Reklama

Nie ma dnia, żebym nie myślał o niej. O tym, jak wstawała przede mną, jak pachniała kawa, zanim zdążyłem się przeciągnąć. O tym, jak tuliła Zosię, kiedy ta budziła się z krzykiem, i jak całowała Kubę w czoło, zanim zdążył zapłakać. Od kiedy jej nie ma, świat stał się surowy i głośny. Cisza jest inna – nie niesie już spokoju, tylko napięcie i tęsknotę.

Reklama

Każdy poranek to walka: z budzikiem, z emocjami, z niekończącym się zmęczeniem. Zosia wciąż pamięta, ale coraz rzadziej pyta, kiedy wróci mama. Kuba nie pamięta już jej głosu. Ja noszę w sobie nieustanną obawę – że nie podołam, że dzieci zapomną, że sam się w tym wszystkim zatracę.

Co mam mówić dzieciom?

Siedzieliśmy na podłodze w salonie, rozkładając puzzle z bohaterami jakiejś bajki. Zosia wybrała je z półki, jakby wiedziała, że dziś musimy być bliżej siebie. Kuba spał w pokoju obok, jego spokojny oddech był jedynym dźwiękiem poza szelestem kartoników.

– Tata – zaczęła cicho, bez ostrzeżenia. – A kiedy wróci mama?

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na nią. Jej oczy były ogromne, poważne, jakby szukały odpowiedzi, której nie chciałem jej dać.

– Zosieńko… Mama… Mama nie wróci – głos mi zadrżał, ale nie mogłem się rozkleić. Nie przy niej.

– Ale dlaczego? – zapytała. – Przecież obiecała, że pójdziemy na plac zabaw, jak wróci ze szpitala…

Nie umiałem jej tego wytłumaczyć. Nie umiałem wytłumaczyć śmierci czteroletniemu dziecku. Pamiętam, jak trzymałem Magdę za rękę, gdy gasła, jak ostatkiem sił prosiła, żebym był silny. Jak w szpitalu pachniało środkami do dezynfekcji, a lekarz unikał mojego wzroku.

– Mama… jest teraz w niebie. Ale kocha cię cały czas – z trudem powstrzymywałem łzy.

Zosia położyła główkę na moim ramieniu.

– To ja jej narysuję tęczę, żeby wiedziała, że na nią czekamy.

Objąłem ją mocno. Nic nie powiedziałem. Bałem się, że jeśli się odezwę, rozpadnę się na kawałki.

Teściowa we mnie nie wierzyła

Przyszła bez zapowiedzi. Stała w progu, ubrana jak zawsze schludnie, z tym samym wyrazem zatroskania, który nosiła na twarzy od pogrzebu. Trzymała w rękach siatkę z jedzeniem, jakby chciała mi udowodnić, że nie potrafię sam zadbać o dzieci.

– Piotrek, chciałam coś powiedzieć – powiedziała, kiedy dzieci bawiły się w kuchni.

– Mhm. Chcesz herbaty?

– Nie. Usiądź, proszę.

Usiadłem. Patrzyła na mnie długo. Wiedziałem, co zaraz powie.

– Uważam, że Zosia i Kuba powinni zamieszkać ze mną.

Zamknąłem oczy. Przez chwilę nie mogłem oddychać.

– Słucham?

– Ty pracujesz, jesteś wykończony. Ja mam czas. Oni mnie potrzebują. Magda by tego chciała.

– Nie. Magda chciała, żebym ja był z nimi. Ich ojciec.

Nie mów mi, co chciała moja córka – uniosła głos. – Widzisz, jak Zosia na ciebie patrzy? Ona tęskni. A ty nie umiesz jej pomóc.

Wstałem. Zadrżała mi ręka, ale się opanowałem.

– Może i nie umiem. Ale się uczę. Nie zabierzesz mi dzieci.

– Myślisz, że tu chodzi o ciebie? – szepnęła z żalem. – Chodzi o nich. One cierpią.

– Ja też cierpię. Ale nie oddam ich. Choćbym miał się rozpaść na kawałki, nie oddam.

Teściowa spojrzała na mnie z czymś pomiędzy gniewem a współczuciem. Odeszła bez słowa, zostawiając siatkę przy drzwiach.

Byłem załamany

Była pierwsza w nocy, a ja siedziałem na kuchennym krześle, w samym t-shircie i bokserkach, z pustym kubkiem po kawie w dłoni. Wpatrywałem się w stół, jakby miał mi coś powiedzieć. W tle buczała lodówka. Dzieci spały, a ja się rozpadałem.

Telefon zadzwonił. To był Bartek, mój brat.

– Nie śpisz? – zapytał bez zbędnych powitań.

– A ty? – odbiłem pytanie, nie mając siły na żarty.

Coś mnie tknęło. Wszystko okej?

Zawahałem się. Potem po prostu powiedziałem:

Nie daję sobie rady.

Była cisza. Taka, w której brat czuje, że nie trzeba dopytywać.

– Rozważam… czy oddać dzieci teściowej. Dzisiaj to zaproponowała.

– Co ty gadasz? – usłyszałem szelest, jakby wstał z łóżka. – Piotrek, nie rób tego. Nawet tak nie myśl.

– Może u niej miałyby lepiej. Ja… ciągle się boję, że coś zrobię źle. Albo że się nie obudzę. A wtedy co?

– Nie musisz być idealny. Musisz być obecny. I jesteś.

– Ale to nie wystarczy.

– Znam cię. Kochasz ich. To wystarczy.

Westchnąłem. Po głowie chodziły mi słowa Magdy sprzed lat: „Bylebyś był, Piotrek. Po prostu bądź”.

– Czasem mam wrażenie, że wszystko robię źle – wyszeptałem.

– Wiesz, że ci pomogę. Ale nie oddawaj ich, stary. Nie rób tego sobie. I im.

Zacisnąłem palce na kubku. Nie odpowiedziałem. Ale po raz pierwszy tej nocy poczułem, że jeszcze jestem komuś potrzebny.

Znalazłem list od żony

Znalazłem go przypadkiem. Szukałem starego szalika Magdy w szufladzie, bo Zosia uparła się, że chce spać „z czymś, co pachnie mamą”. List był schowany głęboko, między jej swetrami. Zadrżała mi dłoń, gdy rozpoznałem jej pismo na kopercie: „Dla Piotra”.

Usiadłem na podłodze w sypialni. Powoli, niemal z nabożeństwem, rozwinąłem kartkę. Pismo było trochę chwiejne. Pisała to, gdy już była słaba.

„Kochanie – zaczęła – jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma przy was. Ale jestem. Zawsze będę. W Zosi, w Kubie, w twoim śmiechu i zmarszczce między brwiami, kiedy się zamyślasz. Wiem, że boisz się, czy dasz radę. Ale ja cię znam. Dasz. Jesteś silniejszy, niż ci się wydaje”.

Oczy zaszły mi łzami. Próbowałem czytać dalej, ale rozmazywały litery. W końcu wziąłem głęboki oddech i czytałem dalej, chociaż kartka drżała w mojej dłoni.

„Nie pozwól im zapomnieć o mnie. Opowiadaj im, jaka byłam. Że śpiewałam im przed snem, że byłam głupio zakochana w tobie. I nie bój się być szczęśliwy, Piotrek. Błagam. Za nas dwoje”.

Nie wiem, kiedy dzieci się obudziły. Nagle poczułem małe rączki na ramionach. Zosia usiadła obok mnie, Kuba przytulił się z przodu.

Mama do ciebie napisała? – zapytała Zosia.

Skinąłem głową. Nie byłem w stanie mówić.

– To przeczytaj nam też.

Objąłem ich oboje. I czytałem. Tym razem już nie czułem, że jestem sam.

Budowałem nową codzienność

Budzik zadzwonił o szóstej jak co dzień. Ale tym razem nie wyłączyłem go od razu. Otworzyłem oczy, spojrzałem na sufit i pomyślałem, że jakoś dam radę. Wstałem cicho, żeby nie obudzić dzieci. W kuchni zapach kawy mieszał się z ciszą poranka. Lubiłem tę chwilę – krótką, moją.

Potem zaczął się rytuał. Kuba pierwszy zapłakał w łóżeczku. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do Zosi.

– Dzień dobry, księżniczko – szepnąłem.

Tata… dziś wtorek? – zapytała zaspana.

– Wtorek. Plac zabaw po przedszkolu?

Uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami. Mała Magda. Aż serce się ścisnęło.

Przy śniadaniu Zosia spojrzała na zdjęcie Magdy, które stało na komodzie.

– Opowiesz mi dziś, jak mama śpiewała „Panie Janie”?

– Jasne. Tylko przypomnij mi wieczorem, dobra?

Zrobiłem im kanapki. Zosia zjadła połowę, Kuba wypluł ogórka. Typowy poranek. Gdy zakładałem buty, Kuba stanął przede mną, podniósł rączki i powiedział:

Tata kocha.

Zamarłem. Spojrzałem na niego, potem na Zosię. Miała łzy w oczach, ale się uśmiechała.

Tak, skarbie – powiedziałem, klękając i przytulając ich oboje. – Tata bardzo kocha.

W tej chwili poczułem, że chociaż droga będzie długa, nie jestem na niej sam. Magda była tu – w ich oczach, głosach, śmiechu. Nie zastąpię jej. Ale mogę być sobą. I to zaczynało mi wystarczać.

Nie muszę być idealny

Patrzyłem, jak Zosia rysuje kredkami na podłodze, z językiem wystającym ze skupienia, a Kuba próbuje naśladować jej ruchy, bazgrając po stole. W tle grała cicho muzyka, ta sama, której Magda słuchała w kuchni, gdy gotowała obiad. Było coś kojącego w tej zwyczajności. Nie, nie było idealnie. Ale było nasze.

Kiedyś myślałem, że muszę być dla nich wszystkim — mamą, tatą, opiekunem, nauczycielem, pielęgniarką, kucharzem. Ale zrozumiałem, że to niemożliwe. I że nie muszę. Wystarczy, że jestem. Że kocham. Że przytulam, gdy płaczą, i cieszę się ich pierwszymi zdaniami, krzywymi rysunkami, rozbitymi kolanami.

Zosia często mówi o Magdzie. Pyta, wspomina, czasem płacze. I to dobrze. Nie chcę, żeby zapomniała. Opowiadam im o niej tak, jak prosiła w liście — o tym, że się śmiała do łez, że tańczyła w kuchni, że śpiewała najgorzej na świecie, ale najgłośniej. Kuba jeszcze nie rozumie, ale kiedyś zrozumie. I wtedy będzie wiedział, że mama była ważna. I że była kochana.

Nie jestem ojcem idealnym. Krzyczę, gdy nie powinienem. Czasem nie mam siły. Czasem się boję. Ale uczę się. Dzień po dniu. I wiem jedno — nigdy nie zrezygnuję. Bo mam dla kogo wstawać rano. I dla kogo nauczyć się żyć od nowa.

Patrzyli na mnie teraz z podłogi, z kolorowymi palcami i szerokimi uśmiechami. I wtedy pomyślałem: to wystarczy.

Piotr, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama