„Ledwo przełknąłem kiełbasę z grilla, a moja matka już błyszczała w towarzystwie. Dla zabawy upokorzyła mnie publicznie”
„Towarzystwo ryknęło śmiechem. Agata też się śmiała. Głośno. A ja? Siedziałem bez ruchu, wbity w krzesło. Świat na chwilę przestał istnieć. Dla nich to była zabawna anegdota. Dla mnie – coś, o czym starałem się zapomnieć przez dwie dekady”.

- Redakcja
Nie mam wielu przyjaciół, ale ci, których mam, są dla mnie ważni. Nasza stała paczka to kilka par. Poznałem ich przez Agatę, moją żonę. Wspólnie organizowaliśmy wspólne wypady, czasem wieczory tematyczne. Pewnego dnia zostaliśmy zaproszeni na grilla u Piotrka i Marty. Mieli być tylko znajomi, taki luźny wieczór. Przynajmniej tak myślałem. Godzinę przed wyjściem Agata rzuciła od niechcenia:
– A, i zaprosiłam twoich rodziców. Mama mówiła, że zrobi sałatkę grecką.
Zamarłem z kubkiem w dłoni. W środku poczułem niepokój. Wiedziałem, że jak matka się rozkręci, to już po moim spokoju. Ale nie chciałem się kłócić.
Ugryzłem się w język
Zanim jeszcze wyszliśmy, próbowałem podjąć temat. Stałem w przedpokoju, zakładając buty, i rzuciłem w kierunku Agaty:
– Miała być paczka znajomych, bez rodzinnych klimatów…
Ona tylko wzruszyła ramionami, jakby to było nic wielkiego.
– Oj, przestań. Wpadną tylko na chwilę. I tak nie widzieli się z tobą od świąt.
Miałem ochotę powiedzieć, że święta to była wystarczająca dawka na cały rok, ale ugryzłem się w język. Nie chciałem zaczynać wieczoru od kłótni. Kiedy dojechaliśmy, impreza już się rozkręcała. Piotrek bawił się w mistrza rusztu, Marta biegała z miskami sałatek, a reszta sączyła napoje i dyskutowała o ostatnim wyjeździe w góry. Zająłem miejsce z boku, kiedy podjazd wypełnił znajomy dźwięk klaksonu. Chwilę później z samochodu wysiadła moja matka, z naręczem reklamówek i uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
– No to siema, młodzi! Przywieźliśmy sałatkę i trochę wspomnień!
Ojciec tylko pomachał ręką i zajął się wypakowywaniem lodówki turystycznej z bagażnika. Mama już po chwili rozgościła się przy stole i zaczęła sypać anegdotkami, śmiejąc się głośno ze wszystkiego, co ktokolwiek powiedział. Widziałem, jak Marta próbowała jeszcze przez chwilę utrzymać kontrolę nad towarzystwem, ale moja matka była jak tornado – nie dało się jej zatrzymać. Wiedziałem, że to dopiero początek.
Siedziałem bez ruchu
W pewnym momencie zrobiło się naprawdę gwarno. Ktoś przyniósł gitarę, ktoś inny odpalił drugą turę kiełbasek, a mama – jakby czekała tylko na odpowiedni moment – klasnęła w dłonie i zawołała:
– Ej, ej! A opowiadałam wam kiedyś, jak Michałek zatkał kibel?
Zamarłem.
– O nie – wymamrotałem pod nosem, ale nikt nie usłyszał.
– To był chyba rok dziewięćdziesiąty dziewiąty? – mama spojrzała w górę, jakby szukała tam kalendarza. – Michał miał dziesięć lat i był bardzo przywiązany do jednego samochodziku. Takiego czerwonego, z plastiku. No i młodszy brat chciał się nim pobawić, a Michał oczywiście nie chciał oddać. Więc co zrobił? Wrzucił autko do toalety!
Kilka osób zaśmiało się, ale to był dopiero początek.
– Wyobraźcie sobie – kontynuowała, nabierając rozpędu – samochodzik pływał po całym kiblu, a Michał stał w kącie, cały czerwony, i mówił, że to nie on! A z muszli zaczęła się lać woda, dosłownie wszędzie. Wiesiek, pamiętasz?
Ojciec tylko skinął głową z rozbawieniem, a matka ciągnęła dalej:
– Musieliśmy wołać sąsiada hydraulika!
Towarzystwo ryknęło śmiechem. Agata też się śmiała. Głośno. A ja? Siedziałem bez ruchu, wbity w krzesło. Świat na chwilę przestał istnieć. Dla nich to była zabawna anegdota. Dla mnie – coś, o czym starałem się zapomnieć przez dwie dekady. To nie była śmieszna historia. To był mój koszmar.
Wszystko we mnie wrzało
Impreza toczyła się dalej. Ogień w grillu przygasał, ale rozmowy się rozkręcały. Ludzie przechodzili od tematów do tematów, śmiali się, wspominali inne historie z dzieciństwa – na szczęście już nie moje. Ale ta jedna, klozetowa, została z nami przy stole. Powracała jak refren. Piotrek, z którym od dawna dobrze się dogadywałem, podszedł do mnie i szturchnął mnie łokciem.
– No to teraz już wiemy, kto tu rządził w kiblu!
Uśmiechnąłem się krzywo.
– Zabawne.
Piotrek parsknął i wrócił do reszty. Ja zostałem sam. Zacząłem zauważać spojrzenia. Ktoś się śmiał, ktoś szeptał coś do ucha, ktoś spojrzał na mnie i od razu odwrócił wzrok. Może przesadzałem. Może tylko mi się wydawało. Ale wtedy, w tamtej chwili, miałem wrażenie, że przestałem być sobą. Nie byłem już „ten cichy, ale konkretny Michał”, jak czasem mówiła Agata. Teraz byłem „ten od zatkanego kibla”. I nikt nie zadawał sobie trudu, żeby pomyśleć, jak ja się z tym czuję. Żona wydawała się zupełnie niewzruszona. Rozmawiała, śmiała się, gestykulowała, jakby wszystko było idealnie. Patrzyłem na nią i nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, że nawet nie zauważyła, co się wydarzyło. Że pozwoliła na to. A może po prostu jej nie obchodziło? Wróciliśmy do domu w milczeniu. Nie poruszyłem tematu. Jeszcze nie. Ale wszystko już we mnie wrzało.
Coś we mnie pękło
Ledwo zamknęły się za nami drzwi, wybuchłem.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś?
Agata spojrzała na mnie zaskoczona.
– Z czego ty robisz problem? Przecież wszyscy się śmiali.
– Bo to nie była ich historia. To był mój wstyd. I ty pozwoliłaś, żeby mnie ośmieszono.
Westchnęła, odwróciła się w stronę kuchni.
– Przesadzasz. Naprawdę.
Zamarłem. Chciałem jej wyjaśnić, co to dla mnie znaczyło, ale coś we mnie pękło. Jakby nie było sensu tłumaczyć komuś, kto nie chce słuchać. Odwróciłem się i wyszedłem z domu. Nie powiedziałem, dokąd idę. Po prostu założyłem kurtkę i wyszedłem. Chodziłem bez celu, ulicami, które znałem od lat, a które tej nocy wydawały się inne. Cisza była gęsta. Takiej potrzebowałem. Myślałem o dzieciństwie. O tamtym dniu. O czerwonym samochodziku i o tym, jak długo potem byłem "tym, co zatkał kibel". Dzieci w szkole to podchwyciły. Były śmiechy, szyderstwa, ktoś kiedyś przyniósł plastikowy samochodzik i wrzucił mi go do plecaka. Byłem sam. I wtedy przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie dam nikomu powodów do śmiechu. A teraz… wróciło. Przez jedną historię, przez jeden śmiech – wszystko wróciło. Może to naprawdę był tylko samochodzik. Ale dla mnie był czymś więcej. I może właśnie dlatego tak się teraz rozsypałem.
Zatrzymałem się przy ławce. Usiadłem i patrzyłem w ciemność. Chciałem, żeby ktoś mnie zrozumiał. Ale nikt nie rozumiał. Nawet Agata.
Czułem, że to koniec
Wróciłem grubo po północy. Drzwi nie były zamknięte na klucz. W mieszkaniu panowała cisza, światło w sypialni było zgaszone. Agata już spała – albo tylko udawała. Usiadłem na brzegu łóżka, w ubraniu. Patrzyłem przed siebie, nie widząc niczego konkretnego. Po prostu siedziałem i czułem, jak coś we mnie osuwa się powoli, bezgłośnie. Coś się zmieniło. Nie umiałem tego nazwać dokładnie, ale to było jak pęknięcie w szybie. Może jeszcze nie roztrzaskała się cała, ale wiedziałem, że już nie będzie taka sama.
Nie chodziło tylko o historię. Chodziło o to, że mnie nie zauważyła. Że się nie zatrzymała, nie powiedziała „ej, Michał, wszystko okej?”. I że pozwoliła, by moja własna matka zrobiła ze mnie dowcip wieczoru. Moja relacja z Agatą... nie wiedziałem, czy to się jeszcze da poskładać. A z rodzicami? Jeszcze trudniej. Czułem, że nie chcę już wracać do tego domu, do tej roli „zabawnego chłopca od klozetu”. Wystarczył jeden wieczór, żebym znów poczuł się jak zero.
Michał, 34 lata