Reklama

Zestresowany co chwilę spoglądałem na tarczę zegarka, jednocześnie poprawiając węzeł krawata pod szyją. Gdy wreszcie usłyszałem dźwięk domofonu, moja irytacja sięgnęła zenitu.

Reklama

– Dlaczego tak późno, mamo? – powiedziałem z wyrzutem, odbierając od niej torbę z zakupami. – Zdajesz sobie sprawę, że powinienem już być w pracy.

Powinieneś się cieszyć, że w ogóle przystałam na tę propozycję. Za każdym razem dajecie mi znać na ostatnią chwilę, zupełnie jakbym nie miała własnego życia – gderała, tuląc w ramionach płaczącego Jakuba. – Czy temperatura wciąż jest podwyższona?

– Tak, pokazuje trzydzieści siedem i pół. Poza tym strasznie marudzi – rzuciłem, chwytając swoją torbę z komputerem. – Wybacz, ale muszę już pędzić – skierowałem się w stronę wyjścia.

– Zastanawiam się, po kim on jest taki chorowity. Kiedy ty byłeś mały, to tryskałeś zdrowiem, nawet pediatrzy byli pod wrażeniem twojej odporności – pokręciła głową, przytulając do siebie zapłakanego Kubę.

Zobacz także

– Najwidoczniej odziedziczył to po swojej mamie – burknąłem pod nosem, uśmiechając się złośliwie.

Już z samego rana pokłóciłem się z moją drugą połówką o jakieś bzdury i przez to czułem się fatalnie. Na domiar złego, kolejna infekcja naszego malucha nie wpłynęła zbyt korzystnie na moje samopoczucie. Po pierwsze, zapowiadała się kolejna nieprzespana noc. Po drugie, ceny leków idą w górę, a po trzecie, to ciągłe bieganie od jednego doktora do następnego zaczyna mnie wykańczać. Przedwczoraj pediatra stwierdził, że to standardowa sytuacja. Maluchy łapią infekcje, bo ich system immunologiczny wciąż się kształtuje i nic nie da się z tym zrobić. Nie za bardzo mnie to pociesza, przemknęło mi przez głowę, gdy naciskałem przycisk w windzie. Na dodatek dochodziły kłopoty z Aldoną, bo ostatnio darliśmy koty o byle co. Nieraz łapię się na myśli, czy to nie dlatego, że ciąża zaskoczyła nas, gdy dopiero co zaczęliśmy być razem.

Była jak piorun, który nagle uderzył w moje życie

Spotkaliśmy się pewnej nocy w klubie i momentalnie straciłem dla niej głowę. Smukła, wysoka blondynka o opalonej skórze przykuwała wzrok każdego, a mimo to wyszła tamtego wieczoru właśnie ze mną. Zaczęliśmy randkować, ale nim zdążyliśmy w pełni rozkoszować się swoim towarzystwem, oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka.

Szybko też dopadła nas szara rzeczywistość – awantury z rodzicami, którzy nie potrafili jej zaakceptować, załatwianie tony dokumentów potrzebnych do ślubu, aż w końcu wspólne gniazdko, które wcale nie okazało się taką idyllą. Potem na świat przyszedł Kuba, a wraz z nim nasze dotychczasowe życie stanęło na głowie.

Zarywanie nocek, cienie pod oczami mojej żony, która straciła dawną chęć na figle, niekończące się najazdy teściów – to wszystko powodowało, że coraz częściej dogryzaliśmy sobie nawzajem, przemknęło mi przez głowę, gdy sięgałem po dzwoniący w kieszeni telefon.

– Przyjedź po mnie o czwartej. Musimy kupić kurteczkę dla Kuby, zgarnąć twoje ciuchy z pralni i zapytać w aptece o ten nowy lek – wymieniała moja druga połówka, a ja poczułem, jak ogarnia mnie jeszcze większe zmęczenie.

Rozmawiała z nim jak gdyby nigdy nic

Zgodnie z umową, stawiłem się na miejscu. Stała przed budynkiem swojego biura, a tuż obok niej jakiś koleś. Wyrośnięty, odziany w skórzaną kurtkę. Wyglądał mi na typka z półświatka, jednego z tych, co to lubią kręcić się wokół żon innych facetów.

– Idziemy, mamy kupę roboty do ogarnięcia – chwyciłem ją za dłoń, rzucając gościowi w skórze zabójcze spojrzenie. – A ten gość to kto? – spytałem, gdy siedzieliśmy już w aucie.

– To Wojtek – bąknęła pod nosem.

– Kto to ten cały Wojtek? – nie odpuszczałem, uparcie drążąc temat.

To mój były, jasne?! – fuknęła, sięgając po fajkę i odpalając ją.

– Obiecywałaś, że rzucisz palenie – przypomniałem.

– Jeszcze szlugów mi nie pozwolisz?! – zdenerwowała się, lekko opuszczając szybę po swojej stronie.

Przez jaki okres się z nim spotykałaś? Kim jest ten facet, to twój współpracownik? – w jednej chwili ogarnęła mnie szalona zazdrość.

„O co tu chodzi? Gada z tym kolesiem pod biurem, zupełnie jakby wciąż mieli ze sobą coś wspólnego!” – ponure przemyślenia nie dawały mi spokoju. „Czemu dopiero teraz się o tym dowiaduję?!”.

– Daj spokój, to aktualnie wyłącznie znajomy z pracy, nie wygłupiaj się.

– Znajomy – bąknąłem pod nosem, zmieniając pas na lewy.

Czy ona jest wobec mnie szczera?

Byłem poirytowany. W pamięci mam historie, które mi opowiadała o jakimś kolesiu, co ją zranił na krótko przed naszym spotkaniem. Niby był jej największą miłością, czyżby to o niego chodziło? Na dodatek nadal są razem w pracy. „Ja nie mogę!” – zacisnąłem dłonie na kierownicy, dumając nad tym, czy Aldona mogłaby mnie zdradzić albo okłamywać. Zakupy ciągnęły się w nieskończoność, do domu wróciłem padnięty. Moja mama też miała zły humor.

– Umówiłam się, że będę tu do czwartej po południu, a dochodzi już siódma wieczorem! Więcej się na to nie zgodzę – stwierdziła, gdy przekazywała mi małego. – Dziecko płakało bez przerwy, chyba najwyższy czas wybrać się z nim do pediatry.

– Wczoraj tam byliśmy – mruknąłem, tuląc bobasa do siebie.

Gdy tylko mama opuściła mieszkanie, moja żona z przesadną demonstracją udała się do łazienki, informując wszystkich, że potrzebuje chwili relaksu.

– Aha, a ja to niby nie zasługuję na odpoczynek? – fuknąłem poirytowany, a synek natychmiast zareagował głośnym płaczem.

„A niech to szlag!” – zakląłem w myślach. Znalazłem mu jakąś bajkę na dobranoc i zacząłem przeglądać świeżą prasę, gdy nagle usłyszałem sygnał przychodzącego połączenia w telefonie.

– Cześć, stary, musimy pogadać. Jestem totalnie skołowany, ale nie chcę tego omawiać telefonicznie – rzekł mój kolega, Witek.

– No dobra, ale o co chodzi? – drążyłem temat, lecz on uparcie milczał.

– Jak możesz, to wbij od razu do „Karafki”, czekam na piętrze.

Stwierdziłem, że to doskonała okazja, żeby się wyrwać na chwilę z chaty. Zakomunikowałem zatem małżonce, że Witek wpadł w tarapaty i muszę lecieć. Aldona była wkurzona, ale zupełnie mnie to nie ruszyło. „Przecież ciągle odciążam ją w obowiązkach domowych, chyba mogę wyskoczyć na browara” – przeszło mi przez myśl, gdy dzwoniłem po taryfę.

Problem kumpla dał mi do myślenia

W „Karafce” był straszny tłok. Witek prezentował się koszmarnie. Worki pod oczami, pognieciona koszula, krzywo zawiązany krawat.

– No dobra. Gadaj, co jest grane – rzuciłem, zajmując miejsce po drugiej stronie stołu.

Popatrzył na mnie bez słowa, a po chwili pokiwał głową, jakby nie był pewny, czy chce mnie wtajemniczyć w swoje kłopoty.

Malwina nie jest moim dzieckiem – wyznał w końcu przyciszonym głosem.

– Słucham? – o mało nie zachłysnąłem się piwem.

– Słyszałeś dobrze. Agata wciskała mi kit od samego początku i dalej by to robiła, gdyby nie poszła z małą do szpitala. Tam wyszło szydło z worka, grupy krwi się nie zgadzają i nie ma opcji, żebym był ojcem. Składam papiery rozwodowe – wypalił na jednym oddechu.

Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Po pierwsze, współczułem kumplowi, a po drugie, sam zacząłem się zastanawiać nad pewnymi rzeczami. Skończyłem pić piwo i jeszcze raz przeanalizowałem całą sytuację od samego początku. Przypomniało mi się, jak Aldona oznajmiła mi, że jest w ciąży. Prawie jej nie znałem, a już udało nam się wpaść. Zacząłem myśleć, czy przypadkiem nie była w ciąży jeszcze przed naszym poznaniem, a ja byłem tylko kolejnym frajerem, który, oczarowany jej urokiem, bez wahania wpuścił ją do swojego życia. Rozmyślałem nad tym, sącząc kolejnego browara.

Elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Nieustanne infekcje młodego, tajemnicza przeszłość żony... Gdy opróżniłem czwartą butelkę, niepokoje zaczęły ze mnie wychodzić i zwierzyłem się kumplowi.

– Nie ma co gdybać, zrób badanie na ustalenie ojcostwa i będzie po sprawie – oznajmił Witek. – To pestka. Bierzesz patyczek, przesuwasz maluchowi w buzi, wysyłasz do analizy i za parę dni wiesz, na czym stoisz.

Gdy wróciłem do mieszkania, wciąż rozpamiętywałem to, co usłyszałem od swojego przyjaciela. Wydawało się to banalnie proste, a jednocześnie budziło we mnie jakiś lęk. Gdybym zdecydował się na ten krok, zyskałbym pewność, że... No właśnie, co tak naprawdę bym zyskał? Wchodząc do pokoju synka, pogrążyłem się w zadumie. Kubuś smacznie spał z rączkami ułożonymi pod główką i uśmiechem na twarzy. W tym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo go kocham. Powróciły wspomnienia z dnia jego narodzin, obawy o to delikatne maleństwo, a także chwile, gdy wypowiedział swoje pierwsze słowo i postawił pierwszy kroczek.

„A może to w ogóle nie ma sensu, żeby robić te głupie badania?” – zastanawiałem się, po cichutku domykając drzwi od pokoju synka. Bo przecież obojętnie, co wyjdzie z tych testów, to przecież ja i tak jestem jego tatą. Na sto procent – uśmiech sam ciśnie mi się na usta, kiedy zmierzam do naszej sypialni. Aldona smacznie śpi. Wślizguję się pod kołdrę tuż obok niej i czule otulam ją bardziej.

Tak bardzo cię kocham – szepczę jej prosto do ucha, mimo że wiem, że teraz mnie nie usłyszy.

Reklama

Michał, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama