Reklama

Mówią, że z pozoru spokojne życie może skrywać burzę. Tak wyglądała moja codzienność z Arturem. Mieliśmy swoje poranne rytuały – wspólna kawa, śniadanie, krótka wymiana zdań przed wyjściem do pracy. Wieczorami siadaliśmy razem na kanapie, niby blisko, ale każde z nas było jakby w innym świecie. Ja z książką. On z telefonem. Czułam, że coś się wypaliło, ale nie miałam odwagi tego nazwać. Uważałam się za osobę racjonalną. Nigdy nie byłam typem zazdrosnej partnerki. Grzebanie w czyimś telefonie? To było poniżej mojej godności. Do czasu. Tamtego wieczoru burza zerwała prąd, a Artur zasnął z telefonem w dłoni. Patrzyłam, jak ekran migocze w ciemności. I coś we mnie pękło. Wzięłam telefon. Złamałam zasadę i zajrzałam. To, co zobaczyłam, zmieniło mnie na zawsze.

Reklama

Stałam sparaliżowana

Tamten wieczór był duszny. Burza nadeszła gwałtownie, jakby niebo chciało coś z siebie wyrzucić. Kiedy pękła linia energetyczna na końcu ulicy, światło zgasło jak zdmuchnięta świeczka. W mieszkaniu zrobiło się cicho – dziwnie cicho. Żadnego brzęczenia lodówki, żadnych powiadomień z telewizora. Tylko my. Ja i Artur. On na kanapie, z telefonem przy twarzy. Ja przy oknie, licząca sekundy między błyskiem a grzmotem.

Prąd padł – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.

– Mhm – burknął bez odrywania wzroku od ekranu.

Po chwili zasnął. Zamknął oczy, telefon zsunął się z jego dłoni i osunął na poduszkę. Ekran migał jeszcze chwilę, zanim wygasł. Stałam przez moment jak sparaliżowana. Coś mnie ciągnęło. Wzięłam urządzenie do ręki. Wprowadziłam kod – ten sam od lat, data jego urodzin. Telefon się odblokował bez protestu. Przeglądał zdjęcia. Zwykłe rzeczy – kubki, graffiti, jakieś selfie... A między nimi – kobiece ciało. Skrawki bielizny, usta, dłoń z pierścionkiem, który skądś znałam. Cofnęłam. Powiększyłam twarz.

– Nie... – szepnęłam.

To była Iza. Koleżanka z pracy. Na jednej z imprez uśmiechała się do mnie, a potem najwyraźniej do mojego faceta. Nie wiedziałam, kim bardziej się brzydzę – nią, nim, czy sobą.

Rzuciłam niby od niechcenia

Zamiast rzucić mu telefonem w twarz, zaczęłam go wnikliwie obserwować. Jak ktoś, kto wie, że jego świat już się sypie, ale jeszcze udaje, że wszystko gra. Patrzyłam, jak Artur pisze coś ukradkiem, jak się uśmiecha do ekranu. Jak wychodzi do łazienki z telefonem. Zawsze z telefonem. Na początku tylko scrollowałam profil Izy. Zdjęcia z siłowni, filiżanki z cytatami, zdjęcia w lustrze z tym ironicznym spojrzeniem.

– Co ty sobie myślisz? Że jesteś taka wyjątkowa? – mówiłam do niej w myślach, patrząc na zdjęcie, gdzie na tle biura prężyła się w dopasowanej marynarce.

A potem zauważyłam komentarz Artura. Serduszko i ogień. Nic wielkiego, ale wystarczyło.

Fajna marynarka – rzuciłam niby od niechcenia, pokazując mu zdjęcie Izy, gdy wieczorem siedzieliśmy obok siebie na kanapie.

– Kto? – spojrzał pobieżnie. – A, Iza. No... ma styl.

– Tak, ma – odpowiedziałam. – I gust, najwyraźniej.

Coś się stało? – zapytał po chwili, próbując brzmieć naturalnie.

Nic. Po prostu uczę się patrzeć.

Nie miał pojęcia, co znaczyło to zdanie. Już wiedziałam. Nie byłam tą samą osobą, która tydzień wcześniej robiła mu kanapki i wierzyła bezgranicznie.

Nie chciałam go słuchać

Nie planowałam tej rozmowy. Po prostu któregoś dnia nie wytrzymałam.

– Powiedz mi jedną rzecz – zaczęłam, stojąc w drzwiach sypialni z jego telefonem w dłoni.

Podniósł wzrok znad laptopa. Widząc, co trzymam, zesztywniał.

– Co robisz? – zapytał powoli.

– Przeglądam zdjęcia.

Zamknął laptopa.

– To nie tak...

– Nie tak? – przerwałam mu. – Zdjęcia kobiet w bieliźnie, komentarze, ukradkowe wiadomości. To „nie tak”?

Podszedł bliżej, ale się cofnęłam.

– To było dawno. Naprawdę. To nic takiego.

– A coś się zmieniło? – głos mi drżał. – Bo ja myślałam, że jesteśmy razem i budujemy związek na zaufaniu. Ty chyba budowałeś równolegle coś innego.

Westchnął, po czym usiadł na łóżku.

– Nie spałem z nią. Z nikim. Przysięgam. To był tylko... flirt. Głupi, internetowy. Nie znaczył nic.

– Dla ciebie może nie. Dla mnie znaczy wszystko.

Siedzieliśmy w milczeniu. On wyglądał, jakby próbował coś jeszcze dodać. Ja już nie chciałam słuchać. Bo w tych zdjęciach była prawda, której nie da się wyjaśnić słowami.

Poznałam prawdę

Spotkałam się z Izą. Napisałam do niej wieczorem, krótko:

„Musimy porozmawiać. Ty i ja”

Odpisała po godzinie.

„Jutro. 18:00. Kawiarnia na Mickiewicza”.

Przyszła punktualnie. Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała bez mrugnięcia.

Domyślam się, o co chodzi – zaczęła.

– Przejdę od razu do rzeczy. Wiem o was. Wiem o zdjęciach, wiadomościach. Chcę tylko jednego: prawdy. Takiej zwykłej, bez filtrów i lukru.

Zamilkła na chwilę, po czym uniosła brew.

To nie był romans. Przynajmniej nie w klasycznym sensie. Artur był... rozbity. Pisał. Odpowiadałam. Miło było. Tyle.

– Miło? – powtórzyłam chłodno. – A te zdjęcia? Miły gest koleżeński?

Westchnęła i spojrzała w bok.

Byłam głupia. Wiedziałam, że to się źle skończy. To nie było coś poważnego. Przysięgam.

– To nie musi być poważne, żeby bolało.

Zamilkłyśmy. W kawiarnianym tle ktoś właśnie śmiał się przy sąsiednim stoliku. Brzmiało to absurdalnie.

On już do mnie nie pisze – dodała po chwili. – Jeśli to cię pocieszy.

– Już nie o to chodzi. Tylko o to, że od teraz każde słowo Artura będzie miało cień. Nawet jeśli powie „kocham cię”, ja będę słyszeć: „kłamię, ale ładnie”.

Byłam podejrzliwa

Artur próbował. Robił kolację, kupował kwiaty bez okazji, częściej mnie przytulał. Był... uważny. Tak bardzo, że aż sztucznie.

– Staram się. Chcę, żeby było jak dawniej.

– Nie jest. I nie będzie – odparłam cicho.

Czasem patrzyłam na niego i próbowałam sobie przypomnieć, jak to było, kiedy mu wierzyłam. Kiedy był moim „bezpiecznym miejscem”. Teraz każde pytanie, które padało z moich ust, brzmiało jak przesłuchanie. Każde jego „zaraz wracam” brzmiało jak kłamstwo. Nie chciałam być kobietą, która sprawdza telefon, ale już nią byłam. Bez powrotu.

Naprawdę nie chcę cię stracić – powiedział, gdy któregoś wieczoru zaczęłam się pakować.

Może już mnie straciłeś – odpowiedziałam bez złości.

Bez dramatów. Po prostu... zrezygnowana. Spojrzał na mnie z bólem, aja pozostałam obojętna. Bo moje emocje były wypalone. Popatrzyłam w lustro. Stała tam kobieta, która kiedyś ufała i była szczęśliwa. Teraz była tylko cieniem.

Poczułam ulgę

Nie dramatyzowałam. Nie było żadnego trzaskania drzwiami, żadnych łez, żadnych wielkich monologów. Wstałam wcześniej niż zwykle, zanim jeszcze budzik Artura zagrał tę swoją nieznośną melodię. Spakowałam kilka rzeczy – te, które były naprawdę moje. Płaszcz, ulubioną książkę, szczoteczkę do zębów i zdjęcie mamy. Reszta mogła zostać. Nie potrzebowałam więcej, żeby odejść.

Zrobiłam kawę, ale nie usiadłam przy stole. Stałam chwilę, patrząc na jego telefon leżący obok. Czarny ekran. Cisza. Żadnych wiadomości, żadnych powiadomień. W tej ciszy było już wszystko, co musiałam wiedzieć. Spojrzałam na niego – spał z twarzą odwróconą do ściany, z lekko otwartymi ustami. Kiedyś patrzyłam na niego z czułością. Teraz był mi całkowicie obojętny. To uczucie przerażało mnie bardziej niż złość. Bo oznaczało, że to naprawdę koniec. Zostawiłam mu klucze. Nie potrzebował pożegnania. Znał mnie na tyle, by zrozumieć, co oznacza puste miejsce w szafie.

Włożyłam buty i wyszłam. Na przystanku wyjęłam telefon. Pusty ekran. Ani jednej wiadomości. I poczułam... ulgę. Brak wiadomoci w moim telefonie był jak świeże powietrze. Jak początek czegoś nowego. Nie wiedziałam, co przyniesie los. Wiedziałam, że czas otworzyć się na nowe możliwości. I to wystarczało.

Celina, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama