmy dwa z bitą śmietaną. Poszliśmy z nimi nad port, siadaliśmy na betonowym murku, obserwując kutry i turystów.
– Wiesz, ludzie to sobie komplikują życie – mruknął. – Jakby nie mogli po prostu usiąść i zjeść gofra. Bez udawania, że są kimś innym.
– To dlatego jesteś sam? Bo nie udajesz?
– A ty? – odbił pytanie.
Zamyśliłam się. Może też dlatego. Bo nie miałam już siły udawać, że wszystko w moim życiu było zaplanowane i sensowne. Wieczorem usiedliśmy na plaży, a potem weszliśmy do wody, jak dzieci. Filip ochlapał mnie, a ja piszczałam, śmiejąc się jak głupia. Miałam mokre włosy, piasek w staniku i jego dłonie na mojej talii. I przez chwilę czułam się nie jak uciekinierka z nieudanego życia, tylko jak dziewczyna, która po prostu dobrze się bawi. Może nawet flirtuje.
Kiedy odprowadził mnie pod pensjonat, powiedział tylko:
– Jutro też cię znajdę.
I wiedziałam, że znajdzie.
Wakacyjne szaleństwo
Nie planowałam zakochiwać się w kimkolwiek. A już na pewno nie w kimś, kto żyje z dnia na dzień, kto nie ma planów ani ambicji, tylko uśmiech i ciepło w głosie. Ale Filip miał w sobie coś, co rozbrajało mnie szybciej, niż zdążyłam się obronić. Któregoś popołudnia leżeliśmy razem na ręczniku, a on bawił się moimi palcami, jakby to było coś najważniejszego na świecie. Słońce paliło mi skórę, ale nie ruszałam się. Byłam jak zaklęta.
– Wiesz, że mogłabyś tu zostać? – rzucił nagle.
– Zostać? – uniosłam brwi.
– Tu. Ze mną. Po sezonie znajdziemy pracę, wynajmiemy coś. Będziemy jeść tosty i chodzić na spacery.
– Przestań – zaśmiałam się nerwowo. – To tylko lato, prawda?
– Może. Ale może też nie – odpowiedział zbyt poważnie, jak na żart.
Nie chciałam myśleć o czasie „po”. Chciałam trzymać się tej bańki – gofrów, śmiechu i zachodów słońca. Ale Filip coraz częściej mówił o tym, co potem. O mnie i o nim. O „nas”. A ja... czułam, jak coś we mnie się łamie. Jak bardzo chcę w to uwierzyć. Chociaż wiedziałam, że lato się skończy. Że wrócę do swojego miasta, do pracy, do mieszkania, w którym nawet nie chciałam spać sama.
A mimo to... kiedy mnie pocałował, nie cofnęłam się. Odwzajemniłam go tak, jakby miał zostać na zawsze. Jakbyśmy mieli szansę. Jakby to nie było tylko lato. To była wyjątkowa noc i nie skończyła się na jednym pocałunku.
Nie odebrał telefonu
Ostatniego dnia przed moim wyjazdem Filip wydawał się dziwnie spięty. Siedział w milczeniu, kręcił muszle w dłoniach i rzucał je z powrotem do piasku. Czekałam, aż powie coś konkretnego, zapyta, czy zostanę choć jeszcze jeden dzień. Ale nie powiedział nic.
– Jutro wracam – rzuciłam w końcu, udając obojętność.
Skinął głową. Dopiero po chwili cicho dodał:
– Nie musisz.
– Muszę – odpowiedziałam. – To nie jest ucieczka. To były tylko wakacje.
Nie próbował mnie zatrzymać. Tylko pocałował mnie na pożegnanie – ostrożnie, jakby się bał, że coś pęknie. I pękło. Ale dopiero następnego dnia, kiedy wysiadłam z pociągu i nagle zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam mu, żeby do mnie zadzwonił. Że nie mam jego numeru. Tylko on miał mój.
Dzwoniłam przez cały tydzień. Najpierw co kilka godzin. Potem raz dziennie. W końcu przestałam. Może zgubił telefon. Może nie odbierał od nieznanych numerów. Może to wszystko naprawdę miało być tylko latem. Słońcem, piaskiem i chwilą. A może... po prostu mu nie zależało.
Wróciłam do swojego mieszkania, do pracy, do ludzi, którzy pytali, jak było nad morzem. Uśmiechałam się i mówiłam: „ładnie”. Nie wspominałam o nim. Nie chciałam, żeby był kolejną niespełnioną historią, którą się opowiada z przekąsem. Z czasem przestałam sprawdzać telefon. Ale wciąż, czasem wieczorami, słyszałam jego śmiech w głowie. I wtedy nagle... spóźnił mi się okres.
Dwie wyraźne kreski
Test kupiłam od niechcenia, tak „na wszelki wypadek”, choć przeczuwałam, co pokaże. Stałam z nim w łazience, patrzyłam na białą plastikową ramkę i czułam, jak zaciska mi się gardło. Dwie kreski. Równe, wyraźne, nie do zignorowania. Usiadłam na brzegu wanny. Przez chwilę próbowałam oddychać równo, ale ciało nie chciało współpracować. Nie płakałam. Było mi za cicho, za pusto, zbyt... realnie. Nie miałam jego numeru, nie znałam nawet nazwiska. Wiedziałam tylko, jak wyglądał jego śmiech i jak smakował, gdy mówił: „nie musisz wracać”.
Po raz pierwszy poczułam strach. Ale zaraz potem... coś zupełnie innego. Jakieś dziwne ciepło. Myśl: „to moje”. Moje dziecko. Pamiątka po lecie, po tym, że przez chwilę byłam szczęśliwa. Że żyłam tak, jak nigdy wcześniej.
Nie zadzwoniłam do nikogo. Nie powiedziałam nic koleżankom, nie umieściłam dramatycznego wpisu w internecie. Po prostu poszłam do sklepu i kupiłam sobie jogurt, bułkę i sok pomarańczowy. Zaczęłam czytać, co wolno jeść, a czego nie. Patrzyłam na siebie w lustrze z pytaniem, które nie miało odpowiedzi: „I co teraz?”.
Nie wiedziałam. Nie wiedziałam kompletnie nic. Ale... wiedziałam jedno. Nie żałuję. Ani jego, ani morza, ani tych chwil, które zmieniły mnie w kogoś innego. Nie planowałam być matką. Ale przecież nikt nie planuje pamiątek, które zostają na zawsze.
Powroty nie zawsze są możliwe
Minęły trzy miesiące, zanim powiedziałam komukolwiek. Najpierw mamie. Potem przyjaciółce z pracy. Każda reakcja była inna. Zaskoczenie, milczenie, potem pytania: „Ale kto? Jak to się stało? Co zamierzasz?” Tylko ja byłam już dziwnie spokojna. Jakby moje ciało i serce wyprzedziły głowę.
Nie szukałam go. Nie próbowałam rozgryźć, gdzie mógł mieszkać. Filip był częścią innego świata – letniego, ulotnego, jak zachód słońca nad Bałtykiem. Tamtego świata nie da się odzyskać. A może nawet nie powinno się próbować. Powroty są złudne. One udają, że przywrócą to, co było, ale zawsze coś zostaje inne.
Czasem, kiedy zamykam oczy, widzę nas na plaży. Jego głos, jak pyta: „Jesteś tu sama?” I siebie – tę, która jeszcze nie wiedziała, że wszystko się zmieni. Na lodówce wisi magnes z napisem „Miłość zaczyna się nad morzem”. Kupił mi go tamtego dnia, gdy poszliśmy na gofry. Dziś patrzę na niego bez żalu. To nie był koniec. To był początek. Tylko inny, niż się spodziewałam.
Alicja, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na polu ogórków mój mąż chodził z sąsiadką do stodoły. Udawał niewiniątko, ale czułam, że nasze małżeństwo już skisło”
- „Na koniec wakacji zapędziłam męża w góry. Nie miałam pojęcia, że właśnie zorganizowałam ostatnią podróż jego życia”
- „16 lat rzymskiego małżeństwa przypieczętował ślub. Teraz pluję sobie w brodę i opłakuję stracony czas”